Powered By Blogger

niedziela, 30 czerwca 2013

Meteoryt Czebar-kul: naruszyciel spokoju

Fragment Meteorytu Czebar-kul pochodzącego z Bolidu Czelabińskiego

Artykuł ten wrzucam na mego bloga w 105. rocznicę spadku Meteorytu Tunguskiego zwanego także Tunguskim Ciałem Kosmicznym, a którego natura do dziś dnia pozostaje nieznana…


Oleg Arsienow


Najdawniejszy ze znanych nam meteorytów spadł na Ziemię około 1,9 GA temu został znaleziony w Chinach, w mieście Si-an, zaś najdawniejsza relacja mówiąca o spadku meteorytu pochodzi z 644 r. p.n.e.

Mieszkańcy Czelabińska – wielkiego centrum przemysłowego na wchodzie Uralu – na długo zapamiętają poranek dnia 15.II.2013 roku. O godzinie 09:25 TJT (04:25 GMT) na znacznej wysokości nad miastem przeleciał bolid i rozległ się grzmot wybuchu. Fala uderzeniowa wybiła mnóstwo okien i rozwaliła nawet parę budowli. W milionowym mieście ponad 1200 osób odniosło rany i obrażenia, a około 50 z nich były hospitalizowane. I na szczęście (o ile można mówić tu o szczęściu) bardzo poszkodowani byli tylko nieliczni. Suma strat powstałych wskutek tego wydarzenia ocenia się na ponad 1 mld rubli.


Fenomen nad Wschodnim Uralem


Według ocen ekspertów, 10-tonowy meteoryt wszedł w rzadkie warstwy atmosfery z prędkością około 30 km/s. W rezultacie eksplozji rozpadł się na 7 części, które rozleciały się na wszystkie strony, z których co najmniej dwie eksplodowały także. Największy fragment o rozmiarach 0,5 m wpadł do jeziora Czebar-kul (80 km na zachód od Czelabińska) tworząc w caliźnie lodowej jeziora płonę o średnicy ok. 8 m. Potem Czelabiński Bolid zaczęto nazywać Meteorytem Czebarkul.

W czasie pisania tego artykułu płetwonurkowie jeszcze nie znaleźli fragmentu meteorytu. Wyjaśnia się to w ten sposób, że dno jeziora mającego 12 m głębokości, pokrywa 1,5-metrowa warstwa iłu. Do tego być może nie znajdą one znalezione, bowiem istnieje wersja mówiąca iż nad Czelabińskiem eksplodowało lodowe jądro komety lub inne egzotyczne ciało niebieskie z głębin Wszechświata…

Dziwnym jest to, że wieczorem tego samego dnia, wszyscy mieszkańcy kuli ziemskiej z niepokojem obserwowało na nieboskłonie przelatującą właśnie koło Ziemi asteroidę 2012 DA14. Ten nieforemny odłam skalny o masie 130.000 ton i rozmiarach 15-kondygnacyjnego domu przeleciał w odległości zaledwie 27.700 km od Ziemi, wewnątrz orbit niektórych geostacjonarnych satelitów telekomunikacyjnych rozmieszczonych na orbitach 36.000 km od powierzchni naszej planety. Tak więc w czasie jednej doby miały miejsce dwa wydarzenia: najpierw w godzinach rannych pod obstrzałem meteorytów znalazło się duże miasto, a potem do Ziemi przybliżyła się asteroida na odległość „satelitarną”.

Nawiasem mówiąc, miesiąc wcześniej inna asteroida 2012 BX34 przeleciała obok nas w odległości zaledwie 65.000 km! Parę lat temu inny niebiański gość – asteroida 2008 TC3 o masie ponad 80 ton spaliła się na niebie nad Sudanem.

Astronomowie do dziś dnia spierają się o to, czy były to dwa związane ze sobą wydarzenia, czy też nie, i czy Czelabiński Bolid był „towarzyszem podróży” asteroidy 2012 DA14?


