Powered By Blogger

wtorek, 30 kwietnia 2013

TRANSGRANICZNE EKOZAGROŻENIA


 I jeszcze jedno przypomnienie:


Niejako przy okazji tego, co dzieje się teraz na Węgrzech i Słowacji pragnę przypomnieć Czytelnikowi jeden z moich wcześniejszych artykułów, w którym przestrzegałem przed zagrożeniami transgranicznymi, które nie uznają ani granic, ani kordonów sanitarnych i mogą uderzyć w nas w każdej chwili…

* * *

W poprzednich artykułach na łamach „EKO Świata”, w latach ubiegłych, pisałem o zagrożeniach transgranicznych wynikających z braku polityki ochronnej naszego kraju przed zalewem Polski przez tanie, liche towary zza wschodniej granicy, potokiem imigrantów z Azji i krajów WNP stanowiącym zagrożenie epidemiologiczne, przemytem roślin, zwierząt, broni, narkotyków, materiałów wybuchowych i rozszczepialnych, itd. itp. Teraz chciałbym się zająć problemem transgranicznego transferu skażeń z krajów ościennych do Polski.

Klasycznym, wręcz akademickim przykładem na takie zagrożenie jest katastrofa w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej. Radioaktywnego fall-out’u nie powstrzymała żadna granica i żaden WOP. Podobnie było w latach 1958 – 64, kiedy to po radzieckich próbach jądrowych w europejskiej części Związku Radzieckiego radioaktywne skażenie czterokrotnie przewyższyło to, co zafundowano nam po Czarnobylu! – a o czym dowiedzieliśmy się dopiero teraz, w 2000 roku i to z przecieków z naszych „atomowych archiwów X”...

Niemniej niebezpiecznym zagrożeniem są transgraniczne emisje przemysłowe.  To są przede wszystkim pyły i gazy powstające w procesach technologicznych. Do  tych najgroźniejszych należą przede wszystkim tlenki siarki i azotu, które w połączeniu z wodą deszczową tworzą kwaśne deszcze kwasu siarkawego i azotowego. Jak to działa na przyrodę, to zobacz sobie Czytelniku w Karkonoszach, które są przykładem na synergiczne działanie emisji poprzemysłowych na reglowe lasy Karkonoszy. Lasy te, a właściwie same szkielety drzew, wyglądają szczególnie niesamowicie w świetle księżycowej pełni stanowiąc ponure memento ludzkiej głupoty i ekologicznego analfabetyzmu. Pech polega na tym, że właśnie w Karkonoszach skumulowały się zanieczyszczenia lecące wiatrami południowymi i zachodnimi  z terenów dawnej Niemieckiej Republiki Demokratycznej oraz Czechosłowacji. Do tego dokładał swoją działkę nasz rodzimy przemysł Dolnego Śląska – w szczególności elektrownie termiczne Bogatyni. Pamiętam, kiedy po raz pierwszy znalazłem się w Karkonoszach w zimie 1990/91, zdumiała mnie żółtawa mgła, w którą weszliśmy na grani pomiędzy Śmielcem a Karkonoską Przełęczą. Była kwaskowata w smaku i zapachu – zalatywała ni to cytryną, ni to kwasem akumulatorowym... Była to faktycznie chmura złożona z kropelek kwasu siarkawego, co rychło poznaliśmy po odbarwieniach na naszych kurtkach i swetrach... Tą chmurę przywiało z południa, znad Czech, z zakładów chemicznych i metalowych w Libercu, Ústi nad Labem, Kladnnie czy Mlada Boleslavie. Do tego należy dodać zakłady energetyki termicznej – oparte o węgiel brunatny z Zagłębia Gór Kruszcowych – w Ústi nad Labem, Poceradach, Melniku i Tušnicach – o mocy 500 – 1.000 MW każda. Czesi doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że ich własne emisje poprzemysłowe będą niebezpieczne dla środowiska, więc umieścili swe zakłady tak, by leciały one na terytorium Polski i innych krajów ościennych... Piszę te słowa bez złośliwości. Taka była mentalność komunistycznych bonzów z KPČ.

Podobnie zresztą było w NRD, której potężna energetyka opierała się na węglu brunatnym, wydobywanym z Zagłębiu Łużyckim i tamże spalanym. Potężne zakłady energetyczne Cottbus, Jänschwalde, Lubbenau, Velschau, Schwarzepumpe, i Boxberg dokładają nam emisje właśnie tlenków węgla i siarki, które z kwaśnymi deszczami spadają w Sudetach. Te elektrownie mają moc w granicach 1.000 MW każda. Każda z nich pochłania miliony ton węgła rocznie, a produkty z jego spalania spadają na Dolny Śląsk z wiadomymi efektami.

Nie lepsza sytuacja panuje na naszej południowej granicy, bo naszym Beskidom zagrażają potężne zakłady energetyczne na Morawach – że wspomnę tylko dwie 1.000-megawatówki w Bohuminie i Hlučinie oraz potężne huty w Ostrawie, Třincu i Frýdku Mistku. A do tego wszystkiego dochodzą jeszcze dwie elektrownie budowane w okolicach Opavy, przeciwko którym protestują nasi ekolodzy z Podbeskidzia.  Dwa lata temu wędrując Beskidem Żywieckim ze zgrozą zaobserwowałem to, co tak dobrze poznałem w Karkonoszach... – otóż świerki w okolicach Sokolicy, Urwanicy czy Policy  (w Paśmie Babiogórskim) zaczęły tracić swe igły i upodabniać się do drzew-widm z Sudetów!

Słowacja po rozwodzie z Czechami  zyskała jedynie 20% potencjału przemysłowego dawnej CSRS. Może to i lepiej dla nas, bo Słowacy nie będą nas podtruwać od południa, chociaż...

Pamiętam, jak pod koniec lat 70. i na początku lat 80. , a potem w latach 1987-88 na Orawie, Podhalu i Podtatrzu krążyły uporczywe pogłoski o tajemniczych zatruciach dzieci na tych terenach – szczególnie na Orawie – solami metali ciężkich: ołowiu, kadmu, rtęci... Szczególnie skażone było runo leśne. Trudno o nie posądzać Słowaków, bowiem  w tym rejonie znajdują się jedynie zakłady włókienniczego w Žilinie, drobne zakłady przemysłu elektromechanicznego w Martinie i Popradzie oraz zakłady chemiczne w Svicie k/Popradu. Wynikałoby z tego, że winnymi są zakłady na Morawach i czeskim Slesku.

Jeszcze pracując na przejściu granicznym w Łysej Polanie, miałem okazję podziwiać w lecie 1988 r. szaleńcze kwitnienie drzew iglastych – świerków i sosen – na terenie Tatrzańskiego Parku Narodowego. Kwitnienie to było tak intensywne, że wszystko pokrywała warstwa żółtego pyłku, a na Morskim Oku pływały pyłkowe kożuchy grube na 2-3 cm! Ani przedtem, ani potem nie spotkałem się z takim zjawiskiem. Podejrzewaliśmy wraz z pracownikami TPN, że był to efekt uboczny katastrofy w Czarnobylu, po którym drzewa zostały stymulowane promieniowaniem  jądrowym i kwitły na potęgę. Był to – wedle leśników – rok „supernasienny”. Krążyły słuchy, że to wszystko stało się za sprawą transgranicznego zanieczyszczenia atmosfery, które przywędrowało do nas znad Słowacji – z Popradu czy Prešova...

Cóż – prawdy nie dowiemy się nigdy, bo żaden rząd żadnego kraju nie przyzna się do takich zaniedbań i niedopatrzeń, co widzimy choćby nawet po tym, jak zażarcie bronią się nasi atomiści przed uznaniem katastrofy czarnobylskiej za szkodliwa dla ludzi i środowiska. Za komuny nie wypadało mówić złych rzeczy na „bratnie narody” a szczególnie na „starszego brata” ze wschodu. Dziś na straży tajemnicy stoją nasze dążenia do Unii Europejskiej – i to jest ten minus zjednoczenia naszego kontynentu. Nie pierwszy i nie ostatni zresztą.

Jak daleki zasięg potrafią osiągnąć skażenia transgraniczne, to najlepiej ilustruje następujący przykład: otóż w ubiegłym roku huta w Algeciras w Hiszpanii wypuściły pyły zanieczyszczone radionuklidami w niewielkiej ilości, ale już mierzalnej licznikami GM. Po kilku dniach Szwajcarzy podnieśli alarm, ponieważ w górskich partiach Alp stwierdzono skok promieniowania tła o 17 μR/h. Podobne skażenie w wysokości 12 μR/h stwierdzili Włosi na Sycylii i we włoskich Alpach. Początkowo sądzono, że to rezultat powybuchowego fall-out’u znad któregoś poligonu jądrowego Rosji, Chin czy USA, ale dokładne badania wykazały, że chodzi o huty w Algeciras.

Coś podobnego odnotowywali funkcjonariusze Straży Granicznej RP na granicy południowej. Po każdym deszczu stwierdzaliśmy skok napromieniowania gruntu z 12 do 22μR/h, a czasami wartości te podchodziły nawet do 28 – 30 μR/h! Niby niedużo, ale zawsze na dnie duszy czaił się niepokój – a nuż kolejna katastrofa na miarę Czarnobyla czy choćby Three Mile Island?...

