Powered By Blogger

czwartek, 31 maja 2012

Jeden powód więcej, by obawiać się plaż: znaleziono zwłoki Syreny






Neil Genzlinger



Jakbyśmy nie mieli mało istot, którymi mielibyśmy sobie zaprzątać głowy. Na całym świecie ludzie rozglądają się za Wielką Stopą (Bigfoot), uganiają się za duchami, rozglądają się za Kosmitami. A teraz będziemy musieli do tego dopisać Syreny.



Wreszcie weźmiemy tą informację „Znaleziono zwłoki Syreny” na serio. Nie powinniśmy tego robić. Wyświetlony w sobotni wieczór na kanale Animal Planet film jest częścią Tygodnia Potworów – fikcyjną historią opartą na faktach i zrobionym na film dokumentalny. Jeżeli Czytelnik zna te podstawowe zasady, to będzie to oglądał tak, jak ogląda się horror „The Blair Witch Project”.



Film ten został zrobiony przez Charlie Foleya zaczyna się od realnego faktu iż podejrzewa się okręty US Navy używających systemów sonarowych powodują ucieczkę wielorybów na brzegi. Przy okazji odnotowano podwodne dźwięki znane jako Bloop, które zapisano w Oceanie Spokojnym w 1997 roku.



Stąd też w filmie „Mermaids” pokazano dwóch znanych uczonych, którzy chcą nam ukazać i opowiedzieć o tajnych rządowych dochodzeniach, których celem jest udowodnienie kwestii istnienia Syren. Twierdzą oni, że waleniowate nie są jedynymi istotami wyrzucającymi się na brzeg; dwóch chłopców ze stanu Waszyngton sfilmowali coś jeszcze przy pomocy kamery w telefonie komórkowym, zanim władze namierzyły ich i zmusiły do milczenia. Także resztki znalezione we wnętrznościach rekina złapanego w Południowej Afryce były zdecydowanie syrenokształtne.



Ekspert używający tych szczątków do rekonstrukcji Syreny, która – niestety – nie jest tak piękna jak Ariel z filmu Disneya i nie ma jej rozwianych, długich, rudych włosów. Ale publiczność nie jest w stanie spotkać się z tym modelem, ponieważ jest on – jak zazwyczaj w takich przypadkach - utajniony.



- Mam poczucie, jakbym był bohaterem z książek Orwella – Paul, jeden z uczonych mówi z żalem – to był Wielki Brat, oni dokładnie skopiowali tą historię. To stworzenie nie powinno istnieć.



Pan Foley znajduje sposób do przekazania nam hipotezy w rodzaju tej o ekspansji wodnych małp, która zakłada, że ewolucja człowieka rozdzieliła się na dwie fazy: jedna z nich pozostała na lądzie, druga poszła szukać szczęścia we Wszechoceanie. I – oczywiście – hipoteza o realności istnienia Syren ma swe poparcie w kulturowych odniesieniach przez stulecia.

- Greccy żeglarze opisywali je – mówi narrator w filmie – podobnie jak Wikingowie, podobnie jak Chińczycy w czasie swych długich okresów eksploracji Wszechoceanu. Zapisy o spotkaniach z nimi znajdują się w średniowiecznych manuskryptach i nawet w XIX wieku



A zatem obserwujmy nasze plaże w czasie letnich wakacji, i to mimo tego, ze ćwiczenia z sonarami wypłoszyły je stąd.      








* * *



Istnienie we Wszechoceanie naszej planety równoległej rozumnej rasy wcale by mnie nie zdziwiło. Wszak pokrywa on niemal ¾ powierzchni planety – a dokładniej to 361 mln km2, zaś jego objętość wynosi 1,3 Em3, czyli 1,3 x 1018 m3 roztworu wodnego różnych soli i innych związków chemicznych. Jest to największe środowisko istot żywych na planecie, a zatem dlaczegóżby nie miał rozwinąć się w nim Rozum?



Hipoteza dwóch równoległych gatunków (hipoteza wodnej małpy) ma swój sens, ale czy było? - trudno powiedzieć. Na razie nie ma dowodów ewolucyjnych na korzyść tej hipotezy.  Dlatego uważam, że jest jeszcze jedna możliwość, a mianowicie – Syreny zostały wyhodowane na drodze manipulacji genetycznych w czasie panowania którejś z poprzednich cywilizacji (Atlantyda, Atlantyka), które – uwaga! – pragnęły opanować Wszechocean. Nie bez kozery Platon pisał, że Atlantyda była poświęcona bogowi mórz – Posejdonowi! Atlantydzi, jako wyspiarze, siłą rzeczy byli zainteresowani podbojem Błękitnego Kontynentu i co za tym idzie – wszelkimi środkami do tego celu prowadzącego… Oczywiście jest to tylko hipoteza i nic więcej.



Ale przypomnij sobie Czytelniku mitologię grecką czy w ogóle mitologię Egiptu, Asyrii, Babilonu, Chin, Indii, Japonii, czy obu Ameryk. Występują w nich istoty stanowiące hybrydy ludzi i różnych zwierząt – co widać szczególnie w Egipcie. Czyż nie były to istoty wyhodowanie sztucznie do realizacji różnych celów swych twórców? Czy Atlantydzi postawili nie na rozwój technologii jądrowych (bo energii geotermicznej mieli po dziurki w nosie), ale na rozwój biotechnologii? Czemużby nie? Dlatego nie musieli niczego wydobywać i dlatego nie ma po nich śladów działalności górniczej. Dopiero pod koniec zaczęli rozglądać się za rudami uranu – stąd właśnie ślady wydobycia tychże rud w Gabonie, w USA i w paru innych miejscach świata…



Myślę, że warto by się było zastanowić nad takim ujęciem tajemnicy Atlantydy i jej mieszkańców.         

Przekład z j. angielskiego –

Robert K. Leśniakiewicz ©

środa, 30 maja 2012

OBSERWACJA TYPU DD/BOL NAD PŁOCKIEM




Bohaterem wydarzenia jest Pan Andrzej L. (lat 61) – mieszkaniec Płocka. Wydarzenie to miało miejsce w czasie wakacji 1966 lub 1967 roku. Pisze on:



Dokładnej daty wydarzenia nie pamiętam. Miałem wtedy 15 lub 16 lat i byłem uczniem Technikum Mechanicznego, interesowałem się elektroniką i naprawiałem lub poprawiałem wszystko, co mi wpadło w rękę, ulubione przedmioty to fizyka i chemia.



Rano, pomiędzy godziną 09:00 a 11:00 przed garażem posesji kolegi, posesja jest położona na południowym krańcu miasta, naprawiałem motocykl WFM mojego kolegi. W pewnej chwili zauważyłem ponad lasem oddalonym o około 1000 m kulę o średnicy ok. 6-7 m. Początkowo była ona koloru pomarańczowego, który stopniowo rozjaśniał się. W pierwszej chwili, gdy to zauważyłem, to pomyślałem, że widzę słońce, ale coś nie pasowało, bo za nisko i mniejsze. Powiedziałem do kolegi: „zobacz słońce, a tu co?”



W miarę jak zaczęliśmy obserwację obiekt początkowo dziwnymi ruchami jakby pływał szukając czegoś nad lasem zaczął unosić się i jednocześnie zbliżać w naszym kierunku zmieniając barwę na srebrzystą, nie błyszczącą. Miał on kształt kuli i zatrzymał się w odległości ok. 200 m na wysokości około 300 m. Obiekt sprawiał wrażenie masywnej, metalowej, matowej kuli. Nie zauważyłem okien. Wisiał w miejscu, a ja z kolegą przyglądaliśmy mu się. Z wrażenia zapomnieliśmy, że kolega miał aparat fotograficzny. Obiekt stał w miejscu, a my obserwowaliśmy go dosyć długo. Po jakimś czasie kula zaczęła nabierać wysokości i przemieszczać się w kierunku północno-wschodnim, dokładnie nad ulicę na której mieszkałem. Przed 13:00 musiałem być na obiedzie […] Nie przypominam sobie, czy rozmawialiśmy z kolegą o tym, co widzieliśmy. Poszedłem w kierunku domu i odlotu kuli […] na ulicy wielu ludzi stało i patrzyło w górę. W tym czasie kula była wysoko i miała rozmiary piłki futbolowej, stała w miejscu jakby czekając na coś, co miało nastąpić – i to coś nastąpiło.



