wtorek, 31 marca 2015

Życiu we Wszechoceanie grozi masowe wymarcie – twierdzą uczeni



Carl Zimmer (“New York Times”)


Na tym zdjęciu widzimy martwego wieloryba w holenderskim porcie Rotterdam, w 2011 roku. Zwiększająca się liczba kontenerowców powoduje wzrastanie liczny poszkodowanych wielorybów – twierdzi studium na temat ludzkiej działalności we Wszechoceanie. 


Ekipa naukowców na podstawie gruntownych analiz danych z setek źródeł doszła do wniosku, że ludzie znajdują się na krok od spowodowania bezprecedensowych zniszczeń we Wszechoceanie i likwidacji zwierząt w nim żyjących.
- Być może znajdujemy się nad przepaścią wielkiego epizodu Wielkiego Wymierania – powiedział Douglas J. McCauley – ekolog z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Barbara i autora badań opublikowanych w styczniu br. w „Science”.

Ale mamy wciąż czas by odwrócić katastrofę, dr McCauley i jego koledzy także to odkryli. W porównaniu z kontynentami, Wszechocean jest w większości nienaruszony i dziki, i może powrócić do stanu pierwotnego.
- Mamy szczęście w wielu rzeczach – powiedziała Malin L. Pinsky, biolog morza w Rutgers University i drugi autor rzeczonego raportu. – Wprawdzie spadek przyspiesza, ale nie jest on tak gwałtowny, byśmy nie mogli tego odwrócić.

Naukowa ocena stanu zdrowotnego Wszechoceanu wiąże się z niepewnością: jest bardzo trudno naukowcom oceniać stan zdrowia organizmów przebywających pod wodą, w odległościach tysięcy mil od lądów, niż gatunków żyjących na suchym lądzie. Te wszystkie zmiany, które uczeni obserwują w oceanicznych ekosystemach mogą nie odzwierciedlać trendów w skali całej planety.




Na zdjęciu widzimy hodowlę korali transplantowanych przy Jawie w Indonezji. Jak wykazały analizy, zniszczenia korali spowodowały załamanie się tamtejszych ekosystemów.

Dr Pinsky, dr McCauley i ich koledzy poszukiwali bardziej jasnego obrazu stanu zdrowia Wszechoceanu poprzez gromadzenie danych z ogromnej ilości źródeł, od odkryć w zapisie kopalnym do statystyk ruchu kontenerowców, rybołówstwa i kopalniach na dnie morza. Wiele z nich było znanych od dawna, ale nigdy nie zestawiono ich ze sobą w ten sposób.

Wielu ekspertów powiedziało, że te rezultaty były ważna syntezą, która pozwalała na postawienie drobiazgowych i odważnych prognoz.
- Widzę to jako wezwanie do akcji zamknięcia luki pomiędzy konserwacją Przyrody na lądzie i na morzu – powiedziała Loren McClenachan z Colby College, która nie brała udziału w tym studium. - Uczeni odkryli, że istnieją jasne sygnały tego, że ludzie są szkodliwi dla Wszechoceanu w znacznym stopniu. Pewne oceaniczne gatunki są przełowione, ale nawet największe szkody wynikające z utraty siedlisk, które spowodowane są przez rozwój ludzkiej techniki – twierdzą naukowcy.

I tak np. rafy koralowe, zmniejszyły się o 40% w skali całego świata, częściowo z powodu zmian klimatycznych związanych z EGO.

Pewna ilość gatunków ryb migruje do chłodniejszych wód. Ryby z gatunku strzępiel czarny -  Centropristris striata – znane doskonale z przybrzeżnych wód Wirginii, wyniosły się do New Jersey. Mniej szczęśliwe gatunki nie mogą znaleźć nowych siedlisk dla siebie. W tym samym czasie, emisja CO2 zmienia skład chemiczny wody morskiej zakwaszając ją coraz bardziej.
- Jeżeli podkręcisz grzałkę w swoim akwarium i dodasz nieco kwasu do wody, twoje ryby na pewno nie będą za szczęśliwe – powiedziała dr Pinsky. – I to jest dokładnie to, co my robimy we Wszechoceanie.