Nasze bezpieczeństwo narodowe wymaga tego, by odpowiednie służby prowadziły stały monitoring skażeń chemicznych, biologicznych i promienistych. Nie możemy sobie pozwolić na powstanie np. epidemii jakiegoś afrykańskiego czy azjatyckiego wirusa i powtórki z epidemii np. ospy czarnej (Variola vera), co zdarzyło się w latach 60. we Wrocławiu. Nasze służby medyczne zwalczyły zagrożenie, ale kosztem zamknięcia całego miasta w kwarantannie. Czy możliwe to byłoby teraz??? Przy zreformowanej nieudolnie służbie zdrowia??? A przecież zagrożenie to jest realne i jak miecz Damoklesa wisi za naszymi wschodnimi granicami, czego nie dostrzegają i nie chcą dostrzegać nasi politycy walczący o koryto...

Zjednoczona Europa musi znaleźć rozwiązanie tego problemu i to szybko. Czasu jest coraz mniej i odwlekanie przyjęcia nas do niej niczego nie zmieni, a nawet pogorszy sprawę, bo Polakom, Czechom, Słowakom czy Węgrom coraz mniej podobają się targi związane z przyjęciem ich krajów do UE. Osobiście dla mnie, przyjęcie do UE powinno zbiec się z uporządkowaniem problemów związanych właśnie z ekologią. Ale to musimy zrobić my sami, i żaden zagraniczna fundacja czy instytucja za nas tego nie zrobi! To nie jest żadna ekofobia, jak nazywają to niektórzy mędrkowie z Warszawy, którzy nie potrafią zrozumieć, że obawa o własne czyste środowisko nie jest fobią, ale zdrowym odruchem ludzi potrafiących jeszcze normalnie myśleć w kategoriach przyszłościowych, a nie żyć wspomnieniami, uprzedzeniami i nienawiścią, co prowadzi zawsze do destrukcji.

Jordanów, lato 2000 r.

* * *

Czy coś się zmieniło w tym zakresie? Nic. Rząd i parlament zajmują się gierkami o stołki i wojnami na górze, paranoicznymi wojnami na krzyże i o krzyże – słowem milionem nieważnych spraw, byle tylko nie zająć się tymi, które są naprawdę ważne – sprawami bezpieczeństwa Polaków. A i owszem – trwa właśnie kampania wojenna z „dopalaczami”. To taka kolejna wojenka jak z aborcją. To, że tamta wojenka była diabła warta jest oczywiste – powstało podziemie aborcyjne. Teraz powstanie „podziemie dopalaczowe”… Śmiechu warte to wszystko, ale rząd i parlament pokazują ogłupiałym Polakom, że coś robią i że to przynosi jakiś skutek. Pożyjemy – zobaczymy, osobiście jestem sceptyczny jeżeli idzie o tego rodzaju akcje.

Powróćmy jeszcze do sytuacji właśnie modelowego wręcz, ekologicznego zagrożenia transgranicznego na Węgrzech i na Słowacji. W dniu 9 października 2010 roku Słowacy podnieśli alarm w związku ze skażeniem granicznego Dunaju tzw. czerwonym szlamem, który dotarł już do tej rzeki. Aktualnie PR-1 podało, że stężenie glinu w wodzie wynosi 12 mg/l, a stężenia arsenu i wanadu przekroczyły wielokrotnie wszelkie normy. Oczywiście odbije się to na życiu organicznym w tej rzece…

Jordanów, 2010-10-09  

niedziela, 28 kwietnia 2013

WIOSENNE WODY, ŚMIERCIONOŚNE WODY…




Ledwie skończył się jeden kataklizm związany z zatruciem przez Rumunów i Australijczyków wód Cisy i Dunaju cyjankiem potasu z kopalni złota i metali nieżelaznych w Baia Mare, a już Rumunię, Węgry i Jugosławię[1] od dwóch tygodni – piszę te słowa w dniu 26 kwietnia 2000 roku – nawiedziła klęska powodzi, najgorsza od co najmniej pół wieku.

W „Eko Świecie” nr 4/2000 opisywałem efekty skażeń tych rzek. Stężenie KCN sięgnęło finalnej wartości powyżej 0,1 mg/l w Bułgarii – w Delcie Dunaju zaś wyniosło aż 0,14 mg/l – czyli co najmniej 10-krotnie większej niż przewidują to najbardziej liberalne normy. Oczywiście wszystko, co żyje nie wytrzymało zatrucia…

Po lutowym wybuchu wiosny na Bałkanach i w ogóle w całej Europie – a raczej w jej górzystych partiach – nastąpiły ogromne opady śniegu. W Alpach i Karpatach padły rekordy grubości pokrywy śnieżnej – jak podawał to red. Andrzej Zalewski z EKO Radio – było tam od 4 do 6 m grubości pokrywy śnieżnej! Na naszym Kasprowym Wierchu było ponad 3 m, co zdarza się obecnie raczej rzadko… No, a potem od początku kwietnia rozpoczął się napływ bardzo ciepłego powietrza na góry Europy i co za tym idzie – katakliktyczne topnienie śniegów tam zalegających. W Alpach izoterma 0°C przesunęła się na wysokość aż 3700 m n.p.m. – w rezultacie czego zaczęły „płynąć” alpejskie lodowce. Zjawisko straszliwie niebezpieczne dla wszystkich ludzi i w ogóle istot żywych zamieszkujących doliny. Podobnie było w Karpatach. Gwałtowne topnienie lodów i śniegów w masywach Muntii Gutiilui, Muntii Tiblesului, Muntii Rodnei, Muntii Maramuresului, Muntii Birgaului koło Baia Mare oraz Muntii Cordului, Muntii Bihorului, Muntii Zarandului w okręgach Oradea, Arad i Timisoara doprowadziło do gwałtownych wezbrań lokalnych potoków i rzek na całym węgiersko-rumuńskim  pograniczu i wreszcie wezbranie Cisy. Resztę znamy – potężna powódź – która można jedynie porównać z kataklizmem na Dolnym Śląsku w 1997 roku przewala się przez dwa kraje: Rumunię i Węgry.



Fala powodziowa idzie w tej chwili w dół Dunaju i zagraża Jugosławii i Bułgarii. Specjaliści obawiają się teraz silnych opadów deszczu, które wciąż nawiedzają góry na pograniczu rumuńsko-ukraińskim i mogą wygenerować II falę powodzi – a co za tym idzie kolejny katakliktyczny wylew wód Dunaju w Serbii i Bułgarii!

Co było przyczyną tych wszystkich perturbacji pogodowych? Oczywiście globalne ocieplenie klimatu Ziemi. W tym przypadku role odegrało tutaj zjawisko La Niña.

Według Wikipedii - La Niña to sytuacja w tropikalnym Pacyfiku z wiatrami pasatowymi silniejszymi niż średnia. La Niña jest związana ze zjawiskiem El Niño Southern Oscillation (ENSO). Wiatry pasatowe mają składową wiatru wiejącą ze wschodu i spiętrzają ocean (o około 60 cm) w zachodnim Pacyfiku, transportują także wilgotność. Temperatura oceanu w zachodniej części Pacyfiku jest stosunkowo wysoka co powoduje burze i powstawanie cyklonów tropikalnych.

 Telekoneksje ze średnimi szerokościami: konsekwencją ruchu wód oceanicznych oraz pasatów są bardziej obfite deszcze monsunowe w Indiach oraz intensywniejsze niż zazwyczaj opady w Australii, Indonezji oraz Afryce południowo-zachodniej. Poprzez zepchnięcie polarnego prądu strumieniowego znad Kanady nad obszar Stanów Zjednoczonych przyczynia się do ochłodzenia zim w tym rejonie.

W latach występowania La Niña, słabnie również podzwrotnikowy prąd wiejący nad Zatoką Meksykańską, umożliwiając huraganom znad Oceanu Atlantyckiego przesuwanie się na zachód.

Ale to nie wszystko, bo bezpośrednią przyczyną było przetrzebienie lasów w górzystych partiach pogranicza ukraińsko-rumuńskiego. No cóż, jak widać Ukraińcy i Rumuni też popełnili ten sam błąd, którzy popełnili (i nadal popełniają – nie czarujmy się) Polacy. U nas powodzie były spowodowane m.in. przez zniszczenie lasów na północnych stokach Karkonoszy i w ogóle Sudetów, co z kolei spowodowało „efekt blaszanego dachu” i masowy spływ wody opadowej w dorzecza Odry, Nysy i Warty. Wynikiem tego była lipcowa Megapowódź w lipcu 1997 roku, 60 osób zabitych i miliardowe straty…

Jak wynika z załączonej mapki, w Rumunii stało się podobnie: masowy wyrąb lasów w górach Rumunii i południowo-zachodniej Ukrainy spowodował „efekt blaszanego dachu” na tych obszarach i w rezultacie spływ wody z obszaru zakolorowanego na niebiesko w dorzecza Cisy i Kereszu, które wystąpiły z brzegów zalewając spore połacie Niziny Panońskiej – od Tokaju do Szegedu. Szacunek strat w toku. Można mieć nadzieję, że wysoka woda zostanie spłaszczona przez zbiornik Żelaznej Bramy na Dunaju. Tak czy inaczej, zagrożone są obszary położone wzdłuż Cisy i Kereszu oraz odcinka Dunaju na terytoriach Rumunii, Węgier i Serbii.  

