Powered By Blogger

czwartek, 31 października 2013

Projekt WI: „Gwiazda” nieznana



Władimir Grakow


Radzieckie satelity z serii Kosmos wystrzeliwano na orbitę od 1962 roku i numerowano je według kolejności startu. Dnia 10.I.1989 roku, wystrzelono na orbitę Kosmos-1989 – tak wypadło. Tego samego dnia zmarł ich główny konstruktor – W. P. Głuszko

Kosmonauci z naszego kraju latali na dwóch typach statków kosmicznych: Wostok (dwa Woschody były modyfikacjami gagarinowskiego Wostoka) i Sojuz. Więcej pomysłów nie było. Jednak opowiem tutaj o jednym niezrealizowanym projekcie.

Projekt WI Zwiezda i...


Tylko dla wojskowych


Wszystko zaczęło się 24.XII.1962 roku. Główny konstruktor z biura konstrukcyjnego OKB-1 – Siergiej Pawłowicz Korolow zdecydował się zaprojektować orbitalny statek kosmiczny do przechwytywania i zwiadu z kosmosu. Ale w OKB-1 były także inne prace i projekty. Prace dla wojska Siergiej Pawłowicz skierował do Filii Nr 3 w Kujbyszewie, a obecnie CSKB Progress w Samarze. Kierował nimi zastępca Korolowa – Dimitrij Ilicz Kozłow.

W Biurze Konstrukcyjnym Kozłowa statek ów nazwali WI – od słów wojenno-issliedowatielnyj – wojskowo-badawczy albo po prostu Zwiezda (czyli Gwiazda). W czasie rady naukowej Filii z udziałem członków AN ZSRR i wojskowych został zatwierdzony projekt. Kujbyszowcy ostro wzięli się do roboty: pojechali do Gwiezdnego Miasteczka, gdzie piloci szykowali się do wojskowych eksperymentów, pogadali o stosunkach i zaprojektowali ćwiczebny statek kosmiczny. W czasie lotów Wostoka-3 i Wostoka-4, kosmonauci Andrian Nikołajew i Paweł Popowicz ocenili możliwości obserwowania Ziemi, zbliżania się do innych kosmicznych aparatów i ich inspekcji – czyli oględzin. Dowódca oddziału kosmonautów, generał Nikołaj Kamanin wspominał: Wykłady wygłosili Bieriegowoj i Nikołajew. Wystąpili Popowicz, Titow. Wymieniali się poglądami, przygotowali plan bojowego zastosowania urządzeń kosmicznych (zwiad, przechwycenie, uderzenie), radiotelemetrii, kosmicznej nawigacji.

...makieta treningowa statku 7K-WI w Filii nr 3 OKB-1 (1967) 


Nowina z Kujbyszewa


W dniu 3.VI.1965 roku, w USA wystrzelono statek Gemini-4. Jego załoga fotografowała Ziemię, obserwowała starty rakiet balistycznych, dokonał zbliżenia w kosmosie imitując inspekcję obcych satelitów. I w dniu 28.XII.1966 roku, wojskowo-przemysłowa komisja przyjęła decyzję: Filia Nr 3 do roku 1967 powinna wykonać statek kosmiczny Zwiezda, o wadze 6,6 tony, dla wizualnego i fotozwiadu, inspekcji satelitów, odbicia ataku przeciwnika i wczesnego ostrzegania o ataku rakietowo-jądrowym. Czas długości lotu – miesiąc.

Biorąc pod uwagę minusy konstrukcji Sojuza, zmieniono konstrukcję WI. Z wierzchu lądownik z kosmonautami i działem – konstrukcji radzieckiego konstruktora A. E. Nudelmana – do strzelania w próżni i obrony Zwiezdy przeciwko wrogim satelitom inspekcyjnym i satelitom przechwytującym. Celowanie działa odbywało się poprzez ruch całego statku i przez specjalny wizjer celowniczy. Pod fotelami znajdował się luk wiodący w dół, do cylindrycznego orbitera, tak dużego jak w Sojuzie. Załoga składała się z dwóch osób. Kosmonauci siedzieli w fotelach zwróceni twarzami do siebie. Panele sterownicze znajdowały się na wszystkich ścianach. Ale czy kosmonauta mógłby wycelować działo ręcznie i nie doprowadzić do koziołkowania Zwiezdy wskutek odrzutu po wystrzale?

Na próbach w 1967 roku, zbudowano dynamiczną platformę na poduszce powietrznej ze stojącym na niej modelem lądownika. Test pokazał: ręczne kierowanie jest idealne, kosmonauta z małą stratą paliwa naprowadzał broń na dowolny cel, zaś samo działo nie wpływało na orientacje przestrzenną statku kosmicznego, a załoga mogła szybko ją poprawić. Najpierw pojawił się luk w pokładzie lądownika wiodący do orbitera. Ta konstrukcja została wypróbowana. Właz nie zagrażał życiu załogi, spokojnie wytrzymywał lądowanie i nie przepalał się na spoinach. W orbiterze z kolei znajdowały się przyrządy do badań wojskowych, boczny iluminator z optycznym wizjerem i aparatem fotograficznym. Kosmonauta siadał przed wizjerem w siodle, jak dżokej, obserwował powierzchnię Ziemi i fotografował to, co go interesowało. Urządzenie Swiniec (ołów) zostało sporządzone do wykrywania startów rakiet balistycznych (ICBM). Przymocowany do długiego wysięgnika z członu orbitalnego został specjalny detektor do wykrywania zbliżających się satelitów przechwytujących i prowadzenia radiozwiadu. Zupełnie nowe były źródła energii elektrycznej, której orbiter i jego urządzenia potrzebowały bardzo dużo. Zamiast baterii słonecznych były dwa generatory radioizotopowe. One przekształcały ciepło rozpadu plutonu w energię elektryczną. Problem radioaktywnego skażenia – przy powrocie na Ziemię generatory powinny spłonąć – też martwił inżynierów. Dlatego też postanowiono opancerzyć generatory w kapsuły na czas przelotu przez atmosferę i lądowania. Prace nad WI postępowały szybko.

Aleksiej Gubariew - niedoszły pilot Zwiezdy


Dlatego, że jesteśmy pilotami


Projekt uzbrojonego statku kosmicznego miał poparcie kierownictwa Wydziału Kosmicznego MON ZSRR. Dnia 21.VII.1967 została wprowadzona w życie dokumentacja techniczna Zwiezdy. W 1969 roku statek powinien zostać przyjęty na stan. We wrześniu 1966 roku w Gwiezdnym Miasteczku została sformowana grupa kosmonautów do obsługi WI i byli to: Paweł Popowicz, Aleksiej Gubariew, Jurij Artiuchin, Władimir Guljajew, Borys Biełousow i Giennadij Kolesnikow. Popowicz i Gubariew byli pilotami Zwiezdy, pozostali byli inżynierami wojskowymi. Szczególnie interesował się programem WI Paweł Popowicz. W 1967 roku przyjeżdżał on do Kujbyszewa i studiował systemy Zwiezdy, prowadził treningi w makiecie statku imitującej strzelanie w kosmosie. Popowicz pozytywnie ocenił statek.

