Powered By Blogger

sobota, 28 sierpnia 2021

O uciekinierach i „migrantach”

 

Migranci u bram Euroraju

Od kilkunastu dni trwa kryzys na polsko-białoruskiej granicy, gdzie koczują tzw. migranci zwani także uciekinierami z Afganistanu. OK., rozumiem, że uciekali przed zemstą Talibów, ale dlaczego akurat do Polski? Przecież pomiędzy Afganistanem a Polską są jeszcze: Turkmenistan, Azerbejdżan, Gruzja, Rosja, Ukraina i/lub Białoruś. Z tego dwa kraje są muzułmańskie. Poza tym Afganistan graniczy z muzułmańskim Pakistanem, Tadżykistanem, Iranem i Uzbekistanem. Dlaczego ci uciekinierzy nie zwrócili się do władz tych krajów z prośbą o pomoc?

Odpowiedź jest prosta – władze tamtych krajów nie dają tak wysokiego socjalu, jak np. Niemcy. Przy czym dodam, że Niemcy dają za friko, za bycie uchodźcą. Oczywiście „migranci” pracować nie będą – od pracy są frajerzy płacący im socjal. Niech frajerzy pracują dla nich. Taka jest ich filozofia życia.

Mówienie o tym, jacy to biedni ludzie trafia do wszelkich pięknoduchów i pustogłowców. W rzeczywistości są to ludzie, których stać było na opłacenie kosztów ucieczki z kraju i przeszmuglowania na zieloną granicę – od 3000 do 5000 US$ od osoby. To jest suma, o której przeciętny polski emeryt może sobie tylko pomarzyć. Ale polski emeryt to śmieć. Liczą się „migranci”, bo uciekli z wrogiego obozu – tak jak kiedyś Polacy na Zachód. Różnica jest zasadnicza: Polacy podejmowali każdą pracę i płacili podatki.

Oczywiście dla przemytników to był i jest niesamowity biznes, lukratywny jak jasny gwint. I jak widać nikt z tym nie walczy, bo – jak widać – ma wsparcie ze strony bat’ki Łukaszenki i całego legionu „cichych donów” z wschodnich mafii. Spotykałem wielu takich na granicy Rzeczpospolitej.

Ostrzegaliśmy Warszawę o tym jeszcze we wczesnych latach 90., i za każdym razem słyszeliśmy połajanki w rodzaju „wicie-rozumicie – co wy tam wiecie na granicy, my tu w Warszawie wszystko wiemy lepiej…” Jak to wygląda? Ostatnio nawpuszczali „migrantów” do Polski i teraz przyznają, że gdzieś im znikło 700 osób. Znaczy się rozpłynęli czy po prostu uciekli tam, gdzie jest wyższy socjal??? Oczywiście! Oni Polskę i Polaków mają głęboko w dupie, i trudno im się dziwić. Oni chcą tylko trzech rzeczy: kasy, dużej kasy i ogromnej kasy. Przyjeżdżają, zasilają przestępcze podziemie, gdzie mają szansę dorobić się ogromnej kasy. Państwo ma z tego guzik z pętelką, a normalni ludzie boją się wyjść z domu po zmroku, bo „migranci” czując swą bezkarność mogą w każdej chwili napaść, pobić, zgwałcić czy zabić, a policja przygląda się, bo jest bezsilna. Tak jest tam, gdzie przyjęto „migrantów” i „uciekinierów” – wystarczy przejechać się do Wiednia, Berlina czy Paryża.

Ale oczywiście winni są mieszkańcy, a nie napływowa hołota. Tak już jest, że w takich przypadkach w pierwszym rzędzie przyjeżdża do nas najgorsza szumowina i najgorsze męty. To oczywiste – przecież zajmują przyczółki dla swej przestępczej działalności. Ale do „pożytecznych idiotów” to nie trafia. Ich zakłamanie łatwo jest obnażyć – wystarczy zaproponować im wzięcie na utrzymanie migranckiej rodziny, cała ich głupia gadka się kończy…   

Oglądałem ostatnią niedzielną „Kawę na ławę” w której wypowiadali się politycy z lewej i prawej strony. Gadali jak zawsze: dużo, głupio i nie na temat. To jest tak, kiedy wypowiadają się ludzie, którzy granicę widzieli zza szyb luksusowych samochodów i w TV. Bredzili o humanizmie, o empatii, itp. pierdołach, ale żaden z nich nawet się nie zająknął o tym, jak tą sprawę załatwić. A przecież to takie proste: pozwolić na przekroczenie granicy, przewieźć do obozu przejściowego, przesłuchać i wystawić odpowiednie papiery. I po kłopocie - niech jadą do Niemiec czy gdzieś indziej. Ale nie, bo to byłoby za proste i nikt by się nie nachapał, a tak to każdy chce coś uszczknąć dla siebie. A głupi naród znów będzie wpuszczony w maliny - jak zawsze.


Boat-people na Morzu Śródziemnym

I jak zwykle, wzorem USA będziemy mieli płoty na granicach i problemy z „uchodźcami”, zaś Łukaszenka z Putinem będą śmiać się w kułak z głupich Polaczków, którzy – jak zwykle – zamiast rozwiązać problem, skoczyli sobie do oczu i uzębienia. I tak się mści brak polityki wschodniej i najgorsze stosunki ze wschodnimi sąsiadami!

W Polsce Ludowej nie robiło się z tego problemu – „migranci” jechali do Szwecji, a jak Szwedzi mieli ich dość, to do West Berlina. Za moich czasów mieliśmy na granicy Turków, Kurdów, Palestyńczyków, którzy załatwiali wszystko w sposób zgodny z przepisami: mieli paszporty i wizy państw docelowych. I nie było mowy o stwarzaniu im trudności, bo uciekali przed wojną i prześladowaniami. Trudności robili im Zachodniacy, a u nas zaczęły się w tzw. „wolnej” Polsce pod rządami różnych oszołomów i ich pociotków – chciwych bezmózgowców.

Potem byli rumuńscy Cyganie, którzy przybywali do Polski tylko po to, by przedostać się do Niemiec. Za nimi obywatele z krajów byłego ZSRR.

No i na koniec pytanie: kto jest odpowiedzialny za ten kryzys? Odpowiedź jest oczywista: ci, którzy spowodowali różne „wiosny” i „jesienie” ludów w krajach arabskich; ci, którzy mieszali się i wciąż mieszają do spraw wewnętrznych innych krajów; ci, którzy bezlitośnie doili kraje kolonialne a potem pozostawili je samym sobie. I wreszcie ci, którzy z migracji zrobili broń polityczną i ekonomiczna w hybrydowej wojnie z Unią Europejską. I nie mam tu na myśli Putina czy Łukaszenki – oni tylko skorzystali z okazji, którą podała im na złotej tacy administracja Buschów, Obamy, Trumpa i Bidena. To oczywiste – UE stanowi konkurencję dla USA, więc trzeba ją zniszczyć poprzez obruszenie lawiny gąb do wyżywienia i bandy nierobów. Napisałem tak celowo, bo nie jest możliwa jakakolwiek integracja z islamistami. Na to trzeba wielu pokoleń i kilku wieków, by w jakiś sposób dostosować się wzajemnie do siebie. Integracja euro-arabska jest taką samą utopią jak komunizm i wierzą w nią tylko słabe umysły różnych oszołomów.

Oczywiście tym ludziom pomóc trzeba, ale tylko tym, którzy uciekają przed wojnami, prześladowaniami etnicznymi, religijnymi, itd. a nie tym, którym marzy się socjal i easy life na Zachodzie. Dla leni, bumelantów, przestępców i kombinatorów nie powinno być miejsca w Polsce i całej Unii. A jak się to komuś nie podoba, to fora ze dwora – pierwszym samolotem i w kajdankach powrót do kraju, z którego uciekł. I tylko taka polityka ma sens – w innym przypadku jest to tylko i wyłącznie zasilanie przestępczych środowisk w Polsce i UE. Migrantolubom chciałbym przypomnieć tylko strzelaninę w Magdalence, kiedy to dwóch byłych specnazowców trzymało w szachu pluton antyterrorystów. Takie coś może powtórzyć się w każdej chwili i może być – i będzie – jeszcze więcej trupów. Może to spotkać każdego z nas, bo terroryzm nie wybiera ofiar – każdy może nią być.

