wtorek, 10 stycznia 2012

SPRAWA NR 007/X – DIABEŁ Z DEWONU





Miloš Jesenský, Robert K. Leśniakiewicz

Kolejny problem z dziewiętnastowiecznego „Archiwum X”, to sprawa pojawienia się tajemniczych odcisków kopytek nieznanej istoty na plażach, łąkach, polach i ogródkach angielskiego hrabstwa Dewon. Jak wiele innych, sprawa ta nie została rozwiązana. A było to tak...

Devonshire, Anglia

8 lutego 1855 roku
godzina 07:00 GMT

Zima tego roku była sroga tak na Wyspach Brytyjskich, jak i w całej Europie, która trapiła straszliwie jej mieszkańców tak, że wydawało im się, że Bóg miłosierny odwrócił od nich swą twarz. Wskutek silnych mrozów pękały drzewa[1], więzły dostawy żywności do ludzkich siedzib, zaś w lasach na ludzi czatowały drapieżniki. To, co się stało tego ranka, kiedy słońce oświetliło śniegi, które poszlakowały ślady kopytek, spowodowało nielichą panikę i niewysłowioną grozę z powodu odwiedzin samego diabła in persona, przy czym wystraszeni ludzie nawet nie wiedzieli, jak bardzo udało im się przybliżyć do prawdy, o czym dalej.
Tajemnicze odciski, które pojawiły się na powierzchni cienkiej pokrywy śnieżnej, wyraźnie różniły się od odcisków kopytek i kopyt innych znanych ludziom zwierząt. Podobne były one do odcisków oślich kopytek o długości 10 cm, szerokości 7 cm i odległe były od siebie o 20 cm. To, co było najciekawsze i zarazem najdziwniejsze, to to, że ślady te biegły w idealnej linii prostej i na pewno nie zostawił ich czworonóg, a istota dwunożna. Wszystkie odciski miały tą samą wielkość i wyglądały, jakby ktoś zrobił je rozżarzonym żelazem – śnieg wewnątrz śladu nie był wgnieciony ciężarem ciała istoty, ale jakby go stamtąd odparowano i to tak szybko, że nie stopniał!
To nieznane „coś” przeszło w idealnej linii prostej po polach, przez płoty i dachy domów a także kopy siana o wysokości powyżej 3 m, i wszędzie tam pozostawiło jakby wypalone w śniegu ślady. Co ciekawsze – przeszkody terenowe nie wpłynęły w najmniejszym stopniu na długość kroku – wynosiła ona zawsze 20 cm! W pewnym przypadku widziano te ślady na rynnie pewnego domu w Whitycombe Raleigh, zaś w Marley wiodły one po parapecie okiennym na wysokości pierwszego piętra!
Oczywiście można po prostu wyśmiać cały problem i zlekceważyć go, ale należałoby się poważnie zastanowić – naszym zdaniem – nad tą zagadką. A jest nad czym, bo ślady te ciągnęły się na znacznych przestrzeniach i sumaryczna odległość pokonana przez to nieznane „coś” wynosiła ponad 160 km. Zagadką tedy pozostaje, kto czy co pozostawiło swe ślady na tak rozległym terenie, a na dobitkę pokonało ujście rzeki o szerokości 3 km!

Diabeł odwiedził Devonshire.