W dniu 31.VIII.1967 roku, główny konstruktor D. I. Kozłow powiedział: Pierwszy statek będzie gotowy do lotu w drugiej połowie 1968 roku. Mówili o wielkiej wartości statku. WI był włączony do planów MON. Generał Kamanin zapisał w dzienniku: „Prowadził utworzenie grupy roboczej WWS (badania wojskowe). Oddamy statek WI i sformujemy pierwsze kosmiczne jednostki wojskowe. Rozszerzymy próby, starty, łączność, poszukiwanie i przygotowanie kadr.” W ciągu roku Zwiezdę czekała praca w kosmosie. Ale wmieszał się do tego Wasilij Pawłowicz Miszin, główny konstruktor OKB-1 po śmierci Korolowa.


Następca Korolowa


Wasilij Pawłowicz pracował pod kierownictwem S. P. Korolowa. Ale jak tylko Miszin zajął miejsce Siergieja Pawłowicza, zaczęły się problemy. Wasilij Pawłowicz był zapalczywym cholerykiem. Jego obwiniają za zawalenie się radzieckiego programu księżycowego, śmierć Władimira Komarowa, Gieorgija Dobrowolskiego, Władysława Wołkowa i Wiktora Pacajewa – oczywiście złośliwie i niesłusznie. Kozłow, który od 1966 roku był zastępcą Miszina mówił: Z Korolowem miałem doskonałe stosunki. Z Miszinem nic się nam nie kleiło.

Z dziennika gen. Kamanina:
Miszin popełnia głupstwa – nakazał zamknąć program WI i wykonać jeszcze w 1968 roku aż 8 Sojuzów. Na temat WI jest decyzja KC KPZR i rządu, by skrócić okresy przygotowań. Prace trwają. Miszkin nie był przeciwko WI myśląc, że ten statek będzie czymś w rodzaju Sojuza. Kiedy zrozumiał, że Kozłow zaprojektował o wiele lepszy statek, zmienił swój stosunek do Kozłowa i do statku. Rozmawiałem z dowództwem Wojsk Rakietowych i Lotnictwa i nie damy Miszinowi wykończyć programu WI.

Tak sobie po prostu zamknąć projektu WI on nie mógł. Potrzebne było uzasadnienie. I tak z OKB-1 poszła krytyka usprawnień i nowinek technicznych, które odróżniały WI od Sojuza. Konstruktorów nie zadowoliły atomowe termogeneratory – a to ze względu na niebezpieczeństwo skażenia radioaktywnego załogi Zwiezdy. Potrzebna była ochrona w czasie lotu w razie awarii. Wątpliwości budził także luk podłogowy. W 1967 roku, w czasie bezpilotowego lotu Sojuza przepaliły się zabezpieczenia przejścia do przedziału załogowego aparatu. Sojuz zatonął w Jeziorze Aralskim. Zrobienie w pokładzie większego luku – na 80 cm! – było według niektórych konstruktorów wprost bezrozumne.

Załamać swego zastępcę Miszinowi nie było trudno. Dyscyplina pracy, przestrzeganie subordynacji i szykany kierownika dopięły swego. Z dziennika gen. Kamanina:
7.XII.1967 roku. Przewodniczący Komisji Państwowej uzgodnił z Siłami Powietrznymi wsparcie Miszina – nie budować statku WI i zamienić go na Sojuza. Broniąc Zwiezdy, dokument przeciwko przeróbce WI podpisali przedstawiciele WOPK, Marynarki Wojennej i ja. Miszin zapomina o decyzji KC i zasłania się interesami obrony narodowej, jednocześnie popierając rozwój załogowej kosmonautyki. Drogo się Miszin przysłużył krajowi!

Lądownik statku kosmicznego Gemini-4 w muzeum


Katastrofa wszelkich nadziei


8 grudnia, w OKB-1 trwało spotkanie inżynierów i wojskowych. Byli tam zastępcy Miszina – Buszujew, Czertok, naczelnicy wydziałów i konstruktorzy. Kierownictwo OKB-1 sugerowali wojskowym odstąpienie od Zwiezdy. Za wnioskiem Miszina głosowali jego zastępcy, przeciwko - wszyscy wojskowi. Rozmowy do niczego nie doprowadziły. Gen. Kamanin pisał tak w swym pamiętniku:
OKB-1 wodzi nas za nos. Dużo obiecywało, mało dawało. Przed każdym lotem wychodzi na to, ze dla wojskowych eksperymentów nie ma payloadu i miejsca w przedziałach. My dobijaliśmy się decyzji KC i rządu o budowie wojennych okrętów kosmicznych. Kozłowowi polecili zbudować WI i my byliśmy zadowoleni. Ale Miszin zamyka prace nad Zwiezdą. To na długo zamknie drogę do wojskowych eksperymentów w kosmosie i przyniesie szkodę obronności kraju.

9.I.1968 roku, D. Kozłow podpisał polecenie do zakończenia wszystkich prac nad Zwiezdą. Projekt zabezpieczali wojskowi kosmonauci. 27.I.1968 roku, gen. Kamanin wraz z Pawłem Popowiczem poszli do marszałka Iwana Jakubowskiego. Rozmawiali przez godzinę. Marszałek obiecał pomóc kosmonautom. Ale 17.II.1968 roku, na Zwiezdie definitywnie postawiono krzyżyk. W Sztabie Generalnym zebrała się rada naukowo techniczna na temat tego statku. Gen. Kamanin wspominał:
Przeforsowali stanowisko Miszina: zamiast WI budować statek na bazie Sojuza. To podpisał Miszin i za jego namową Kozłow. Doszło do polaryzacji stanowisk – „za” byli wojskowi, „przeciwko” – główny konstruktor. I właściwie poza negatywnym stanowiskiem Miszina, ze strony KC KPZR niczego nie było. Popowicz rozmawiał z Kozłowem, a ten powiedział:
- Gdyby nam dali pracować, to zrobiłbym WI. Sam wystąpić nie mogę, wezwał mnie minister S. A. Afanasjew i przykazał nie sprzeciwiać się Miszinowi.

Śmierć projektu Zwiezda była szybka. Bez wsparcia ze strony MON i KC KPZR prace zamknięto, a doświadczenia zdobyte w czasie prac nad WI zostały wykorzystane w innych pracach i projektach.


Moje 3 grosze


Zwiezda nie wystartowała – może to i lepiej dla Ludzkości i historii świata. Gdyby tak się stało, to „gwiezdne wojny” i militaryzacja kosmosu zaczęłaby się nie w latach 80. ale już w połowie lat 60. XX wieku. Zresztą jak widać to z poprzednich materiałów tu zamieszczonych – projekty wojen w kosmosie narodziły się wraz z powstaniem środka pozwalającego na oderwanie się od Ziemi i wyjścia w przestrzeń kosmiczną – rakiet. Początkowo według konstrukcji SS-Strurmbannführera dr Wernhera von Brauna, gen. Waltera Dornbergera i ich zespołu naukowców oraz konstruktorów z HRVA Peenemünde, a także ośrodków badań rakietowych SS w Łebie czy Władysławowie na polskim wybrzeżu Bałtyku.