Ale do oczadziałych mózgownic jak widać to nie dociera… Nie jestem wrogiem uciekinierów i migrantów, ale niech to będzie miało jakiś porządek i umocowanie prawne, bo nie ma nic bardziej żałosnego od widoku  posła czy senatora uciekającego przez funkcjonariuszami SG...     

środa, 25 sierpnia 2021

Sprawa MH17 – ciąg dalszy

 

Tragedia MH-17

Antipov wyjaśnił, jak holenderscy eksperci zmienili współrzędne trasy Boeinga MH17. No cóż, teraz nadszedł sierpień, a wraz z nim spokojna informacja w sprawie katastrofy samolotu MH17. Opadły żagle holenderskiego śledztwa, a jednocześnie holenderskiej „sprawiedliwości”. W żaglach nie ma świeżego wiatru i nie należy się tego spodziewać. Proch strzelniczy skończył się w działach holenderskich bombardierów i tych, którzy pracują z nimi na ich statku. Wcześniej, przynajmniej z procy, próbowali strzelać w kierunku Rosji. A teraz sytuacja się zmienia. Coraz więcej świeżego wiatru wnosi nowe fakty w żagle okrętów obrońców naszego kraju, ale tam, gdzie jest holenderski statek, jest zupełnie spokojnie.

Ale nie tylko brak wiatru tłumaczy bezruch holenderskiego statku. Przy bliższym przyjrzeniu się sytuacji na morzu staje się oczywiste, że holenderski kil od dawna siedzi w ziemi. Żeglarze holenderscy, dzięki „umiejętnym” poczynaniom swojego zagranicznego „pilota”, utknęli na mieliźnie. Co więcej, zagraniczny pilot, kiedy katastrofa z holenderskim statkiem sprawiedliwości, którym był kierowany, stała się oczywista dla wszystkich, kategorycznie odmówił pokazania swoich map pilota, mówiąc, że sprawa nie jest jego i poszedł do domu ze statku w niebezpieczeństwie.

- A od tyłu z tyłu - jakby szczekał:„ Tak, komu nas zostawiłeś, Nikołaju!” -  I nie przypadkiem zacytowałem słowa z piosenki Włodzimierza Wysockiego. Przecież ile prób podjęli rosyjscy prokuratorzy w ciągu siedmiu lat, aby nadeszła po nich długo wyczekiwana godzina procesu sądowego, a wtedy na mapach zostanie wyłoniony ich główny atut – amerykańskie zdjęcia satelitarne. A oto takie nieszczęście. Dokładniej, wpadka. Amerykański „pilot” odmówił pokazania czegokolwiek. Co więcej, jak pokazują niedawno ujawnione fakty, nikt też nie widział tak szeroko reklamowanego memorandum na temat tych zdjęć. Ponieważ w przypadku naprawdę widocznego dokumentu prokurator holenderski, który rzekomo widział te zdjęcia i rzekomo zapewniał, że odpowiadają one memorandum, występowałby w sądzie holenderskim jako świadek tych faktów. Ponieważ nie ma samych zdjęć, śledztwo mogło poprzeć ich wersję przynajmniej tym zeznaniem. Na przykład „przynajmniej coś, przynajmniej sprowadź diabła w moździerzu!”. A tu – nic…

Ale sąd całkowicie oddalił wszystko, co jest w jakiś sposób związane z amerykańskimi „dowodami”, pozostawiając śledztwo (i jednocześnie holenderskich prokuratorów) na lodzie. I podczas gdy holenderski statek sprawiedliwości zatrzymuje się na płytkiej wodzie, pokazując już całemu światu i wszystkim rozsądnym ludziom, że ten statek płynie w złym kierunku i strzela z armat w złym kierunku, będę nadal mówić w tym języku faktów.

Myślę, że nie jest do końca jasne, dlaczego ten artykuł został przeze mnie zatytułowany słowami ze słynnej piosenki. Trochę cierpliwości i wszystko się ułoży. A teraz porozmawiamy o torze lotu samolotu z rejsu MH17. Więc najpierw zwrócę się do pierwotnego źródła, a mianowicie do holenderskiego raportu o przyczynie katastrofy samolotu MH17. W tym raporcie dużo miejsca poświęcono trajektorii lotu MH17 nad Ukrainą. I nawet ten sam „śmieszny obrazek” pojawia się kilka razy w tekście.

Tak więc, zgodnie z trajektorią lotu MH17 nad terytorium Ukrainy, wynika, że ​​malezyjski samolot przeleciał korytarzem międzynarodowej trasy L980. Ale około 13:00 EET załoga poprosiła kontrolera o zmianę kursu na 20 mil/32 km w lewo i wzniesienie się 1000 stóp/330 m wyżej. Załoga wyjaśniła to raportem pogodowym na temat kursu. Załodze nie pozwolono wspiąć się wyżej, ale dyspozytor zgodził się iść 20 mil w lewo. O godzinie 13:00 samolot zaczął zmieniać kurs, a o 13:05 zaczął poruszać się wzdłuż lewej granicy korytarza powietrznego. Ale, o dziwo, prośba była od załogi o 20 mil, a samolot przeleciał tylko 6,5 mili/~10 km. A oto, co jest zapisane w holenderskim raporcie technicznym na temat tego manewru MH17.

Po co załoga prosiła kontrolera o zmianę kursu o 20 mil, a w rzeczywistości przesunęła się w lewo (czyli na północ) tylko o 6,5 mil? Ciekawe, nieprawdaż? Oczywiście, ale przejdźmy dalej. Jak wynika ze zdjęcia toru lotu i tekstu raportu, samolot po przesunięciu 6,5 mili w lewo leciał wzdłuż lewej, pólnocnej granicy korytarza powietrznego do godziny 13:15. Jednocześnie cały czas pozostając w odległości 6,5 km od linii środkowej korytarza. O godzinie 13:15 samolot ponownie zaczął wracać na środek korytarza powietrznego. Oto, co Holendrzy piszą o tym manewrze lotniczym w swoim raporcie.




Odtwarzanie kadłuba Boeinga 777 dla celów śledczych po zestrzeleniu lotu MH17

Tak więc przy podejściu do wsi Pietropawłowka, minutę wcześniej, samolot znajdował się w odległości 3,6 mili od środkowej linii korytarza powietrznego. Innymi słowy, samolot lecąc w linii prostej przesunął się od lewej granicy korytarza powietrznego o 2,9 mili w ciągu czterech minut (od 13:15 do 13:19). Pozostała jeszcze jedna minuta, aby polecieć do Pietropawłowki, gdzie odczyty czarnych skrzynek zostały przerwane. Tak więc do punktu, w którym nagrania zostały przerwane (FDR i CVR), przesunięcie od lewej krawędzi korytarza powietrznego wynosiłoby około 3,6 mili.

A potem Holendrzy zaznaczyli punkt, w którym urwały się odczyty FDR i CVR. A ten punkt znajduje się, ich zdaniem, na południe od wsi Pietropawłowka.

Tak więc 3,6 mili (5,8 km) na północ od ostatniego markera FDR (oznaczonego żółtą gwiazdką) jest punktem oznaczającym lewą granicę międzynarodowego korytarza lotniczego L980. A na razie tylko dla pamięci: lewa granica korytarza biegnie trochę na północ od osady Orłowa-Iwanowka. Następnie zostaną określone współrzędne geograficzne tego punktu.

A teraz zostawmy Holendrów samych z ich współrzędnymi trasy lotu MH17 i przejdźmy do innego źródła informacji. W tym konkretnym przypadku warto mu zaufać, w przeciwieństwie do Holendrów, którzy zostali ukarani za to pod każdym względem.