Jak już mamy opisywać wydarzenia, które rozegrały się przed 147 laty, to musimy sięgnąć do świadectw naocznych świadków tych wydarzeń, które opublikowały ówczesne gazety – vide il. 1. Dowiadujemy się z nich, że poszukiwania dziwnego stworu zaczęło się już w kilka godzin od znalezienia jego tropów. Uzbrojone grupy mężczyzn poszły tajemniczym tropem, który zaczynał się od leżącego na wybrzeżu Exmouth (patrz mapka na il. 2.) i zmierzał w kierunku północnym ku Raleigh i Bicton, potem skręcał na zachód do Woodbury i Topshan – w kierunku zatoczki, którą tworzy ujście rzeki Exte. Potem ponownie pojawiły się na południe od Powdersham, a następnie zboczyły w kierunku Lusombe i Teignmouth, gdzie znikły na zamarzniętej powierzchni zatoki, a potem nieoczekiwanie pojawiły się pomiędzy Newton Abbey a  Torquay, skąd przez dachy domów, płoty i zaśnieżone pastwiska skierowały się do Totnes, gdzie trop się skończył.
Wielebny pastor G. M. Musgrave usiłował uspokoić swych parafian twierdząc, że ślady te pozostawił... kangur, który uciekł z menażerii. Możliwe, że słowa duszpasterza były wystarczającym wyjaśnieniem dla części swych owieczek, ale resztę zastanowił fakt, że ten kangur przecież przebył dystans ponad 160 km w czasie mroźnej nocy! Dzisiaj hipoteza ta jest nie do obrony, taka zresztą była już w momencie jej wygłoszenia. Znany kronikarz tajemniczych wydarzeń XIX wieku Charles Fort do tego „wyjaśnienia” dodał swój sarkastyczny komentarz:
Można to wyjaśnić także tym, że śnieg w Devonshire podeptało tysiące identycznych, jednonogich kangurów, a każdy z nich miał małą podkówkę.[2]
Inni znów wyjaśniali, że ślady te pozostawił chromy zając, żaba, wydra, ogromny ptak z innego kontynentu, itd. itp. Brytyjski biolog Alfred G. Leutscher opublikował hipotezę, że chodzi tutaj o ślady pozostawione przez mysz leśną.[3] Nie można jego hipotezie odmówić oryginalności, jego artykuł pt. „Ślady diabła: Rozwiązanie zagadki sprzed stu lat” nie ma nawet znaku zapytania na końcu tytułu, nie mówiąc już o odrobinie samokrytyki... Doprawdy trudno jest przedstawić sobie sposób, w jaki myszy leśne wyskakiwały na dachy, a przy czym zostawiały takie dziwne ślady kopytek.
Zestaw obwinionych o pozostawienie tych śladów zwierząt razi głupotą jego twórców – pisze na marginesie tego „wyjaśnienia” czeski badacz i publicysta inż. Ivan Mackerle Większości ludzi te ślady kojarzyły się ze śladami osła, jednakowoż nikt nie był w stanie wyjaśnić, jak osioł mógłby przeskoczyć mur wysoki na trzy metry, przespacerować się po rynnie nie urywając jej, i na dodatek przejść po okiennych parapetach.[4]
Szczególną grupę hipotez stanowi grupa teorii o atmosferycznym wpływie na dziwne ślady na śniegu. Krytycznie wyraża się o nich Paul J. Willis w artykule pt. „Ślady diabła”, a w którym stawia on zasadnicze pytanie:
[...] W jaki sposób atmosfera mogłaby wpłynąć na jedne ślady, a na drugie w ogóle nie? Krytycznego ranka na śniegu były doskonale widoczne, świeże ślady psów, kotów, zajęcy, ptaków i ludzi. Co tutaj miała do roboty atmosfera? W jednym przypadku ślad wiódł do wody, na której powierzchni nie mógł się utrzymać, przeszedł ją i pojawił się na przeciwległym brzegu.[5]