Co byłoby gdyby WI został wprowadzony na uzbrojenie Wojsk Kosmicznych ZSRR? Oczywiście nastąpiłaby adekwatna odpowiedź ze strony USA i program kosmicznych zbrojeń tego kraju uległby znacznemu przyspieszeniu, a wyścig zbrojeń – jaki miał miejsce w latach 60. ubiegłego wieku zostałby przeniesiony w kosmos z trudnymi do przewidzenia konsekwencjami. Mogłyby się spełnić ponure wizje Krzysztofa Borunia i Andrzeja Trepki zawarte w powieści „Zagubiona przyszłość” (1953) czy Stanisława Lema – „Obłok Magellana” (1955). Na szczęście do tego nie doszło i Ludzkości – przynajmniej na razie – oszczędzono kolejnego koszmaru. Koszmaru nad którym jednak niestety pracuje się cały czas. Wojska kosmiczne są faktem i wojskowe statki kosmiczne lecą w kosmos – na razie na orbitę wokółziemską, a Zimna Wojna przeniosła się w kosmos. Na razie, bo co to będzie, kiedy przekształci się w wojnę „gorącą”? A zauważmy, że w tej chwili mamy coraz więcej możliwych uczestników możliwych starć na Orbitalnym Teatrze Działań Wojennych i w przypadku wybuchu konfliktu pomiędzy Supermocarstwami oni także kogą się weń włączyć w każdej chwili…


Tekst i ilustracje – „Tajny XX wieka” nr 26/2013, ss. 4-5

Przekład z j. rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©     

środa, 30 października 2013

UFO w chmurach

UFO z serialu "Najeźdźcy" i...

Jednym z ciekawszych poglądów na naturę UFO jest opublikowana hipoteza prof. dr inż. Jana Pająka mówiąca o tym, że UFO w pewnych okolicznościach maskują się w chmurach, względnie same generują chmury jako kamuflaż. Pogląd ten jest tyle ciekawy co kontrowersyjny. Oczywiście chmury są doskonałą zasłoną na optycznej, ale nie chronią przed przyrządami obserwacyjnymi wykorzystującymi podczerwień czy przed radiolokatorami. Ale przed ludzkimi oczami – pracującymi w bardzo wąskim diapazonie spektrum fal elektromagnetycznych – od 400 do 700 nm – jest to zasłona wystarczająco dobra. Problem jednak polega na tym, że przy tej ilości środków wykrywania, jaka obecnie znajduje się na Ziemi – a szczególnie w pewnych jej regionach – każde UFO musiałoby mieć również jakiś antyrad – urządzenie do pochłaniania, tłumienia i rozpraszania fal elektromagnetycznych, na których pracują ziemskie stacje r/lok.

Ostatnio miałem okazję zobaczyć bardzo ciekawe zjawisko, którego metryczkę przedstawiam poniżej:
TYP INCYDENTU: DD/RV – dematerializacja NOL-a
MIEJSCE: Jordanów -  49°40′ N - 019°50′ E
DATA: 28.X.2013 roku
CZAS: 06:57 – 06:59 CET/05:57 – 05:59 GMT
CZAS TRWANIA: 3 minuty
ILOŚĆ OBIEKTÓW: 1
ŚWIADKOWIE: 2
ZDJĘCIA: 4
PRAWDOPODOBNE WYJAŚNIENIE: rozwiewana wiatrem halnym chmura Altocumulus lenticularis

Wyjaśnienie to jest najbardziej prawdopodobne, bowiem właśnie w tym czasie wiał od południa wiatr halny, a stan pogody na ten czas wyglądał następująco:
TEMPERATURA POWIETRZA: +10,7°C
WILGOTNOŚĆ POWIETRZA: 44%
WIATR: umiarkowany z kierunku SW
CIŚNIENIE ATMOSFERYCZNE: 1003 hPa, spadające
ZACHMURZENIE: 0,9 – 1,0
WIDZIALNOŚĆ: nieograniczona (CAVU)

W czasie rannej krzątaniny rzuciłem okiem przez okno na niebo i moją uwagę przykuł dziwny, regularny obłok w kształcie klasycznego NOL-a – bardzo przypominający UFO z serialu TV „Najeźdźcy” (1968-68). Niewiele myśląc złapałem za telefon i zrobiłem dwa zdjęcia przez szybę okienną…



…a potem wybiegłem na podwórze i zrobiłem jeszcze dwa.



I co najciekawsze – rzeczona chmura w kształcie UFO przestała istnieć w ciągu 2,5 minuty! Rozwiała się bez śladu, natomiast chmury znajdujące się obok niej – pozostały…. Czy była to tylko chmura czy może jakieś zamaskowane UFO, które także się zdematerializowało?


Teraz po tym wydarzeniu jestem w stanie zrozumieć stronników poglądów prof. Pająka, bo jak widać na załączonych obrazkach – takie rzeczy się zdarzają. Oczywiście nie musiało to być akurat UFO, a przypadkowy układ chmur gnanych wiatrem, ale muszę przyznać, że wyglądało to wyjątkowo spektakularnie!  

wtorek, 29 października 2013

CZEKA NAS POTOP



Marcin Szerenos


Dawno już minęła straszliwa data zwiastująca dzień zagłady naszej planety. Istniejemy! Rozglądamy się dookoła z niedowierzaniem. Jest rok 2013, a my wciąż żyjemy. Jak to możliwe?, pytamy samych siebie. Świat się nie zawalił? Niesłychane. Problemy jakie przed nami stawia nowa epoka są ogromne. Oczywiście spędzają one sen z powiek tylko tym, którzy dysponują jakąś dozą wyobraźni. Głupcy śpią słodko i beztrosko pochrapują. Ci którzy mają trochę oleju w głowie zastanawiają się, co przyniosą kolejne lata, a może miesiące? Prognozy nie są optymistyczne.


Co wiedzieli starożytni?


Dlaczego jednak Majowie wyznaczyli datę 21 grudnia 2012 r. i do czego miała im służyć?  Wyjaśnienie tej zagadki dostarczają badania naukowców z NASA. Nasz Układ Słoneczny wszedł w tym dniu w tzw. równik Drogi Mlecznej (Galactic Equator), co przedstawia rysunek nr 1.



Majowie dzielili swój kalendarz na okresy i cykle. Poprzedni okres rozpoczął się w 8239 p.n.e. (1872000 dni ~ 5125 lat wcześniej), a bieżący skończy się 1872000 dni (~ 5125 lat) po dacie początkowej - 21 grudnia 2012. Rozpocznie się nowy okres. Zwróćmy uwagę na wartość – 5125 lat. Jest ona stała. Czy to jedynie przypadek? Jak widać, nie. Majowie świetnie orientowali się, jak zachowuje się nasz Układ Słoneczny. A sam kalendarz, co podkreślają z dumą ich nieliczni potomkowie, nie był zwykłym kalendarzem, lecz galaktycznym.

Ale niech nam las nie zasłania uroków przyrody. Najciekawsze jest to, że naukowcy odnaleźli interesujące dowody na to, że ok. 5200 lat temu doszło do gwałtownej zmiany klimatu na Ziemi. Tymi dowodami były zamarznięte szczątki roślin. Niesłychanie dobrze zachowały się w skorupie lodu próbki wydobytej z lodowca. To nie koniec rewelacji. Cofnijmy się o kolejne 5 tys. lat. Około roku 9 tys. p.n.e. doszło do zmiany kierunku Prądu Zatokowego. Ostatnie zlodowacenie przypada na rok 12 000 p.n.e. Wniosek wyłania się oczywisty, że co ok. 5200 lat dochodziło do gwałtownego załamania pogody.

Nie dawało mi jednak spokoju nowe pytanie. Skąd u prymitywnych Indian taka znajomość astronomii?! Ludzie ci nie potrafili poradzić sobie z wieloma problemami, borykali się z sąsiadującymi półwysep plemionami, uwikłani w krwawe wojny z Aztekami, ostatecznie zostali podbici przez Hiszpanów, jednak ich wiedza dotycząca ruchu planet Układu Słonecznego wokół Słońca była i jest imponująca.