Teraz porozmawiamy o danych radaru Utes-T przedstawionych na odprawie Ministerstwa Obrony Federacji Rosyjskiej. Powiedziałem już, że z technicznego punktu widzenia przedstawione dane są bardzo dobre, z wyjątkiem jednego szczegółu. Który? Powtórzę. Przy przekazywaniu danych lokatora przedstawicielowi zakładu Lianozovsky, po tym, jak powiedziano mu, że „lokator nie rejestrował innych samolotów poza trzema pasażerskimi”, należało dodać informację, że w odległości około 200 km przy Utes-T: Istnieje strefa martwa, w której poniżej pewnej wysokości lokator po prostu nie widzi nisko latających obiektów. Mały błąd, ale to jest jak „mucha w smole”. A ta „mucha w smole” dała kolejny powód do oczerniania nas przez złośliwych krytyków i automatycznie położyła kres zeznaniom kilkudziesięciu naocznych świadków, którzy na własne oczy widzieli ukraińskie samoloty wojskowe w rejonie katastrofy MH17.

Co więc można przeanalizować według raportu na temat lokatora Utes-T? Teraz zostaną przeanalizowane dane z dwóch punktów, w których zarejestrowano samolot lotu MH17. I będą to odległe punkty, o których nie ma sensu okłamywać ani Holendrów, ani tym bardziej naszej strony. […]

I oczywiście pojawia się ciekawość (przynajmniej dla mnie), gdzie są te punkty na terenie, w których MH17 został zarejestrowany przez lokalizator Utes-T? Zwracam uwagę, że w tym czasie samolot leciał w linii prostej. Co więcej, według Holendrów leciał ściśle wzdłuż lewej (północnej) granicy korytarza powietrznego.

Jak widać, dwa znaki pozycji MH17 dzieli wystarczająca odległość ponad 40 km, dlatego więc ekstrapolacja znalezienia lewej granicy korytarza powietrznego będzie dość dokładna. Więc gdzie jest pierwszy punkt na mapie? Ustalenie jego współrzędnych, znając azymut i odległość od lokalizatora, jest dość proste. Teraz nie wejdę w dżunglę, nadmuchując artykułu stopniami, minutami i sekundami wartości kątowych i powiem, jaki jest początkowy i końcowy azymut. Pokażę tylko ostateczne otrzymane dane, które każdy może sprawdzić samodzielnie. […]

A teraz dochodzimy do sedna sprawy. Określamy azymut między tymi dwoma punktami, znając ich dokładne współrzędne. Kąt ten wynosi 110 stopni z niewielką korektą w kierunku zmniejszenia kąta. A następnie, znając współrzędne punktu na północ od holenderskiego punktu FDR (5,8 km), wyznaczamy azymut między tym punktem a drugą elewacją od MH17.

W tym przypadku azymut wynosi około 111,5 stopnia. Azymut pomiędzy dwoma znakami z MH17 i azymut pomiędzy drugim znakiem MH17 a punktem graniczącym korytarz powietrzny zmienił się o 1,5 stopnia. Co to znaczy? I fakt, że lewa granica korytarza powietrznego korytarza L980 przebiega znacznie dalej na północ od wsi Pietropawłowka niż 5,8 km od ostatniego znaku FDR. A to z kolei oznacza, że ​​zbliżając się do wsi Pietropawłowka samolot MH17 leciał bardziej na północ.

A teraz weźmy pod uwagę jeszcze jedną okoliczność. Zgodnie z danymi otrzymanymi z transpondera zainstalowanego na MH17, zaczął się on „zakłócać” (czytaj: odmówił pracy i podał nieprawidłowe współrzędne) około 35 km przed zbliżeniem się do „śmiertelnej” wioski Pietropawłowka.

I znowu tak przy okazji: NADAJNIK LOKALIZACJI AWARII nigdy nie został znaleziony przez holenderskich śledczych, chociaż fragment kadłuba, w którym się znajdował, został odnaleziony i dostarczony do Holandii. Lubię to. Brak urządzenia - nie ma problemu. Napisz, co przyjdzie Ci do głowy w swoim raporcie technicznym. A trzaski transpondera w ostatnich minutach lotu to kolejny przejaw nienormalnej sytuacji na pokładzie, o której pisałem wcześniej. I to dlatego załoga i pasażerowie MH17, skazani na śmierć, do końca nie zdawali sobie w pełni sprawy z tego.

Więc co wynika z powyższego? Trasa, po której leciał MH17, przebiegała znacznie dalej na północ niż wskazali w swoim raporcie Holendrzy. A to może wyjaśniać, że pierwsze fragmenty (całkowicie różniące się wagą i wielkością) były rozrzucone razem na północ, a nie na południe od wsi Petropawłowka, jak podkreślają Holendrzy, aż do zniszczenia MH17. Otóż ​​informacje o transponderze generalnie nie wymagają komentarza. I tak od dawna wiadomo, że sprawa MH17 jest ciemna.

 

Moje 3 grosze

 

To oczywiste, że sprawa jest ciemna. Przede wszystkim dlatego, że Zachód za wszelką cenę chce zepchnąć odium winy na Rosjan, a Ukraińcy im w tym pomagają ze wszystkich sił. To oczywiste, bo mają w tym swój interes. Oskarżenie Rosjan o to morderstwo jest im  bardzo na rękę. I o to właśnie chodziło w tym całym incydencie – wypomniano Rosji zestrzelenie koreańskiego Boeinga 747 lotu KAL007. Świat dał się już raz nabrać, więc może nabrać się po raz drugi…?

Poza tym Ukraina ma na swym sumieniu „omyłkowe” zestrzelenie samolotu cywilnego – dziwnym trafem rosyjskiego. 4 października 2001 roku Tupolew Tu-154M w barwach rosyjskich linii Sibir Airlines udał się w lot z Tel Awiwu do Nowosybirska. Na pokładzie prócz dwunastoosobowej załogi znajdowało się sześćdziesięciu sześciu podróżnych. Głównie rosyjskich Żydów. Po raz kolejny okazało się, że niedopatrzenie wojska może doprowadzić do katastrofy. Gdy samolot przelatywał w pobliżu Krymu, został trafiony rakietą S-200 wystrzeloną przez prowadzącą ćwiczenia armię ukraińską. Wybuch na wysokości przelotowej spowodował pożar i dekompresję kabiny. Nikt nie miał szans tego przeżyć. W 2003 roku Ukraina i Izrael podpisały ugodę i rodzinom ofiar wypłacono odszkodowania. Nasi sąsiedzi z drugiego brzegu Sanu oficjalnie wzięli na siebie pełną odpowiedzialność za zaistniałą sytuację.[1]

NB, to jest ta najbardziej znana, bo były jeszcze inne, o których się nie pisze…

No, teraz nie chcą, bo to Rosja ma być winna tej masakry. Ciekawe tylko jak to się stało, że SBU już po 24 godzinach od katastrofy wydaje oświadczenie, że to byli rosyjscy separatyści? Takie śledztwa toczą się nawet latami, a oni już wiedzą – to oni! I znalazły się filmy, świadkowie… coś to za szybko, szczególnie w strefie wojny. No, ale każdego można zastraszyć, każdy film sfałszować. A idąc zgodnie z zasadą „Is id fecit cui bono, cui prodest” korzyść odnosiłaby tylko Ukraina i jej „jastrzębie”. Tak pisze o tym Adam Śmiech:

 

Zgodnie z zasadą "is fecit cui prodest" (uczynił ten, któremu to przynosi korzyść) jest wysoce prawdopodobnym, że za domniemanym zestrzeleniem liniowca, stoi strona – nazwijmy ją – ukraińska. Czy katalizatorem katastrofy byli sami uzurpatorzy kijowscy, czy ich mocodawcy z Zachodu, tego nie wiemy. Reakcja Zachodu, zwłaszcza USA, mimo wszystko, dość niemrawa (większe groźby pod adresem Rosji padały już wcześniej), wskazuje raczej na tych pierwszych, którym grunt pali się pod nogami i umiędzynarodowienie konfliktu w o wiele mocniejszym stopniu niż do tej pory, poprzez wykorzystanie śmierci niewinnych, przypadkowych osób, leży w ich oczywistym interesie.