Kto jest winien tego, co się stało? Oczywiście bezrozumna działalność człowieka. Rozchwianie klimatu Ziemi, wzbogacanie jej atmosfery w gazy szklarniowe, a co za tym idzie wzrost temperatury powietrza, wilgotności i innych parametrów stanu atmosfery, wycinka drzew na wielkich połaciach kontynentów i związana z nią erozja gleby – a co za tym idzie – niemożność związania i utrzymania w niej wody opadowej – to wszystko stworzyło piekielną machinę, która uruchomiła się właśnie w okresie zmiany pór roku i uderzyła właśnie w zwyczajnych ludzi, a nie biznesmenów i powolnych im urzędasów, którzy winni są tak głupiej i nieprzemyślanej polityce agrarno-leśnej! Dokładnie tak samo, jak u nas w Polsce.[2]

To nieszczęście ma jednak swoją dobrą stronę – a mianowicie: potężna ilość wody całkowicie rozrzedziła i spłukała do morza cyjanowy koktajl trucizn z lutowego kataklizmu wywołanego przez koncern Emerald i kopalnie Baia Mare!

I tutaj nasuwa się ciekawa refleksja – od czasu do czasu na łamy prasowe wraca teoria Gai – Ziemi jako ogromnego organizmu, i to kto wie, czy nie rozumnego! Kto wie, czy te wszystkie ogromne powodzie nie są spowodowane przez Jej działanie – byłyby to po prostu ogólnoplanetarne zabiegi dekontaminacyjne – zmywanie, rozcieńczanie, neutralizowanie stworzonego przez ludzi paskudztwa. A to, ze przy okazji zginie nieco Hominis sapientis, to naszą Matkę Ziemię nie martwi, jak nie martwi nas zabicie kilku pasożytów na naszej skórze…

Rozchwianie dynamiki klimatu Ziemi będzie w dalszym ciągu owocowało takimi kataklizmami, jak opisany powyżej. I to jest nieuniknione, bo jak już kiedyś napisałem przy okazji katastrofy w Czarnobylu –

Ludzi można oszukać, Przyrody nigdy!

Jeszcze jest czas, by się opamiętać…

* * *

Słowa te napisałem w roku 2000 i nic nie straciły na swej aktualności. Kataklizmy związane z globalnym ociepleniem, które w ciągu tych 10 lat nawiedziły nasz kraj i cały świat są ich potwierdzeniem. Tymczasem uczeni zaprzedani koncernom węglowo-paliwowym i atomowym usiłują nam wytłumaczyć, że ekolodzy to idioci, którzy przykuwają się do drzew czy pochylają się nad jakimiś tam ptaszkami czy żuczkami stając się „obstaklami konserwatorskimi”, „komplikatokatorami procesu inwestycyjnego”, „czynnikami dezorganizującymi” tegoż, czy wręcz „hamulcami postępu”. Jakiego postępu? – pytam! Takiego rodem z XIX wieku, który doprowadził do zniszczenia wielkich połaci pokrywy leśnej planety i zakłócenia naturalnej równowagi w Przyrodzie?  

Wracając do wypadków na Węgrzech i Słowacji, tak pokazuje je korespondentka „New York Timesa” Elisabeth Rosenthal:

Krajobraz po katastrofie

Czerwony, żrący szlam wdzierał się na podwórka i do domów. Setki mieszkańców trafiło do szpitala z poparzeniami. Nie wiadomo, czy będą mieli gdzie wrócić: toksyczna substancja, która wylała się ze zbiornika pobliskiej huty aluminium, mogła nieodwracalnie zniszczyć środowisko.

W poniedziałek, tuż przed ucieczką na strych swojego rodzinnego domu, Krisztian Holczer zadzwonił do pracującej w pobliskiej szkole matki.

– Nie uwierzysz, co się dzieje! – krzyknął do telefonu.

Fala żrącego czerwonego szlamu przelała się właśnie przez ogrodzenie i runęła szerokim strumieniem na podwórko, topiąc kurczaki i kury oraz niszcząc kwiaty, paprykę, winogrona i pomidory. Szlam wdarł się przez werandę do wnętrza domu, zabarwiając śnieżnobiałe zasłony na czerwono. 34-letni Holczer uciekł na strych, choć toksyczna substancja zdążyła wcześniej poparzyć mu stopy.

Szlam wylał się z pobliskiego zbiornika, w którym składowano pozostałości procesu przetwarzania boksytu w aluminium. Mieszkańcy zalanej szlamem wsi Kolontar twierdzą, że Węgierska Spółka Produkcji i Handlu Aluminium MAL przez ponad 25 lat składowała tego rodzaju odpady w wielu sztucznych zbiornikach w tym regionie. Kiedyś MAL była przedsiębiorstwem państwowym, lecz w latach 90. została sprywatyzowana, podobnie jak większość wywodzących się z epoki komunizmu fabryk w Europie Wschodniej.

Krótko po wybiciu godziny 12 w poniedziałek 4 października pękł narożnik zbiornika i szlam rozlał się po całej okolicy, zamieniając zamożne, malownicze wsie w wystające z morza czerwieni skupiska domów, jakby żywcem wyjęte z horrorów science fiction.

W szlamie utopiły się co najmniej cztery osoby, a ponad 100 trafiło do szpitali z oparzeniami spowodowanymi przez żrącą substancję o wysokiej zasadowości. Pod warstwą szlamu znalazł się obszar o powierzchni ponad 20 km kwadratowych. Setki mieszkańców okolicznych domostw doznały łagodnych oparzeń lub uskarżały się na podrażnienia płuc. Zginęło także wiele zwierząt.

Mieszkańcy wciąż czekają na informacje dotyczące poziomu skażenia chemicznego ich ziem. Czerwony szlam, będący produktem ubocznym produkcji aluminium, może zawierać w sobie metale ciężkie i pierwiastki radioaktywne. Oba rodzaje składników negatywnie oddziałują na zdrowie, między innymi wywołując nowotwory. Istnieje także obawa, że środowisko na tych terenach uległo długotrwałemu skażeniu.

Szlam trafił również do okolicznych rzek. Zabarwione na czerwono wody spłynęły do rzeki Raby, a stamtąd podążyły do Dunaju. Toksyczny szlam unicestwił życie w pomniejszych rzekach. Władze obawiają się, że może on także spowodować znaczne szkody w ekosystemie Dunaju na terenie Węgier i innych leżących wzdłuż rzeki krajów.

Do tej pory zniszczenia obejmują jedynie terytorium Węgier, które nie zwróciły się jeszcze do Unii Europejskiej o pomoc w walce ze skutkami katastrofy. Jednak Joe Hennon, rzecznik Komisji Europejskiej ds. środowiska, oświadczył, że KE jest zaniepokojona wyciekiem szlamu i możliwymi skażeniami na terytoriach innych krajów, jak Słowacja i Bułgaria.

– Istnieje ryzyko znacznych zniszczeń środowiska naturalnego – powiedział Hennon. – Obecnie Węgrzy podejmują wysiłki powstrzymania szlamu przed wylaniem się do Dunaju.

W Europie muł klasyfikuje się jako substancję zanieczyszczającą, lecz jeśli zawiera on toksyny w wysokim stężeniu, może być traktowany jako substancja zagrażająca zdrowiu.

W rejonie wycieku znajduje się kilkanaście innych zbiorników szlamu. Rejon ten uchodził niegdyś za prężny ośrodek wydobycia boksytu i węgla. Dziś MAL zarządza jedyną działającą fabryką aluminium z trzech, które niegdyś istniały w tej okolicy. Jednak zbiorniki szlamu ze starzejących się, a czasami nawet zamkniętych już fabryk, można znaleźć w całej Europie, a także w USA. Zbiorniki są często w fatalnym stanie i stanowią zagrożenie zarówno dla ludzkiego zdrowia, jak i dla środowiska.

Pęknięta ściana zbiornika ze szlamem została już naprawiona, ale zbieranie szlamu z okolicznych terenów ledwie co rozpoczęto. Brygady złożone z odzianych w grube gumowce i maski chirurgiczne policjantów, strażaków, żołnierzy, a także mieszkańców zniszczonych terenów ładują łopatami szlam na ciężarówki i leją wodę na domy i szosy.

Rządowa agencja śledcza bada obecnie przyczyny wycieku. Jej funkcjonariusze sprawdzają, czy nie doszło do rażących zaniedbań, za które grożą sankcje prawne, choć nie wiadomo, czy śledztwo dotyczy spółki MAL czy jej konkretnych pracowników.

Inżynier Jozsef Deak z MAL powiedział, że "firma nie uchyla się od odpowiedzialności" i czeka na wyniki śledztwa.

Organizacje ekologiczne podejrzewają, że do wycieku mogło doprowadzić wiele czynników. Obfite opady deszczu mogły podnieść poziom szlamu, choć władze spółki zapewniają, że w chwili wycieku dopuszczalny poziom nie był przekroczony.

Gabor Figeczky, dyrektor wykonawczy węgierskiego oddziału światowej organizacji ochrony przyrody WWF, stwierdził, że zbiorniki szlamu w tej okolicy są często w bardzo złym stanie. Teoretycznie powinny one posiadać szczelne dno, a po napełnieniu powinny zostać zamknięte. Lecz niektóre zbiorniki są bardzo duże i napełnienie ich może zająć nawet kilkadziesiąt lat. Do takich zbiorników należał ten, z którego wyciekł szlam.