Łamigłówka


Kalendarz Majów mówi, że starożytni mieszkańcy Ameryki Środkowej operowali cyklami po 2760 lat. Badacze kultury i astronomii Indian wspominają, że cykli było 9. Jest to bardzo ważna liczba w kalendarzu. Suma wszystkich liczy ok. 25 tys. lat. Zastanawiałem się, co to znaczy? Studiując kalendarz nagle uświadomiłem sobie, że suma 9 cykli liczy prawie tyle samo, co tzw. wielki rok platoński! O co chodzi? Już tłumaczę. Owe obliczenia, które robiłem, uświadomiły mi, że Majowie opisywali precesję Ziemi, chociaż prawdopodobnie niewielu z nich orientowało się, o co w tym wszystkim chodzi. Zapewne najlepiej kasta kapłanów. Jestem przekonany, że wybrańcy rozumieli to pojęcie, a także jego znaczenie dla losów planety. Do głowy przyszło mi również kolejne skojarzenie, tym razem związane ze starożytnymi Egipcjanami. Łączny czas trwania każdego pełnego cyklu zodiakalnego wynosi razem: 25 920 lat (Lew i Panna – 2592 lat, Baran i Byk – 2304 lat, Ryby i Wodnik – 2016 lat, Bliźnięta i Rak - 1872 lat, Koziorożec i Strzelec – 2304 lat, Skorpion i Waga – 1872 lat).

Dziś wiemy, że położenie osi Ziemi w przestrzeni powoli zmienia się. Ruch ten zwany jest precesją. Bowiem planeta zachowuje się, jak bąk – dziecięca zabawka. Oś ziemska wolno zmienia swoje usytuowanie w przestrzeni, zataczając pełny okrąg w czasie ok. 26 tys. lat. W wyniku tego ruchu oś ziemska wskazuje coraz to inny kierunek na niebie, a co za tym idzie, inną gwiazdę. Około roku 4100 gwiazdą polarną będzie Alderamin w gwiazdozbiorze Cefeusza.

Przeprowadźmy symulacje na kartce papieru - wraz z ze zmianą czasu zmienia się również położenie osi Ziemi. 12 tys. lat p.n.e., oś Ziemi była w innym miejscu, a co za tym idzie, gdzie indziej był również biegun północny. W Wikipedii, popularnej encyklopedii elektronicznej, możemy przeczytać, że: „Miejsca przecięcia osi symetrii ziemskiego pola magnetycznego z powierzchnią Ziemi nazywa się biegunami geomagnetycznymi. Bieguny cały czas przesuwają się po powierzchni Ziemi z prędkością około 15 km na rok, zataczając kręgi”. Obecnie biegun geomagnetyczny północny znajduje się w pobliżu Syberii, lecz ok. 12 tys. lat temu leżał w pobliżu Cieśniny Hudsona. Podczas ostatniego zlodowacenia Ziemia pokryta była lodem, którego objętość szacuje w dziesiątkach milionach kilometrów sześciennych. Lądolody były ogromne. Pokryta nim była znaczna części Ameryki Północnej, Wielka Brytania oraz Irlandia, cały Półwysep Skandynawski, północna część Europy oraz Syberii, a nawet fragmenty Ameryki Południowej i Australii. Kilka tysięcy lat temu Morze Arktyczne było skute lodem aż po Islandię. Uwzględniając ruch biegunów oraz precesję Ziemi dostrzeżmy fakt oczywisty, że klimat w tamtym regionie świata zaczął się stopniowo zmieniać, a czapa lodowa topnieć, otwierając tym samym drogę Prądowi Zatokowemu i ruszył on w kierunku północnego Atlantyku, docierając aż do Murmańska.
Oś Ziemi przesuwa się, podobnie jak bieguny. Lecz po pełnym obrocie, czyli po wszystkich cyklach, znajdzie się znów w punkcie wyjścia. I to, według mnie, właśnie między innymi opisują Majowie, posługując się swoimi niezwykle dokładnymi wyliczeniami i kalendarzem - ruch precesji Ziemi. Bardzo trudny do wyobrażenia sobie bez pomocy chociażby ilustracji, czy podstawowej znajomości astronomicznej, dotyczącej ruchu planet wokół Słońca. Dla szarego Indianina musiała to być „czarna magia”.

Jestem przekonany, że Majowie potrafili opisywać naturalne zjawiska pogodowe, bądź klimatyczne, które przebiegają na naszej planecie fazami i dzieją się na przełomie wielu tysiącleci. Co by świadczyło, że je rozumieli. A dowód? A czy dowodem nie jest to, że operowali cyklami liczącymi po tysiące lat! Lecz na pewno nie przewidzieli wszystkiego. Co czeka świat? Według mnie odpowiedź na to pytanie ukryta jest w przeszłości Ziemi.


Powtórka z historii Ziemi


Skłonny jestem przychylić się ku stwierdzeniu, że Majowie orientowali się również w ciągłych zmianach klimatycznych, jakie zachodzą na naszej planecie od tysiącleci. Wiedzieli również, co wydarzy się w przyszłości. Kodeks drezdeński wyraźnie wskazuje na potop. Co może nam sugerować, że zmiany, które nastąpią, będą mieć jakiś związek z globalnym ociepleniem.

Obecnie obserwujemy podobne zjawisko, co 12 tys. lat temu. Przypomnę, ok. roku 9 tys. p.n.e. doszło do zmiany kierunku Prądu Zatokowego. Ocieplający się klimat prawdopodobnie gdzieś do roku 2150 stopi większość lodowców na Ziemi. Grenlandia za kilkaset lat znowu może być Zielonym Lądem (rys. nr 2). Raport Scientific Ice Expeditions podaje, że przeciętna grubość lodów Antarktydy zmalała aż o 40%. I dalej nieubłaganie kurczy się.


Szacuje się, że stopienie lodów Grenlandii spowoduje podniesienie się powierzchni oceanów o 3-7 m, lecz już Antarktydy o ok. 60 m. Dla zobrazowania konsekwencji: takie miasta nadbrzeżne, jak Nowy Jork lub Rio de Janeiro, ale również miasta oddalone nieco od brzegu jak Hamburg, Brema, musiałyby być opuszczone. Przy czym stan alarmowy dla niektórych miast nadbrzeżnych rozpocznie się już przy 2m.

Co się wydarzy, gdy zniknie czapa lodowa na biegunie północnym? A na pewno kiedyś przestanie istnieć. Niektórzy naukowcy uważają, że nastąpi to jeszcze w tym roku i będzie miało ogromny wpływ na Prąd Zatokowy i cyrkulację wody. A jeszcze inni, że nastąpi gwałtowne załamanie pogody.

Zespół naukowców z Instytutu Meteorologii Maxa Plancka w Hamburgu opracował model, który przewiduje zachowanie Prądu Zatokowego (Golfstromu) w najbliższych latach. Według badaczy, prąd ten od kilku dekad sukcesywnie słabnie, wpływając tym samym na kształtowanie się klimatu na półkuli północnej. Ma to tłumaczyć drastyczne zmiany i anomalie pogodowe, których jesteśmy świadkami.


Co nas czeka w 2013 roku?