Kruche ekosystemy, jak np. namorzyny są zamieniane w farmy rybne, które są zaprojektowane do zwiększenia konsumpcji ryb w ciągu 20 lat. Trawlery denne rozciągają swe ogromne sieci na dnie morskim, co powoduje zniszczenia tegoż dna na powierzchni 20 mln mi², obracając część szelfu kontynentalnego w ruinę. Nie ma już masowych polowań na wieloryby, ale cóż z tego, kiedy padają one ofiarami wielkich kontenerowców. I liczba takich kolizji wciąż wzrasta.

Podmorskie górnictwo także jest gotowe do transformacji Wszechoceanu. Kontrakty na podwodne górnictwo już pokrywają 460.000 mi² dna od zera w roku 2000 – jak stwierdzili uczeni. Podmorskie górnictwo potencjalnie jest w stanie zniszczyć unikalne ekosystemy i wprowadzić zanieczyszczenia w głębokie wody.

Wszechocean jest bardzo rozległy i jego ekosystemy wydają się być nieczułe na zmiany. Ale dr McClenachan ostrzega, że zapis kopalny ukazuje nam iż dawne globalne katastrofy niszczyły także życie w morzu.
- Gatunki morskie nie są odporne na wymieranie w skali globalnej – powiedziała ona.

Do tej pory morza nie uniknęły rzezi, jaka spotkała gatunki lądowe, stwierdzają nowe analizy. Zapis kopalny wskazuje, że pewna liczba wielkich gatunków zwierząt wyginęła, kiedy ludzie przybyli na kontynenty i wyspy. Np. Moa, ogromny ptak, który zamieszkiwał Nową Zelandię został wybity co do nogi przez Polinezyjczyków w XIV wieku, prawdopodobnie w ciągu stulecia.

Albo to, co było tylko po 1800 roku, w czasie Rewolucji Przemysłowej, w czasie której wymieranie na ladach gwałtownie przyspieszyło.[1] Ludzie rozpoczęli zmieniać dzikie środowisko wycinając lasy na drewno, orząc prerię na pola uprawne oraz budując drogi i koleje wzdłuż i wszerz kontynentów. Gatunki rozpoczęły ginąć ze zwiększona prędkością. W czasie ostatnich pięciu wieków, uczeni naliczyli 514 gatunków zwierząt, które wyginęły na lądzie. Ale autorzy tego nowego studium odkryli, że udokumentowane wygaśnięcia gatunków są o wiele rzadsze we Wszechoceanie.

Przed rokiem 1500 wiadomo było o paru gatunkach morskich ptaków, które znikły. Od tego czasu uczeni odnotowali wyginiecie zaledwie 15 gatunków oceanicznych, w tym takich zwierząt jak karaibska foka mniszka – Neomonachus tropicalis – oraz krowa morska Stellera – Hydrodamalis gigas. Chociaż dane te są prawdopodobnie niedoszacowane, dr McCauley powiedział, że różnice były jednak jednoznaczne.
- Przede wszystkim, to my tu jesteśmy największym planetarnym drapieżnikiem – powiedział on – bo małpie trudno jest spowodować wygaśnięcie jakiegoś gatunku we Wszechoceanie.


Wiele gatunków morskich, które zaczynają wymierać są albo w jakiś sposób zależne od lądu – np. ptaki morskie gniazdujące na klifach czy żółwie morskie, które składają jaja na plażach.
- Tak więc jest wciąż czas dla ludzi na zatrzymanie dewastacji – mówi dr McCauley – dzięki efektywnym programom limitującym eksploatację Wszechoceanu. Tygrysa może nie da się uratować na wolności, ale rekina tygrysiego na pewno się uda – powiedział on.
- Mamy wiele narzędzi, których możemy użyć – powiedział on – najlepiej byłoby je wreszcie podnieść i użyć ich na serio.

Dr McCauley i jego koledzy argumentują, że ograniczając industrializację Wszechoceanu do kilku regionów, można by odrodzić ich populacje w innych regionach.
- Wierzę w to mocno, że najlepszym partnerem w ratowaniu Wszechoceanu jest onże sam – powiedział Stephen R. Palumbi z Uniwersytetu Stanforda – autor nowego studium.

Uczeni także argumentują, że te rezerwaty muszą być zaplanowane biorąc pod uwagę zmiany klimatyczne i to, że gatunki zwierząt będą uciekały przed wysokimi temperaturami i niskim pH wody morskiej, tak, by mogłyby one znaleźć schronienie.
- To stworzy skakankę warunków w górę i w dół wybrzeży w celu pomocy adaptowania się tych gatunków do zmiennych warunków – powiedziała dr Pinsky.