Obecnie inspektorzy badają stan pozostałych zbiorników. Komisja Europejska otrzymała informację, że spółka MAL uzyskała ostatnie zezwolenie na korzystanie ze zbiornika w 2006 roku i nigdy wcześniej nie odnotowano w niej żadnych uchybień ani wypadków. Jak informuje węgierski oddział WWF, w tym miesiącu zbiorniki w regionie miały być poddane rutynowej kontroli.

– Kiedyś istniały w tej okolicy trzy fabryki aluminium. Wszystkie znajdowały się na terenach zalewowych, a dwie stały bezpośrednio nad Dunajem – powiedział Csaba Vaszko z WWF, dodając, że pod pewnymi względami zbiorniki szlamu przy zamkniętych fabrykach budziły większe zaniepokojenie niż te przy działającej fabryce MAL.

– Tamte fabryki miały zabezpieczać swoje zbiorniki szlamu – powiedział Vaszko. – Tyle że nie miały na to pieniędzy. To wielki problem krajów Europy Wschodniej.

Ponieważ jest to pierwsza duża katastrofa związana z wyciekiem szlamu będącego ubocznym produktem wytwarzania aluminium, eksperci powstrzymują się z wydawaniem ostatecznych sądów na temat możliwych zniszczeń. Organizacje ekologiczne podejrzewają, że w dłuższej perspektywie trzeba będzie całkowicie wymienić górną warstwę gleby, ponieważ przypuszczalnie jest ona skażona metalami ciężkimi.

Mieszkańcy otrzymali obietnicę, że ich domy zostaną odkażone, chociaż nie wiadomo jeszcze, kto ma tego dokonać i kto zapłaci za gruntowne sprzątanie okolicy. Zresztą wielu mieszkańców nie satysfakcjonują takie rozwiązania.

Nikolett Fekete właśnie kosiła trawnik, kiedy pies zaczął "szczekać jak szalony". Wtedy usłyszała "dziwny dźwięk, jakby pędzących po polu koni". Była to jednak pędząca fala szlamu. Jej synowie "szczęśliwie" byli w szkole, a mąż pracuje w Danii. W najgorszym momencie szlam wniósł się w jej domu do poziomu jednego metra. Fekete do tej pory ma ślady po poparzeniach na dłoniach.

– Nie, nie, nie, nie chcę wracać – powiedziała. – Kto chciałby tu zostać po czymś takim? (Interia.pl)

* * *

Można to sobie zobaczyć na filmiku: http://www.youtube.com/watch?v=Q10-nBQCbxo

Od kilku lat otrzymuję wściekle atakujące mnie i moje poglądy komentarze, listy i emaile od jakichś anonimowych mętniaków mających się za ludzi światłych i uczonych, którym nie w smak jest moje krytyczne spojrzenie na to, co się dzieje na świecie. Dla mnie są to słabe na umyśle, wyszczekane przygłupy, którzy są tylko mocni w pysku, i odważni tylko wtedy, kiedy kryją się za internetowym nickiem, tchórzliwie boją się podpisać swych bredni imieniem i nazwiskiem. To tchórze – zwyczajne śmierdzące tchórze. I takim sprzedajnym, tchórzliwym półmózgom zawsze odpowiadam tak:

Mamy tylko jedną Ziemię.
Ziemia bez nas będzie istniała przez miliardy lat,
ale my bez Ziemi nie możemy istnieć ani chwili.

- o czym my, ludzie niejednokrotnie zapominamy, bo jest nam tak wygodniej. I słono za to płacimy swym mieniem, zdrowiem i niejednokrotnie życiem…



[1] Dzisiaj Serbię.
[2] W naszym kraju nie wyciągnięto w ogóle żadnych wniosków po Megapowodzi z 1997 roku, co odbiło się straszliwie w roku 2010, kiedy to Polskę do dnia 9.X.2010 r. nawiedziło aż pięć fal powodziowych!

sobota, 27 kwietnia 2013

ŚMIERĆ PACHNIE MIGDAŁAMI




Straszliwa katastrofa ekologiczna na Węgrzech, która wydarzyła się przed paru dniami każe mi przypomnieć Czytelnikowi wydarzenia sprzed 10 lat, kiedy to wskutek niefrasobliwości ludzi doszło do skażenia Dunaju – tej największej europejskiej rzeki supertoksycznymi związkami chemicznymi. A oto, co napisałem w artykule, który został opublikowany na łamach ogólnopolskiego „EKO Świata” nr 4/2000 i katowickiego „Roździenia” nr 3/2000, a co prezentuję poniżej:

* * *

Cywilizacja kupców i dealerów wkrótce wykończy się własnymi smrodami – zwykł mawiać Piotr Listkiewicz. Ma całkowitą rację – bo przekonałem się o tym niemal naocznie, kiedy media podały 12 lutego 2000 roku informację o skażeniu rzek Cisa (Tisza) i Dunaj kilkuset kilogramami czy nawet tonami (w tej materii szacunki były rozbieżne) supertoksycznych związków cyjanowych, które pewien australijski koncern – pomawia się o to koncern Esmeralda – wpuścił w wody Cisy w rumuńskim  mieście Baia Mare.

Skażenie Cisy i Dunaju w lutym 2000 roku

Rumunia to jeden z najbiedniejszych krajów Europy Środkowej. Rządy komunistów pod wodzą Conductadora Nicolae Ceausescu doprowadziły m.in. do powstania całych martwych stref skażonych wszelkimi możliwymi świństwami produkowanymi przez wysokoenergochłonny i przestarzały przemysł jak w większości krajów socjalistycznych, a który to przemysł i jego zacofane technologie po „jesieni ludów” a. D. 1989 nie są bynajmniej wymieniane na nowsze, bo po prostu opłaca się bardziej zamknąć niewydolny zakład pracy, niż pakować miliardy dolarów w jego modernizację – zjawisko to znamy także w naszym kraju… (NB, stało się to powodem powstania 25% bezrobocia w Polsce i innych krajach po 1989 roku)

Był to doskonały sposób na osłabienie gospodarek m.in. Polski i pozbawienie naszego kraju jakiejkolwiek konkurencyjności na rynku europejskim. Jest to jeden z najgorszych błędów jakie popełniły wszystkie rządy post-solidarnościowe po 1989 roku, i za które powinny być rozliczone. Nie jest tajemnicą, że było to w interesie USA i UE, która stworzyła doskonały rynek zbytu dla swoich towarów. Podobnie dobry interes zrobiły na tym Chiny, które zalały nasze kraje tanim chłamem i złej jakości, nietrwałym barachłem, dzięki któremu nasze zakłady musiały upaść. Skutki tego odczuwamy właśnie teraz – w postaci bezrobocia i emigracji ekonomicznej, rujnacji przemysłu, patologii społecznych wywołanych biedą i totalnej niekompetencji rządu i parlamentu targanego sprzecznościami i konfliktami sztucznie rozdmuchiwanymi przez ludzi, którzy Polsce nigdy nie byli, nie są i nie będą życzliwi. Ich nazwiska znajdują się na czołowych stronach gazet.

Jedną z takich martwych stref jest okręg przemysłowy Baia Mare (baia to po rumuńsku znaczy tyle, co kopalnia), gdzie wydobywa się złoto, miedź, srebro, uran i inne metale nieżelazne. Była to strefa stanowiąca oczko w głowie Najwyższego Masztu Światowego Postępu i jego zbrodniczej Securitate, jako że produkowano tam surowiec strategiczny – uran i metale szlachetne – złoto i srebro, za które komuniści kupowali agentów w krajach Zachodu, by z kolei ci agenci wydarli Zachodowi jego największe tajemnice. (Pisze o tym gen. Ion Pacepa w książce „Czerwone horyzonty”) Te tajemnice szły następnie nie tylko na Kreml, ale także i do Pekinu! Tą właśnie drogą Chińczycy doszli do poznania tajemnic amerykańskich laboratoriów atomowych!

Złoto i srebro w rejonie Baia Mare występuje w pokładach kwarcytów i żeby je stamtąd wyekstrahować należy pierwej zemleć kwarcyt, a następnie potraktować go cyjankami, co wygląda na papierze w sposób następujący:

1.         2Au + 4NaCN + 1/2O2 + H2O => 2Na[Au(CN)2] + 2NaOH

Pod wpływem kwasów jon kompleksowy rozpada się na nierozpuszczalny w wodzie, chemicznie bierny cyjanek złota (I) i cyjanowodór:

2.        Au(CN)2- – H2+ => AuCN + HCN

Przepraszam za te wzory i reakcje, ale racz zwrócić swą uwagę Czytelniku na fakt, że niemal wszystkie substancje biorące udział w nich są silnie toksyczne! Morderczo trujące! Potem cyjanek złota dysocjuje na czysty metal i zabójczy cyjan, zgodnie z równaniem:

3.        Au(CN)2 => Au + 2CN

Ot i wszystko. Podobnie rzecz się ma ze srebrem. Inna metoda – starsza i stosowana jeszcze za czasów Pizarra i Corteza polegała na mieszaniu rudy srebra z solą i rtęcią. W trakcie reakcji srebro otrzymywano w postaci stopu (amalgamatu) rtęci i srebra, który potem poddawano ogrzaniu, w wyniku czego rtęć ulatniała się i pozostawało czyste srebro na dnie naczynia. (Nie muszę chyba mówić, że była to metoda zabójcza dla wszystkiego, co żyje ze względu na toksyczność chloru i rtęci!) Dzisiaj otrzymuje się je znacznie łatwiej i czyściej przy wykorzystaniu cynku:

4.        2AgCl + Zn => ZnCl2 + 2Ag

Dzisiaj także wydobywa się je ze szlamu anodowego – piekielnego koktajlu, toksycznego jak wszyscy diabli i zawierającego jony metali ciężkich: Hg+, Cr2+, Cu+, Pb2+ itd. Jeżeli stało się to, że uwolniły się cyjanki tych metali, to Cisa i Dunaj będą martwe nie przez 10 lat, jak liczą teraz (w dniu 16.II.2000 r.) specjaliści węgierscy i bułgarscy, ale co najmniej trzy razy tyle…

Najgorsze jest jeszcze przed nami, bo skażona woda płynie dopiero w dół Dunaju, zaś Cisa jest już martwa i – jak podają media – wyginęły w niej nawet bakterie!