Podejrzewanie tzw. separatystów czy zwłaszcza samej Rosji, o zestrzelenie samolotu, to świadectwo politycznej niepoczytalności stawiających takie zarzuty. Jest równie oczywistym, jak korzyść z zestrzelenia dla ekipy kijowskiej, całkowity brak korzyści, a same kłopoty dla tzw. separatystów i Rosji. Moim zdaniem to właśnie w sposób całkowity wyklucza intencję i wykonanie po stronie rosyjskiej. Inna sprawa, że na obecnym etapie i poziomie wiedzy o wypadku, nie możemy wykluczyć w 100% omyłkowego zestrzelenia. Nawet jednak w takim wypadku, pewne okoliczności dotychczas ujawnione, wskazywać by mogły na "omyłkę ukierunkowaną". To Ukraina nie zamknęła przestrzeni powietrznej nad terenem konfliktu, gdzie do tej pory spadały już zestrzelone samoloty i śmigłowce wojskowe, i to Ukraina nie zezwoliła nieszczęsnemu samolotowi lecieć na wyższym pułapie. Tyle można powiedzieć teraz.

Inna sprawa to kontekst światowy tragedii. Nawet jeśli Zachód (USA), co jest, jak wskazałem wyżej, bardzo prawdopodobne, nie był katalizatorem pomysłu zestrzelenia malezyjskiego liniowca, nie oznacza to wcale, że w perspektywie długofalowej nie jest to dla Zachodu korzystne. Na nowo podsycono propagandę antyrosyjską i, bezpośrednio, antyputinowską. To kolejny krok na drodze do nowej zimnej wojny (a może już mamy zimną wojnę, ktoś powie – otóż, na pewno sytuacja wykazuje wiele symptomów takiej wojny, niemniej, jeszcze nie doszło do faktycznego zerwania stosunków i ograniczenia ich do stopy quasi-wojennej), a w jeszcze dalszej perspektywie, do wojny światowej. USA mają przed sobą wielki cel w postaci zdobycia absolutnej dominacji nad światem i wielki problem w postaci bankructwa własnego państwa.[2]

 

I o to tu właśnie chodziło – cyniczne wykorzystanie ludzkiego nieszczęścia do osiągnięcia celów politycznych i nawet rozpętania III Wojny Światowej, o której tak marzą rozmaici prawicowi wariaci, (także u nas), których miejsce jest w Tworkach na OZ…  

 

 

Źródło: https://newinform.com/302820-antipov-obyasnil-kak-gollandskie-eksperty-izmenili-koordinaty-trassy-boeing-mh17

Przekład z rosyjskiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz

poniedziałek, 23 sierpnia 2021

KGB, naziści i „Pusta Ziemia”

 


Nataša Slánská

 

Z archiwów KGB wyciekły tajne nazistowskie mapy z miejscem, w którym należy wejść do „Pustej Ziemi”.

Teoria, że ​​Ziemia jest w rzeczywistości pusta, z małym słońcem w centrum, które pozwala na przyjemne życie pod warstwą minerałów, była powszechna w XVIII i XIX wieku. Jednak są konspiratorzy, którzy nadal się tego trzymają. Uważa się, że Adolf Hitler również wierzył w pustą Ziemię. Mówi się, że jego naukowcy odkryli nawet miejsce w pobliżu bieguna południowego, gdzie można wejść do środka Ziemi. Dowodem na to mają wyciekłe dokumenty z archiwów KGB.

Mapy nazistowskie nie przedstawiają Antarktydy jako lodowatego, niezamieszkanego obszaru, ale jako tętniący życiem kontynent podzielony na kilka stref politycznych, w których znajdują się miasta. Oczywiście taka rzecz nie mogła istnieć na powierzchni, więc logicznie musi być reprezentacją podziemnego kontynentu.

Antarktyczny krajobraz

Niemieccy naukowcy tak, ale nie naziści

 

Całe to odkrycie ma jeden wielki haczyk. Informacje na jego temat zostały przekazane przez amerykańskiego autora, zwolennika teorii spiskowych Rodneya Cluffa, który jest odnoszącym sukcesy autorem książek opisujących atrakcyjne teorie na temat pustej Ziemi i Kosmitów, ale nie jest traktowany poważnie w świecie naukowym. Jego krytycy twierdzą, że rzekome nazistowskie mapy zostały sporządzone dopiero w latach 60. XX wieku.

Hitler wysłał ekspedycję na Biegun Południowy, ale najprawdopodobniej nie powierzył jej poszukiwań Agharty. Gdyby Pusta Ziemia naprawdę go zainteresowała, prawdopodobnie zebrałby inny zespół do jej zbadania.

Jedyny człowiek na niemieckim statku, który latem 1938 r. płynął na Antarktydę, był jedynym nazistą. Pozostali załoganci byli naukowcami, którzy nie przyłączyli się do partii nazistowskiej. Kapitan statku, sam Alfred Ritscher, był nawet żonaty z żydowską artystką i wyruszył na dobrowolną ekspedycję, aby wydobyć „świeże powietrze” z dusznego środowiska opętanych rasizmem Niemiec. Ostatecznie naziści umieścili w zespole przynajmniej jednego ze swoich ludzi, który funkcjonował tu jako rodzaj ideologicznego urzędnika. Na przykład z jego powodu załoga musiała w Boże Narodzenie słuchać audycji radiowych Adolfa Hitlera.

 

SS Schwabenland

Czego szukali Niemcy na Antarktydzie?

 

Cel wyprawy Ritschera był czysto prozaiczny. Na Antarktydzie istniało terytorium między strefami brytyjską i norweską, które jeszcze do nikogo nie należało. Hitler uznał za stosowne wziąć go dla Niemiec i oznaczyć nową kolonię metalowymi proporcami ze swastykami. Górzysty teren został faktycznie zbadany przez niemieckie samoloty, a obszar ten został nazwany Neu-Schwabenland od statku, który przywieźli tutaj naukowcy. Ale wrzucili do morza pudło z nazistowskimi odznakami. W samolocie rzekomo skończyło się paliwo i musiał się pozbyć ładunku…

Ponadto Ritscher otrzymał zadanie zmapowania akwenów dla wielorybnictwa, bo tłuszcz z wielorybów był używany do produkcji margaryny w Niemczech. Do tej pory cesarski olej wielorybi był importowany z Norwegii, co było nie tylko drogie, ale i ryzykowne. A jeśli wraz z nadejściem wojny Norwegia nie chce handlować z Niemcami? Niemcy po prostu wpadli na pomysł polowania na wieloryby osobiście i szukali do tego odpowiednich mórz. Jednak po powrocie ekspedycji do ojczyzny, Hitler stracił zainteresowanie Antarktydą. W 1939 roku skierował swoją uwagę w innym kierunku.

 

Moje 3 grosze

 

Czy aby na pewno? Na Antarktydzie powstała jednak nazistowska baza Kriegsmarine, o czym mówi się już od dawna. W bazie tej miano ukryć Führera III Rzeszy, ale klimat mu nie odpowiadał, więc zabunkrował się w pobliskiej (i cieplejszej) Argentynie. Tym niemniej należałoby dokładnie przeszukać wybrzeża Nowej Szwabii (Ziemia królowej Maud), bo tam mogłyby się znaleźć składy skarbów zrabowanych w Europie. Nie na Dolnym Śląsku, nie w Niemczech, ale właśnie tam, najbardziej bezpiecznym miejscu świata, gdzie nikt by ich nie szukał.