21 grudnia 2012 za nami, więc, czy w roku 2013 powinniśmy się jeszcze czegoś obawiać? Pewności nie ma. Czy Majowie przewidywali globalne zmiany klimatyczne? Wydaje się to mało prawdopodobne, a jednak. Zachowane rękopisy sugerują, że wiedzieli znacznie więcej niż to sądzimy. Biskup Diego de Landa w roku 1672 rozkazał publicznie je spalić. Do naszych czasów przetrwało zaledwie kilka. Kodeks drezdeński jest uważany za najpiękniejszy ze wszystkich trzech zachowanych. I według mnie, wyraźnie wskazuje na potop, bądź na zjawisko podnoszenia się poziomu mórz i oceanów. Jest tam narysowana pewna postać, z której ust wypływa strumień wody.

Pani Sarah Simpson, w artykule: „Zanik pokrywy lodowej”, którego przedruk znalazł się w marcowym wydaniu „Świata Nauki” z 2000 roku, pisze m.in. że: „Prognozy są złe: pokrywa lodowa prawdopodobnie nadal będzie się kurczyć. Proces ten jest jednak niezależny od ograniczenia emisji gazów cieplarnianych”. Więc od czego?

Odpowiedź na to pytanie mogą dać badania amerykańskich naukowców, Davida Hathawaya i Roberta Wilsona. Uważają oni, że nasz Układ Słoneczny, który na przełomie lat 2012/13 wszedł w  tzw. równik Drogi Mlecznej (Galactic Equator), gdzie występują niesamowite oddziaływania pola magnetycznego, jest narażony na szereg skutków. Z odczytów sejsmicznych urządzeń pomiarowych rozmieszczonych w różnych miejscach na naszej planecie wynika, że jądro Ziemi staje się coraz bardziej aktywne. Szczególny wzrost aktywności obserwuje się w sferze jej magnetyzmu, tutaj coraz częściej dochodzi do lokalnych odchyleń. W ciągu ostatnich kilku miesięcy na naszej planecie doszło do trzech najpotężniejszych trzęsień ziemi - biorąc za okres odniesienia ostatnie 200 lat. Znajdujące się w oceanach wulkany podniosły się w ostatnich trzech latach o 88%. Ilość trzęsień ziemi wzrosła w tym samym okresie o 62%.

„Wygląda na to, że zanosi się na jeden z najbardziej intensywnych cykli w całej 400 letniej historii badań gwiazdy" - mówił fizyk słoneczny David Hathaway z Marshall Space Flight Center.

Wydaje się więc, że proces ocieplenia klimatu jest zjawiskiem naturalnym i wiąże się z aktywnością ziemskiego jądra.

„Temperatura powietrza latem na Grenlandii jest wystarczająco wysoka, by doszło do stopienia czap lodowych. Jest zatem bardziej prawdopodobne, że procesy zachodzące w tym regionie przyczynią się bardziej do wzrostu poziomu morza niż procesy zachodzące na Antarktydzie”. Pisze w swoim artykule Lucinda Spokes z Uniwersytetu East Anglia[1].

Topnienie lodowca Arktycznego zachodzi znacznie wolniej. Proces ten może trwać, jak szacują naukowcy, nawet do końca tego stulecia. Czyżbym więc przesadził z tym potopem? Nie koniecznie. Bowiem ta sama autorka pisze dalej tak: „Mimo, iż powszechnie uważa się, że wzrost poziomu morza jest spowodowany głównie topnieniem lodowców, to najważniejszą przyczyną jest to, że gęstość wody maleje wraz ze wzrostem jej temperatury. Proces znany pod nazwą rozszerzalności cieplnej prowadzi do wzrostu objętości wody. Oceany zachowują się jak naczynia wypełnione wodą: podniesienie się poziomu wody to jedyny możliwy sposób reakcji na jej zwiększającą się objętość (rys. nr 3).



Wzrost temperatury powoduje spadek gęstości wody morskiej. Prowadzi to do wzrostu jej objętości. Ponieważ oceany zachowują się jak naczynia wypełnione wodą, wzrost poziomu morza to jedyny sposób, w jaki mogą zareagować na wzrost objętości wody. Prowadzi to ostatecznie do zalania terenów wybrzeży”.

Jakie to będzie miało skutki dla ludzi żyjących na Ziemi?

„Większość ludności świata mieszka na wybrzeżach. W Bangladeszu ponad 17 milionów ludzi zamieszkuje tereny położone na wysokości do 1m n.p.m. Zatapianie terenów nadbrzeżnych stanowi duże niebezpieczeństwo dla zdrowia i życia ludzi. Wiele osób może stracić życie, zaś migracje ludności z terenów zalanych, zwłaszcza w krajach rozwijających się, spowodują wzrost ryzyka rozprzestrzeniania się chorób. Może także nastąpić niedobór słodkiej wody oraz pogorszenie jej jakości, co także będzie miało wpływ na zdrowie mieszkańców zagrożonych rejonów.

(…) Regiony nadbrzeżne odgrywają ważną rolę w rozwoju rybołówstwa, rolnictwa, turystyki i transportu morskiego. Istniejące zabezpieczenia przeciwpowodziowe na wybrzeżach chronią ich naturalne zróżnicowanie oraz umożliwiają realizowanie wymienionych rodzajów działalności człowieka. Równocześnie jednak mogą prowadzić do lokalnego wzrostu poziomu morza, gdyż często odcinają dany akwen od równiny zalewowej. Jakiekolwiek uszkodzenia w tej infrastrukturze mogą doprowadzić do katastrofalnych w skutkach powodzi”.

Poza tym niektóre ekosystemy prawdopodobnie ulegną zagładzie, gdyż nie wszystkie gatunki mają zdolność do szybkiej adaptacji np. do zmiany zasolenia wody, czy też zaniku pokrywy lodowej.

Według „Oceny potencjalnych skutków społeczno-gospodarczych zmian klimatu w Polsce” opracowanej przez prof. Macieja Sadowskiego z Instytutu Ochrony Środowiska, ocieplenie może zagrozić zasobom wodnym naszego kraju. Poważnym zagrożeniem, szczególnie dla wybrzeża, jest wzrost poziomu morza. Zagrożonych jest m.in. 18 ośrodków wypoczynkowych położonych na klifach ulegających erozji, 5 dużych portów oraz domy 120 tysięcy osób żyjących w tych regionach. W niebezpieczeństwie znajdzie się Gdańsk, a Hel może stać się wyspą.

W publikacji „Adaptacja do zmian klimatu” Komisja Europejska zwraca uwagę na konieczność rozwiązania problemu zwiększonej migracji „uchodźców klimatycznych”, zmuszonych do opuszczenia domów z powodu niedoborów wody i pożywienia, w szczególności w Afryce, Ameryce Łacińskiej i Azji. Niektóre grupy badaczy szacują, że ponad miliard ludzi może zostać zmuszonych do migracji do roku 2050.

Poważni naukowcy są zazwyczaj oszczędni w słowach. Albo zakładają różne scenariusze przyszłości. Twierdzą, że bardzo trudno jest modelować zmiany klimatu, przewidzieć to, co ma się wydarzyć, a oceny często nie pokrywają się z rzeczywistością. Woda zagraża miasto takim, jak Nowy Jork, Londyn, Hongkong, San Francisco, Sydney. A przecież są to ogromne, kilkumilionowe aglomeracje. Ogólnie sprawa podtapiania będzie dotyczyć milionów ludzi na całym globie. Zmieniający się klimat nie respektuje naszych praw i starannie wytyczonych granic państwowych. A wraz z nim zmienią się także warunki życia. Dojdzie do migracji ludności na niespotykaną skalę. Trzeba też wziąć pod uwagę to, że zmiany związane z podnoszeniem się poziomu mórz i oceanów mogą zacząć przebiegać gwałtowniej, niż podają to dane szacunkowe, przy pojawiających się cyklicznie cyklonach i powodziach. „(…) Potop może pozwolić znacznie krócej na siebie czekać niż to uspokajająco nam wmawia nasza wyobraźnia. Widoczne tempo przebiegu zdarzeń regularnie i znienacka zaskakuje prognostyczne zdolności naszej fantazji i to każdorazowo, od nowa, w zdumiewającym rozmiarze”[2].