W pewnej chwili z kierunku północnego-wschodu przyleciała do niej druga kula. Chwile posiwiały w miejscu i z dużą szybkością – o wiele szybciej niż widywane wcześniej odrzutowce – obie kule równolegle odleciały w kierunku zachodnim. Obserwację na ulicy prowadziło co najmniej 10 osób, z których jedna miała lornetkę.



Zjawisko to obserwowałem po raz pierwszy w życiu i nigdy wcześniej nie interesowałem się tym tematem. Drugiego lub najpóźniej trzeciego dnia po tym wydarzeniu przeczytałem w „Gazecie Pomorskiej” o obserwacjach tego typu obiektów nad Polską. Życie moje przeszło do codzienności – nie drążyłem tego tematu jednoczenie ciągle pamiętając o tym wydarzeniu i tak do października 1981 roku, kiedy w czasie powrotu do domu w nocy silnik mojej Syrenki zgasł, zgasły światła i wraz z żoną i dziećmi straciliśmy kilka godzin z pamięci.



Pozdrawiam – Andrzej L.



* * *



I do tego listu załączono rysunek – szkic sytuacyjny tej obserwacji.



Relacja jest interesująca o tyle, że mówi o – moim zdaniem – najbardziej tajemniczym rodzaju UFO – BOL – kulach świetlnych. Niestety, z powodu upływu czasu będzie to tylko kolejna pozycja w statystyce… - ale, jak mówią, lepiej późno niż wcale.


Interesująca jest wzmianka o missing time, które przeżyła rodzina L. w październiku 1981 roku. Jak wszyscy pamiętają, wtedy przez nasz kraj przewalała się fala obserwacji NOL-i, więc rzecz jest możliwa. Mam nadzieję, że Pan L. opisze nam także i ten incydent.

Anomalny Księżyc




Marcin Kołodziej



"Księżyc to jedyna rzecz, która przyprawia mnie o ból głowy" - przyznał swego czasu Isaac Newton. Zdaje się, że szukamy tajemnic, sami nie wiedząc, gdzie. Tymczasem, u boku, że tak można rzec, jest jedna wielka tajemnica, która nie tylko Newtonowi nastręczała kłopotów, ale i wielu uczonych, a także badaczy zastanawia się nad istnieniem Księżyca. Bo już sam fakt jego obecności jest jedną wielką zagadką.



1) Pochodzenie Księżyca



Co do pochodzenia tej gigantycznej bryły o średnicy 3475 kilometrów powstało wiele teorii. Dwie najpopularniejsze głoszą, że:

a) w przypadku pierwszej, Księżyc i Ziemia stanowiły jedno ciało niebieskie, a nasz naturalny satelita oderwał się od Ziemi (pierwotnie znajdował się w miejscu, w którym obecnie znajduje się Ocean Spokojny) we wczesnym okresie formowania planet. Teoria ta ostatecznie padła podczas misji badawczych, które dostarczyły próbki gruntu na Ziemię. Okazało się, że uważane za najmłodsze wiekowo próbki z Księżyca są nawet o 2 miliardy lat starsze niż najstarsze skały na Ziemi;

b) druga teoria głosi, że Księżyc i Ziemia wyewoluowały do podwójnego układu planetarnego z tego samego pyłu kosmicznego. To pierwszy wariant teorii, która ma jednak swój słaby punkt: różnica wieku skał na Ziemi i Srebrnym Globie. Druga wersja zakłada, że Księżyc został przechwycony przez grawitację Ziemi. Jednak i ta teoria ma słaby punkt. Jest sprzeczna z prawami fizyki. Wiadomo bowiem, że zjawisko przechwycenia przez grawitację planet wykorzystywane jest przez agencje kosmiczne, by "jak z procy wystrzelić" satelity, nadając im większe prędkości. Zatem Księżyc, dostając się w pole przechwycenia Ziemi, musiał nabrać prędkości, co poskutkowało do powstania wydłużonej orbity eliptycznej. Jednak prowadzone przez długie lata obserwacje pokazują coś zupełnie innego: obecna orbita Srebrnego Globu pokazuje, że Księżyc musiał wyhamować, czemu jednak nie odpowiada żadne znane zjawisko. Z braku zadowalających wyjaśnień należy zatem założyć, że Księżyc znalazł się na orbicie w wyniku inteligentnego działania. 



2) Księżyc anomalny



a) pierwsze wyprawy.

Wraz z rozwojem programów kosmicznych Księżyc zaczął stopniowo odsłaniać swoje (nie wszystkie) tajemnice. Przodujący w początkowej fazie "wyścigu do gwiazd" Rosjanie w 1959 roku rozpoczęli program próbników "Łuna". Zadania swoje wykonywały próbniki Łuna 1, 2, 3. I tu rzecz ciekawa: Łuna 3 w trakcie swojej misji przesłała zdjęcia niewidocznej strony Księżyca i po tym sukcesie, Związek Radziecki ni z gruchy ni pietruchy na cztery lata zaniechał program badawczy Księżyca, a zdjęcia przesłane przez trzecią Łunę utajnił. Próbujący nadgonić Rosjan Amerykanie rozpoczęli własny program badania naszego "naturalnego" satelity wysłania sond Ranger. Swoje misje sondy Ranger 3 - 5 kończyły porażkami. W 1962 roku ZSRR ponowił badanie Księżyca. Jednak pech nie opuszczał i Rosjan: ich próbniki Łuna 5 - 8 nie wypełniły swoich misji. Dopiero 2 lata później, dziewiąta Łuna miękko osiadła na powierzchni Srebrnego Globu;

b) anomalie grawitacyjne. Podczas pierwszych lotów sond, a także wypraw Apollo dochodziło na orbicie Księżyca do nagłego opadania i nagłych przyśpieszeń podczas przelatywania nad pewnymi określonymi miejscami na jego powierzchni, np. nad księżycowym morzem. Są to ciemne błyszczące obszary, które występują tylko po stronie zwróconej ku Ziemi. Mogłoby to wskazywać na występowanie tam zagęszczonych mas (tzw. maskonów). Póki co, nie ma jednak żadnej teorii wyjaśniającej powstawanie tego typu skoncentrowanych mas. Inną anomalią grawitacyjną wiąże się historia radzieckiego próbnika Łuna 7. Anomalie doprowadziły do przedwczesnego odpalenia silników hamujących. Przy założeniu, które przyjęli Rosjanie, że Księżyc jest jednolitą bryłą, silniki powinny odpalić w odpowiednim momencie. Wiele jednak wskazuje, że Srebrny Glob nie jest jednolitą bryłą, o czym przekonuje uczony z NASA, dr G. Mcdonald. Zgodnie z tym, co napisał na łamach pisma „Astronautics” z 1982 roku, Księżyc zachowuje się tak, jakby faktycznie był pusty w środku;

c) dziwne obserwacje dokonywane przez członków załóg statków kosmicznych.