Wreszcie dr Palumbi ostrzegł, że powolne wymieranie gatunków we Wszechoceanie oznacza wykończenie ich przez emisję CO2, a nie przystosowanie się do niej.
- Jeżeli do końca stulecia nie zakończymy naszej toksycznej działalności takiej jaką znamy to czuję, że nie ma nadziei na odrodzenie się normalnego ekosystemu we Wszechoceanie – powiedział on – ale w międzyczasie powinniśmy dać szansę zrobić to, co się tylko da. Co tylko możemy zrobić. Mamy na to parę dziesięcioleci więcej, niż myśleliśmy, że mieliśmy, tak więc proszę – nie zmarnujmy tego.
 

Moje 3 grosze


W Internecie aktualnie krąży taka oto odezwa sygnowana przez AVAAZ:

Pewien doświadczony żeglarz, Ivan Macfadyen, po powrocie ze swojej ostatniej wyprawy przez Pacyfik uderzył na alarm:
„Zwykle w trakcie podróży podziwiam żółwie, delfiny, rekiny i chmary pożywiającego się ptactwa. Jednak tym razem, płynąc 3 tysiące mil morskich, nie zobaczyłem żadnego żywego stworzenia.”

Ten zazwyczaj pełen życia bezkres oceanu staje się zaśmiecony i zadziwiająco cichy.

Eksperci nazywają ten proces cichą śmiercią. Chociaż na co dzień tego nie widzimy, to właśnie nasza działalność jest tego przyczyną. Przełowienie, zakwaszenie i zanieczyszczenie wód oraz zmiana klimatu – te zjawiska niszczą nasze oceany i prowadzą do wyginięcia kolejnych gatunków. Tu nie chodzi tylko o unicestwienie cudów natury. Chodzi o realne zagrożenie dla klimatu. I całego życia na Ziemi.

Ale jest jeszcze czas na podjęcie działania, a 2015 rok może pod tym względem stanowić przełom. ONZ rozważa wprowadzenie zakazu zaśmiecania i rabunkowej eksploatacji oceanów, a Wielka Brytania ma stworzyć największy na świecie rezerwat morski chroniący jeden z najbardziej dziewiczych obszarów na naszej planecie.

Brak woli politycznej jest jedyną przeszkodą dla kolejnych, podobnych deklaracji. Ale to właśnie w tworzeniu masowego, publicznego nacisku zmieniającego tę wolę nasza społeczność jest najlepsza.

Avaaz już wcześniej pomógł w założeniu dwu z największych na świecie morskich obszarów chronionych. Jeśli otrzymamy od was wystarczającą ilość deklaracji wsparcia, zaangażujemy nasze zasoby, żeby zażegnać ten kryzys i uchronić nasze oceany przed cichą śmiercią.

To walka między nami a korporacjami rybackimi i agrobiznesem. A także wszystkimi, którzy zanieczyszczają oceany. Statki rybackie ciągle przeczesują powierzchnię oceanów. 80% zanieczyszczeń wód to spłukiwane opadami nawozy, pestycydy i plastik. Dostępne raporty przerażają: za niecałe 50 lat w naszych oceanach może po prostu zabraknąć ryb, a za 100 lat rafy koralowe mogą wyginąć.

Parki narodowe przywracające równowagę w przyrodzie, mogą działać także pod wodą. Jeśli nasze rządy stworzą rozległe i prawnie zabezpieczone rezerwaty morskie, oceany mogą się odrodzić.

Jeśli zadeklarujemy potrzebne wsparcie, dzięki nam może powstać sieć morskich rezerwatów na Pacyfiku, Atlantyku i Oceanie Arktycznym. Mamy także szansę skończyć z nielegalnymi połowami i agrobiznesem pustoszącym dziewiczą przyrodę. Możemy też doprowadzić do podpisania wiążącego prawnie porozumienia ONZ o wodach międzynarodowych i dopilnować, aby 64% ich powierzchni zostało objętych ochroną!

Znany badacz mórz, Jacques Cousteau, powiedział: „Ludzie chronią to, co kochają.” Zadeklarujmy teraz swoje wsparcie i zachęćmy w ten sposób miliony ludzi do pokochania oceanów i ochrony ich skarbów.