Kosmiczny pistolet przy skroni cywilizacji


Zagrożenie ze strony asteroidów jest porównywane czasami do kosmicznego pistoletu przyłożonego do skroni Ludzkości. Co może się stać w czasie następnego „asteroidowego Armagedonu”?  

Jeżeli spadek nastąpi w wody Wszechoceanu, to powstanie trudne do wyobrażenia super-tsunami. Modele komputerowe pokazują, że powstaną stumetrowe fale wodne, które po prostu zmyją wszystko, co znajduje się na ich drodze (na kilkaset kilometrów, w zależności od reliefu powierzchni kontynentów). A jeśli do tego dodać, że ponad połowa wielkich miast znajduje się na brzegach Wszechoceanu, to obraz tego wydarzenia jest więcej, niż tragiczny. Natomiast uderzenie w kontynent grozi także innymi niebezpieczeństwami – pyłowo-gazowymi wyrzutami w wyższe warstwy atmosfery i aktywizacją wulkanów, wśród których mogą wybuchnąć także i superwulkany. [Szczególnie zagrożenie z tej strony może mieć największy wpływ na śmiertelność istot żywych na naszej planecie – przyp. tłum]

Poza tym komputerowe modelowanie orbit asteroidów krążących wewnątrz Systemu Słonecznego pokazuje, jak bardzo trudne jest prognozowanie ich trajektorii. Większość kosmicznych gości spadających na Ziemię pochodzi z tajemniczych głębin Pasa Asteroidów, rozmieszczonego w kształcie torusa pomiędzy orbitami Marsa a Jowisza. Poza tym przylatują tutaj także „goście” z drugiego pasa asteroidów – Pasa Kuipera i z nieprzeliczonego roju „latających skał” na samym skraju Układu Słonecznego – z Obłoku Oorta.


Gość z antyświata czy kawałek ciemnej materii?


Powróćmy do Meteorytu Czebarkul. Miejscowe obserwatoria astronomiczne twierdzą, że jego ślad ciagnął się od Kazachstanu, poprzez południe Tjumeńskiej, Kurgańskiej i Swierdłowskiej Obłasti. Rankiem nad centrum Czelabińska powstał długi ślad dymny z lecącego ciała, a potem wszystko oświetlił potężny, oślepiająco-biały błysk, poprzedzająca silny huk. Od miejsca eksplozji pociągnęło się kilka dymowych smug, w głównym kierunku lotu dziwnego fenomenu.

Relacje o Czelabińskim Superbolidzie wprost porażają swą różnorodnością. A to mówi się, że 10-tonowy żelazny meteoryt wszedł w gęste warstwy atmosfery z prędkością 30 km/s. A to inni twierdzą, że kilogramowy meteoryt eksplodował na wysokości 30 km. Siła wybuchu wynosiła 0,1 – 1 kt w równoważniku trotylowym. Spotkałem także informację o tym, że na wysokości 60-70 km eksplodował 100-tonowy chondryt, złożony z gęstych i rzadkich materiałów skalnych, a moc eksplozji wynosiła dziesiątki kiloton.

Wszystko to przypomina sytuacje wokół znanego Tunguskiego Ciała Kosmicznego - TCK, które eksplodowało w dniu 30.VI.1908 roku nad Wschodnią Syberią. Bardzo długo (a spory wokół niego jeszcze nie ucichły) astronomowie, fizycy i chemicy przedstawiali rozmaite hipotezy o naturze TCK, który eksplodował na wysokości 10.000 m z mocą 40-50 Mt. Pośród nich znalazła się także hipoteza o gościu z antyświata.

Antyświat składa się z antymaterii, a ta z kolei z antycząstek równych masowo „normalnym” cząstkom, ale przeciwna w innych parametrach – takim, jak np. ładunek elektryczny. Kiedy cząstka spotka się z antycząstką, to w mgnieniu oka dochodzi do anihilacji, przy czym cała ich masa zostanie przekształcona w energię zgodnie z prawem równoważności materii i energii Alberta Einsteina.