I tam należałoby szukać złotych pociągów, a raczej złotych U-bootów Hitlera…    

 

Źródła: www.history.com,  www.u.osu.edu i https://www.msn.com/cs-cz/zpravy/historie/z-archiv%c5%af-kgb-unikly-tajn%c3%a9-nacistick%c3%a9-mapy-s-m%c3%adstem-pro-vstup-do-%e2%80%9edut%c3%a9-zem%c4%9b%e2%80%9c/ar-AANnfVH?ocid=sf

Przekład z czeskiego – ©R.K.F. Leśniakiewicz

niedziela, 22 sierpnia 2021

Diatłowcy vs. Ałmas

 

Ałmas-Yeti z Ałtaju na rysunku w tybetańskiej kronice

W poprzednim materiale przekazałem 16 hipotez odnośnie tego, co mogło stać się na Przełęczy Diatłowa, gdzie w nocy 1/2.II.1959 roku doszło do masakry dziewięcioosobowego zespołu turystów mających zamiar zaliczyć przejście graniowe od góry Cholatczachl do góry Otorten – w linii prostej jest to 10 km. Członkowie grupy zginęli w do dziś niewyjaśnionych okolicznościach, a ich ciała odnaleziono i zniesiono z gór po pewnym czasie. Szczegóły Czytelnik znajdzie w mnogich artykułach, opracowaniach i książce Anny Matwiejewej pt. „Przełęcz Diatłowa – tajemnica dziewięciorga” (MOVA, Białystok 2020), którą polecam wszystkim zainteresowanym tą historią, a w której analizuje ona możliwe przyczyny tej dziwnej i niesamowitej tragedii.

Przedstawiona przez nią „hipoteza rakietowa” – nr 9 ma sens. Faktycznie, to właśnie w 1959 roku zaczęto eksperymenty z różnymi rakietami – wektorami broni jądrowej i termojądrowej, a także – jak usiłowałem to udowodnić – antyrakietami i bronią antysatelitarną – ASAT, czego może dowodzić zestrzelenie amerykańskiego bio-satelity Zeta SCORE w styczniu 1959 roku, który spadł w wody Baseny IV w porcie handlowym w Gdyni. Rzecz opisana w pracy „UFO i Kosmos” (Tolkmicko 2009), gdzie odsyłam Czytelnika. Chodzi tutaj o sławetny Incydent Gdynia 1959. Otóż te dwa pozornie oddalone od siebie wydarzenia mają punkty wspólne – a są to właśnie próby pocisków rakietowych… Szczątki rakiety na Uralu i satelita z Gdyni zostały dokładnie posprzątane przez ekipy KGB, GRU czy Wojsk Rakietowych, stąd nie pozostało nam nic innego poza domysłami, bo dowody znikły. Ale to wszystko dotyczy hipotezy nr 9, która brzmi nawet dość prawdopodobnie.

Aliści jest jeszcze jedna hipoteza – nr 17: atak ludzko-zwierzęcych hybryd.

Zacznijmy od lat 20. i 30., kiedy teoria ras święci swe tryumfy. W III Rzeszy „uczeni” pracują nad wypracowaniem modelu idealnego Aryjczyka. Według szefa organizacji Ahnenerbe – SS-Reichsführera Heinricha Himmlera tylko Niemcy wywodzący się z Ariów są godni przewodzić innym narodom. I przeprowadza ostrą selekcję ludzi na Ariów i resztę. Tą resztę przeznaczono do tego, by służyła narodowi panów – Übermenschom – panom ich życia i śmierci.

Nieco inaczej było w ZSRR. Tam pracowano nad stworzeniem Nowego Człowieka Radzieckiego – NCR, który byłby silny, odporny na wszystkie ciosy, choroby, czynniki zewnętrzne, itp., był bezmyślnym wykonawcą rozkazów i był lojalnym wobec Stalina i Partii. NCR miał być idealnym żołnierzem nie mającym żadnych skrupułów moralnych – jak członek hitlerowskiego SS.

NCR zamierzano wyhodować drogą krzyżowania człowieka z różnymi zwierzętami – padło na małpy. Prof. Ilia I. Iwanow krzyżował zatem ludzi z szympansami i orangutanami. Prace te wywoływały etyczne kontrowersje, na które odpowiedział w 1910 r. na konferencji zoologicznej w Grazu, gdzie zapowiedział próbę skrzyżowania człowieka z małpą. W 1921 r. wysłano go na staż do Instytutu Pasteura w Paryżu. Tam zaproponował ponownie podjęcie próby skrzyżowania człowieka z małpą. Pomysł znalazł poparcie Instytutu Pasteura, zaproponowano mu jako miejsce eksperymentu szympansi rezerwat w Kindli we Francuskiej Afryce Zachodniej. Poszukując środków na jego przeprowadzenie uzyskał m.in. dotację od ludowego komisarza oświaty Anatolija Łunaczarskiego – a zatem jeszcze za czasów rządów Lenina.

Do Afryki Iwanow dotarł w listopadzie 1926 r. i przystąpił do pracy. Pierwsze próby zapłodnienia szympansic ludzkim nasieniem przeprowadził w lutym 1927 r., wówczas też zwrócił się do gubernatora kolonii o pomoc w znalezieniu kobiet do zapłodnienia nasieniem szympansa, w związku z czym skierowano go do szpitala w Konakry. Iwanow nie miał oporów wobec prowadzenia eksperymentów na Afrykankach bez ich zgody, co wynikało z jego rasizmu i pogardy dla czarnoskórych.

Ostatecznie jednak władze kolonialne zakazały mu eksperymentów w obawie przed niezadowoleniem miejscowej ludności, a Akademia Nauk ZSRR wycofała dla niego poparcie. Już latem 1927 roku (a zatem w czasach rządów Stalina) Iwanow był zmuszony opuścić teren Francuskiej Afryki Zachodniej i wrócił do ZSRR, gdzie zgłosiła się do niego ochotniczka do zapłodnienia nasieniem szympansa. Władze radzieckie zaczęły mu jednak blokować możliwość prowadzenia takich eksperymentów, uznając je za zbyt kontrowersyjne. Zapładniał samice małp ludzką spermą i ludzkie kobiety spermą orangutana. Nic z tego nie wyszło, boż genetyki w ZSRR nie było. Dzięki szaleństwu Stalina, genetyka podobnie jak cybernetyka były wyklęte, a genetykę oddano w ręce szarlatanów pokroju Trofima Łysenki czy Olgi Lepieszyńskiej. Dzisiaj coś takiego byłoby możliwe dzięki inżynierii genetycznej i klonowaniu, ale w 1959 roku było to raczej wątpliwe, chociaż…

Pojawiające się tu i ówdzie opowieści o spotkaniach z Ałmasnym-Alma-Yeti właśnie w latach 20. XX wieku pozwala sądzić, że mamy do czynienia ze zbitką człowieka z małpą i niedźwiedziem, aczkolwiek pierwsze wzmianki o Ałmasnym pojawiają się już w XV wieku. Taka istota byłaby odporna na chłód i warunki wysokogórskie – czyżby prof. Iwanow chciał wyhodować coś takiego??? Gdyby tak choć jedna napadła na diatłowców, to nie zdziwiłbym się, że ci ostatni prysnęliby, gdzie pieprz rośnie. A że nie było ich śladów? No i co z tego? Taka istota na pewno potrafiłaby je zatrzeć za sobą i szukaj wiatru w polu! 

Nieprawdopodobne? Równie jak Neodinozaury w Gorcach. Ale Neodinozaurów nikt nie widział, a Ałmasa owszem – i to nieraz. Być może Iwanow słyszał o nich i zapragnął wyhodować sztucznie idąc naprzeciwko zachciankom przywódców radzieckich? Osobiście zakładam, że istoty pokroju Yeti i im podobnych kryptyd naprawdę istnieją, i są rezultatem genetycznych manipulacji prowadzonych jeszcze w czasach Atlantydy. Podobnie jak Syreny i inne mityczne (czy aby?) stworzenia.