Byłem nad Cisą we wrześniu 1996 roku – rzeka w okolicy Tiszaújváros była ciemna od zanieczyszczeń, niemniej żyły w niej nawet dość duże ryby. Teraz nie ma tam nic. Jeżeli kopalnia i rafineria, z której wyciekł ten pasztet była opuszczona, to można śmiało założyć, że skażenia będą jeszcze groźniejsze, niż gdyby wyciekł sam cyjanek potasu czy cyjanek sodu. Tam rzeczywiście będzie co najmniej połowa – i to gorsza – Tablicy Mendelejewa!

Trzebaż było trafu, że owego fatalnego 12 i 13 lutego 2000 roku byłem wraz z żoną i przyjaciółmi w Budapeszcie, gdzie wziąłem udział w pewnym kongresie naukowym. Większość z gospodarzy to byli ludzie blisko związani z Naturą i wiadomość o skażeniu żywo ich obeszła. Choć sam Budapeszt był poza zasięgiem tej eko-katastrofy, to Bratanków martwiło to, że Cisa nawadnia spory areał rolniczy kraju, a skażona cyjankiem woda nie nadaje się nawet do celów technicznych!

W Bułgarii i Jugosławii ogłoszono alarm i zakazano ludziom używania wody z Dunaju, spożywania ryb i ptaków, które masowo ginęły w kontakcie z tym piekielnym koktajlem. Dotyczy to przede wszystkim tamtejszych Romów, którzy stanowią najuboższą warstwę społeczną, która żywi się czym popadnie. Porównanie z katastrofa w Czarnobylu jest tu najzupełniej uzasadnione, na miejscu i całkowicie funkcjonalne! Obie te katastrofy spowodowała ludzka nieodpowiedzialność, chciwość i głupota. Samo to, że do rafinacji złota koncern Esmeralda używał zakazanych na całym świecie metod stanowi dowód na powyższe. Metoda ta jest stosunkowo tania, a że Rumunia jest krajem w którym – podobnie jak w Polsce – istnieje szeroko rozbudowana korumpokracja (rządy sprzedajnych urzędników – Stanisław Lem nazywał ją kremokracją – no bo jak posmarować, to właśnie kremem – sic!), to taki numer jak wprowadzenie super-niebezpiecznej dla środowiska metody rafinacji szlachetnego kruszcu dla bogatych i ex definitio wszechmocnych, dzięki sile nabywczej pieniądza, zachodnich koncernów, to jest dla nich pestka.

Jak już wielokrotnie podkreślałem to na łamach tego i innych czasopism – winę za ten stan rzeczy ponoszą głównie systemy nakazowo-zakazowe, które można przełamać właśnie mocą pieniądza. A to, że Esmeralda twierdzi, że nie ma z tym nic wspólnego… - że nie ma naukowych dowodów na to, że Esmeralda jest winna? Mój Boże, a ileż to roboty? Kupuję po prostu cały uniwersytet czy sponsoruję jego katedry i jego profesorowie z docentami i asystentami będą mi tańczyć tak, jak im zagram! Esmeralda do niczego się nie przyzna, a dowody przeciwko niej spoczną na zawsze w piwnicach instytucji i ekspertów. I na tym się skończy, jak w przypadku Czarnobyla… Winnych po prostu nie będzie… - albo będzie jakiś kozioł ofiarny, na którego zwali się wszystko i wsadzi na parę lat do pudła. Tak było zawsze i nie będzie inaczej i tym razem. A potem znajdą się przekupieni uczeni, którzy będą dowodzić, ze winne są – jak zwykle zresztą – te podłe media! Dokładnie tak, jak w przypadku katastrofy w Czarnobylskiej EJ, o czym usilnie stara się nas przekonać kilku utytułowanych biurokratów, dla których ta katastrofa to był jedynie „wypadek” – który media rozdęły do rozmiarów Armagedonu nieledwie.

Co tracimy – my jako społeczność światowa – tracąc Cisę i część Dunaju w jego dolnym biegu? Przede wszystkim ucierpi na tym Park Narodowy Szatmar-Beregi, Tisza TVT, Tokaj Bodrogzug TVK, Sajó-Tisza TVK, okolice miasta Tiszafüred na północnym brzegu Cisy, Közep-Tiszai TVK, Pusztaszeti Tajvédelmi Körzet… To tylko parki narodowe Węgier! A co dalej? Nie orientuję się, jakie parki narodowe i rezerwaty znajdują się wzdłuż biegu Dunaju w Bułgarii, Jugosławii i Rumunii, ale przeraża mnie to, co stanie się w Delcie Dunaju, która sama w sobie jest cudem Natury, a gdzie za czasów panowania Słońca Rumunii umieszczono wioski dla trędowatych! Obszar Delty jest jednym wielkim rezerwatem przyrody ożywionej!

Oczywiście mordercza dawka cyjanków rozcieńczy się z biegiem rzeki, ale to, co zostanie wchłonięte przez cały ekosystem pozostanie w nim przez długi czas, który trudno jest określić. Jak rozwinie się sytuacja? – trudno przewidzieć. Jednego jestem pewien – rozwinie się w najmniej korzystnym kierunku.

I z ostatniej chwili: 17 lutego 2000 roku rumuński minister ochrony środowiska podał do powszechnej wiadomości, że Cisa i Dunaj zostały zatrute nie związkami cyjanu, ale… wodą chlorową – HClO lub dwutlenkiem chloru – ClO2, którego użyto w celu – i tu kolejna ściema pana Petera Marinescu – do zobojętnienia wycieku związków cyjanowych z Baia Mare.

No cóż – jak widzimy – potwierdzać się zaczyna to, co napisałem powyżej. Bo w sumie to zamienił stryjek siekierkę na kijek… Chlor jest dokładnie tak samo zabójczy dla istot żywych jak cyjan – Niemcy stosowali obydwa w czasie wojen światowych. Pierwszego przeciwko żołnierzom Ententy w czasie I Wojny Światowej, a drugiego w postaci Cyklonu B przeciwko Żydom i ludom Europy w Auschwitz i innych obozach zagłady w czasie II Wojny Światowej z wiadomymi skutkami.

I tak dyskusja nad tym, co jest bardziej zabójcze: związki chloru czy związki cyjanu jest czysto akademickim ćwiczeniem. Obydwa te rodzaje związków powodują dokładnie to samo – ŚMIERĆ WSZYSTKIEGO CO ŻYJE I ODDYCHA TLENEM – i to jest z tego wszystkiego NAJWAŻNIEJSZE! A to, jak nazwą to spasłe urzędasy na ministerialnych stołkach jest akurat niczym, w porównaniu ze świadomością, że znów zwyciężyła ludzka zachłanność i głupota…

* * *

Słowa te napisałem pod koniec lutego 2000 roku. Jak widać, nie straciły one niczego na swej aktualności, a wręcz odwrotnie – w czasie tych 13 lat zyskały na niej jeszcze bardziej! Straszna jest urzędnicza bezmyślność i beztroska, straszna jest skala skorumpowania naukowców, którzy sprzedali się możnym tego świata i nie mają odwagi głosić prawdy, a tylko wygłaszają banialuki w takt brzęku złotej monety, które sypią im prawdziwi władcy tej planety.

Władcy, którzy przygotowali jej zgubę. I nam wszystkim też. 

czwartek, 25 kwietnia 2013

Upiorne katastrofy: Atomowa rosyjska ruletka




W przeddzień 27. rocznicy katastrofy w Czarnobylu:


Jak długo Boska cierpliwość będzie znosiła ludzką głupotę?
K. Wojtyła (Jan Paweł II) – „Brat naszego Boga”


Jestem niezmiernie wdzięczny Redakcji „Nieznanego Świata” za wszystkie opublikowane przez nią artykuły poruszające tematy ściśle ekologiczne. To dobra robota, bo ekologia, podobnie jak termin New Age, zrobiła ostatnio oszałamiającą karierę – a tak naprawdę, to mało kto rozumie, co owo słowo ze sobą niesie i co naprawdę oznacza…


Osobiście sądzę, że nasza cywilizacja nas przerosła i jedyne, co możemy z nią zrobić, to egzystować w zgodzie z zasadą: „żyj i daj żyć innym”. Niektóre nasze grzechy wobec Przyrody są już nie do naprawienia i ich skutki są nieodwracalne. Oglądając po raz wtóry serial „Czterdziestolatek” z perspektywy lat 90. śmiejemy się z naiwnej wiary inżynierostwa Karwowskich we wszechmoc człowieka ujarzmiającego Przyrodę na modłę ideałów głoszonych przez bezdusznych technokratów. Ci ludzie wbijali takim Karwowskim, Kowalskim, Wiśniewskim do głowy dogmat o podległości Natury człowiekowi, co realizowano bez względu na to, czy się to owym Karwowskim, Kowalskim, Wiśniewskim podobało czy nie. Efekty tego widać do dziś dnia…


Żyjemy – to fakt – ale czy dajemy żyć innym? Czy dajemy żyć przebiegającym nam drogę psom i kotom czy jeżom, które beztrosko rozjeżdżamy naszymi samochodami nie zastanawiając się nad tym, że właśnie zniszczyliśmy część naszego ekosystemu i nieodwracalnie odebraliśmy czyjeś życie? My, chrześcijanie, dobrzy katolicy klepiący paciorki przed obrazami świętych… Cechuje nas buta, arogancja i bezmierna pogarda wobec istot rzekomo od nas niższych, a to tylko część naszych grzechów przeciwko naturze, a w gruncie rzeczy przeciwko nam samym, bowiem każdy z nich uderzy w nas jak bumerang. Jak powracająca fala zła. Czasami zwielokrotniona…


Najstraszniejszym z tych grzechów jest ludzka głupota. Ta głupota polityków i naukowców, którzy ukrywali i nadal ukrywają przed społeczeństwem prawdę o skutkach awarii i katastrof nuklearnych. Co więcej – oni boją się tego tematu, jak diabeł święconej wody. Dlaczego? Bo oto zawiązało się lobby atomistów, które chce przestawi energetykę naszego kraju z węglowej na atomową.