To bardzo ważny moment. Nadal mniej gatunków ginie w wodach niż na lądzie i nadal to morskie ekosystemy znikają wolniej. Nie doszliśmy jeszcze do punktu krytycznego dla oceanów. Ale możemy go wkrótce osiągnąć, jeśli nie podejmiemy natychmiastowych działań na skalę odpowiednią do powagi problemu. Żadna inna społeczność na świecie nie jest w stanie zrobić tego tak dobrze, jak my.

Z nadzieją i niezmierną wdzięcznością dla tej inspirującej społeczności,

Emma, Nell, Ricken, Mais, Danny 
wraz z całym zespołem Avaaz[2]  

- i jak widać, w pełni potwierdzają się spostrzeżenia ludzi morza mówiące o całych wyspach śmieci i coraz rzadszych spotkaniach ze zwierzętami. No i do tego jeszcze skażenia chemiczne i radioaktywne z czterech zrujnowanych reaktorów jądrowych z Daiichi Fukushima 1 EJ, o czym już było wcześniej na tym blogu.

Przerażające jest to, że tak na dobrą sprawę mało to kogo obchodzi. Owszem – od czasu do czasu robi się jakąś akcję zbierania plastyków z plaż, ratowanie ptaków czy wielorybów wyrzuconych na plaże. A co z tysiącami uchatek kalifornijskich, które cierpią głód, bo ryby odpłynęły na chłodniejsze wody? Kto je wykarmi? Takie i inne problemy trzeba rozwiązać, a im prędzej tym lepiej. Tylko kto to zrobi? – garstka pracowników uniwersyteckich i z instytutów, wolontariusze... Ale to wszystko mało. Tu potrzebne są rozwiązania systemowe i ciągłe, a nie akcje od czasu do czasu, pod które podczepiają się politycy i biznesmeni – no i oczywiście media.

Ale na to potrzeba pieniędzy – kto je wyłoży?                   

Źródła:
·        AVAAZ
Ilustracje - Aman Rochman/Agence France-Presse — Getty Images
Przekład z j. angielskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©




[1] Znany paleontolog dr Peter Ward nazwał ten proces, w odróżnieniu od Wielkiego Wymierania, procesem Wielkiego Zabijania.
[2] „Powstrzymajmy cichą śmierć”, AVAAZ, 26.III.2015 r.

poniedziałek, 30 marca 2015

Znowu samolot-widmo?

Samolot-widmo leciał nad tymi domami i był widoczny na tle ławicy chmur...

W słoneczną Niedzielę Palmową, miałem okazję po raz kolejny zaobserwować ciekawą rzecz, a mianowicie – duży samolot pasażerski lub transportowy, lecący na niedużej wysokości – jakich 1000 – 1500 m nad powierzchnią ziemi, który poruszał się nie wydając żadnego dźwięku!

A oto metryka tej obserwacji:

TYP INCYDENTU: DD
MIEJSCE: Jordanów -  49°3857N - 019°4948E
DATA: 29.III.2015 r.
CZAS: 09:31 CEST/07:31 GMT
CZAS TRWANIA: ok. 1 min.
ILOŚĆ OBIEKTÓW: 1
ŚWIADKOWIE: 1
ZDJĘCIA: 1 (z telefonu Sony Experia T3)
PRAWDOPODOBNE WYJAŚNIENIE: samolot lecący na wysokości 1000-1500 m w kierunku lotniska Kraków-Balice (KRK)

Warunki pogodowe były następujące:

TEMPERATURA POWIETRZA: +6,9°C
WILGOTNOŚĆ POWIETRZA: 56%
WIATR: lekki wiatr z N-NW
CIŚNIENIE ATMOSFERYCZNE: 942/1003 hPa
ZACHMURZENIE: 0,4
WIDZIALNOŚĆ: dobra, CAVU

Wyglądało to strasznie dziwnie, bo ów bezgłośny samolot pojawił się w polu widzenia jakby znikąd, na tle ławicy chmur nadciągającej z kierunku NW. Napisałem „bezgłośny”, bo nie wydawał on żadnego dźwięku. Leciał szybko w kierunku północnym – w stronę portu lotniczego im. Jana Pawła II w Krakowie-Balicach.