- członek wyprawy Faith 7 (Merkury 9), Gordon Cooper zapewnił, że widział UFO. Ten sam obiekt widziało śledzących lot ponad 200 pracowników ośrodka śledzenia lotu w Muchea koło Perth w Australii;

- tenże Cooper ponadto doniósł o tym, że usłyszał radiową transmisję w obcym języku;

- już w 1956 roku uniwersytet w Ohio i inne placówki zaangażowane w badanie Księżyca donosiły, że ze Srebrnego Globu dochodzą dziwne, jakby zakodowane rozmowy radiowe;

- dwa lata później brytyjscy, rosyjscy i amerykańscy uczeni donieśli o zaobserwowaniu obiekty lecącego w kierunku Srebrnego Globu z prędkością 40 000 km/h i emitującego sygnały radiowe, których nikt nie zdołał zinterpretować;

- członkowie załogi Apollo 17 widzieli na powierzchni Księżyca, niedaleko regionu Mare Orientalis, dziwne zjawiska, które my moglibyśmy określić, jako UFO. W pewnym momencie, w trakcie tajemniczej rozmowy, z modułu lądownika wyszedł rozkaz, aby przejść na KILO KILO (zabezpieczony kanał łączności), co wskazywałoby, że astronauci rzeczywiście widzieli tam coś niezwykłego. Jednak, wcale nie musiałoby być to UFO. Treść dalszych rozmów wskazuje na odnalezienie struktur o archeologicznym charakterze (m.in. bloki w Buster, biegnące w tym samym kierunku czy ściany, raczej sztucznego pochodzenia). Coś musi być na rzeczy, skoro opłacone i przygotowane misje Apollo 18 i 19, nie doszły do skutku. Oficjalnie z powodu cieć budżetowych, nieoficjalnie zaś mogło chodzić o to, że NASA nie chciała narazić się komuś, kto na Srebrnym Globie pojawił się wcześniej niż ludzkość…

d) Lunar Transient Phenomena. Anomalie księżycowe były znane, od kiedy ludzkość, bogatsza o coraz to lepsze instrumenty naukowe, umożliwiające wnikliwsze obserwacje, skierowała teleskopy w kierunku Srebrnego Globu. Jednym z bardziej osobliwych elementów są raz to widoczne, raz zanikające, raz w ogóle niewidoczne i znowu widzialne elementy powierzchni Księżyca, którego typowym przykładem jest krater Linna, po raz pierwszy zaobserwowany w 1843 roku przez niemieckiego astronoma Johanna Schroetera. Ocenia się, że krater Linna ma 10 km średnicy i głęboki jest na 370 metrów. Znany ze swej skrupulatności Schroeter, który także sporządzał mapy Księżyca, ze zdumieniem spostrzegł pewnego dnia, że krater ten zanikł niemal całkowicie  Tajemnica krateru Linna to nie jedyna zagadka związana z Lunar Transient Phenomena, bowiem:

- wielu astronomów zaobserwowało w regionie krateru Platon niezidentyfikowane światła, które pojawiały się i znikały;

- inną tajemnicę stanowią niewytłumaczalne zmiany barwy powierzchni Księżyca, a także na przemian pojawiające się i znikające ciemne plamy;

- od 1953 roku astronomowie zaczęli donosić (pierwszym był H. P. Wilkins) o szybko wzrastającej liczbie dziwnych „kopuł”. Liczba ich osiągnęła 200.

e) Symetryczne struktury, czerepy i kratery na Księżycu. W Zatoce Środkowej zlokalizowany został tzw. czerep. Na wykonanym przez sondę Lunar Orbiter zdjęciu widać, że czerep rzuca cień. Wysoki na 2,4 km twór zdaje się być sztucznego pochodzenia. Stoi pomimo faktu, że wedle obecnego stanu wiedzy, Księżyc od miliardów lat bombardowany jest przez roje meteorytów. Tymczasem obiekt ten stoi, zachowując swoją formę, o regularnej, jakby skręconej lub spiralnej geometrii;

- płytkie i podwójne kratery. Płytkie kratery zaprzeczają przyjętym założeniom, gdyż im większy meteoryt uderzający w powierzchnię, tym głębsza powinna być wyrwa. Tymczasem, kratery o średnicy 80, a nawet 160 km osiągają głębokość zaledwie 3,5 km, choć ostrożne szacunki wskazują, że głębokość ta powinna być 4 – 5 razy większa. Największy krater, Gagarin, przy średnicy 300 km, osiąga głębokość zaledwie 6,4 km. Inny krater, o średnicy 238 km, głęboki jest na 4,8 km. Zaskakuje w tym przypadku fakt, że dno krateru jest wypukłe, a nie wklęsłe. Ta płycizna kraterów skłoniła wielu uczonych do wysunięcia przypuszczenia, że pod cienką warstwą powierzchniową Księżyca jest coś bardzo twardego i wytrzymałego, uniemożliwiającego powstanie głębokich kraterów;

- podwójne kratery natomiast położone są bardzo blisko siebie, mają tę samą wielkość i zorientowane są w tym samym kierunku. Meteorowe bombardowanie przez wiele miliardów lat mogłoby wyjaśnić ich fenomen, ale tych jest tam zbyt wiele. Założyć więc można, że obecność tego typu struktur sugeruje raczej na inteligentne, zamierzone działanie, nie zaś na efekt przypadkowych kosmicznych bombardowań;

f) „odgłos jak dzwonu”. Podczas wyprawy Apollo, po powrocie dwóch kosmonautów w module lądownika i przejściu ich na pokład modułu dowodzenia ostatni człon rakiety nośnej został odłączony od statku kosmicznego i celowo skierowany w powierzchnię Księżyca. Uprzednio zainstalowana specjalna aparatura na powierzchni miała zarejestrować fale sejsmiczne, które potem drogą radiową przesłałaby na Ziemię. Wyniki wprawiły uczonych z NASA w zdumienie: sztucznie wytworzone trzęsienie Księżyca trwało 55 minut. Zarejestrowane fale najpierw były słabe, potem nasiliły się do wartości szczytowej i przez długi czas utrzymywały się. Eksperyment powtórzono podczas misji Apollo 13 i 14. W obydwu przypadkach wytworzone fale sejsmiczne utrzymywały się przez około 3 godziny i 20 minut i osiągnęły głębokość 35 – 40 km. Prędkość fal sejsmicznych, jak ujawnił Werner von Braun, rosła stopniowo do głębokości 24 km pod powierzchnią, a potem nagle wzrastała. Taki przebieg możliwy jest tylko wtedy, gdy fala natrafia nagle na materiał o znacznie większej gęstości. Na głębokości 64 km pod powierzchnią fale osiągnęły prędkość ok. 10 km  na sekundę. Zewnętrzne warstwy mórz księżycowych składają się z różnych metali, także rzadkich jak itr, molibden, żelazo, tytan, beryl. Mimo to, prędkość fal dźwiękowych w takich materiałach zawsze wynosi 10 km na sekundę. Wskazywałoby to na istnienie pod powierzchnią grubej warstwy będącej stopem tych rzadkich metali. I wyjaśniałoby także, dlaczego Księżyc dzwonił jak dzwon;

- anomalne cechy próbek przywiezionych przez radzieckie próbniki i amerykańskie wyprawy Apollo. Sprowadzone przez Apollo 16 na Ziemię próbki zawierają zardzewiałe (utlenione) żelazo – reakcja utleniania zachodzić może tylko w obecności wolnego tlenu i wodoru;

- w próbkach przywiezionych przez radzieckie próbniki wykryto żelazo, które nie rdzewieje. Uzyskanie takiego efektu wymaga zastosowania jakiego procesu technologicznego;

- wyprawy Apollo 12 i Apollo 14 przywiozły próbki skał i gruntu zawierające ślady uranu 236 i neptun 237, czyli izotopów nigdy nie występujących w stanie naturalnym w przyrodzie.

g) dziwne zdarzenia podczas misji Apollo 12 i Apollo 13, a także inne osobliwości księżycowe. Listopadem, 1969 roku, minutę po starcie, gdy rakieta Apollo 12 znajdowała się 2,4 km nad powierzchnią Ziemi, uderzył w nią piorun. Pochodzenie pioruna jest niejasne, gdyż w dniu startu, najbliższe chmury burzowe znajdowały się według danych pogodowych 32 km od miejsca startu. W trakcie lotu na Księżyc obserwatoria w różnych częściach świata zarejestrowały migające światła przed i za statkiem kosmicznym. Na drugi dzień astronauci przekazali do centrali na Ziemi, że zauważyli boogeys, co w slangu kosmonautów oznacza UFO. Wedle nieoficjalnych informacji, statek Apollo 13 wiózł na Księżyc tajny ładunek – pocisk nuklearny, który miał zostać zdetonowany w celu określenia jego podpowierzchniowej struktury. W NASA panowała opinia, że to UFO celowo spowodowało niewytłumaczalną eksplozję w zbiorniku tlenu w module serwisowym, by uniemożliwić przeprowadzenie misji.