Ale to już jest inna ballada.            

piątek, 20 sierpnia 2021

Tajemnica Góry Śmierci

 

Od czasu do czasu ludziom przypomina się jedna z najciekawszych tajemnic ZSRR, a konkretnie chodzi o tajemnicę śmierci 9 turystów na Przełęczy Diatłowa znajdującej się na Północnym Uralu. Rzeczywiście, wydarzenie to, które rozegrało się w okolicy góry Cholat Sjachl (Cholatczachl na N 61°45’ – E 059°27’; 1079 lub 1096,7 m n.p.m.) i sąsiedniego szczytu Otorten - (N 61°51’ - E 059°20’; 1182,0 lub 1234,2 m) jest zagadkowe i bardzo trudne do wyjaśnienia. Trudne o tyle, że skończyło się ono tragicznym finałem – zmasakrowane zwłoki dziewięciorga ludzi nie dały odpowiedzi na to, co stało się owej feralnej nocy na przełęczy Diatłowa, a martwi mają to do siebie, że milczą...

Ostatnio wpadła mi w ręce bardzo ciekawa powieść rosyjskiej pisarki Anny Matwiejewej pt. „Przełęcz Diatłowa – tajemnica dziewięciorga” (MOVA, Białystok 2020), którą polecam wszystkim zainteresowanym tą historią, a w której analizuje ona możliwe przyczyny tej dziwnej i niesamowitej tragedii. Tedy Anna Matwiejewa podaje w niej następujące hipotezy:

 



1.     Aryjska albo skarby dawnych Ariów.

Wiarygodność: 0,001%;

Źródło – „Moskowskij Komsomolec – Ural”;

Autorzy – J. Tiszczenko, S. Kazakow.

Treść: Podczas wyprawy diatłowcy trafili przypadkiem na jedno z wejść do dawnych aryjskich skarbców i zostali zabici przez strażników. Hipoteza aryjska narodziła się już dawno – jeszcze w XIX wieku i w niektórych kręgach jest nadal brana pod uwagę. Dość wspomnieć, że wyznawcą tej teorii był Himmler, który szukał śladów Ariów na całym świecie już w latach 30-tych XX wieku. Autorka zaznacza, że Ariowie ukryli gdzieś na Uralu, a właściwie pod Uralem, ogromny skarb, którego nikt nie był w stanie oszacować. Wedle legend, składa się nań złoto z grobowca Czyngiz-Chana, biblioteki Iwana IV Groźnego, Bursztynowa Komnata, złoto KPZR i III Rzeszy. No i oczywiste jest, że złoto to jest pilnowane w sposób szczególny.

Ariowie by je chronić uciekają się do użycia oślepiających „fałszywych słońc”, „śnieżnego człowieka” czy sztucznie wywołanych kataklizmów ekologicznych.

Autorka uważa jednak tą hipotezę za całkowicie absurdalną, która nadawałaby się po pewnej przeróbce na film grozy z Hollywood.

(Nawiasem mówiąc film taki powstał w 2003 roku i nosi tytuł „Dyatlov Pass Incident”, reż. Renny Harlin, koprodukcja Rosja/USA/Wk. Brytania. Horrorek jest słabiutki i szkoda nań czasu, a poza tym nie wnosi niczego nowego do sprawy. Brednie o Ariach wypisywali różni ezoterycy, zaś naziści poszukiwali tych krain w czasie swych podbojów.)

 

2.   Broń próżniowa (termobaryczna???)

Wiarygodność: 50%.

Źródła: I. Cariejew w „Encyklopedii cudów” (1998) i in.

Treść: Przyczyną śmierci diatłowców było to, że znaleźli się na terenie, gdzie przeprowadzono próby „broni próżniowej”. Jest to broń wywołująca znaczne rozrzedzenie powietrza na dużej przestrzeni. Od wewnętrznego ciśnienia na obrzeżach takiej strefy człowiekowi pękają naczynia krwionośne, a w epicentrum ciało rozrywa się na części. Mogło tak być, jednak nie da się zweryfikować tej teorii.

(Być może autor tego pomysłu miał na myśli bombę paliwowo-powietrzną w rodzaju amerykańskiej MOAB i rosyjskiej FOAB, których siła wybuchu jest o wiele większa od konwencjonalnych bomb i mają takie działanie, jak opisane przez autorkę. Użycie bomby termobarycznej wyjaśnia wiele z zaobserwowanych efektów, ale… Implozja takiej bomby dałaby o wiele silniejszy efekt audiowizualny, niż to, co obserwowano. Dlatego właśnie bełkot Macierewicza i jego speckomisji jest taki niewiarygodny…)

 

3.   Karły z Arktydy

Wiarygodność: 0%

Źródło: M. Burlieszyn – „Koszmar północnych szerokości geograficznych, Globus” w „Energetyce Stref Polarnych”.

Treść: Turystów Diatłowa zabiły posiadające zdolności PSI tajemnicze karły z Arktydy czyli nieodkrytego do dziś dnia kontynentu na Oceanie Arktycznym. Przy wejściu do swych siedzib karły ustanowiły barierę PSI, co tłumaczy przerażenie na twarzach zmarłych.
Michaił Burlieszyn jest znany ze swej fascynacji Północą i jej mieszkańcami, ale… - jak dotąd Arktydy nie odkryto, a nawet jeżeli karły z Arktydy istnieją, to ich spotkanie z diatłowcami i Mansyjczykami budzi poważne wątpliwości. Ani Ortoten ani Chołatczachl nie były i nie są świętymi uroczyskami i w pobliżu nie ma żadnych obiektów tego rodzaju. Wyraz przerażenia na twarzach to wymysł autora i nic ponadto, nie ma o nim ani słowa w dokumentach medycznych. 

(Przy całym szacunku, jaki żywię dla autora, muszę się zgodzić z Anną Matwiejewą, że jest to wszystko ciągnięte za włosy i pachnie na milę humbugiem. Owe karły przypominają mi Szare Karły z powieści Stefana Wula i chyba autor popełnił tu swego rodzaju zapożyczenie lub plagiat…[1] Poza tym to jest taka sama bajeczka jak ta o Ariach.)

 

4.   Kłótnia

Wiarygodność: 5%

Źródło: Opinia społeczna

Treść: Członkowie grupy Diatłowa pokłócili się z powodu dwóch dziewcząt w ekipie. Kłótnia miała tragiczne skutki.

Autorka uważa tą wersję za cyniczną bzdurę i pomówienie. Wszyscy znajomi diatłowców odrzucają to z oburzeniem. Poza tym wersja ta nie wyjaśnia dlaczego ich ubrania były skażone radioaktywnym pyłem, i innych.

(Ja też nie uważam tego za możliwe. Autopsja ciał dziewcząt ujawniła, że obie były dziewicami, więc nie chodziło tutaj o seks. To wyjątkowo przednia brednia.)

 

5.    Lawina

Wiarygodność: 3%

Źródło: M. Akselrod – znajomy diatłowców.

Treść: Turystów z grupy Diatłowa zabiła lawina śnieżna, która zeszła z gór wskutek jakiegoś wojskowego wybuchu. Lawina uderzyła w namiot i przygniotła go częściowo do podłoża. Dwie osoby doznały obrażeń głowy. Pozostali doznali pęknięć żeber i innych kości. Udało im się uciec z namiotu, ale kiedy po złożeniu rannych poszli do niego, to już nie wrócili. Zmarli z obrażeń i wyczerpania zabici przez dwudziestostopniowy mróz.

Wszystko jasne i proste, tylko że jest małe „ale”: nie było żadnych śladów zejścia lawiny, która powinna połamać stojące narty. Tego nie było. Nie wyjaśnia to śladów radioaktywności na ubraniach członków wyprawy. Poza tym, skoro lawinę spowodował jakiś wybuch, to gdzie są jego ślady???