Pogląd Willisa podtrzymuje także stwierdzenie autora notatki do brytyjskiej prasy o tajemniczych wydarzeniach w Devonshire, który twierdził, że swego czasu spędził on pięć zimowych miesięcy w Kanadzie. Wedle swych własnych doświadczeń i obserwacji śladów na śniegu pisze on, że:
... nigdy nie widziałem wyraźniejszych śladów, ani takich, które byłyby tak mało zniekształcone przez wpływy atmosferyczne.[6]
Do grupy hipotez powstałych na podstawie wpływów klimatycznych należy zaliczyć także poglądy pracownicy naukowej Exeter University dr Theo Brown, która na prośbę znanego pisarza i twórcy serialu TV „Tajemniczy świat Arthura C. Clarke’a” Arthura C. Clarke’a przejrzała archiwa kościelne  dewońskich parafii i przestudiowała wszystkie materiały historyczne z 1855 roku, które dotyczyły „śladów diabelskich kopytek”. Fenomen ten zinterpretowała ona zgodnie z badaniami poczynionymi przez szkockiego uczonego Jamesa Renny’ego, ślady jako artefakty powstałe w wyniku oddziaływania prądu ciepłego powietrza na zimną pokrywę śnieżną. Nie muszę chyba mówić, że miało to niewiele wspólnego ze śladami „diabła z Dewonu”, a wprowadziło do sprawy niepotrzebny szum. Gdyby naprawdę istniał taki fenomen, to musiałby się on manifestować niejednokrotnie każdej zimy i byłby doskonale znany ludziom!...
Tymczasem ślady te pojawiły się tylko jeden jedyny raz, w nocy 7/8 lutego, zaś panika z powodu możliwości powrotu nieznanego stworu trwała kilka tygodni. Kim był ten nieznany przybysz i czego właściwie chciał? Ślady wyglądały tak i były tak rozmieszczone wśród pól i budynków, jakby to nieznane „coś” czegoś szukało. Idzie tu o interesujący szczegół, który nabierze dramatycznego sensu w chwili, aż się zapoznamy z tekstem francuskiego autora Richarda Nolane’a. Córka pastora z miasteczka Dawlish, panna Henrietta Fursdon opisała w książce z przełomu lat 50. i 60. XIX wieku pt. „Zagadki i notatki z Dewonu i Kornwalii” napiętą i ciężką atmosferę, która zapanowała na terenie hrabstwa:
Ślady pojawiły się w nocy. Ponieważ mój ojciec był pastorem, wnet przyszli do niego inni anglikańscy duchowni, którzy wypytywali go o jego pogląd na te ślady, które było widać w całym Dawlish. Miały one regularny kształt małego kopyta. W śladach kopytek były jeszcze dodatkowo odciski jakby pazurów. Uwagę przyciągał zwłaszcza jeden rząd śladów, biegnących od plebanii do drzwi zakrystii. Drugi rządek zmierzał w kierunku ściany zmarłych i pojawiał się po jej drugiej stronie. Wiele podobnych śladów znalazło się także na dachach domów i we wszystkich częściach miasta.
... Do dnia dzisiejszego wspominam, jak duże i wyraźne były te ślady, i także strach, jaki wtedy przeżyłam, bo sądziłam wtedy, że mogły to zrobić wielkie dzikie koty[7] i na dodatek bałam się, że służba zapomniała zamknąć drzwi na noc...[8]
Jesienią 1957 roku, czasopismo „Tomorrow” opublikowało artykuł dr Erica J. Dingwalla pt. „Diabeł spaceruje znowu”, który analizował amerykański badacz Nieznanego, znany m.in. ze swych badań Trójkąta Bermudzkiego, Vincent Gaddis. Dr Dingwall – były współpracownik znanego na całym świecie specjalisty antropologa i psychologii seksu - dr Alfreda Kinsley’a – jest świadomym niezwykłości swego artykułu, ale o jego zawartości mówi on tak:

Ze wszystkich dziwnych zdarzeń, o których słyszałem, to było jednym z najdziwniejszych i najmniej wyjaśnionych.

Jego protagonistą stał się niejaki pan Wilson, który zarzucił dr Dingwallowi szalbierstwo, bowiem przeczytał on w jakimś brukowcu, że ten ostatni zajmuje się badaniem zjawisk paranormalnych. Ale kiedy się obaj panowie poznali bliżej, Wilson zmienił zdanie. Co więcej – opowiedział następującą historię o tym, jak to w 1950 roku w jednej z nadmorskich miejscowości Dewonu, na wygładzonej przez wodę plaży znalazł również dziwne odciski przypominające kopyta. Ślady były bardzo wyraźne i ostro odcinające się od wygładzonego przez fale piasku - jakby wycięte żyletką czy jakimś niewiarygodnie ostrym narzędziem – jak opowiadał on później, co oznaczało, że były absolutnie świeże. Odległość pomiędzy nimi wynosiła jednak aż około 180 cm, a odciski były daleko głębsze od odcisków stóp Wilsona, który ważył 80 kg. Ciekawe było to, że trop wychodził z wody, ale do wody już nie wrócił. Czy pan Wilson zobaczyłby „diabła z Dewonu” na własne oczy, gdyby przyszedł na plaże o minutę wcześniej???...
Pytanie w epilogu do tego wydarzenia brzmi: jakie wodne czy lądowe zwierzą pozostawia takie ślady na plażach Dewonu? Jak było ono wysokie i jak długi miało krok? Czemu ślady te są tak wyraźne i mają kształt kopyt? A jeżeli to było zwierzę morskie, to dlaczego nie wróciło ono do morza? Miał może skrzydła?
Hmmm... Mitologia zna takie istoty: Pegaza – latającego konia, a także i morskie konie z rydwanu Posejdona – Pana, Który Ziemią Wstrząsa. Czyżby jeden z nich pojawił się na plaży w Dewonie, a jakiś źrebak z tegoż stada przestraszył wieśniaków w 1855 roku?... Zapewne takie właśnie wydarzenia dały początek niektórym mitom Greków o morskich rumakach i Pegazie!
Sytuacja ta stała się wyzwaniem dla francuskiego badacza Richarda Nolane’a, który podał nowe wyjaśnienie tego fenomenu w artykule pt. „Nowe niepokojące wieści o «Zwierzęciu z Devonshire»”, w którym głęboka wiedza faktograficzna miesza się z wyobraźnią.[9]

Trop wiedzie w Antarktykę...