Warszawa, 21 stycznia 2013 r.



[1] Artykuł Lucindy Spokes dostępny jest na stronie internetowej Environmental Science Published for Everybody Round the Earth. Rys. nr 3 zaczerpnąłem właśnie z tej strony.
[2] Hoimar von Ditfurth „Pozwólcie nam zasadzić jabłonkę”. Wyd. Parnas, 1997 r. Strona 119.

poniedziałek, 28 października 2013

HAARP: uderzenie w jonosferę



Oleg Arsienow


Do Ludwika XIV zwrócił się pewien chemik i zaproponował przyjąć na uzbrojenie wymyśloną przez niego broń biologiczną. Król odżegnał się od tego pomysłu i wyznaczył chemikowi dożywotnią rentę, by nikomu nie przekazał on tego pomysłu.

Nie jest możliwe opisanie efektów użycia wielkoskalowego użycia broni geofizycznej. Co stanie się ze środowiskiem wokółziemskim, kiedy włączy się na pełną moc pięć promienników HAARP, tego współczesna fizyka nie może nawet opisać. Zintegrowane systemy broni geofizycznej są tym straszniejsze, że atmosfera, jonosfera i magnetosfera Ziemi stają się nie tylko obiektem działania promienników, ale i częściami tych systemów broni.

G. S. Możarowskij – „Amerykańska broń geofizyczna HAARP”




List od radiofizyka


Pewnej zimy, pod koniec XX wieku, uczeni z naszego Instytutu Radiofizycznego  otrzymali email  od kanadyjskiego badacza jonosfery, radiofizyka, dr Waltera Babicha. W nim opisywał on, że nad bezkresnymi, zaśnieżonymi przestrzeniami amerykańskiej Alaski zaczęły się pojawiać dziwne obrazy jonosferycznego świecenia. Jednocześnie została odnotowana wysoka aktywność słoneczna. W wielu obserwatoriach meteorologicznych świata z niecierpliwością oczekiwano na feeryczną odpowiedź jonosfery na potoki cząstek wiatru słonecznego. Przygotowywano rozmaite instrumenty pomiarowe także na stacji meteorologicznej Instytutu Badań Jonosfery Uniwersytetu Toronto. Uczeni byli już gotowi do rozpoczęcia obserwacji, aż tu…

…najpierw zauważyliśmy czeredę świecących form przypominających świecące różowym światłem płaskie obłoki. Te „obłoki”, które ktoś tam określił jako plazmowe talerzyki szybko rozprzestrzeniały się w auroralnej strefie jonosfery. Było bardzo trudno oszacować ich prędkość poruszania się, ale sądząc na oko była bardzo wysoka. Mnie w tym momencie przypomniały się nie wiedzieć czemu obserwacje rosyjskich kolegów z Obserwatorium Pułkowskiego, które oni relacjonowali na dawnej konferencji prowadzonej pod egidą UNESCO a poświęconej wynikom Międzynarodowego Roku Geofizycznego. Wtedy właśnie odnotowali oni pojawienie się błękitnego fragmentu zorzy polarnej szybko przemieszczającego się w wierzchniej warstwie atmosfery Ziemi. W zakończeniu wystąpienia zostało przedstawionych kilka hipotez, z których najbardziej imponuje mi dynamiczny model dżetów – „błękitnych zjaw”. Jak doskonale wiecie, te dziwne, rozpływające się struktury podobne do błyskawic, wraz z „różowymi elfami” i „czerwonymi tygrysami” były pierwszymi zjawiskami zaobserwowanymi w czasie orbitalnych obserwacjach stratosfery. Miedzy innymi, „plazmowe talerzyki” na granicy widoczności, zaczęły się zlewać w jedną świecącą plamę, która wkrótce przybrała ostro karminowy odcień. Nikt z nas już nie obserwował innych auroralnych efektów, a wszystkie przez nas posiadane przyrządy optyczne obserwowały jak „plazmatyczne talerzyki” zlewały się ze sobą na kształt gigantycznego bąka, a jednocześnie jakby rozlatując się w pionie. Naraz, zupełnie nieoczekiwanie, w tym „plazmatycznym bąblu” przeskoczyła iskra błyskawicy, a potem jeszcze jedna. Przez kilkanaście sekund błyskawice cięły ten pęcherz, a po jakimś czasie ze „stopki” tego „bąbla” rąbnęła gigantyczna doziemna błyskawica, a za nią poleciał jeszcze cały szereg wyładowań. Ta cała zimowa burza skończyła się równie nagle, jak się zaczęła. Ciekawe, że wkrótce w naszym instytucie pojawiły się plotki, że w tą noc my obserwowaliśmy eksperymentalne działanie naszej jonosferycznej tarczy obronnej – projekt HAARP…


Zorza polarna nad Podmoskowiem


To wszystko przypomniało jeszcze jeden epizod z przeszłości, kiedy to na początku lat 80. nasza grupa świeżo upieczonych adeptów została skierowana do jednej z podmoskiewskich „skrzynek” do wzięcia udziału w serii eksperymentów w tajnym programie ANTISOI (АНТИСОИ). Czasu wolnego mieliśmy dużo i często zwiedzaliśmy stołeczne teatry i muzea. Pewnego razu wracaliśmy z otwartego moskiewskiego fizycznego seminarium akademika W. Ł. Ginzburga i przez całą drogę dyskutowaliśmy na temat przyszłości kosmicznych systemów satelitarnych. Godzina była już późna. Wyszliśmy z wagonu kolejki dojazdowej na peron doznaliśmy wprost szoku na widok tego, co się działo na niebie. Północno-wschodnia część nieba była dosłownie opasana splatającymi się i rozplatającymi czerwonymi, pomarańczowymi, karminowymi i ogromnymi kołyszącymi się niebiesko-zielonymi wstęgami.

Przy silnych burzach magnetycznych zorze polarne można zobaczyć także nad Moskwą (55°45’ N). Znany jest przypadek, kiedy zorzę polarną widziano także w Kijowie (50°27’ N).  Jednakże obliczenia pokazują, że jest to możliwe tylko przy maksymalnej aktywności słonecznej, wywołującej silne huragany magnetyczne. Tym bardziej dziwnym były obserwacje zorzy polarnej na tak niskiej szerokości geograficznej w „roku spokojnego Słońca”.