(Nie mówiąc już o tym, że taki wybuch musiałby być słyszalny w promieniu wielu kilometrów, a o czymś takim dokumenty nie wspominają…)

 

6.   Hipoteza mansyjska

Wiarygodność: 5%

Źródło: Opinia społeczna, Władimir Korotajew w wywiadzie dla „Moskiewskiego Komsomolca”

Treść: Diatłowcy złamali święty zakaz, za co zostali zamordowani przez Mansów. Poza tym Mansowie mogli połaszczyć się na spirytus, który mieli diatłowcy ze sobą. Autorka wprost stwierdza, że to bzdura i że Mansowie nigdy nie uznawali tych terenów za święte. Władze usiłowali wrobić Mansów w morderstwo grupy Diatłowa, ale nie znaleziono na to żadnych dowodów mimo ostrych przesłuchań i tortur. I znów, brak wyjaśnień dla radioaktywnych śladów i innych anomalii. Poza tym Mansowie są ludźmi życzliwymi i przyjaznymi dla turystów, co potwierdzają wszyscy, którzy się z nimi zetknęli.

(Klasyczne poszukiwania kozła ofiarnego w postaci Mansów, całkowicie niewiarygodne z naszego punktu widzenia. Zresztą to był 1959 rok, zapadły kąt ZSRR i stalinowskie metody miały się tam bardzo dobrze mimo chruszczowowskiej odwilży. Na szczęście nie znaleziono winnego…)

 

7.    Niedźwiedź

Wiarygodność: 0,001%

Źródło: pisarz W. Miasnikow i inni

Treść: w nocy 1/2.II.1959 roku na przełęcz zabłąkał się głodny niedźwiedź, który nie zapadł w zimowy sen i napadł na diatłowców. Przestraszył pierwszą grupę, która uciekła i napadł na drugą grupę.

Wedle autorki wersja jest bez sensu, bowiem nie znaleziono żadnych śladów zwierzęcych poza śladami ratowniczego psa tropiącego. Poza tym na ciałach zabitych nie było śladów napaści przez dzikiego zwierza (zadrapania, ugryzienia, rozszarpania, itd.).

(Trudno przypuszczać, by misiek obudził się w czasie trwania tak silnych mrozów – poniżej -20°C. To się zdarza, ale niezmiernie rzadko. Poza tym głodny niedźwiedź zaatakowałby najpierw zapasy żywności diatłowców, bo to było najłatwiejsze i najszybsze źródło uzyskanych kalorii, a nie ich samych.)

 

8.   Piorun kulisty

Wiarygodność: 0,2%

Źródło: Opinia społeczna

Treść: Do namiotu diatłowców wpadł piorun kulisty. Turyści uciekli z namiotu i nie byli w stanie znaleźć drogi powrotnej i zamarzli na śmierć.

Czy mogła być to „ognista kula”?

Tak czy siak – pisze autorka – wersja jest absurdalna. Piorun kulisty jest poruszającym się ładunkiem elektrycznym, przez co reaguje na najmniejszy ruch fizyczny. Oznacza to, że zabiłby turystów jeszcze w namiocie…

(Niekoniecznie, mógł on przeniknąć przez płótno namiotu i wystraszyć turystów, co skończyło się ich śmiercią z urazów i wychłodzenia. Poza tym świadkowie widzieli jakieś pomarańczowe kule nad szczytem Cholatczachl, a zatem niedaleko od Przełęczy Diatłowa. Dla mnie ta wersja ma wiarygodność do 50%, jednakże nie ma wyjaśnienia skąd wzięły się pioruny kuliste zimową porą w górach…)

 

9.   Satelity albo/i obłok sodowy

Wiarygodność: 70%

Źródło: Turysta Aleksiej Koskin, radiotelegrafista ekspedycji Igor Niewolin.

Treść: W miesiącach zimowych 1959 roku na Uralu Północnym miały miejsce próby rakiet z ładunkiem sodowym. To właśnie te rakiety okoliczni mieszkańcy, turyści i myśliwi wzięli za „ogniste” lub świetliste” kule. To zupełnie prawdopodobne, że jedna z takich kul wylądowała w okolicach przełęczy, gdzie nocowali diatłowcy. Próby te trwały co najmniej od lutego 1958 roku, drugi z wystrzelonych satelitów spadł na Alaskę. Satelity te wystrzeliwano z 68 równoleżnika w kierunku południowym i miały one spadań na poligon Nadym. Satelity te spadały także w iwdelskiej tajdze, a ich lot przypominał przelot kul z ogonami. To były właśnie ziemskie NOL-e Korolowa.

Autorka skomentowała to krótko, że jest to najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie i wystrzelenie jednego z takich satelitów mogło być przyczyną śmierci diatłowców.

(A zatem przyczyną śmierci była panika i cios fali uderzeniowej, który rzucił ludźmi na kamienie. Pozostałych pary sodu oparzyły i oślepiły, co w rezultacie też doprowadziło tych ludzi do śmierci. I to wyjaśnia niemal wszystkie zagadki związane z zagładą grupy Diatłowa.)

 

10.                     UFO

Wiarygodność: 2%

Źródło: Opinia społeczna, w wersję tą wierzył także – uwaga! – prokurator śledczy Lew Nikitowicz Iwanow (!)

Treść: W nocy 1/2.II.1959 roku, na przełęczy wylądowało UFO, które zabiło w sposób bezpośredni lub pośredni diatłowców i odleciało z powrotem. Cóż – hipoteza ta wyjaśniała wszystko, co niewyjaśnialne…

(Pomysł niezły, ale niestety brak jakichkolwiek śladów lądowania NOL-a. Poza tym dlaczego Ufiaści mieliby zabijać tych ludzi? Już prędzej mogli ich porwać…)

 



11.                       Upozorowanie

Wiarygodność: 35%

Źródło: Turysta Jurij Kuncewicz i inni.

Treść: Po niewyjaśnionej eksplozji, która spowodowała ciężkie obrażenia u jednych i śmierć u pozostałych turystów z grupy Diatłowa, na przełęczy pojawiła się grupa wsparcia lotniczego, która towarzyszyła rakiecie. Po ocenie sytuacji oficer wydał żołnierzom rozkaz, by dobili jeszcze żywych turystów. Namiot z rzeczami przenieśli na miejsce, gdzie potem znaleźli je uczestnicy akcji poszukiwawczej, a ciała wyrzucili ze śmigłowca, z niedużej wysokości. Prawdopodobnie stąd wzięły się złamania nie mające oznak zewnętrzych – wszak ci ludzie już nie żyli. Cel spektaklu był oczywisty: zagmatwać śledztwo i odsunąć podejrzenia od testów kosmicznych.

Autorka skomentowała to krótko: początkowo wydawało się, że hipoteza ta ma rację bytu, ale… nie pasuje do znanych faktów.

(Od siebie dodam tylko, że wystarczyło zabrać ciała i wszystkie przedmioty do nich należące, zatrzeć ślady na śniegu. Wszystko potem spalić, popioły rozsiać i szukaj wiatru w polu… Tak robiono, by ludzie znikali z powierzchni Ziemi na wieki wieków i amen. Prosto, szybko i bez zbędnych śledztw, poszukiwań, dochodzeń i całego tego cyrku nazywanego wymiarem sprawiedliwości… Według mnie wiarygodność tej teorii równa się 5% i nie więcej!)

 

12.                      Wybuch atomowy

Wiarygodność: 0%

Źródło: Powszechna opinia społeczna

Treść: Nocą 1/2.II.1950 roku, na Uralu Pn., w rejonie iwdelskim, w pobliżu góry Chołataczachl, w dolinie 4-go dopływu rzeki Łoźwy, miała miejsce próba broni atomowej. Dokładnie właśnie w tym czasie zaczynał się jądrowo-kosmiczny boom i najprawdopodobniej takie próby były prowadzone w całym kraju, w bezludnych okolicach. Diatłowcy mogli stać się ofiarami prawdziwego wybuchu jądrowego.

Autorka komentuje to jednoznacznie: gdyby doszło tam do wybuchu jądrowego, to jego skutki wpłynęłyby znacznie na środowisko, tymczasem na Uralu Pn. nie zauważono takowych. Wybuch był, ale testowano nie broń jądrową, ale coś innego.