Po przyjściu do domu usiłowałem zidentyfikować ten samolot przy pomocy danych ze strony internetowej WWW.flightradar24.com, z których wynikało, że mógł to być samolot Boeing-737 o znakach EI-EVZ z lotu nr FR4511 z Palma de Mallorca (PMI) do Krakowa (KRK), który lądował tam o godzinie 09:42 CEST/07:42 GMT.  

W grę mógł jeszcze wejść samolot linii Adria Airways Canadair CFR-900 o znakach S5AAV, z lotu ADR400 z Lublany (LJU) do Łodzi (LCJ), który o podanym czasie znajdował się nad Beskidami. Rzecz w tym, że wtedy leciał on na wysokości 12.000 m, ergo nie mógł być zaobserwowany na wysokości, na której leciał tamten samolot.

Poza tym w okolicy były jeszcze dwa samoloty:
Airbus A319-112 z Czech Airlines, nr rej. OK-NEO lecący ze Stuttgartu (STR) do Krakowa;
Airbus 320-214 z Lufthansy, nr boczny D-AIUC, lecący z Frankfurtu (FRA) też do Krakowa,

- które właśnie były w trakcie podchodzenia do lądowania i wytracały wysokość. W opisywanym czasie znajdowały się na wysokości poniżej 5000 m, jednakże znajdowały się w odległości ok. 50 km na północ od Jordanowa i nie mogłyby być zaobserwowane.

A zatem jeżeli był to Boeing 737 lecący do Krakowa, to w takim razie zachodzi pytanie: dlaczego nie słyszałem pracy jego silników? Wszak nie mógł on lecieć na wyłączonych silnikach. Poza tym jak to się stało, ze ten samolot pojawił się nagle w moim polu widzenia i równie tajemniczo znikł, zanim zdążyłem go sfotografować? Bo zdjęcie to wykonałem tylko dlatego, by mieć na obrazku czas i kierunek zniknięcia tej maszyny. Być może mam do czynienia ze zjawiskiem odbicia i tłumienia dźwięków przez warstwy powietrza o różnej gęstości – coś à la działanie termokliny czy izohaliny w wodzie…


Tak czy inaczej, to co widziałem było na tyle niezwykłe, by zachować to w pamięci.     

niedziela, 29 marca 2015

Kule, dyski, skały... (2)

Kamieniołom w Osielcu

A zatem wyglądałoby na to, że kamienne kule powstają tylko w piaskowcach istebniańskich, ale dlaczego? Czy decydują tutaj tylko właściwości fizykochemiczne tych skał? W marcu i kwietniu 1998 roku przepatrzyliśmy Beskid Mały w poszukiwaniu kamiennych kul, ale – niestety –  nie spotkaliśmy ani jednej. Posiłkując się literaturą wytypowałem następujące miejsca poszukiwań kul w Beskidzie Małym:
·        Łodygowice – pd. stok Czupla (49°4558N - 019°0919E; 933 m n.p.m.) i okolice Diabelskiego Kamienia;
·        Okrajnik – szczytowa kopuła Ściszków Gronia (49°4457N - 019°1757E; 799 m), gdzie znajduje się czoło płaszczowiny piaskowców istebniańskich i zarazem kamieniołom zwany przez miejscowych Zamczyskiem;
·        Łamana Skała albo Madohora (49°4550,7N - 019°2343,5E; 929 m) – i jej rumowiska skalne – Diabelski Magiel oraz:
·        Gibasów Wierch (49º45,186'N - 019º23,274'E; 898 m) i znajdujące się w nim tzw. Jaskinie Andrzeja Komonieckiego;
·        Przejazd na trasie: Porąbka – Dolina Wk. Puszczy – Przełęcz Kocierska – droga 951 – Kocierz Górny – Basie –  droga 951 –  droga 946 –  Krzeszów –  Tarnawa –  Zembrzyce.