Zgoda – energetyka węglowa jest bardzo szkodliwa dla środowiska – wystarczy zobaczyć, co się stało we wschodnich landach Niemiec czy zagłębiach w b. ZSRR, gdzie 90% energetyki bazuje na spalaniu węgli. Jednakże elektrownie jądrowe nie są bezpieczne i w ogóle wyzwalając energię jądrową igramy z ogniem, którego nie można ugasić wodą czy pianą…


Uczestniczyłem w dniu 15.V.1996 roku w spotkaniu z prof. dr hab. Kazimierzem J. z AGH, które miało miejsce w Makowie Podhalańskim, w czasie którego usiłowano we mnie i dwadzieścia innych osób na audytorium wmówić, ze wybuch w Czarnobylu to była kaszka z mleczkiem i wytwór rozhisteryzowanych mediów. Być może pan prof. J. miał wrażenie, ze przemawia do wsiowych kołków i zgromadzenia głąbów, ale Zimna Wojna przy wszystkich minusach miała i swą dobrą stronę, a mianowicie – społeczeństwo jest o wiele bardziej świadomie nuklearnego zagrożenia, niż kiedykolwiek przedtem.


Dowiedzieliśmy się tedy, że na Polskę i na jej 312.683 km² spadły zaledwie 3 (słownie: trzy) gramy radioaktywnego jodu 131I* o czasie półzaniku – T1/2 = 8 dni, więc ten cały cyrk z podawaniem płynu Lugola był jedynie działaniem psychologicznym – efektem placebo – bowiem niebezpieczeństwo minęło już po dwóch tygodniach. Gorzej było z radionuklidem cezu - 137Cs*, bo ten ma T1/2 = 337 lat i odkłada się w grzybach, na szczęście tylko w niektórych, więc nie ma o co bić piany… Trzeba zjeść 5 kg suszu grzybowego podgrzybka brunatnego (Xerocomus badius) czy pieczarki polowej (Agarica arvensis) na jedno posiedzenie, bo te dwa gatunki ponoć najwięcej kumulują tego paskudztwa – by odczuć skutki zatrucia, a raczej napromieniowania, NB prędzej padła by wątroba z przejedzenia grzybami! […]


Oglądając zdjęcia rodzących się potworków po katastrofie w Czarnobylu i innych miejscach katastrof nuklearnych, powiem tylko tyle, że za mniejsze rzeczy skazywano ludzi za zbrodnie przeciwko Ludzkości. […]


Oczywiście, że zrozumiałe jest to, dlaczego niektórzy uczeni atomiści chcą za wszelka cenę, byśmy jak najszybciej zapomnieli o całej sprawie, która kładzie się długim cieniem na ich „światłych” i „racjonalnych” planach uszczęśliwienia Ludzkości energią jądrową, a w perspektywie także termojądrową.


Typowym przykładem takiego życzeniowego myślenia był protest przeciwko emisji w TV programów w rodzaju „Igor – dziecko Czarnobyla”, „Czarnobyl – opuszczeni ludzie”, itd. podpisany przez 13 „uczonych”! Zgroza! Na całe szczęście nie wszyscy doszczętnie zgłupieli, by podpisywać takie brednie. Wszystkim tym, którzy zapomnieli czym jest energia jądrowa i jakie są jej skutki chcę przypomnieć jej najciemniejszą stronę, tej „świetlanej” przyszłości, która nam obiecują Polsce atomiści z profesorami Zbigniewem J. i Zbigniewem Z. na czele. Pozwól Czytelniku, że odświeżę Ci nieco pamięć i przypomnę tą ponurą listę dokonań ludzkiej głupoty i wprost przerażającej niefrasobliwości[1]:


·        Koniec 1943 lub początek 1944 roku – próbna eksplozja atomowa o małej mocy w Jonastal, Niemcy. Prawdopodobny test nuklearny naukowców III Rzeszy[2];
·        16.VII.1945 r. – amerykańska próbna eksplozja jądrowa Trinity na Jordana de Muerte nieopodal Alamogordo i Los Alamos, NM;
·        6.VIII.1945 r. – japońskie miasto Hiroszima zrujnowane przez pierwszy w historii amerykański atak atomowy, w wyniku którego zostało zabitych i poszkodowanych 129.000 ludzi;
·        9.VIII.1945 r. – drugi atak atomowy dotknął miasto Nagasaki. Ogółem w obu tych bombardowaniach jądrowych zginęło około 300.000 ludzi, a dalsze ćwierć miliona zmarło jako tzw. hibakushas;
·        12.VIII.1945 r. – prawdopodobny demonstracyjny wybuch atomowy w okolicy miasta Hynnam w Korei. Ten wybuch był ostrzeżeniem dla ZSRR przed atakiem na USA i zasadniczo prawdziwym początkiem Zimnej Wojny[3];
·        Lata 1945-1958 – w Los Alamos, NM, zginęły 3 osoby wskutek napromieniowania przez reaktory jądrowe, które osiągnęły stan krytyczny;
·        1954 r. – atol Bikini. W czasie testu jądrowego ginie jedna osoba;
·        14.IX.1954 r. (radzieckie) państwo przeprowadziło na swoich obywatelach potworny eksperyment, który nie miał równych sobie w historii świata – wypróbowanie broni atomowej na swoim narodzie – w centrum gęsto zasiedlonego rejonu Orenburskiej Obłasti;
·        20.V.1956 r. – pustynia Newada. W czasie testu bomby wodorowej napromieniowaniu ulega ok. 100 osób, wskutek pomyłki nawigacyjnej pilota bombowca B-47;
·        1956 r. – samolot B-47 gubi 2 bomby H nad Morzem Śródziemnym – pierwsza operacja typu Broken Arrow;
·        27.VII.1956 r. – ten dzień mógł być ostatnim dniem naszej cywilizacji. Tego dnia w składowisku bomb typu Mark Six w Lakenheath RAF AFB doszło do pożaru bombowca B-47, który uderzył w betonowy bunkier z 3 bombami M6. Płonący bombowiec miał na pokładzie czwartą bombę M6. Efekt katastrofy: 10 osób zabitych i ewakuowana cała baza. Brytyjczycy do dziś dnia leczą „kaca” po tym wypadku, który mógł stanowić casus belli…!
·        10.IX.1956 r., na Semipałatyńskim Poligonie miało miejsce jeszcze jedno ćwiczenie polegającego na zrzuceniu taktycznego desantu spadochronowego bezpośrednio po wykonaniu uderzenia jądrowego w celu utrzymania strefy wybuchu atomowego do czasu podejścia głównych sił. Celem było także ustalenie czasu, po którym można było zrzucić desant do epicentrum eksplozji, a także wyliczenia jak najmniejszej odległości zrzutowiska desantu od punktu ZERO.
·        1957 r. – Kysztym, ZSRR. W mogilniku odpadów jądrowych doszło do eksplozji i wyrzutu w atmosferę kilkuset metrów sześciennych straszliwie „gorących” produktów reakcji jądrowych. Efektem była śmierć około 1000 osób i ewakuacja 10.000 ludzi zamieszkujących okolice tego składowiska. Także w następnych latach dochodziło do ulotów radionuklidów w mniejszej skali;
·        31.VIII.1957 r. – Pustynia Newada – Operation Big Smokey. Nad głowami 1140 żołnierzy zdetonowano ładunek wodorowy małej mocy. Żołnierze ci zmarli w ciągu 5 następnych lat. Identyczne zbrodnicze eksperymenty prowadzili Chińczycy na poligonie Lop-noor (Łob-nur). Liczba ofiar tych eksperymentów – nieznana…
·        1957 r. – na Atlantyku samolot B-47 gubi 2 bomby H. nie wydobyto ich do dnia dzisiejszego, liczna ofiar – nieznana;
·        1958 r. – Georgia, samolot B-47 gubi bombę A nad tamtejszymi bagnami. Ładunek ten wciąż tam spoczywa;[4]
·        15.X.1958 r. – w jugosłowiańskiej miejscowości Vinča[5] reaktor osiąga stan krytyczny. Ginie 1 osoba, a 5 innych poddano transplantacji szpiku kostnego;
·        1959 r. – Pacyfik. Bombowiec B-29 gubi bombę A, ilość ofiar nieznana;
·        1960 r. – w ZSRR doszło do zgubienia ładunku radionuklidu 137Cs*, zginęła 1 osoba;
·        1961 r. – w Idacho Falls, ID, dochodzi do stanu krytycznego reaktora jądrowego, wskutek tego zginęły 3 osoby;
·        1961 r. – w Siewieromorsku, ZSRR, dochodzi do stanu krytycznego reaktora na atomowym okręcie podwodnym nieznanego typu i oznaczenia, zginęło 8 marynarzy;
·        1962 r. – w Meksyku dochodzi do utraty radioizotopu 60Co*, co kosztowało życie 4 osób, a 1 osoba doznała porażenia promienistego;
·        1963 r. – kolejna piekielna katastrofa. W zatoce Maine tonie amerykański SSN USS Thresher – którego wrak wciąż pozostaje na dnie oceanu wraz z reaktorem trakcyjnym[6];
·        1963 r. – Chiny. Wskutek zagubienia pojemnika z 60Co* zginęły 2 osoby, zaś 4 inne zostały napromieniowane;
·        1964 r. – Rhode Island, USA – wskutek wejścia reaktora jądrowego w stan krytyczny zginęła tam 1 osoba;
·        1965 r. – Mol, Belgia. Stan krytyczny reaktora atomowego i 1 osoba doznaje porażenia promienistego, co kończy się dla niej amputacją kończyn;
·        1965 r. – Okinawa, Japonia – samolot szturmowy F-16 gubi pocisk rakietowy z głowicą nuklearną. Ilość ofiar nieznana;
·        17.I.1966 r. – Palomares, Hiszpania. Na wysokości 10.000 m dochodzi do kolizji bombowca B-52 z latającą cysterną KC-135, w wyniku czego doszło do zgubienia 4 bomb H[7] o mocy 25 Mt każda.[8] Zginęło 8 osób, a kilkanaście innych uległo porażeniu promienistemu i zatruciu radioaktywnymi izotopami plutonu 239-240Pu* z rozbitych bomb wodorowych. Wydobycie czwartej bomby z 622-metrowej głębiny stało się najbardziej spektakularną akcją Broken Arrow w Europie.
·        1966 r. – w okolicach Azorów tonie następny amerykański SSN – USS Scorpion. Wraz z całą załogą na dno poszedł także trakcyjny reaktor jądrowy. Obydwa amerykańskie okręty podwodne nie zostały wydobyte, a z korodujących wraków w każdej chwili mogą zacząć się wydobywać radioaktywne elementy grożące skażeniem akwenu Północnego Atlantyku;
·        Marzec 1968 r. – okolice Hawajów. Zatonął tam z nieznanych przyczyn radziecki SSB klasy Delta[9] K-129 z 3 ICBM na pokładzie, zginęła cała załoga. Okręt wydobyto na zlecenia CIA, co było spektakularnym sukcesem[10], a przyrodę Hawajów uratowano przed atomowym piekłem;
·        1969 r. – półwysep Kola. W jego okolicy Rosjanie utracili SSN klasy Echo z atomowymi torpedami HWT-65 na pokładzie;
·        1969 r. – wskutek awarii reaktora jądrowego na pokładzie okrętu podwodnego ginie 4 marynarzy;
·        1972 r. – Chiny. Wskutek zagubienia pojemnika z izotopem 60Co* zginęły 3 osoby;
·        1972 r. – Bułgaria. Wyciek izotopu 137Cs* spowodował śmierć 1 osoby;
·        1975 r. – Brescia, Włochy. Wskutek ulotu do atmosfery cząstek radionuklidu 60Co* zginęło 35 osób;
·        1976 r. – Windscale, Wielka Brytania – wyciek radionuklidu 131I* powoduje śmierć 1 osoby;
·        1978 r. – Algieria, zagubienie pojemnika z radioizotopem 192Ir* powoduje śmierć 1 osoby i porażenie promieniste 4 osób;
·        28.III.1979 r. – Harrisburg, PA, pierwsza poważna awaria elektrowni jądrowej w  Three Mile Island EJ. Wskutek awarii reaktora typu REP/PWR doszło do ulotu radioaktywnej pary do atmosfery. Ewakuacja objęła 200.000 osób. Pojawiło się pojęcie „chińskiego syndromu”, które na trwale weszło do obiegu. Wiąże się z nią jeszcze jedna tajemnica, ale o tym dalej…
·        1981 r. – w różnych elektrowniach jądrowych w USA dochodzi do wycieków, wskutek czego porażenia promienistego doznaje 278 osób;
·        1981 r. – Tsuruga, Japonia – wskutek porażenia promienistego radionuklidem 192Ir* zginęła 1 osoba;
·        1982 r. – Kjeller, Norwegia – 1 osoba ponosi śmierć wskutek napromieniowania radioizotopem 60Co*;
·        Wrzesień 1982 – w Armeńskiej EJ, ZSRR, dochodzi do awarii reaktora jądrowego typu RBMK. Liczba ofiar – nieznana, katastrofę utajniono…
·        1983 r. – okolice Kamczatki. Radziecki SSN typu Alfa idzie na dno z torpedami HWT i reaktorem trakcyjnym. Ilość ofiar nieznana.
·        1983 r. – Bałakowskaja EJ w ZSRR. Doszło tam do awarii reaktora jądrowego typu WWER. Ilość ofiar – nieznana, incydent utajniono;
·        1984 r. – Maroko, wskutek utraty izotopu 192Ir* zginęło 8 osób;
·        1984 r. – Juarez, Meksyk, wskutek kradzieży izotopu 60Co* umarło 8 osób. Jest to pierwsza kradzież radioizotopów, która skończyła się tak tragicznie, ale nie ostatnia. […]
·        1985 r. – Buenos Aires, Argentyna. Tamtejszy reaktor jądrowy osiągnął stan krytyczny, co kosztowało życie 1 osobę;
·        1986 r. – Kurska EJ, ZSRR – doszło tam do awarii reaktora jądrowego typu RBMK. Ilość ofiar – nieznana;
·        1986 r. – Atlantyk. Na dno idzie radziecki SSBN klasy Delta z 16 ICBM klasy SS-N-20. Cała załoga zginęła;
·        26.IV.1986 r. – wybuch chemiczny i pożar IV bloku reaktora jądrowego w Czarnobylskiej EJ reaktora typu RMBK. W pierwszym rzucie ginie 31 „likwidatorów”, jak propaganda nazwała strażaków gaszących łopatami piachu atomowe piekło. Piekło dosłownie i w przenośni, bowiem reaktor rozgrzał się do temperatury 2300°C i emitował w atmosferę radionuklidy: jodu - I, cezu - Cs, strontu - Sr, baru - Ba, ksenonu - Xe, kryptonu - Kr, a także REE[11]. Skażenie osiągnęło poziom 14,8 MBq/m² i było 10-krotnie większe od skażenia po atomowych bombardowaniach Hiroszimy i Nagasaki! Ewakuowano 135.000 osób, w następnych latach po katastrofie nastąpiła eksplozja nowotworów tarczycy, krwi, a u kobiet – piersi. Pojawiły się straszliwe okaleczenia płodów ludzkich i zwierzęcych wskutek uszkodzeń genów przez promieniowanie, ale wedle niektórych uczonych – „nic się nie stało!”… Skutki napromieniowania odczuwamy do dziś dnia.
·        1987 r. – Goiania, Brazylia – wskutek kontaktu z radioaktywnym 137Cs* zmarły 4 osoby, a 6 zostało napromieniowanych;
·        1989 r. – w Salwadorze wskutek kontaktu z izotopem 60Co* zginęła 1 osoba;
·        Kwiecień 1989 r. – na Morzu Norweskim zatonął radziecki SSGN K-278 Komsomolec – okręt do zadań specjalnych (czytaj: wywiadowczych) klasy Mike mający na pokładzie 16 pocisków rakietowych SS-N-21 i 4 torpedy HWT-65 z głowicami nuklearnymi. Był to pierwowzór wymyślonego przez Toma Clancy’ego okrętu podwodnego Czerwony Październik. Wrak okrętu leży prawie 4 km pod wodą, ale przedstawia niebezpieczeństwo, bowiem z obiegu chłodzenia reaktora zaczyna się uwalniać radioaktywny rubid i stront, a z głowic pluton. Gdyby doszło do uwolnienia się całego ładunku materiałów radioaktywnych, to Arktyka zamieniłaby się w radioaktywną pustynię. Obliczenia wykazują, że może to się stać za 10-15 lat…[12]
·        1990 r. – Dimona na pustyni Negev, Izrael. Wskutek kontaktu z radionuklidami 60Co* zginęła 1 osoba;
·        1990 r. – Hiszpania. Wskutek awarii akceleratora liniowego zginęło 11 osób, a dalszych 16 zostało napromieniowanych;
·        Jesień 1990 r. – Białoruś. 2 osoby zginęły wskutek kontaktu z izotopem 60Co*;
·        1991 r. – Forbach, Francja – wskutek awarii akceleratora liniowego zginęły 2 osoby.
Tyle było do roku 1991, a teraz należy do tego dodać następujące katastrofy:
·        11.III.1997 r. – Tokaimura, Japonia – wskutek napromieniowania izotopem 235U* zmarło 3 pracowników zakładu przetwarzającego paliwo jądrowe dla elektrowni atomowych. Była to trzecia, po Three Mile Island i Czarnobylu –  największa katastrofa nuklearna na świecie;
·        11.III.2011 r. – katastrofa nuklearna w elektrowniach TEPCO Daiichi Fukushima I EJ oraz Tohoku EPCO Onagawa EJ. Potężne tsunami wdarło się do pomieszczeń produkcyjnych elektrowni doprowadzając do eksplozji chemicznej i ulotu radionuklidów 131I* i 137Cs*. Straty wywołane eksplozjami 4 reaktorów nie są jeszcze oszacowane, a radioaktywna woda cały czas wlewana jest do Pacyfiku. Skażona strefa obejmuje 30 km od elektrowni, i ewakuowano stamtąd całą ludność. Straty nie są jeszcze oszacowane, ale już wiadomo, że była to katastrofa na miarę Czarnobyla, która otrzymała najwyższy 7°INES. 21 marca 2011 Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej (MAEA) podała, że dostępne dane pomiarów dokonanych w promieniu 16–58 km od elektrowni wskazywały na istnienie skażenia radioaktywnego na poziomie 0,2 – 0,9 MBq/m² (skażenie substancjami emitującymi promieniowanie beta i promieniowanie gamma). 23 marca 2011 poinformowano, że w jednym kilogramie gleby pobranej w miejscowości położonej w odległości 40 km na północny zachód od elektrowni odkryto promieniotwórczy 137Cs* (T1/2 ok. 30 lat) o aktywności 163 kBq. 24 marca 2011 roku podano, że w odległości 16 kilometrów na południe od elektrowni stwierdzono obecność promieniotwórczego 131I* (T1/2 ok. 8 dni) w ilości 19,1 razy przekraczającej dopuszczalne normy. 25 marca 2011 Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej (MAEA) podała, że pomiary dokonane w promieniu 34–62 km od elektrowni wskazywały na istnienie skażenia na poziomie 0.07 – 0.96 MBq/m² (skażenie substancjami emitującymi promieniowanie beta i promieniowanie gamma). 27 marca 2011 poinformowano, że na terenie elektrowni, w podziemnej części budynku turbin koło reaktora nr 2, w jednym centymetrze sześciennym znajdującej się tam skażonej wody stwierdzono 134I* o aktywności 2,9 GBq, 131I* o aktywności 13 MBq, a także 134Cs* i 137Cs* o aktywności 2,3 MBq. Zgodnie z początkowymi szacunkami rządu Japonii podczas całej awarii wydostał się 137Cs* o aktywności 15 PBq. Badacze, którzy później uwzględnili także skażenie poza Japonią, obliczyli, że ta aktywność wynosiła 36 PBq. Dla porównania w czasie katastrofy czarnobylskiej do środowiska naturalnego przedostał się 137Cs* o aktywności 85 PBq. Zgodnie z raportem TEPCO z października 2011 roku w ciągu pierwszych 100 godzin awarii uwolnił się radioaktywny neptun (Np) o aktywności 7,6 PBq.[13] Od siebie dodam, że dane te są najprawdopodobniej mocno zaniżane – podobnie jak dane na temat Czarnobyla, co jest zrozumiałe – rząd i TEPCO chcą uniknąc lawiny pozwów sądowych o odszkodowania za tą katastrofę, którą sprokurowaliśmy sobie sami, a której wyzwalaczem była Natura.    