Podsumowanie



Zdaje się, że niejasne pochodzenie Księżyca, jego anomalne właściwości grawitacyjne, występowanie dziwnych tworów, co do pochodzenia których nie ma jednoznacznej pewności, dziwnych zjawisk obserwowanych od setek lat zachodzących na jego powierzchni, a także tajemnicze zdarzenia towarzyszące misjom kosmicznym zdają się wskazywać na to, że:

- Księżyc faktycznie może być gigantycznym statkiem kosmicznym, umieszczonym miliardy lat temu przez cywilizację o wiele bardziej rozwiniętą niż nasza obecna, ziemska;

- ktoś lub coś próbuje nie dopuścić do dalszych eksploracji Księżyca.

Dopiero od kilku lat ponownie mówi się o ponownym badaniu Księżyca. Cóż (albo któż?) więc powstrzymywało przez ponad trzy dekady naukowców przed dalszym odkrywaniem tajemnic naszego „naturalnego” satelity?



Korzystałem z książki Josepha P. Farrella: Wojna nuklearna sprzed 5 tysięcy lat. Wydawnictwo Amber.



* * *



Ze swej strony polecam pracę dr Miloša Jesenský’ego „Bogowie atomowych wojen”, którą wkrótce udostępnię Czytelnikom na blogu „Xięgi niewydane”, w której jest także mowa o Księżycu i jego anomaliach.  

poniedziałek, 28 maja 2012

NOWOORLEAŃSKA LEKCJA POKORY







Wszystko zaczęło się od filmu. Lubię amerykańskie filmy katastroficzne. Mają w sobie wiele efektownych scen, F/X i kończą się optymistycznym wnioskiem – cokolwiek się stanie – Ameryka sobie poradzi! God bless America! „OK. i Amen” – jak dodałby Mistrz Ildefons. A wszystko zaczęło się od filmu pt. „Pojutrze” („The Day After Tomorrow”) z 2004 roku, w reżyserii Rolanda Emmericha.



Film pokazuje przerażającą wizję nadejścia kolejnej epoki lodowej poprzedzonej globalnym ociepleniem. Raptowna zmiana klimatu niesie ze sobą zagrożenie dla całej planety i wszystkich ludzi. To nie Obcy z Kosmosu, to nie wielkie asteroidy, ale sama znieważana od stuleci przez człowieka Natura staje się zagrożeniem dla cywilizacji. Oczywiście klimatolog grany przez Dennisa Quaida przewiduje zagrożenie, ale jak zawsze nikt go nie słucha, a lobby energetyczo-przemysłowe skutecznie wytłumia jego głos. Dopiero gwałtowne zmiany pogody i związane z tym kataklizmy zmuszają polityków do podjęcia odpowiednich działań. Ten obraz w klimacie przypomina nieco „Peacemakera” w reżyserii Mimi Leder z 1997 roku, a to ze względu na osadzenie go w realiach naukowych i politycznych.



Oczywiście krytyka powiesiła na realizatorach „Pojutrza” wszystkie możliwe psy. „To jeden z najgłupszych filmów w historii kina. Globalne ocieplenie doprowadza do zamrożenia Nowego Jorku” – jak pisali recenzenci. Oczywiście recenzenci ci nie mieli bladego pojęcia o tym, o czym naprawdę mówił ten obraz. Tymczasem tak właśnie być mogło – jak stwierdzili w swym artykule Jan Marcin Więsławski i Jan Piechura, w którym udowadniają, że zmiana taka nie tylko jest możliwa, ale nawet może mieć miejsce i była w przeszłości! (=> J. M. Więsławski & J. Piechura – „Pojutrze już było” w „Wiedza i Życie” nr 7/2004, ss. 30-34). Ciekawy jestem, co teraz ci PT. Krytycy mają do powiedzenia...



...bo świat się zmienił w sierpniu 2005 roku.



Ten sierpień był faktycznie „czarnym sierpniem”. I to nie dlatego, że w tym czasie spadło na ziemię kilka samolotów i wydarzyło się kilka innych nieszczęść (o czym już pisałem m.in. na naszej stronie internetowej Centrum Badań Zjawisk Anomalnych), ale dlatego, że to największe nieszczęście zdarzyło się tam, gdzie mało kto się go spodziewał – potężny huragan uderzył w miasto i niemal doszczętnie je zmiażdżył. Chodzi o huragan Katrina i miasto Nowy Orlean. Jego efekty odczuli nawet mieszkańcy Islandii, gdzie w tydzień po zagładzie Nowego Orleanu, w Akureyri spadł śnieg i nastały mrozy, co we wrześniu raczej bardzo rzadko się zdarza nawet tam – jak zapewnili mnie tameczni Polonusi – państwo Dorota i Wacław Alfredssonowie. Akureyri leży tuż przy Kręgu Polarnym (na 65º30’N), ale ogrzewane jest przez Prąd Zatokowy, co powoduje iż zima zjawia się tam dopiero w styczniu...



Patrząc na to wszystko z perspektywy Europy mogę powiedzieć jedno – Polska jest krajem naprawdę błogosławionym i gdyby nie chciwi, krótkowzroczni i bezmyślni politycy, to naprawdę mielibyśmy tu raj na Ziemi... Jak dotąd, to omijają nas jakieś straszliwe huragany, wybuchy wulkanów czy trzęsienia ziemi o sile powyżej 5ºR albo zarazy. Jak długo jeszcze? Kiedyś musi się skończyć pasmo powodzenia, a czy jesteśmy na to przygotowani??? Odpowiedź dostaliśmy w listopadzie ub. r., kiedy to w Polskę, Słowację i kraje ościenne uderzył huragan, którego prędkość wiatru wyniosła „jedynie” 173 km/h. Nowy Orlean spustoszyło uderzenie wiatru, którego prędkość była niemal dwukrotnie wyższa – 321 km/h! Ale przecież to nie był jeszcze rekord prędkości wichury!... Pędzone nim fale wdarły się w głąb lądu siejąc śmierć i zniszczenie. Synergiczne uderzenia wiatru i fal uszkodziło bądź zniszczyło platformy wiertnicze w Zatoce Meksykańskiej. Na światowych giełdach podskoczyła drastycznie cena baryłki ropy i przebiła nawet ceny z Wielkiego Kryzysu Energetycznego z połowy lat 70. XX wieku! – co natychmiast odczuliśmy na stacjach benzynowych... Sam Nowy Orlean przestał właściwie istnieć. Miasta nie da się odbudować w znanym nam kształcie.



„Nie odtworzy się drewnianych detali, odcienia farby ani patyny miasta założonego w XVIII wieku przez Francuzów” – pisze Piotr Zawodny – „ale jak tu się roztkliwiać nad utraconymi urokami architektury, kiedy tysiące ludzi utraciło życie, a setki tysięcy walczyło, by go nie stracić, bo poza nim stracili wszystko.” (=> P. Zawodny – „Krajobraz po Katrinie” w „FiM” nr 37/2005) Według niego sprawa jest jasna – ci ludzie, którzy mogliby pośpieszyć ofiarom ataku Katriny na pomoc znajdowali się o tysiące mil na wschód, w Iraku. Wydawałoby się, że sama Natura wymierzyła Amerykanom sprawiedliwość za ich butę i aspiracje do bycia Supermocarstwem. Czyżby był to kolejny przejaw syndromu Titanica: próżność, która została ukarana? Starzy górale powiadają: Bóg strąca z nieba pysznych aniołów...