Dalekie antygalaktyki


Śladów antymaterii szukano wszędzie: od asteroidów i komet do niezwykłych śladów atomów i cząsteczek elementarnych w promieniowaniu kosmicznym. To właśnie przy pomocy antymaterii usiłowano wyjaśnić kolosalne erupcje energii w kwazarach (ogromnych, aktywnych jądrach galaktyk) i tzw. gamma-bursterach gwiazd neutronowych [są to silne źródła promieniowania γ na biegunach magnetycznych gwiazd neutronowych – przyp. tłum.].

Przede wszystkim prawdziwość tego objawił wybitny szwedzki fizyk Hannes Alfvén (1908-1995), który z uporem rozwijał teorię swego kolegi Oskara Kleina (1894-1977), którego większość astronomów, astrofizyków i kosmologów do tego czasu uznaje za swoistego heretyka w fizyce kosmosu – a który uważał, że antyświat istnieje realnie i mogą z niego do nas przenikać rozmaici goście – od antycząstek do asteroidów i komet z antymaterii.

Kometa Arenda-Rolanda w 1957 roku


Swego czasu stronnicy antyświatów, w tym Klein i Alfvén, także twierdzili, że zagadkowa, wielka i jasna kometa Arenda-Rolanda z 1956 roku [inne oznaczenia C/1956 R1, 1956 III, 1956 h, Wielka Kometa z 1957 roku – przyp. tłum.] składała się z antymaterii. Jej dziwność polegała na tym, że miała ona dwa warkocze, z czego jeden był skierowany ku Słońcu i wyglądał jak igła o długości miliona kilometrów. [Co ciekawe – była to kometa jednopojawieniowa, która lecąc po hiperbolicznej trajektorii tylko raz odwiedziła Układ Słoneczny. Ciekawe, z jakiego rejonu Kosmosu przybyła ona do nas?… - przyp. tłum.]

Hipoteza Kleina-Alfvéna nieźle tłumaczy także silne wybuchy stosunkowo niewielkich meteorów. Pasuje ona także do opisów dziwnych efektów towarzyszących przelotowi Czelabińskiego Bolidu. Właśnie dzięki efektowi „kropli wody na gorącej płycie” antymateria może wytworzyć wokół siebie ochronną warstwę promieniowania. [W takim przypadku teren pod przelotem bolidu powinien ulec napromieniowaniu, czego nie stwierdzono – uwaga tłum.] Dlatego też antymeteor nie musiał eksplodować przy wchodzeniu w atmosferę ziemską i jaskrawy błysk światła odnotowano nie na początku, ale na końcu lotu antybolidu. Pasują do tego oceny mocy eksplozji – tak dużej w stosunku do masy meteoroidu, szacowanej na zaledwie 1 kg. [Zamiana 1 kg masy antymeteoroidu na energię dałaby niewyobrażalną jej ilość. Dla porównania – spalenie 1 kg węgla daje 33 MJ, rozszczepienie 1 kg uranu-235 daje 83 x 10^6 MJ zaś anihilowanie 1 kg śmieci daje aż 90 x 10^9 MJ energii! Niestety – jest to energia promienista, której nie potrafimy jeszcze wykorzystać, tak jak nie potrafimy syntetyzować antymaterii na skalę przemysłową… - przyp. tłum.] Pozostaje jeszcze problem odłamków meteorytu i kolosalnego fajerwerku, który widziano. Przecież mechanizm eksplodowania fragmentów skalnych brył z 10% zawartością żelaza (z jakich są zbudowane meteoryty-chondryty) pozostaje niejasnym. Czy zebrane w okolicy jeziora Czebar-kul odłamki meteorytu należą do innego uczestnika kosmicznego zderzenia?

Do tego wszystkiego, do tego anomalnego superbolidu pasują także hipotezy o miniaturowej czarnej dziurze (kolapsarze) czy megaskopicznych quasi-cząstkach – fredmonach, plankionach i maksimonach, o których lubił rozmyślać akademik Moisiej Aleksandrowicz Markow.

Dzisiaj znany jest nam słabo skład otaczającej nas materii, i każdy gośż z tajemniczych głębin Wszechświata może nam przynieść wiele nowego i nieoczekiwanego…


UFO czy super-broń?