Pierwszy kontakt z tajemnicą „diabła z Devonshire” Nolane zaliczył w 1974 roku, kiedy to jako 19-latek zaczął interesować się paranormalnymi zjawiskami z pogranicza nauki i Nieznanego. W czerwcu tegoż roku w ręce wpadł mu przekład „Księgi przeklętych” Ch. Forta oraz „Poranek magów” L. Pauvelsa i J. Bergiera.[10] Inspiracją do jego poszukiwań był rozdział w książce Forta. Z biegiem dni, znalazł on wiele informacji o podobnych wydarzeniach, które oddzielały od siebie pewne odstępy czasu i rozsiane były na całej kuli ziemskiej, a opisywali je m.in. Rupert T. Gould, Bernard Huevelmans i Eric F. Russel.[11]
Richard Nolane w czasie Światowego Kongresu Science Fiction w Brighton, w sierpniu 1979 roku, spotkał się z angielskimi pisarzami science fiction i badaczami nieznanych fenomenów – a w szczególności  z dr Mansomem Valentinem – współpracownikiem Charlesa berlitza, znanego badacza Trójkąta Bermudzkiego. W czasie kuluarowego spotkania doszło pomiędzy nimi do takiej oto rozmowy:
- Exeter? – zapytałem – Nie wiem o nim nic, poza historią z „diabłem z Dewonu”...
- Interesuje to pana? – Potrząsnąłem głową potakująco.
- Możemy skończyć ten wieczór w moim pokoju hotelowym? Mam tam butelkę Jacka Danielsa. I na dodatek trochę dokumentacji o tej... tej rzeczy, która uciekała po śniegu przed ponad 120 latami...
Potem na początku poszukiwań, które prowadził wraz ze swym bahamskim przyjacielem i Davidem Sangsterem, przyjęli jako motto zdanie z książki Colina Wilsona pt. „Occult Mysteries”, a które brzmi tak:
Ślady „Diabła z Devonshire” wyglądały tak, jakby to stworzenie czegoś szukało. Błądziły one po podwórkach i dachach, jakby ich sprawca nie znał naszych zwyczajów.[12]
Tekst ten zelektryzował Sangstera, podobnie jak akapit dwie strony przedtem:
Jeden z korespondentów „Illustrated London News” wskazuje na notatkę brytyjskiego podróżnika sir Jamesa Rossa z maja 1840 roku. Ross zakotwiczył swe statki u brzegów wyspy Kerguelena w Antarktyce i zaniepokoiły go ślady kopyt na śnieżnym brzegu. Jego oddział zwiadowczy poszedł tym tropem, póki ten nie zginął wśród skał. Na tych wyspach nie zamieszkiwały ani koniki pony, ani inne zwierzęta kopytne, które mogłyby pozostawić takie ślady.[13]
Dalsze dochodzenie w tej sprawie doprowadziło Sangstera do czegoś jeszcze dziwniejszego – otóż jeden z członków ekspedycji Rossa – niejaki Clark Perry po odejściu z Royal Navy – osiadł na stałe w Teingmouth w jednej z nadmorskich miejscowości Devonshire. Sangster dotarł do jego papierów i ku swemu zdumieniu znalazł w nich dagerotyp przedstawiający Clarka Perry’ego trzymającego w ręku jakiś zagadkowy duży kulisty przedmiot. Druga taka metalowa kula znajdowała się w skrzynce, którą przywiózł on z Kerguelenów. I co się okazało? Okazało się, że Ross celowo przemilczał znalezienie tych metalowych kul – wyszło poza tym także i to, że Ross i jego marynarze wcale nie tylko  znaleźli ślady dziwnych kopytek – jak opisywał to korespondent „Illustrated London News” - ale dwie tajemnicze metalowe kule. Jedna z nich była cała, zaś druga rozbita na kawałki. Co więcej – ślady te zaczynały się właśnie od szczątków rozbitej kuli i zmierzały wprost ku skałom. Perry nie miał wątpliwości, że kule spadły z nieba i miał paskudne uczucie, że cały czas jego i innych załogantów śledzą jakieś ciekawe oczy... Tuż przed odpłynięciem do Hobart, Perry zdecydował się zabrać obie kule ze sobą. Jednakże zabobonni marynarze woleli nie mieć przedmiotów z innego świata na pokładzie i Perry zszedł z nimi w Hobart na Tasmanii, a potem zabrał ze sobą do Anglii, gdzie osiadł w Teingmouth, gdzie złożył tajemnicze pamiątki do piwnicy, gdzie w spokoju przeleżały 13 lat, do dnia 3 lutego 1855 roku. Jak opisuje to Richard Nolane, krytycznego wieczoru Perry wrócił do domu z „kamratami z mokrej ćwierci” i pod wpływem wypitego alkoholu postanowili oni otworzyć tajemniczą kulę. Wraz z pięcioma czy sześcioma kumplami zaczęli walić młotem po jej powierzchni. Po jakimś dziesiątym uderzeniu, z kuli rozległo się skrzypienie i na jej powierzchni pojawiła się szczelina. Perry momentalnie wytrzeźwiał, odprawił kamratów i poszedł spać. Kiedy wstał rano i zabrał się do pracy to stwierdził, że szczelina się poszerzyła i można było przypuszczać, że się zaraz otworzy. Rękopis Perry’ego skończył się na dacie 7 lutego 1855 roku nagłym stwierdzeniem, że kulę wrzuci do morza na plaży w Teingmouth, a weekend spędzi u swego przyjaciela mieszkającego na drugim brzegu rzeki Exte.

Istota spoza naszego świata?...