Wstęgi bez przerwy się zmieniały, znikały, pojawiały się, przemieszczały się na niebie, rozlewały się w plamy jednokolorowego światła i wyrzucały z siebie jaskrawe promienie. Dla nas, południowców, takie pojawienie się zorzy polarnej na średniej szerokości geograficznej było fantastycznym widowiskiem. Tymczasem niebiański spektakl światła i barwy trwał nadal. Naraz wpadła mi do głowy dziwna myśl, że w ruchu tych zielonkawych i malinowych blasków jest jakiś dziwny, urywany rytm… Odegnawszy od siebie dziwne myśli, jeszcze przez kilkanaście minut lubowałem się widokiem przecudownych świateł na niebie, kiedy stałem się mimowolnym świadkiem rozmowy.  Wysoki młodzieniec ze swadą mówił do swej towarzyszki kręcąc gałkami tranzystorowego radioodbiornika Okiean:
- No proszę, zielone Kulibiny, znów dzięcioł zabębnił!
Z głośniczka Okieana rzeczywiście odzywały się jakieś szczekające odgłosy spowodowane przez te atmosferyczne zjawiska.
- Zwyczajne zagłuszarki „wrogich” radiostacji – pomyślałem – a do tego co mają jakieś kolorowe Kulibiny?
Powróciwszy do naszego hotelu spotkaliśmy u wejścia naszego komendanta, którego wygląd i zachowanie wcale nie wskazywało na to, że służył w BIB (w oryginale piechotnyj strojbat – odpowiednik naszego batalionu inżynieryjno-budowlanego – przyp. tłum.). Obstąpiwszy dookoła naszą „podporę reżymu” zaczęliśmy rozpytywać go na temat dziwnej zorzy polarnej, która doszła aż do Podmoskowia. Nasz Cerber – jak przezwaliśmy Nikodima Iwanowicza – uśmiechnął się, podkręcił wąsa, i naraz w te ozwał się słowa…
- Ta zorza polarna została wywołana sztucznie i maskuje ona warstwami zjonizowanej plazmy obiekty obronne i inne nasze przedsięwzięcia – i napawając się naszym zaskoczonym wyglądem, Cerber kontynuował – ot, takie różne orbitalne ptaszki w tych ogniach niebieskich się zaplątują i niczego nie zobaczą…
- Tak Iwanycz, ptaszki podgrzewać się nauczyliśmy – zauważył któryś z nas, mając na myśli ściśle tajny projekt użycia laserowego działa TERRA-M, z którego zamierzano ostrzeliwać satelity zwiadowcze, których mrowie latało nad terytorium ZSRR.
- Zgadza się – szybko zgodził się komendant – ale ptaszki różne bywają i niektórych podgrzać się nie da łatwo - i zmrużywszy chytrze oko dodał – tego nie wiecie…

Oniemieliśmy ze zdumienia: Iwanycz wiedział o naszej ultra-sekretnej pracy! Swoją drogą jeżeli weźmie się pod uwagę, kto zjeżdżał do Podmoskowia z całego kraju i jakie prowadzono tam badania… I tak w ogóle Iwanycza to po tym incydencie myśmy zaczęli szanować i nawet zmieniliśmy mu ksywę na Argus.

Potem miejscowi mieszkańcy opowiadali, że na niebie Podmoskowia tego rodzaju świetliste fenomeny pojawiły się stosunkowo niedawno, a stugębna fama wiązała je z jakimś jonosferycznym projektem Dzięcioł, który realizowano na poligonie pod Zielienogradem. Tak więc wreszcie dotarł do mnie sens usłyszanego przypadkowo dziwnego zdania o zielonych Kubilinach.


Ciąg dalszy tej historii


Następnego dnia ta historia miała swój zupełnie nieoczekiwany ciąg dalszy. W czasie naszych badań przyrządów na półprzewodnikach one powinny napromieniować się strumieniami wysokoenergetycznych elektronów w rozrzedzonej atmosferze rozlicznych obojętnych (nie oddziałujących na otaczające je środowisko) gazów szlachetnych: argonu (Ar), kryptonu (Kr) i ksenonu (Xe).

Jakież było nasze zdumienie, kiedy po jakimś czasie impulsy promieniowania elektronowego zaczęły być przedzielane słabymi, ale częstymi krótkookresowymi maleńkimi błyskami „zorzy polarnej”! Silne mikrofalowe impulsy szły dziwnymi, ale w pełni rozróżnialnymi, seriami i skończyły się naraz na początku przerwy obiadowej – więc ktoś zaproponował, że tajemnicze urządzenie zostało po prostu wyłączone. W naszym profesjonalnym kolektywie młodych fizyków zaraz rozpaliła się ożywiona polemika na temat różnic i podobieństw natury tych zjawisk ze zwyczajnym świeceniem lamp elektronowych, które świeciły w otaczających nas przyrządach. I od razu pojawiły się kluczowe słowa – BROŃ JONOSFERYCZNA…

Dzisiaj my wiemy o istnieniu takiego złowieszczego projektu jak HAARP – od słów High-Frequency Active Auroral Research Program – programu badań jonosfery falami radiowymi o wysokiej częstotliwości. I chociaż ta praca naukowo-badawcza jest przedstawiana jako badanie zórz polarnych, to wielu uczonych – nie mówiąc już o ufologach – jest przekonanych o tym, że w tym przypadku chodzi przede wszystkim o prace nad groźna bronią geofizyczną.

Ciekawą rzeczą jest to, ze podobne badania prowadzi się na poligonach USA w Kolorado (Plattewille), Alasce (Gakona i Fairbanks), Puerto Rico (Arecibo) i Australii (Armydale).

[Wikipedia podaje, że istnieją także podobne instalacje do HAARP (bada się tam różne zjawiska związane z użyciem fal elektromagnetycznych i ich wpływem na atmosferę ziemską) np.:
·        Sura – Instytut Badawczy Radio-Fizyczny (Niżny Nowogród, Rosja). Bada m.in. zjawisko obłoków srebrzystych, wg rosyjskiej telewizji, bombowiec Tu-16 w ramach eksperymentu wleciał w taki obłok, co doprowadziło do awarii elektroniki, samolot z wielkim trudem wylądował na lotnisku. Zastanawiający jest fakt, że pułap praktyczny samolotu Tu-16 wynosi 12.300 m, podczas gdy obłoki srebrzyste występują na wysokości 75-85 km.
·        EISCAT (Szwecja).
·        ARECIBO (Portoryko).
·        EISCAT (Norwegia)
·        VOA (Delano, stan Kalifornia, USA) – przyp. tłum.]

Niektórzy ufolodzy uważają, że to właśnie tam znajduje się przyczyna wielu katastrof naturalnych na naszej planecie, które miały miejsce w ostatnich czasach. Pieniądze na te badania zostały wyłożone przez Kongres USA i przeznaczono je na struktury tego Projektu na Alasce.

[Wikipedia podaje także iż HAARP jest przedmiotem wielu teorii spiskowych, ma rzekomo być to:
·        broń elektromagnetyczna, która potrafi skumulować energię elektromagnetyczną w niewielkim obszarze, znane wyłączenie prądu w Nowym Jorku było następstwem testów tej broni (oparta na pracach dotyczących bezprzewodowego przesyłu energii Nikoli Tesli).
·        broń geofizyczna i powodować: trzęsienia ziemi, cyklony, tsunami itp.
·        urządzenie potrafiące sterować myślami ludzi (tzn. zmiana nastrojów, wywołanie zdenerwowania).
·        urządzenie mające wyżej wymienione cechy + możliwość: zniszczenia wszystkich satelitów na orbicie i międzykontynentalnych pocisków balistycznych, podziemnej tomografii, łączności z okrętami podwodnymi, sprowadzania na wybrany dowolny cel fali promieniowania o sile 20 megaton.
Część tych teorii spiskowych budowanych jest przez analogię do systemu Echelon, który ostatecznie okazał się instalacją podsłuchową – uwaga tłum.]