No i na zakończenie należy wspomnieć o danych specjalistów z NASA mówiących o 1000-tonowym ciele kosmicznym! Być może radary NASA zarejestrowały niewielki rój meteorytów, które porwały ze sobą jakiegoś nieaktywnego satelitę z atomowym zasilaniem? Gwiezdny deszcz był niewidocznym w świetle dnia, a nad Czelabińskiem mógł eksplodować zbiornik paliwa rakietowego. W tym kontekście są całkowicie zrozumiałe czynności MCzS czyli Ministerstwa ds. Zdarzeń Nadzwyczajnych Federacji Rosyjskiej, którego funkcjonariusze mierzyli zmiany tła radioaktywnego…

Nie wolno przejść obojętnie o hipotezie o UFO nad Czelabińskiem, któremu nadał rozgłos dyrektor organizacji Kosmopoisk Wadim Aleksandrowicz Czornobrow. No i pojawiły się myśli o „teorii zagdania”, wedle stronników której Pentagon wypróbował nad Uralem jakąś szczególnie perfidną, globalną super-broń. To właśnie o tym „zagadał” wkrótce po impakcie znany rosyjski polityk Władimir Wolfowicz Żyrinowskij.


Źródło – „Tajny XX wieka” nr 10/2013, ss. 20-21
Przekład z j. rosyjskiego –

Robert K. Leśniakiewicz ©

sobota, 29 czerwca 2013

DRUGA PODRÓŻ UCZONA NA HEL (15)

Nowa zmiana już na stanowisku...

Piątek, 14.VI – Powrót do domu

Dzień ostatni. Rankiem przyjeżdża moja siostra. Oprowadzam ją po Fokarium i pokazuję co i jak, poczym zalicza ona miejscowe muzeum, a następnie bierze udział w karmieniu fok. Następnie jeszcze ostatnie instrukcje i pozdrowienia do wolontariuszek-nowicjuszek (no nie bardzo, bo w grupie jest także jedna weteranka wolontariatu), które zaczynają swoją pracę, a potem pożegnania i odjazd o wpół do pierwszej po południu.

Wiktoria z foką w Muzeum Fokarium


Jedziemy przez Włocławek i Łódź (którą omijamy od zachodu – polecam tą trasę, jest bardzo sympatyczna – zero tłoku, hałasu i smrodu) oraz Częstochowę, którą przeskakujemy w 15 minut. W domu jesteśmy o pierwszej w nocy. Podsumowując tą podróż należy jeszcze dodać, że w tym czasie przebyliśmy łącznie 1581 km. Warto było!
Pozostało miłe wspomnienie...

Może jeszcze kiedyś wrócę do pracy do Helu i mam nadzieję, że będzie tam także Morświnarium, które będzie odbudowywało stado morświnów, a których populacja na polskich wodach wynosi już tylko 100 osobników. To bardzo mało. Gatunek ten w Polsce jest na krawędzi zagłady. Istnieje pewna nadzieja, że da się zrobić z nimi to, co z fokami, ale wszystko rozbija się jak zwykle – o pieniądze. Bo ludzi do pracy nie brakuje, nawet wolontariuszy, chętnych jest aż nadto. Ale Morświnarium to przede wszystkim duży basen. Przydałby się basen portu wojennego w Helu. Skoro Marynarka Wojenna wyprowadza się stamtąd, to nie widzę przeszkód, by nie oddać go Stacji Morskiej! - czego życzę serdecznie morświnom i prof. Skórze oraz jego ludziom, którzy zasługują na najwyższy szacunek za swoją pozytywistyczną pracę u podstaw i młodzieńczy entuzjazm.


Chciałbym dożyć tej chwili. A zatem do zobaczenia!