Sangster tknięty nagłym przeczuciem zapytał rodzinę Perry’ego o datę jego śmierci. Okazało się, że Clark Perry zmarł w nocy z 8 na 9 lutego 1855 roku w Bicton – w miejscowości, gdzie skończyła się 160-kilometrowa wędrówka „diabła z Dewonu”, zaczynająca się na plaży w Teingmouth! Przypomnijmy sobie motto z książki Wilsona. Czyżby znaczyło to, że diabeł ów poszukiwał właśnie Clarka Perry’ego – jedynego człowieka, który zmarł w Devonshire tej fatalnej dlań nocy 8/9 lutego 1855 roku!?
Nadal jednak nie wiemy, dlaczego istota z kuli zamordowała byłego marynarza, w jaki sposób i co się z nią potem stało? Uspokajającą odpowiedź możemy znaleźć na pierwszą część pytania – chodziło najprawdopodobniej o fizyczną likwidację niewygodnego świadka, który uchylił rąbka tajemnicy niezwykłego przedmiotu. Drugą część odpowiedzi zawiera akt zgonu Perry’ego, w którym stoi napisane, że zmarł on na zawał serca wywołany silnym wzruszeniem. To lekarskie bla-bla-bla przekładając na ludzki język oznacza tylko tyle, że marynarz ten umarł po prostu ze strachu, kiedy odwiedziła go w nocy tajemnicza istota! Na trzecią część pytania odpowiedział Wilson w opowiadaniu o swej przygodzie ze śladami na plaży, zauważonymi przezeń w październiku 1950 roku. Według Sanstera, idzie tutaj o jednego i tego samego stwora, który tymczasem wyrósł, a także i inne istoty tego gatunku zaobserwowane w różnych częściach świata – patrz przypis 11. Wedle jego poglądu, tych „diabłów”, „zwierząt” czy „stworzeń” z relacji prasowych było więcej i przedstawiają one całą plejadę istot nie z tego świata, które od stuleci podróżują po naszej planecie. Czy fakt znalezienia kul z obcymi istotami nie mógł natchnąć Herberta George’a Wellsa do napisania „Wojny światów”? – zapytuje Sangster.
Tropu z Dewonu pozostają wciąż zagadką i na początku XXI wieku i do dziś dnia nie wiemy, kto lub co je pozostawiło za sobą, wiemy tylko tyle, że „diabeł” był zabójcą. Czy ktoś rozwiąże tą zagadkę? Mogą zrobić to tylko outsiderzy, dla których wciąż żywa jest dewiza kopernikańska: „zadaniem człowieka jest dochodzić prawdy”, która nie zdezaktualizowała się w XXI wieku, z którego jesteśmy tak dumni. Sądzimy, że istnieje to rozwiązanie zgodne ze wszystkimi prawami fizyki, logiki, itd. itp. – tylko trzeba je ustawić w nietradycyjnym porządku, a układanka zostanie poskładana.

„Bestia z Dewonshire”, a sprawa polska.

W tej dziwnej i pogmatwanej sprawie są dwa polonica. I obydwa sympatyczne.
Pierwszym z nich – o którym mówi przypis 11 – dotyczy relacji zamieszczonej przez „Illustrated London News” z dnia 17 marca 1855 roku, w którym zamieszczono list czytelnika z Heidelbergu, który słyszał od pewnego polskiego lekarza, że na granicy Galicji, ale już po rosyjskiej stronie znajduje się wzniesienie zwane Piaskową Górą, gdzie podobne ślady na śniegu spotyka się każdego roku, czasem zaś można je zobaczyć odciśnięte na piasku. Miejscowa ludność przypisuje je diabelskim harcom.
Tyle Charles Fort, który cytuje to bez komentarza. Granica Galicji – czyli ziem polskich pod zaborem austro-węgierskim - z ziemiami pod zaborem rosyjskim była bardzo długa i po roku 1795 sięgała spod styku trzech granic pod Sosnowcem do Chełma na północny-wschód, a potem skręcała na południowy-wschód aż do Kamieńca Podolskiego! Bagatela – tylko jakieś 1.500 km. I tutaj apel do Czytelników, czy ktoś słyszał coś o Piaskowej Górze, przy której diabły urządzają swe harce, a na piasku czy śniegu pozostają dziwne tropy przypominające kopytka, jak na załączonych ilustracjach? Jeżeli tak, to prosimy o kontakt z nami na adres e-mail: r.lesniakiewicz@gmail.com , albo jesensky@jesensky.sk lub z redakcją „Nieznanego Świata”. Oczywiście gwarantujemy pełną anonimowość!       
Drugie polonicum, to znakomity kryminał z dreszczykiem, który napisał w latach 60. słynny – niestety nieżyjący już - Joe Alex czyli Maciej Słomczyński (1920-1992) pt. „Jesteś tylko diabłem”, w której to książce przenikliwy detektyw zmierzył się z przestępcą podszywającego się za... „diabła z Dewonu”! - no i oczywiście zagadkę tej zbrodni rozwiązał.
Pomysł znakomity, wykonanie doskonałe. Jaka szkoda, że tylko raz zrobiono z tej noweli widowisko telewizyjne z cyklu „Teatr Kobra”, a przecież to jest materiał na doskonały film, o całe niebo lepszy, niż zachodnia produkcja, w której strzelanina i walenie po mordzie idzie o lepsze z walkami karate i kung-fu... Tutaj się myśli!!! – zresztą jak we wszystkich książkach Joe Alexa – i dlatego są one tak urocze! Maciej Słomczyński – podobnie jak Jerzy Edigey czy Kazimierz Korkozowicz – pisał dla ludzi myślących, a nie dla bezmózgich „mięśniolotów”, których przygodami tak upaja się współczesny masowy telewidz. Szkoda, że nie dostrzegają tego nasi reżyserzy kręcący coraz to bardziej debilne seriale, wzorowane na latynoskich łzawych gniotach, czy amerykańskich operach mydlanych, nie wspomnę już o opowieściach o naszych zapijaczonych obrońcach prawa, wymachujących przy byle okazji bronią i często-gęsto wydających okrzyki religijne zaczynające się na „k” a kończące na „mać”... Czasami tęskno się robi za „Kobrą” z starych, ale dobrych lat 60. ubiegłego stulecia!
A zatem patrzmy dobrze po piaskach plaż i polach śnieżnych, bo a nuż zobaczymy na nich dziwne ślady zostawiane przez istoty z innych wymiarów naszej Rzeczywistości. Istoty te są realnością i są wśród nas – tylko że my nie zawsze chcemy je dostrzec, a jeżeli nawet, to za wszelką cenę usiłujemy wpisać je w schemat naszej codzienności, bo w swej naiwności sądzimy, że w ten sposób oswoimy cały problem.
A to jest poważny błąd...