Katrina szła od południa już od tygodnia. Od początku było wiadomo, że jest to huragan V (najwyższej) kategorii, który najpierw „pomacał” południową Florydę, a jeszcze wcześniej Kubę i inne wyspy Antyli. Wszyscy wiedzieli, że wiatr jeszcze bardziej się rozhula, a mimo to  nikt nie ostrzegł mieszkańców N.O.! Czyżby ktoś był tak dufny w swe siły, że ten alarm zlekceważył? Jak w Pearl Harbor 7 grudnia 1941 roku, czy w Nowym Jorku 11 września roku pamiętnego 2001!? Ta tragiczna lekkomyślność kosztowała USA stratę 800 obywateli i ponad 200 mld USD! (=> Dane wg portalu internetowego wp.pl z dnia 16 września 2005 roku)



Mówią świadkowie



Centrum Badań Zjawisk Anomalnych od początku śledziło rozwój sytuacji w mediach, m.in. współpracując z red. Andrzejem Zalewskim z Eko Radio, jednakże jedna z naszych koleżanek – Pani Anna Milewska z Trójmiasta znalazła się niemal w ogniu wydarzeń i dzięki Internetowi mieliśmy od niej informacje z pierwszej ręki. A oto jej relacja spisana na gorąco i na kolanie jeszcze na pokładzie statku wycieczkowego, w składzie załogi którego się znajdowała, a który popłynął na pomoc Nowoorleańczykom:



  MV Carnival Sensation. Koniec rejsu. (Wycieczkowiec ten kursował wahadłowo na trasie Nowy Orlean – Cozumel [Meksyk] – Nowy Orlean – przyp. aut.) Ze sceny w statkowym Atrium obserwujemy z zespołem kolejkę pasażerów ustawiających się do okienka recepcji. Praktycznie widok ten jest identyczny każdego dnia. Ludzie rozbawieni, często podpici, nie zwracający najmniejszej uwagi na grających muzyków traktują ich bardziej jako element dekoracji. Może tym razem jakoś spokojniejsi, bez śladu rozbawienia, może mówią bardziej przyciszonymi głosami. Nawet nie wiem. Nauczyliśmy się po miesiącach pracy, że nie należy zwracać uwagi na pasażerów. Gramy swoje dwie godziny i schodzimy ze sceny, jakby nas tam w ogóle nie było. Chyba, że ktoś klaszcze gdy trafi na ulubiony utwór. Wtedy uśmiechamy się w wyuczonym amerykańskim stylu i też schodzimy ze sceny. Opuszczamy pokłady dla gości i na crew area zajmujemy się swoimi sprawami.



Następnego ranka, jak co 5 dni goście schodzą ze statku. Tylko, że jak podają nam przez głośniki, zmienił się nam port docelowy. Jesteśmy w Galveston w Teksasie. Dowiadujemy się, że Nowego Orleanu już nie będzie. W kabinach nerwowo oglądamy CNN. Z godziny na godzinę świat zewnętrzny zaczyna docierać. Jedna z tancerek wraca z płaczem na crew area. Miała za zadanie asystować pasażerom przy opuszczaniu statku. Otoczyło ją kilkaset osób pytając, dokąd mają iść. Wszyscy byli z Nowego Orleanu. Powiedziano im, że nie mogą wrócić. Pod statek podstawili autobusy mające zawieźć ich do Houston, na stadion. Chyba.



Na zebraniu departamentu muzycznego dowiadujemy się, że nasz kolega gitarzysta również mieszkał w Orleanie. Po twarzy wysokiego, trzydziestokilkuletniego faceta płyną łzy. Nikt nie śmiał o nic pytać. Na szczęście jednak jego żona i dwójka dzieci zdążyły wyjechać.



W Teksasie na statek wchodzą nowi pasażerowie. Rejs rozpoczyna się jakby nigdy nic. Tylko CNN oglądamy prawie bez przerwy. Na meksykańskiej wyspie Cozumel na Sensation przychodzi wiadomość, że została ona jednym z trzech statków wyczarterowanych przez FEMA (Federal Emergency Management Agency) i będzie służyć ewakuowanym z Nowego Orleanu za tymczasowy dom na co najmniej 6 miesięcy.



Wśród załogi chaos. Przez następne kilka dni nie wiadomo co przyniesie kolejna godzina. Wydzielono grupy, które mają zaopiekować się nowymi gośćmi. Bez psychologicznego przygotowania i doświadczenia personel różnie okazuje zdenerwowanie. Niektórzy zamykają się w kabinach uznając, że ich to nie dotyczy. Inni oferują współpracę członkom FEMY. Jednej nocy rozbrzmiewa alarm medyczny - jedna z tancerek usiłuje podciąć sobie żyły. Może pijana, może tak słaba, że nie wytrzymała napięcia. Wysyłają ją pod eskortą do domu następnego dnia. Po dwóch dniach oczekiwania okazuje się, że ewakuowani odmawiają przeniesienia na statek. Sama myśl o tak bliskim sąsiedztwie wody jest dla nich przerażająca. Poza tym wciąż oczekują na połączenie z rodzinami. Wreszcie FEMA decyduje się popłynąć na Sensation wprost do Nowego Orleanu, aby stamtąd ściągać ocalałych z powodzi. Pojawiają się czarne opowieści wśród załogi. Nawet według dziennikarzy liczba ofiar rośnie do 10 tysięcy, a wody otaczające Orlean w oczach wyobraźni wypełniają się rozpadającymi się szczątkami ludzkimi i zarazkami cholery. Kolejny dzień przynosi ulgę. Ofiar jest kilkaset a nie tysiące. Dowiadujemy się, że wysyłają nas do domów.



Ludzkie umysły działają w zagadkowy sposób. Jedni, broniąc się przed dramatem większym niż są w stanie ogarnąć, izolują się od niego, nie patrząc, nie widząc, nie przyjmując do wiadomości. Inni czerpią niemal masochistyczną przyjemność w roztrząsaniu i ubarwianiu wszystkich szczegółów. Własne problemy stają się nagle małe w obliczu tragedii, której ofiarami są inni. Jest nad kim się poużalać, współczuć, samemu czując się lepszym. Jeszcze inni czują się winni. I zdają sobie nagle sprawę, jak kruche jest życie, jak szybko można stracić wszystko, co gromadziło się latami. I powstaje pytanie „czemu oni a nie ja?" Niektórzy zaczynają się modlić. Inni zastanawiać. Czy jest Ktoś, Coś - do Czego można zawołać o litość. Jeszcze inni dochodzą do wniosku, że to kara. Boża? Losu? Planety?



Kara Boża za historię ludzkości, która rozprzestrzenia się dumnie uznając się za jedyny inteligentny gatunek życia na Ziemi i w kosmosie. Losu za poczucie złudnej siły, że człowiek może wszystko kontrolować. Planety za wszystkie wojny i zatruwanie środowiska.



Jak więc opisać to, co stało się w Nowy Orleanie? Huragan zabrał życie setkom. Odebrał domy tysiącom.  Miliony zmusił do myślenia. I zastanowienia: kiedy następny? I kiedy w telewizji dumnie mówią, że następnym razem ludzie będą lepiej przygotowani - uśmiecham się z ironią. Ludzie dużo mówią. Jeszcze więcej krzyczą. Im więcej, tym bardziej są bezbronni. W Indonezji, w World Trade Center w Nowym Jorku, w Orleanie. Tak jak zawsze byli, od początku świata.



Można wyśmiewać Apokalipsy, Nostradamusy, wszystkie przepowiednie grożące rychłym końcem świata. Można uśmiechać się z ironią na powtarzające się "przekazy" od różnych nawiedzonych opowiadających o jakichś tam aniołach czy kosmitach. Że wszyscy w kółko gadają to samo. Jakieś tam wezwania do pokoju na świecie. Do ratowania systemu ekologicznego, który wisi na krawędzi przetrwania. Do zmiany w sposobie myślenia. Do pokory - że człowiek nie jest aż taki wszechmocny. Ani doskonały. A Homo Sapiens nie brzmi dumnie. Ale gdy śmiech ten jeszcze brzmi, gdzieś tam znów trzęsie się ziemia. Giną kolejne setki ludzi. Na Atlantyku tworzą się kolejne huragany.