Prezentacja zdjęć foczej młodzieży w jej własnym środowisku wykonana siłami wolontariuszy z I Zmiany wolontariatu 2013 roku...

piątek, 28 czerwca 2013

DRUGA PODRÓŻ UCZONA NA HEL (14)

JW Kołobrzeżek

Czwartek, 13.VI – Kapłanki i uczeni

Pogoda się popsuła. Jeszcze w nocy było ładnie, ale o szóstej niebo zachmurzyło się całkowicie, wiatr wieje z południa, a temperatura utrzymuje się na poziomie +16,8ºC. Ale nie jest źle – w południe mamy +24ºC i ciągły wiatr z kierunku S-SE. Niestety – wskutek spadku ciśnienia czujemy się źle.

Kołobrzeżek

Na Zatokach trwają ćwiczenia BALTOPS’u. Okręty i helikoptery, a nawet samoloty odrzutowe. Na pontonach chłopcy z FORMOZA. Trochę urozmaicenia w niemal wakacyjny czas… 

Dojechały pozostałe dziewczyny z wolontariatu: Sylwia, Karolina i Magda - wszystkie po maturze i przed lub w trakcie studiów. Wprowadziliśmy je w zadania, których podjęły się z zapałem. A co do nas, to jutro wyjazd…


Łaszka i Ławica


Co dał mi ten wolontariat?

Po pierwsze – przywrócił mi wiarę w ludzi. W to, że w tym nieszczęsnym, zdewastowanym kraju są jeszcze normalni ludzie, którzy robią coś dobrego, pożytecznego dla środowiska i co za tym idzie – nas wszystkich.

Po drugie – absolutną pewność, że za obserwacje Wodnych Ludzi vel Syren, Naiad, Trytonów, itp. UMH żyjących we Wszechoceanie NIE SĄ odpowiedzialne foki czy inne ssaki morskie żyjące w Bałtyku. Wynika to z obserwacji ich zachowania. Choć z daleka foka może być podobna do człowieka, to lepsze przyjrzenie się jej rozwiewa od razu wszelkie wątpliwości. Podobnie jest z ich głosami – ich pochrząkiwania, pomrukiwania, syczenie czy chrapanie trudno porównać do miodopłynnych pień, które już w Starożytności tak zwodziły żeglarzy z mądrym i podstępnym królem Itaki  Ulissessem Odyseuszem na czele, że tracili dla nich głowy, a w wielu przypadkach także życie… Ale właśnie tylko przebiegły Odyseusz wysłuchał ich pieśni i uszedł z tego z życiem! A jeszcze BTW, to we wszystkich kulturach kobiety zajmujące się i porozumiewające ze zwierzętami były otaczane czcią kapłankami czy szamankami – wiedźmami – a słowo „wiedźma” oznaczało (zanim sprostytuowali go chrześcijanie) tyle, co „wiedząca” - jak nasze trenerki fok w helskim Fokarium, kapłanki nowoczesnej nauki. Czyż nie jest to piękne?

Po trzecie – nawet gdyby w Bałtyku żyły takie rozumne UMH, to nie pożyłyby długo. Bałtyk jest morzem płytkim, „małosolnym” i na dodatek skażonym chemicznie i biologicznie. To pewnik i nie ma nawet co nad tym dyskutować. Ogromne ilości toksycznych związków chemicznych wlewanych przez ludzi do tego morza już dawno przekroczyły możliwości samooczyszczania się tego akwenu. Doroczne zakwity alg na jego powierzchni i warstwy wody skażonej metanem i siarkowodorem oraz zatopionymi tamże BŚT stanowią o tym, że ekosfera Morza Bałtyckiego się powoli, ale nieustannie kurczy i jak na razie nic nie jest w stanie powstrzymać tego procesu. 

Po czwarte wreszcie – jest także w tym coś optymistycznego, bo spotkałem w Helu ludzi mądrych i odważnych, którzy wiedzą, czego chcą i wiedzą jak to zrealizować, wbrew zalewającego nas tsunami głupoty, niekompetencji i niemożności. Okazuje się, że jak się w tym kraju ma wizję i chęć, to można zrealizować nawet tak na pozór karkołomny projekt, jak projekt restytucji zagrożonego gatunku foki szarej i innych bałtyckich fok oraz morświna. Życzę im dalszych sukcesów w kontynuowaniu ich dzieła, które jest potrzebne nam wszystkim, całej naszej planecie. To brzmi jak kiepski slogan, ale nie jest tylko sloganem – to konkretna praca u podstaw, jakiej trzeba temu krajowi: tysiące roboczogodzin i konkretne efekty – zwiększająca się z roku na rok populacja fok na naszym Wybrzeżu – wbrew kryzysowi ekonomicznemu, wbrew głupocie i ekologicznej ciemnocie polityków, wbrew zaklęciom różnych oszołomów judzących przeciwko temu dziełu. A jest ich niemało.