Takim sposobem Pentagon stworzył potężny system środków elektronicznych prowadzenia wojny geofizycznej, zaś sam HAARP przedstawia możliwości wielkoskalowego testowania najnowszych technologii. Utworzenie nowych poligonów dla HAARP jest związane z „brzydką polityką” USA wobec całego świata.


Moje 3 grosze


No i wreszcie coś konkretnego i w miarę logicznego po mglistych i histerycznych wypocinach różnych fanów tanich sensacji, którzy z HAARP zrobili niemalże wszechmogącego boga, złośliwego molocha mogącego jedynie szkodzić Ludzkości i trzymać ją za mordę. Nie tak dawno jedna fanka omnipotencji HAARP z Australii przysłała mi wykaz chorób i schorzeń, jakie powodują częstotliwości fal radiowych emitowanych przez anteny nadawcze HAARP. Miałem to przetłumaczyć i podać do wiadomości szerokiej publiczności, ale rychło zdałem sobie sprawę, że musiałbym przełożyć cały słownik medyczny angielsko-polski.  Gdyby to, co pisała owa pani było prawdą, to Ludzkości już by dawno nie było, bo zostałaby po prostu wybita co do nogi falami radiowymi o częstotliwościach gigaherców.

HAARP - tak to działa...

HAARP - zastosowania: pomiary, badania jonosfery, obrona i łączność

Jedynym prawdziwym konkretem jest to, że w programie HAARP partycypują US Navy, USAF i DARPA, a który to program jest – według jego twórców - Zrozumienie, symulowanie i kontrola procesów zachodzących w jonosferze, które mogą mieć wpływ na działanie systemów komunikacji i nadzoru elektronicznego (Wikipedia). I tego właśnie należy się obawiać – tego ostatniego. Nadzór był, jest i będzie ZAWSZE instrumentem zniewolenia. A jak to wygląda w wydaniu amerykańskim – zapytaj Czytelniku Edwarda Snowdena i innych ludzi, którzy przejrzeli na oczy z „amerykańskiego snu” i wypowiadają się na WikiLeaks i w innych portalach internetowych. Fakt, że w przeciwieństwie bajkopisarzy w rodzaju Corso, Leara czy Lazara opowiadających niestworzone historie o bazach UFO w Stanach Zjednoczonych i ich „tajemnicach”, ludzie ci są ścigani i karani mówi sam za siebie. Już powiedziałem to wielokrotnie i powtórzę raz jeszcze: o ile ZSRR był Czerwonym Imperium Zła, o tyle USA są Imperium Kłamstw i Oszustw – quod erat demonstrandum.

Wracając do HAARP – faktycznie byłaby to doskonała broń defensywna: pancerz przez który nie przenikałyby żadne fale radiowe, doskonała zasłona przed wścibskim wzrokiem, doskonały środek do oślepiania satelitów fotozwiadowczych czy radiozwiadowczych. Środek łączności pomiędzy okrętami podwodnymi w zanurzeniu i statkami kosmicznymi na orbicie.  Zastosowań jest całe multum, a każde na potrzeby wojny – w tym III Wojny Światowej.

Omnipotencja HAARP, o której nas usiłują przekonać stronnicy i wyznawcy STD jest mizernej próby. Gdyby bowiem HAARP był tak omnipotentny, to Osama bin-Laden nie żyłby już 12.IX.2001 roku – następnego dnia po zamachu na WTC. To samo byłoby z Fidelem i Raulem Castro, Kim Dzong Ilem, Muammarem Kadafim i innymi wrogami Ameryki, o Władimirze Putinie i Aleksandrze Łukaszence już nie wspomniawszy, którzy mają się dobrze, podobnie jak już tu wspomniany Snowden – a przecież ten ostatni jest w USA public enemy number one! To wszystko wkładam tam, gdzie jest tego miejsce – pomiędzy bajki i legendy miejskie o chemtrails i innych bzdurach, którymi raczą nas różni oszuści.

Tak, właśnie oszuści, bo jak już wielokrotnie wspomniałem – zamiast oglądać się na niebo i szukać chemtrails, zamiast upajać się przerażeniem, jakie wzbudza w nas HAARP lepiej rozejrzyjmy się wokół siebie i poszukajmy TYCH, KTÓRZY NAM SZKODZĄ NAPRAWDĘ, to BO TO WŁAŚNIE ONI SĄ BENEFICJENTAMI tej sytuacji. Ci, którzy rozpuszczają pogłoski i pseudofakty o tych rzeczach, bo i HAARP i chemtrails są klasyczną ściemą, zasłoną dymną, za którą ukrywają coś naprawdę paskudnego i tego powinniśmy szukać, a nie gapić się w niebo z uporem idioty godnym lepszej sprawy, i robić te poszukiwania zgodnie ze starą, dobrą i wciąż aktualną zasadą z Akademii GRU, którą podał Wiktor Suworow, a która brzmi:

Nie wierzcie w to, co wam bez ustanku pokazują – szukajcie tego, co przed wami ukrywają. Pamiętajcie, że każdej ważnej tajemnicy bronią dwa zabezpieczenia. Albo trzy, więc złamawszy jedno zabezpieczenie nie cieszcie się przedwcześnie, ale szukajcie i złamcie następne, a wtedy być może dojdziecie do prawdy.

I to jest wciąż aktualne. Dlatego właśnie ci beneficjenci wypuszczają takie sensacyjne bzdety wpuszczające rozsądnych ludzi w maliny i na manowce po to, by oni zajmowali się właśnie nimi, a nie tym, że zatruwane jest nasze środowisko, że jesteśmy inwigilowani ze wszystkich możliwych stron i przez różne służby krajowe i zagraniczne, że odbiera się nasze dzieci i posyła do szkół, gdzie podlegają ogłupiającej edukacji nie znajdującej zastosowania w tzw. „normalnym” dorosłym życiu, że z roku na rok rosną nam coraz głupsze generacje, którym łatwo wciska się pseudonaukowy kit, że doprowadza się całe narody do klęski demograficznej, bo ludzie przyciśnięci biedą nie mają środków na ich urodzenie i utrzymanie przy życiu, że bezrobocie rośnie lawinowo i powiększają się obszary biedy… Starczy? No to tym się trzeba zająć, a nie jakimiś bredniami podsuwanymi nam przez manipulatorów w rodzaju np. Macierewicza i jego łże-profesorów, którzy tylko kompromitują Polskę i Polaków w oczach całego świata. Bo i katastrofa smoleńska też wpisuje się w ten obłędny, spiskowy schemat.

A jak? A bardzo prosto – za katastrofę rządowej „tutki” jest odpowiedzialny HAARP, którego promieniowanie radiowe osłabiło wolę pilotów, zmyliło oprzyrządowanie samolotu i rosyjskiej wieży, wywołało mgłę, rozpyliło hel  (osobiście optuję za metanem, bo jest go więcej niż helu no i jest tańszy), postawiło na trajektorii samolotu brzozę i w rezultacie nie dał szans prezydentowi i 95 innym osobom. Pasuje do STD? – pasuje i to jak!  A że to bzdura od A do Zet, to już stronników STD nie obchodzi. Najważniejsze, że znalazło się kolejne „wyjaśnienie” pożal się Panie Boże.

A reszta jest milczeniem – Amen i OK.     


Tekst i ilustracje – „Tajny XX wieka” nr 25/2013, ss. 22-23

Przekład z j. rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©