A jakby uruchomić wyobraźnię... Musi to być niezły widok dla istot spoza Ziemi (zakładając, że istnieją naturalnie). Patrzeć na te miotające się miliony, które uważają, że zawsze wygrają. I może to właśnie Oni, w swoich Latających Spodkach, uśmiechają się z ironią. Bo planeta sobie poradzi. Ziemia odrodzi się czysta i piękna, pozbywszy się zarazy jaka toczyła ją od wieków. Odetchnie świeżym powietrzem i życie rozpocznie się od nowa...



Podobne odczucia miał inny Polak zamieszkały na Florydzie – artysta-malarz Pan Tad Jeczalik, który napisał do nas tak:



Po paru dniach po przejściu huraganu przejeżdżałem przez okolice dotknięte tym huraganem.  Co mnie zaciekawiło to nie tylko szkody wyrządzone przez huragan.  Lasy w tej okolicy mają pełno połamanych drzew, a trawa i drzewa straciły większość zieleni. Drzewa liściaste nie mają prawie liści i wszystko dookoła stało  się szare. Niektóre małe drzewka zaczęły od nowa puszczać zielone pączki i małe listki.



Jadąc do strefy wielkich szkód spotkałem wiele wojska, policji stanowej z innych stanów jadących z powrotem do swoich rodzinnych stanów.



Ogólne spostrzeżenie potwierdziło  moje przewidywania - dużo budynków które zostały niedobrze zbudowane zostało uszkodzonych. Dla przykładu na Florydzie wymogi budownictwa po wielu huraganach są bardzo ostre i takich szkód zazwyczaj nie widać.



Organizacja po huraganie Katrina to jedna wielka nieudolność lokalnych władz.



Przerwane wały ochronne koło Nowego Orleanu to także sprawa polityki. Zostały budowane podczas ery wojny w Wietnamie. Ówczesny prezydent potrzebował pieniędzy na wojnę i zamiast wydać odpowiednią ilość pieniędzy na zrobienie dobrze wałów ochronnych - prezydent USA rzucił resztki pieniędzy na wały które były nieodpowiednio zrobione i zabezpieczone. Matka Natura po raz kolejny ukarała [nas za] partactwo i ludzką ignorancję.



Jadąc po autostradzie 10 w Mississippi i Luizjanie satelitarne radio podało mi najświeższe wiadomości - 34 mieszkańców domu starców znaleziono w Nowym Orleanie nieżywych. Umarli z wysokiej temperatury, braku jedzenia i wody. Właściciele domu starców odpowiedzą za tą karygodną sytuację - są odpowiedzialni za 34 morderstwa. Takich zaniedbań i ignorancji można było znaleźć pełno podczas tragedii w Nowym Orleanie. Strzelania do Policji, rozboje, rabunki, kradzieże - ludzie w trudnych warunkach mogą zachowywać się jak zwierzęta lub gorzej niż zwierzęta.



Szef FEMA – pan Brown to zwykły prawnik, któremu kolega ze studiów pomógł w Waszyngton DC załatwić pracę, którą potem zmienił na szefa FEMA. Facet bez większych doświadczeń i kwalifikacji został zaskoczony katastrofą i nie mógł sobie z nią poradzić od samego początku w Nowym Orleanie.



Bush na początku powiedział, że Brown robi dobrą robotę – co wszystkich wkurzyło na amen. W tamtym tygodniu wyszło szydło z worka i kwalifikacje prawnika wyszły na światło dzienne – dzięki za to dziennikarzom! Brown został odwołany z Nowego Orleanu przez prezydenta, „żeby zająć się innymi katastrofami”.



I jak widać, elity u żłobu próbują sobie pomagać, ale czasami ich machinacje wychodzą na jaw.



Myślę, że mimo nieco chropawej polszczyzny sens tej wypowiedzi jest całkowicie zrozumiały. Kumoterstwo i korupcja oraz totalna niekompetencja jest chorobą demokracji... Mam nadzieję, że u nas, w takich instytucjach, które są odpowiedzialne za stany kryzysowe, znajdują się ludzie kompetentni, jak gen. Wiesław Bogdan Leśniakiewicz, który jest strażakiem z dziada pradziada...



Winni są tylko ludzie



Oczywistym jest, że ktoś jest odpowiedzialny za taki stan rzeczy. Jak już powiedziano w dwóch powyższych relacjach – to karygodna niedbałość człowieka doprowadziła do tej tragedii. A oto opinia znanego australijskiego obrońcy środowiska Pana Piotra Listkiewicza:



Niewiele wiem poza tym, co donosi codzienna prasa, ale z tego wszystkiego widać prawdziwe oblicze amerykańskiego modelu demokracji. Obywateli dzieli się na białych i kolorowych, więcej i mniej wartościowych itd. No, ale co się dziwić - przecież to właśnie amerykańscy fizycy przy poparciu rządu odpalili w powietrzu bombę atomową nad głowami kilku batalionów amerykańskich żołnierzy i więźniów (a wszyscy oni byli zupełnie przypadkowo czarni). [Była to tzw. Operation Big Smokey, którą przeprowadzono w dniu 31 sierpnia 1957roku, a która dopiero teraz została nagłośniona w USA m.in. dzięki filmowi Petera Markle’a pt. Nightbreaker z 1989 roku, z Martinem Sheenem w roli głównej. Napromieniowaniu poddano wtedy 1140 żołnierzy. => J. Tölgyessi & M. Kenda – Alfa-Beta-Gamma – Promienie nadziei, Warszawa 1984, ss. 97-98, a także Zb. Schneigert – Broń i strategia nuklearna, Warszawa 1984, ss. 6-9 – przyp. aut.] Również do Wietnamu "łatwiej" się było dostać czarnemu żołnierzowi, zaś białym udawało się tego unikać.



Jeszcze Reagan zapowiadał NWO (New World Order) i to się mniej więcej po cichu lub jawnie realizuje tak w USA, jak i u amerykańskich sojuszników, takich jak m.in. Polska, Australia, UK itp. oraz w Trzecim Świecie, którego infiltrację prowadzi się na najprzeróżniejsze sposoby. Według tego planu najpierw miały być zlikwidowane wszystkie religie poza chrześcijańską, zaś w drugim etapie zamierza się również i tę zlikwidować, dając w zamian ideologię opartą na coraz bardziej rozwijającej się technologii i elektronice. Już w tej chwili mamy uzależnienia od komputerów, komunikacji komórkowej itd. Po tych w końcu niewielu latach wyobraź sobie, że jakiś krach odbierze biznesiarzom komputery, komórki, samochody. Internet nie został dany światu za friko! W zamian za łatwiznę odpowiednie służby przy pomocy komputerowych "robotów" śledzą każdy nasz krok, słowo, czyn i myśl. Zamiast kosztownego i nieetycznego otwierania listów na poczcie oraz zakładania podsłuchów, te służby wszystko o nas wiedzą dzięki naszym własnym e-mailom, witrynom internetowym oraz SMS-om. Kto wie czy również rozmowy nie są podsłuchiwane - na pewno są w przypadku pewnych osób.



W międzyczasie plan przewidywał stopniową eksterminację "kolorowych" poczynając od Afryki i Azji. Potem "Naród Panów" zabierze się za białych przygłupów, pobożnych, intelektualistów, twórców i innych mało produktywnych ludzi. Tacy jak my oba pójdą na pierwszy ogień, czyli na rozpałkę. W końcu zostanie tylko czysta rasa, będzie więcej miejsca do życia, czyściej, zdrowiej i więcej szmalu do podziału. Oto perspektywa, z jakiej patrzą na to niektóre "szare eminencje". Czy to czasem nie współczesny faszyzm?