Nasza focza rodzinka

No i wolontariusze. To wspaniali, młodzi ludzie – ich wiek oscyluje zazwyczaj wokół 20-25 lat (wyjątkiem są takie dinozaury jak ja). Już samo to, że nie bacząc na koszty pobytu, spartańsko-traperskie warunki i konieczność przebycia czasami kilkuset czy nawet tysięcy kilometrów i pracować za friko tylko dla samej satysfakcji i frajdy (a coś takiego jest naprawdę frajdą, bo do pracy podchodzi się zupełnie na luzie i z humorem – sic!), co jednak nie zwalnia od dokładności jej wykonania. Wolontariat jest szkołą życia, wyrabia umiejętność komunikowania się z innymi ludźmi, współpracy i współdziałania w grupie oraz – co najważniejsze – ma wielką wartość edukacyjną, i każdy chcący może „nałowić się wiedzy” do woli! Większość wolontariuszy, to młode kobiety, które przygotowują się do studiów lub studiują. Odznacza je empatia i charyzma: dokładnie tak, jak u antycznych kapłanek, które potrafiły porozumiewać się ze zwierzętami. Tylko że tamte wykorzystywały to do swych własnych celów, zaś współczesne ratują zwierzęta, pomagają im przetrwać, leczą chore i ranne. Ich praca w przyszłości będzie najbardziej pożyteczną dla środowiska i jeżeli nie dadzą się ogłupić, złapać na lep fałszywych błyskotek, to same będą brylantami najczystszej wody. Brzmi to może bombastycznie, ale właśnie tak jest!     

Karmienie fok w suchym basenie

Powoli rozstajemy się przy okazji wymieniając zdjęcia, filmy i adresy. Jutro wyjazd z Helu.


Foki uwielbiają hydromasaż...

CDN.

czwartek, 27 czerwca 2013

DRUGA PODRÓŻ UCZONA NA HEL (13)

Poranne ogarnianie plaż w Fokarium

Środa, 12.VI – …i powrócą tu starzy bogowie…

Pogoda nadal wspaniała – słońce i temperatura +14ºC przy bezchmurnym niebie. Aż się wierzyć nie chce, kiedy z radia słyszę relacje o wielkiej wodzie porównywalnej z kataklizmami z 1997 i 2002 roku! Dzisiaj już Natura da trochę folgi, bo słońce pojawi się w całym kraju, ale wciąż grożą nam burze ze zlewnymi deszczami i gradem. Na Śląsku spadło go tyle, że warstwa lodu leżała na ziemi i dachach jak pierwszy śnieg.

Przerażające jest to, że mimo takich kataklizmów nie zrobiło się dosłownie NICZEGO, by to powstrzymać! Ale to nie dziwota – pieniądze poszły na wszystko, z wyjątkiem tego, na co pójść powinny, więc nie ma się o co szarpać – niejedna fortuna wyrosła za tą kasę i jest oczywistym, że KE chce odebrać nam środki na walkę z powodzią, bo nadal nie opracowaliśmy nawet zespołu przedsięwzięć ochronnych przed takimi kataklizmami. To oczywiste – w kraju, w którym najważniejsza jest walka z in vitro, aborcją i eutanazją oraz innymi zjawiskami wskazanymi Polakom przez ich watykańskich „pasterzy” i „przewodników”, powodzie i susze są naprawdę wydarzeniami marginalnymi, więc po jaką cholerę Polakom potrzebne są pieniądze na walkę z wielką wodą?  