(Przede wszystkim taki wybuch pozostawiłby ślady w postaci napromieniowanych roślin i zwierząt, braków w pokrywie śnieżnej, zwitryfikowanej gleby i skał, no i zapewne byłby widziany przez Mansyjczyków i innych mieszkańców okolicy z miejscowości Uszma (50 km), Ust’-Manja (60 km) czy Berdysz (80 km)… )

 

13.                      Szwadron śmierci i zbiegowie z więzienia

Wiarygodność: 25%

Źródło: Opinia społeczna

Treść: Miejsce, gdzie w styczniu 1959 roku wydarzyła się tragedia, która doprowadziła do śmierci dziewięciorga turystów ze Swierdłowska, należało (i nadal należy) do rejonu iwdelskiego. Nazwa „Iwdel” oznaczała wówczas mniej więcej to samo, co Kołyma”, była tylko mniej rozpowszechniona. „Iwdel” jest tym samym, co Iwdelłag” – to tutaj „siedzieli” więźniowie z całego ZSRR. […] Niewielką częścią tej schedy po Stalinie są szwadrony śmierci.

Szwadrony śmierci to nie mężni żołnierze gotowi przylegnąć piersią do ambrazury, wręcz przeciwnie. Szwadrony składały się z profesjonalnych katów, których chlebem powszednim byli zbiegli przestępcy – więźniowie, kacetowcy, zeki[2]… […]

W lutym 1959 roku w poszukiwaniach rzekomo brał udział zbiegły z Iwdelłagu zek, „wor w zakonie”[3] o ksywce Iwan. Z Iwanem zbiegło kilku współwięźniów, równie niebezpiecznych. Na ich poszukiwania wysłano szwadron śmierci.

Chodzi w tym wszystkim o to, że diatłowcy mogli natknąć się na szwadron śmierci i zostali przez nich zamordowani jako zbiegowie.

Autorka komentuje te „rewelacje” następująco – nie było żadnego napadu. No to wskazywał brak jakichkolwiek obcych śladów i fakt, że nie zabrano żadnych rzeczy z wyposażenia grupy, a przecież były tam rzeczy bardzo przydatne w górach i tajdze… Nie mówiąc już o tym, że obie dziewczyny zostałyby zgwałcone (obie były dziewicami), poza tym na pewno doszłoby do walki z zekami czy łagiernikami, a tego nie stwierdzono.

(Hipoteza ciekawa, ale nie pasuje do faktów, a poza tym ostatnio modne demonizowanie wszechwładzy KGB i jego „departamentu mokrej roboty”[4] w ramach podlizywania się Zachodowi – choroba, która nie ominęła także Rosji – nie sprzyja dochodzeniu do prawdy o tych wydarzeniach. A zatem rzecz jest wiarygodna na 25% ze wskazaniem in minus.)

 

14.                       Zaczystka

Wiarygodność: 50%

Źródło: Opinia publiczna.

Treść: Ta tzw. zaczystka jest jedną z najstraszniejszych hipotez dotyczących sprawy diatłowców. Istnieje szereg pośrednich dowodów na to, że na przełęczy i w pobliżu szczytu 1079 prócz grupy diatłowców byli też inni ludzie. Świadczą o tym znalezione na przełęczy i nierozpoznane jako należące do grupy ślad obcasa i ebonitowy futerał (na nóż).

Zgodnie z tą wersją przebieg zdarzeń był następujący:

1 lutego 1959 roku odbyła się jedna z prób rakietowych. Możliwe, że rakieta została wystrzelona w Pliesiecku. Jednak broń zboczyła z trasy i spadła w pobliżu miejsca noclegu diatłowców. Turyści zostali ranni wskutek eksplozji i rozprzestrzeniającego się natychmiast promieniowania, ale nie umarli.

Zgodnie z ówczesnymi standardami na miejsce nieoczekiwanego lądowania rakiety przybyła GWP – grupa wsparcia powietrznego – jeden oficer i kilku żołnierzy, żeby sprawdzić, czy nie ucierpiały środowisko naturalne, ludzie i co najważniejsze – tajność przedsięwzięcia.

Kiedy na miejscu katastrofy wojskowi spotkali 9 osób, postanowili działać zgodnie z instrukcją, według której wydarzenie nie powinno mieć świadków. […] Czwórce z nich pozwolono zamarznąć na śmierć, pozostałych zabito, a następnie zakopano w śniegu przykrywając gałęziami, skąd wymyła je woda.

Autorka skomentowała to następująco: Wersja o zaczystce często pojawia się z wersją o upozorowaniu. Wersje te się wzajemnie nie wykluczają, a wręcz uzupełniają. Wersja o zaczystce wydaje się być prawdopodobną.

(Tyle autorka. Uważam, że obie wersje są niewiele warte, bo jak już napisałem wcześniej – nie ma śladów upozorowania i/lub zaczystki. Poza tym trudno przyjąć, że ci, którzy to zrobili nie posprzątali po sobie i zostawili zabitych i umierających oraz ich sprzęt, narażając eksperyment na ujawnienie – bo zawsze znajdzie się ktoś zadający niewygodne pytania. Powinni byli zabrać wszystko z miejsca incydentu i pozbyć się poprzez spalenie czy zatopienie w głębinach Morza Karskiego – przecież mieli takie możliwości! I szukaj wiatru w polu! Był człowiek, był problem – nie ma człowieka, nie ma problemu – po stalinowsku. Dlatego też obie wersje można o kant potłuc… Ich wiarygodność jest niska.)

 

15.                      Zamarznięcie

Wiarygodność: 5%

Źródło: W 1959 roku na tą teorię naciskało kierownictwo partyjne i wojskowe, a także wszyscy, którzy uważali inne przyczyny tragedii za niewygodne.

Treść: W nocy 1/2.II.1959 roku turyści z grupy Diatłowa z jakiegoś powodu nagle opuścili namiot, nie mogli znaleźć drogi powrotnej i po prostu zamarzli.

Autorka komentuje to tak: Troje zmarłych turystów leżało w tzw. dynamicznych pozach, co oznacza, że śmierć dosięgła ich w czasie próby czołgania się po śniegu. Możliwe, że wówczas zamarzli, ale zamarznięcie nie było przyczyną ale skutkiem.

Dowody: Wysoki poziom zanieczyszczenia odzieży substancjami radioaktywnymi, wylewy krwi i złamania u Dubininy i Zołotariowa, złamanie podstawy czaszki u Thibeaux-Brignolle’a, pęknięcie czaszki u Słobodina.

(Nareszcie jakieś dowody. Te obrażenia sugerują albo upadek z wysokości, albo… zabójstwo. I tego chyba obawiały się ówczesne władze, co oczywiście powoduje powstawanie teorii spiskowych, w których występują funkcjonariusze KGB, żołnierze SPECNAZ-u GRU, żołnierze GWP z Wojsk Rakietowych, krwiożerczy Mansowie, jeszcze bardziej krwiożerczy Ałmasny-Yeti, zekowie i łagiernicy, itd. itp.)

 

16.                      Zatrucie spirytusem

Wiarygodność: 0%

Źródło: Opinia publiczna

Treść: Turyści z grupy Diatłowa zatruli się, bo pomylili spirytus metylowy z etylowym.

Autorka skomentowała to tak: Zupełnie niemożliwe. Po pierwsze – w grupie Diatłowa nie było alkoholików. Po drugie – piersiówka pozostała na miejscu, a znajdujący się w niej spirytus był tym „właściwym”. Po trzecie – sekcja zwłok nie wykazała żadnego alkoholu w ciałach diatłowców.

(Autorka zamieściła to przypuszczenie chyba tylko ze względu na istnienie takiej możliwości. Doświadczeni turyści wiedzą, że picie alkoholu w górach może spowodować wypadek, więc na pewno go nie używali. Osobiście sądzę, że prawda jest gdzieś pośrodku i być może zostaną ujawnione pozostałe dokumenty, które definitywnie rozwiążą tą zagadkę. A jak na razie jesteśmy skazani na domysły…)



[1] Stefan Wul – „Remedium”, 1982.

[2] Zek – więzień z zakładu karnego.

[3] Zawodowy przestępca, recydywista.

[4] V Zarząd Główny KGB.