Na szczęście są to tylko mrzonki idiotów, którym się przewróciło w głowach od nadmiaru dolarów. Wbrew pozorom i temu, co sami o sobie sądzą, nie oni rządzą tym światem, lecz siły, które nie dopuszczą do takiego końca i urządzą nam koniec o wiele bardziej humanitarny i o wiele wcześniej.



Gorzkie i mocne słowa, ale takie jest oblicze współczesnego kapitalizmu – czyli Cywilizacji Kupców i Dealerów. A cena – jaka za to wszystko płacą w końcu szeregowi obywatele, a nie elity – jest wysoka. Zapłacili ją właśnie Nowoorleańczycy... Także i u nas dostrzega się ciemne strony CKiD. Pisze o tym nasza koleżanka z Centrum – Pani Renata Herpszt:



Mieszanie w katastrofy UFO, masowy spisek masonów i żydów, czy wrogich sił we wszechświecie to typowy wybieg człowieka uchylającego się od odpowiedzialności za swoje czyny.



Rabunkowa gospodarka polegająca na emitowaniu w nieskończoność substancji chemicznych w atmosferę i hydrosferę, wycinanie lasów, wybijanie zwierzyny po to, żeby na przykład jakaś paniusia mogła mieć nowe buciki na coctail-party to tylko nieliczne przykłady przestępstw bezmyślnego HOMO SAPIENS, któremu się wydaje, że skoro zlazł z drzewa i nauczył się formułować zdania z dźwięków i zapisywać je na papierze (niestety, serce mi się kraje jak widzę ile drzew traci życie w dobie komputeryzacji po to, żeby wyprodukować tony kartek i wyciągów, których nikt i tak na dłuższą metę nie potrzebuje - a tak niestety jest choćby w bankach ) umieściwszy w Biblii zapis, że człowiek jest królem czy ukoronowaniem stworzenia i ma sobie czynić ziemię poddaną, to wszystko mu wolno i za nic nie trzeba odpowiadać.



Niestety, trzeba ponieść konsekwencję swoich działań i nie ma wytłumaczenia, że o czymś się nie wiedziało. Najgorsze jest to, że cenę głupoty przodków zapłacą przyszłe pokolenia.



Wygląda na to, że zaczynamy płacić już teraz.



Ziemia jest żywym organizmem podlegającym ciągłym zmianom i jeżeli podejmuje się jakieś ingerencję to należy liczyć się z konsekwencjami.

Tu nie ma co płakać i zgrzytać zębami, że zalało Nowy Orlean, że Tajfun, Tsunami, trzęsienia ziemi - trzeba po prostu wyciągnąć wnioski i wziąć się za naprawianie błędów, bo niestety na rozpaczanie i obwinianie nie ma już więcej czasu.



To człowiek stworzył sam taką rzeczywistość jaka jest i to człowiek jest odpowiedzialny za katastrofy, które obecnie coraz częściej mają miejsce. I mieć będą - nie ma się co czarować. Tylko ślepy i upośledzony na umyśle może sobie myśleć, że jest inaczej.



Gadanie, że UFO czy cokolwiek innego jest winne to dobra bajka na dobranoc dla dwuletniego malucha, a jeśli dorośli wierzą w bajki - to już prawdziwy horror.



Ten horror stał się udziałem tych wszystkich, którzy ponoszą straty materialne czy te najgorsze – psychiczne – wskutek tych katastrof. Takie traumatyczne wspomnienia wloką się za człowiekiem aż do śmierci...



Praktycznie ocenia te wydarzenia Pan Patrick Moncelet z Malezji – a zatem kraju, który od czasu do czasu jest atakowany przez tropikalne tajfuny, a który pisze wprost:



Nowy Orlean? Moim zdaniem jest to kompletne fiasko tamtejszej administracji, jej skandaliczne zaniedbania. Obawiam się, że koszt odbudowy będzie zbyt wysoki, nawet na amerykańskie warunki – i bardziej opłacalnym będzie wybudowanie nowego miasta na wyżej położonym terenie gdziekolwiek indziej.



Podobnie ocenia to nasz japoński współpracownik – dr Kiyoshi Amamiya, który pisze tak:



Wydarzyło się to dlatego, że mimo wiedzy o możliwości uderzenia huraganu w Nowy Orlean, nie dokonano koniecznych inwestycji na budownictwo ochronne i naprawy istniejących instalacji. Miasto to było zamieszkane przez wielu ubogich Afroamerykanów, którzy nie przynosili miastu zbyt wielu dochodów, zaś pomoc ze strony rządu USA była niewielka, zapłacili oni życiem i zdrowiem, co jest jawnym przejawem dyskryminacji rasowej.



Najważniejszym problemem w tej chwili stają się „nagłe zmiany pogody” w różnych częściach naszego globu i „globalne ocieplenie” – spowodowane one są przez wzrost stężenia dwutlenku węgla w atmosferze. Takie huragany są spowodowane przez skokowe zmiany ciśnienia atmosferycznego do wartości <900 hPa, których Ludzkość jeszcze nie doświadczyła.



Huragany wywołane przez takie niskie ciśnienie atmosferyczne powodują także silne wiatry, o prędkości rzędu 100 km/h i powyżej. Te biblijne wręcz apokaliptyczne kataklizmy w rodzaju np. dramatycznych skoków ciśnienia, burz, sztormów, huraganów, wybuchów wulkanów, trzęsień ziemi, powodzi, itd. itp. dotkną nasz świat w najbliższej przyszłości.



To powinno dać priorytet dla działań zabezpieczających nas przed nimi, a nie przed terroryzmem i innymi wojnami, a wszystkie narody powinny się przygotować do zmian, które już nadciągają. Są one już za naszym progiem...



A zatem semper paratus? Bądźmy zawsze gotowi?    



Ale czy to wystarczy?



Pytanie to jest o tyle na czasie, że gwałtowne w skali całej planety zmiany, przewidywane przez różnych jasnowidzów i uczonych (ta kolejność jest nieprzypadkowa) już mają miejsce, że przypomnę tylko straszliwe w skutkach trzęsienia ziemi w Izmicie (Turcja), Kobe (Japonia) czy Azji Południowo-Wschodniej, które wydarzyły się w ostatniej dekadzie. W jednej ze swych prac dr Leszek Szuman (1903-1987) cytuje raport zespołu naukowców Jeffreya Goodmanna, gdzie stoi jak byk:



1.       Znaczne obszary zachodnich rejonów USA zapadną się w morze, kiedy linia brzegowa zostanie zaatakowana przez potężne fale prące w kierunku wschodnim. Ostateczna linia wybrzeża ustali się w stanach Nebraska i Kansas. Potężne rozlewiska Wielkich Jezior zatopią część stanów Wisconsin, Michigan i Illinois. Wschodnie rejony Południowej Karoliny i New Jersey zostaną zatopione. Trzęsienia ziemi i zalanie wybrzeży w stanach Connecticut i Massachusetts. Ogromne wylewy wód w stanach Floryda, Luizjana i Teksas. (=> L. Szuman – Tajemnice astrologii, Warszawa 1992, ss. 80-99)



Jak widać, ostrzeżenia te zostały przez rządzący establishment całkowicie zignorowane. Zapłacili za to Nowoorleańczycy... A media donoszą, że do tego miasta zbliża się kolejny huragan Rita, który jest także V kategorii... Oczywiście do najsłynniejszych mediów przewidujących przyszłość należał Edgar Cayce (1877-1945), którego słynne „readings” zawierają również ostrzeżenia o nadchodzących kataklizmach. Zwróciłem się w tej sprawie do znanego zakopiańskiego eksperta od jego prac, członka Zakopiańskiego Stowarzyszenia Psychotronicznego – inż. Jerzego Łataka, który na me pytania dotyczące „readings” na temat Nowego Orleanu, odpowiedział mi tak:



Przeglądnąłem „readings” Cayce’go szczególnie pod kątem ostatnich wydarzeń. Można by  powiedzieć, że to co się stało w Nowym Orleanie a wcześniej w Nowym Jorku jest ciągiem rozwijających się zdarzeń, które będą narastać, będą coraz bardziej dramatyczne i tak jak przewiduje Cayce zakończą się totalnym kataklizmem spowodowanym przesunięciem się biegunów.