Dzisiaj zaczynam od otwarcia Fokarium i ogarnięcia jego terenu.  W pracy nic ciekawego, jak to w środku tygodnia. Nawet ruch był niewielki. Za to maluchy 3Ł miały swój wielki dzień – zostały przeniesione z basenu-separatki do najgłębszego basenu Fokarium. To jest preludium przed wyprawieniem ich do Bałtyku, który jest ich prawdziwym domem.*

Kołobrzeżek
Łaszka przechodzi do nowego basenu


Pogoda nadal słoneczna i ciepła – w południe było +19ºC, ale do słońca drugie tyle. Na szczęście wiała lekka bryza z kierunku S-SE i chłodziła nasze rozgrzane ciała. Na plaży niewiele osób – głównie rodziny z małymi dziećmi, więc wrzasku i pisku co niemiara. Z Jordanowa donoszą o zimnie i ciężkich chmurach, a Pan Bednarz twierdzi, że skończył się wysyp koźlarzy. Księżyc idzie do nowiu, więc przy takiej wilgotności powinno sypnąć grzybasami, aliści nie zawsze to się sprawdza i przypomina mi się lipiec 1997 roku, kiedy to padały wielkie deszcze, a grzybasów było na lekarstwo…


Wieczorne posiady na plaży i...


Wieczorem urządziliśmy sobie wieczorynkę na brzegu morza na północnej stronie Kosy. Był to taki wieczorek pożegnalno-zapoznawczy, bowiem po południu dojechały już nasze trzy zmienniczki: Panie Kasia, Marta i Martyna. Siedzieliśmy sobie na suchym piasku i pletliśmy beztrosko trzy po trzy. Wiał świeży wiatr od morza, nad głowami śmigały nam satelity, a nad Gdańskiem kołowały samoloty lecące do i z Rębiechowa.

Patrzyłem na to wszystko i znów odniosłem niesamowite wrażenie czyjejś OBECNOŚCI. W ciemnym morzu, gwiaździstym niebie, porośniętych trawą wydmach. W wiejącym wietrze i szumiącej, pachnącej solą wodzie i przeglądających się w niej chmurach. ONI tutaj byli – słowiańscy bogowie, wygnani ponad tysiąc lat temu przez ogień i miecz nowej wiary. Oni czekają na swój powrót. I tutaj powrócą. Takie dziwne myśli krążyły mi w głowie, kiedy leżałem na piasku, w kręgu blasku ogniska patrząc w niebo… I kto wie, czy Eleonora nie ma częściowo racji pisząc swe dziwne teksty o Królu Jahve i Wężach. W TAKIM pięknym i magicznym otoczeniu każda rzecz wydaje się być możliwa! Coś takiego, takie mistyczne nastroje ogarniały mnie także na Pomorzu Zachodnim (wszak niedaleko jest Arkona i jej słowiańskie sanktuarium oraz zatopione miasto Vineta!) i w słowackich górach, kiedy przejeżdżałem lesiste przełęcze przy białym, zimowym księżycu… Wtedy czułem na sobie oddech historii. Teraz to było coś ponadczasowego i ponadwymiarowego. Znam to uczucie, bo już raz go doświadczyłem i też nad morzem. I coś w tym jest! Nie dziwię się, że to właśnie tutaj powstała legenda o zatopionych miastach koło Juraty i Helu. A może właśnie one kiedyś istniały? Nie zapominajmy o tym, że prądy morskie i fale są w stanie dosłownie z dnia na dzień z piasku zbudować nowy ląd – jak to ma miejsce w Zatoce Puckiej, gdzie obok Ryfu Mew/Mewiej Rewy powstała właśnie nowa wysepka – Ryf Fok. A skoro powstała w krótkim czasie, w równie krótkim czasie będzie mogła ulec zagładzie. Tak być mogło w okolicy Juraty i Helu – mogły powstać takie piaszczyste wyspy. A jak na ich powierzchniach mieszkali ludzie, to stąd poszedł chyr o zatopionych miastach…



...wieczorne chmury nad Kosą Helską



A zatem czy chodzi tu tylko o bogów? 

CDN.