[1] Zjawisko takie obserwuje się, kiedy temperatura spada poniżej – 40*C.
[2] Ch. Fort – „The Book of Damned”, Nowy Jork 1919, rozdz. XXVIII – w wyd. polskim „Księga rzeczy wyklętych”, Łódź 1993; rozdz. XXI.
[3] „Journal of Zoology”, nr 148, Londyn 1966. NB, inny zoolog “wyjaśnił” sposób powstawania osławionych piktogramów zbożowych dzięki tańcom godowym jeży…
[4] I. Mackerle – „Odkud přicházeji?”, Hořovice 1996, s. 36.
[5] P. J. Willis w J. Bergier – „Le livre de l’inexplicable“, Paryż 1972, s. 80.
[6] „Illustrated London News” z dnia 24.02.1855 roku, s. 214.
[7] “Wielkie dzikie koty na wolności” – to ukochany przez Brytyjczyków temat w sezonie ogórkowym, obok UFO,  Nessie i potwora z Exmoor, stąd obawy autorki tej relacji.
[8] H. Fursdon – „Devon and Cornwall Notes and Queries” w S. Welfare – “Arthur Clarke’s Mysterious World”, Londyn 1980 – wyd. słowackie Bratysława 1992, s. 45.
[9] R. D. Nolane – „Nowe niepokojące wieści o >>Zwierzęciu z Devonshire<<” w „Ikaria” vol. II nr 3,1992; ss. 50-53.
[10] L. Pouvels i J. Bergier – “Le Matin des magiciens”, Paryż 1960; wyd. słowackie: Bratysława 1991. 
[11] Wymienione są tam następujące przypadki znalezienia tajemniczych odcisków kopytek na plaży czy śniegu: Szkocja - zima 1839/40 roku (źródło: „Times” z 13 marca 1840 r.), Wyspy Kerguelena na Oc. Indyjskim w 1840 r. (do tego przypadku jeszcze wrócimy), Polska  w 1855 roku (Illustrated London News z 17 marca 1885 r. s. 242) – do tego przypadku też wrócimy, Belgia – 1945 rok (E. F. Russel w „Doubt” nr 20), Brazylia – około roku 1954 (B. Huevelmans – „Na tropach nieznanych zwierząt”, wyd. polskie: Warszawa 1963).
[12] C. Wilson – „The Occult Mysteries”, Londyn 1979.
[13] C. Wilson – op. cit. s. 128.