Jest wiele przepowiedni Cayce’go, które wskazują na wielką odpowiedzialność Ameryki za przyszłość świata. W proroctwie jeszcze z przed końca II Wojny Światowej jest powiedziane, że tak długo będzie dobrze jak długo Ameryka będzie szczodra dla swoich bliźnich. Natomiast nieszczęścia zaczną się, kiedy zamiast Bogu będą służyć mamonie.



To proroctwo, zresztą bardzo obszerne przesłano Roosveltowi (1561-018) i chyba podziałało bo po wojnie Ameryka bardzo wydatnie pomagała zniszczonym krajom śląc słynne paczki UNRRA czy tworząc Plan Marshala.

Później było już coraz gorzej. Do głosu doszły militarne sępy, Zimna Wojna, wyścig zbrojeń, zbrojenia atomowe i o mało co, nie doprowadzono do tragicznego w skutkach konfliktu z Rosją.



Kiedy po Pierestrojce świat zachłysnął się pokojem amerykańska mafia zbrojeniowa pchnęła naród do zbrojnego konfliktu z Arabami. Zamiast nieść pomoc obrzucono ich bombami. Teraz Ameryka wydaje w ciągu dwóch tygodni tyle na wojnę w Iraku, co ONZ na utrzymanie pokoju w siedemdziesięciu krajach przez cały rok.



Oczywiste jest, że gdyby Ameryka zamiast prowadzić wojnę z Arabami niosła im pomoc medyczną i żywnościową to nie byłoby tragicznego zdarzenia z Word Trade Center, miałaby więcej środków na pomoc własnej ludności dotkniętej kataklizmami.



Jeżeli nic się nie zmieni w polityce mocarstw to przyszłość niestety,  nie zapowiada się różowo. Postępująca zmiana klimatu na Ziemi powodować będzie kataklizmy (susze, powodzie, huragany), one to doprowadzą do powszechnego głodu z którym rządy nie będą w stanie sobie zaradzić (1561-018). Zwiększy się ilość trzęsień ziemi.



Kiedy w jednym czasie wybuchną wulkany na górze Etna i na górze Pele [chodzi o wulkan Mt. Pelée na Martynice, którego wybuch w dniu 8 maja 1902 roku zmiótł z powierzchni ziemi miasto Saint-Pierre de Martinica i zabił 40.000 osób – przyp. aut.] (3651-001) mieszkańcy Kalifornii będą  mieli tylko 90 dni na jej opuszczenie, gdyż zapadnie się pod wodę.



Tak samo pod wodę może dostać się północna część Europy i część Japonii.

Pozostaje tylko jedno pytanie, czy to będzie następować szybko czy powoli. Jeżeli powoli to nie będzie wiele ofiar, natomiast jeżeli szybko, to lepiej sobie tego nie wyobrażać.



Optymistyczne jest to, że po tych kataklizmach ludzie całkowicie się zmienią i nastąpi Nowa Era pokoju i szczęśliwości.



Osobiście nie wiążę tego wszystkiego z przebiegunowaniem Ziemi, o czym pisałem w innym miejscu, boż w ciągu ostatnich 4 mln lat swego istnienia Ziemia przeszła przez co najmniej 20 tego rodzaju epizodów i jeszcze istnieje na niej życie... Tym niemniej, i to ostrzeżenie zostało zlekceważone z wiadomymi efektami. A dlaczego? – a dlatego, że w CKiD pokutuje wciąż mit o tym, że Bóg dał nam Ziemię we władanie:



A potem Bóg im błogosławił mówiąc do nich: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się , abyście zaludnili Ziemię i uczynili sobie poddaną; abyście panowali nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi.” I rzekł Bóg: „Oto daję wam roślinę przynoszącą ziarno po całej ziemi i wszelkie drzewo, którego owoc ma w sobie nasienie: dla was będą one pokarmem. A dla wszelkiego zwierzęcia polnego i dla wszelkiego ptactwa w powietrzu; i dla wszystkiego, co się porusza po ziemi i ma w sobie pierwiastek życia, będzie pokarmem wszelka trawa zielona.” I stało się tak. [=> Biblia Tysiąclecia, Warszawa – Poznań 1980, Rdz. 1,28-30]



I tylko zapomniano o jednym drobiazgu, a mianowicie o tym, że władza nad światem równa się odpowiedzialność za ten świat i wszystkie istoty żywe go zamieszkujące. A co my zrobiliśmy z tym Bożym Dziełem!? Niszczymy je każdego dnia. Co zrobiliśmy z Bożym błogosławieństwem? Zwykłe pustosłowie, którego nie rozumieją nawet ci, którzy je głoszą. Lepiej nie mówić, bo każde porównanie stanowi akt oskarżenia Homo sapiens sapiens, który w swej głupocie obwołał się królem i koroną stworzenia. Ile warte są te bombastyczne tytuły – zobaczyliśmy w ubiegłym roku w Azji Południowo-Wschodniej czy teraz w Luizjanie... 



CKiD musi upaść, bo nie można wciąż i bez końca brać z Natury nie dając niczego w zamian. Nie można naginać Jej praw do swych zachcianek, bo wreszcie doprowadzimy do naszego upadku, który będzie równie bolesny jak kara Potopu. To, co stało się w Nowym Orleanie może w każdej chwili powtórzyć się w każdym punkcie globu i nie ma bezpiecznego miejsca na Ziemi. Ale to nie jest wina Kosmitów (jak chcą tego niektórzy „ufolodzy” z Bożej łaski) czy zemsta Matki Ziemi (jak twierdzą niektórzy prominentni duchowni zwalczający tzw. sekty i ruch New Age), tylko nasza. Nasza – czyli ludzi z planety Ziemia. Prawdziwe bowiem potwory są wśród  nas...



Jordanów, dn. 2005-09-20



* * *



Powyższy tekst napisałem niemal siedem lat temu i do dnia dzisiejszego niczego nie stracił na swej aktualności. Straszliwe katastrofy naturalne, które uderzają od czasu do czasu Ludzkość nauczyły ja tego, ze jej niczego nie nauczyły.  



Ale ja nie o tym. Zdumiewająca siła huraganu Katrina brała się nie z działania jakichś kosmicznych czy poza-astronomicznych sił (w domyśle: działania wrogich nam Kosmitów) ale – jak dowiedli tego uczeni – było to działanie synergicznych sił Prądu Zatokowego i huraganu. Niezbyt duży huragan idący od Oceanu Atlantyckiego najpierw zawadził o Florydę, gdzie skręcił w Zatokę Meksykańską. Tam napotkał dwa wiry ciepłej wody powstałej wskutek oddzielenia się części wód Golfstromu od jego głównego nurtu. I to właśnie „podładowało” energią rozkręcający się orkan, który nad Zatoką wykonał kolejny zwrot – tym razem w kierunku Luizjany, a na drodze stanął mu Nowy Orlean. I to wszystko. Nie było Kosmitów, ale to była gra złowrogich sił Trójkąta Bermudzkiego. Dodam od razu - sił Natury, a nie jakichś pozaplanetarnych machinacji czy nadprzyrodzonych mocy Davy’ego Jonesa...



Resztę znamy. Nowoorleańczycy mieli po prostu fatalnego pecha, który zrzucił im na karki miliony ton wody z morza i powietrza. W rezultacie kosztowało to życie prawie 90 osób i straty wynoszące około 810 mld USD. Miasto zostało zrujnowane i obrócone w perzynę. Dla wielu ludzi pozostanie trauma na całe życie. Podobnie, jak Japończykom po mega-tsunami z 11 marca 2010 roku. Te wydarzenia pokazują nam, że wobec Przyrody jesteśmy zawsze na przegranej pozycji i każda nasza nieprzemyślana działalność prędzej czy później odbije się fatalnym rykoszetem na nas…