------------------------
* - Łaszka, Ławica i Łodzik zostały wypuszczone w morze w dniu 26.VI.2013 roku.

środa, 26 czerwca 2013

DRUGA PODRÓŻ UCZONA NA HEL (12)


Wtorek, 11.VI – Na Zatoce i na Cyplu

Dzień wolny. Pogoda nadal piękna. Rano było +14,4ºC, niebo bez jednej chmurki. Wiatr z kierunku NW. Te wszystkie wieści o szalejących żywiołach na południu i zachodzie kraju brzmią tutaj dziwnie nierealnie. Hel jest jakby poza tym wszystkim, z błękitnym niebem i ognistym słońcem nad głową... Ania twierdzi, że powinienem się cieszyć, że wyjechałem i mam taką pogodę. A ja mam spaloną słońcem twarz i przyskwarzony nos. Ale jak będzie ciepło, to idę na plażę na cały dzień.











Widoki z pokładu MS Ocean

Ale przede wszystkim zaliczyłem rejs po Zatoce Puckiej i Gdańskiej statkiem wycieczkowym MS Ocean. Łajba nieduża, ale przytulna. Popłynąłem za całe 20,- PLN do portu wojennego w Helu, potem z dużej odległości zobaczyłem letnisko nadmorskie prezydenta RP w Juracie, a następnie popłynęliśmy w stronę Cypla Helskiego na samym końcu Kosy Helskiej i wróciliśmy do portu. Cały rejs trwał 30 minut, ale było bardzo sympatycznie.





Te chmury wyglądały tak groźnie, że obawialiśmy się nawet tornada czy trąby wodnej...!

Potem poszedłem na plażę – niestety – od lądu napłynęły „zgroźne” chmury, które wyglądały jakby z nich miała zaraz spaść trąba wodna. Na szczęście powoli spłynęły nad Zatokę Gdańską, tym niemniej wielu ludzi zeszło z plaży w obawie przed burzą. Woda w Zatoce Puckiej już cieplejsza – jakieś 16-17ºC i od biedy można się wreszcie kąpać. W wodzie pojawiła się trawa morska Zostera maritima i smugi alg, które zwiastują rychły zakwit wody. A ja po obiedzie wybrałem się na Cypel.






Widoczki z Cypla na samym końcu Kosy Helskiej

Na Cyplu wielkie zmiany: zbudowano pomost po którym można wygodnie dostać się na plażę. U jego końca znajduje się namiot z wyszynkiem piwa i napojów chłodzących. Poza tym stosy naniesionego przez fale drewna i śmieci – głównie plastyków. Na horyzoncie ćwiczenia w ramach BALTOPS-u. W Zatoce Gdańskiej pływała tarcza ciągnięta przez holownik, w Zatoce Puckiej pływali chyba chłopcy z FORMOZ-y na pontonach za jakimś niewielkim kutrem. Przez ten cały czas nad Trójmiastem przewalała się ulewa i chyba burza.

"Wojenniak" na Zatoce Gdańskiej...
Holowana tarcza strzelnicza

Z domu paskudne wieści – znowu mamy problemy z opadami. Pan Bednarz stwierdził wprost, że Matka Boska Pani Jordanowska zdjęła swój płaszcz ochronny i znów leje na nas jak z cebra! Oblicza, że będą opady rzędu 50 l/m²/24 h – a to już wielka ilość… - i niebezpieczna! Sytuacja jest paskudna i to z każdej strony. A Hel jest cały czas pod gorącym słońcem! Chyba jednak mam szczęście!





SY Fryderyk Chopin w helskiej Marinie

Do helskiej mariny przypłynął wieczorem SY Fryderyk Chopin. Jednostka tej samej klasy, co SY Pogoria czy  SY Zawisza Czarny. Jakże miło znów widzieć wielkie jachty, które noszą polską, biało-czerwoną banderę! W ogóle lubię Hel za to, że wszystkie statki pływają tu pod Biało-Czerwoną, a nie jakąś inną banderą Wysp Dziewiczych czy innych Kajmanów. Zrobiłem kilka zdjęć na pamiątkę miłą memu sercu.

CDN.