Czy to już wszystko? Bynajmniej! Nie napisałem tu jeszcze o prawie 2100 testach jądrowych i termojądrowych od 1945 roku, o awariach w Kozodojskiej EJ w Bułgarii czy Sosnowy Bór EJ w Rosji, a także o Nord IV EJ w Lubminie k./Greifswaldu w byłej NRD, którą na szczęście już rozebrano. Nie napisałem o reaktorach jądrowych pracujących i wytwarzających paliwo dla radzieckich okrętów podwodnych, które są teraz rozbierane i przeszmuglowywane na Zachód i Bliski Wschód. Odpryskiem tej sprawy jest do dziś dnia niewyjaśniona katastrofa estońskiego promu pasażersko-samochodowego MF Estonia, która wydarzyła się w dniu 28.IX.1994 roku, którą otula gęsta mgła tajemnicy. Nie napisałem o władcach niektórych krajów afrykańskich i azjatyckich, którzy mają chore ambicje, a nie potrafią zapewnić minimum socjalnego swoim mieszkańcom, ale stać ich na bomby A, H czy N, nie mówiąc już o tzw. „brudnych” bombach, które są równie niebezpieczne. Nie napisałem o wariatach, którzy zamienili w atomowe piekło raj na wyspach Pacyfiku i mordowali ludzi z Greenpeace tylko po to, by ich chore machinacje nie wyszły na jaw… Nie napisałem o rodzimych wariatach, którym marzy się polska broń atomowa i nuklearna bonanza w polskich parkach krajobrazowych. Nie napisałem o tym, że mimo „głasnosti” i „pierestrojki” doszło do haniebnego procesu kpt. mar. rez. A. O. Nikitina, którego kontrwywiad FSB czy SWR oskarżył o szpiegostwo w związku z przekazanymi przezeń Norwegom i Amerykanom danych na temat zanieczyszczeń i skażeń wód Północnego Oceanu Lodowatego przez Flotę Północną ZSRR/FR. I wreszcie nie napisałem o wariatach, którzy strzelali na poligonach i polach bitew radioaktywną amunicją uranową – tzw. amunicją ZU/DU[14] skażając w ten sposób tysiące hektarów ziemi uprawnej, raniąc i skażając ludzi i zwierzęta! […]


I co? I to, że ci, którzy chcą bronić Ziemi i jej biosfery przed największymi szkodnikami, jakimi są ludzie, są wedle możnych tego świata szpiegami, oszołomami, psycholami, głąbami, świrami, itd. itp. Bo co można powiedzieć o tych, którzy doprowadzili świat do takiego stanu? Kimże oni są? Czy mamona i chęć jej zdobycia tak spustoszyły im umysły, że poza tym nie widzą nikogo i niczego?


[…] Wyzwalając energię jądrową Ludzkość znalazła się w sytuacji małpy siedzącej na oblanym benzyną stogu siana z piezoelektryczną zapalniczką w łapie. Tyle że w przypadku zapłonu małpa ma jeszcze małe, bo małe, ale zawsze jakieś szanse na ucieczkę w bezpieczne miejsce, boż poza stogiem ma cały świat. A my? A my jesteśmy w o wiele gorszej sytuacji, bo w razie czego nie mamy dokąd uciec… A Bóg w swej nieskończonej (ponoć) dobroci i cierpliwości może się w końcu znudzić swymi bezdennie głupimi tworami i przestanie być dobrym ojczulkiem i sięgnie po dyscyplinę - już raz tak zrobił i nazywa się to teraz  Potopem Powszechnym.


A wtedy biada nam po trzykroć…


Tekst ten został opublikowany pierwotnie na łamach „Nieznanego Świata” nr 5/1999, i zaprezentowałem go tutaj z małymi zmianami, które go uaktualniają. Poza tym nie zmieniło się właściwie nic poza tym, że niektóre kraje rezygnują z energii jądrowej na rzecz energii odnawialnej, ale ta jaskółka jeszcze wiosny nie czyni. Niestety.         



[1] Listę tą należy uzupełnić o dane znajdujące się na stronie - http://wszechocean.blogspot.com/2011/05/nie-tylko-czarnobyl-radioaktywne-zony.html.
[2] Informację tą podaję na odpowiedzialność Igora Witkowskiego.
[3] Jest to tylko hipoteza, bo rzecz jest w tej chwili nie do udowodnienia, tym niemniej opisy pozostawione przez Rosjan i Koreańczyków sugerują użycie właśnie takiej broni – zob. http://wszechocean.blogspot.com/2011/09/prawdziwe-poczatki-zimnej-wojny-1.html.
[4] Parę lat temu bombę tą wreszcie wydobyto.
[5] Dzisiaj w Serbii.
[6] W artykule opublikowanym w „Nieznanym Świecie” błędnie podałem, że na jego pokładzie znajdowały się SLBM Polaris. W rzeczywistości USS Thresher podobnie jak USS Scorpion był okrętem torpedowym (SSN). 
[7] Niektóre źródła piszą o 5 bombach i dwóch pociskach rakietowych klasy powietrze-ziemia.
[8] Amerykanie twierdzą, że moc tych bomb była znacznie mniejsza i wynosiła ok. 1,5 Mt każda. 
[9] W rzeczywistości był to okręt klasy Golf II.
[10] Przy okazji okazało się, że okręt zatonął wskutek pożaru w wyrzutni SLBM. Amerykanie i zwolennicy STD twierdzą, że Rosjanie chcieli wykonać atak rakietowo-jądrowy na Pearl Harbor i tak rozpocząć III Wojnę Światową.
[11] Pierwiastki ziem rzadkich.
[12] Czyli w latach 2008-2013. Jak dotąd nie stwierdzono podwyższenia się wartości skażeń promienistych w Morzu Norweskim, ale nie jest powiedziane, że korozja wreszcie nie da rady reaktorom i głowicom jądrowym i radioaktywna trucizna nie zacznie powoli się wsączać do obiegu pierwiastków w środowisku Wszechoceanu.
[13] Dane z Wikipedii.
[14] Od słów: Zubożony Uran/Depleted Uranium.