Kamieniołom w Sidzinie

Wychodnia piaskowca godulskiego w okolicach Żywca


Piaskowce godulskie w okolicy Porąbki



Potoki w Beskidzie Małym - okolice Porąbki

W dniu 1.III.1998 roku przejechałem się ta trasą licząc, że jeżeli kule pojawiały się w kamieniołomie, to będą widoczne negatywy na ich ścianach albo jakieś kule stoczą się w doliny. Niestety – nie znalazłem żadnej kuli czy negatywu.
Druga wyprawa doszła do skutku w dniu 26.IV.1998 roku. Tym razem pojechaliśmy do Kocierzy by przepatrzyć koryta potoków i dna oraz wyloty żlebów schodzących ze Ściszków Gronia. Rezultat wypadu – negatywny. Nie znaleźliśmy żadnego negatywu czy kuli.[1]

Ale tymczasem o kulach takich, jak na Kysucach pisali także Rosjanie w czasopiśmie „Tajny XX wieka” – a przekład tego materiału zamieściłem w blogu na stronie: http://wszechocean.blogspot.com/2011/06/kamienne-zabawki-natury.html - „tamte” kule znaleziono w Dagestanie. Niestety nie ma żadnych bliskich danych o tym fenomenie.


Wietrzenie kuliste na Saharze i Grenlandii

Potem puściłem się tropami diabła, bowiem na początku 1998 roku zainteresowałem się diabelskimi kamieniami i wychodniami na terenie Polski Południowej. Efektem tego były dwa artykuły pt. „Płonące kościoły, tajemnicze wybuchy i UFO” oraz „Tropami diabła”, w których skupiłem się na wydarzeniach, które rozgrywały się w pobliżu tzw. diabelskich kamieni – tj. kamieni noszących na sobie dziwne znaki w postaci odcisków stóp czy łap Księcia Ciemności i jego piekielnej hałastry, a także program telewizyjny o Diabelskim Kamieniu w Smykalni k./Szczyrzyca zrealizowany w kwietniu 1998 roku przez TVN.

Dzięki temu zwiedziłem sporą część Beskidu Wyspowego, gdzie rzeczywiście znalazłem zdumiewające negatywy kuliste w wychodni Diablego Kamienia. Niestety –  żadnej kamiennej kuli tam nie było.  


Wychodnia "Kopytko" w okolicach Sieprawia

Wedle niektórych ufologów takich jak Kazimierz Bzowski (1920-2005), Miłosław Wilk czy wspomniany tu Bronisław Rzepecki – te wszystkie diabelskie kamienie, wychodnie i głazy erratyczne są znakami nawigacyjnymi w korytarzach przelotów UFO. Początkowo ja też byłem stronnikiem tej teorii, ale później przekonałem się, że jest ona na wyrost. Po prostu dlatego, że UFO czy USO pojawiają się wszędzie tam, gdzie mnie ma żadnych głazów eratycznych, czy w ogóle gór albo chociaż wychodni skalnych.






Diabli Kamień w Smykalni k./Szczyrzyca

Zwiedzając tajemnicze miejsca w Beskidach i Gorcach zwiedziłem także miejsca katastrof samolotów i śmigłowców, miejsca wychodni i grzybów skalnych, a także grodzisk z dawnych epok… Wszystkie te miejsca są ponoć związane z obecnością UFO…  

Następnie jeszcze zwiedziłem wszystkie miejsca związane z historyczną postacią słynnego maga i „pierwszego polskiego kosmonauty” Jana Wawrzyńca Twardowskiego, który mógł być porwany nie tyle przez diabła, ile przez UFO – typowe i banalne CE-III-H/CE4 i obecnie zamieszkuje Srebrny Glob, gdzie czeka na koniec świata… Byliśmy w Kalwarii, Sieprawiu, Gruszowie, Lasocicach, Rudniku, Suchej Beskidzkiej –  gdzie to CE4 miało miejsce. Trzeba dodać, że w okolicach Kalwarii Lanckorony –  a dokładniej w Brodach –  pojawiły się parę lat temu tajemnicze agroznaki vel kręgi zbożowe… 

Potem, były inne sprawy i kamienne kule żeśmy sobie odpuścili. Aż do dnia 12.III.2015 roku. A wszystko zaczęło się od publikacji na łamach „Nieznanego Świata” artykułu na temat rumuńskiej osobliwości – trowantów: http://wszechocean.blogspot.com/2012/07/trowanty-zyjace-kamienie-z-rumunii.html które nazwano żyjącymi kamieniami. Wydawało się, że kamienne kule z Kysuc i trowanty z Rumunii mają jakiś wspólny mianownik – zdolność do wzrostu. Ale tego dnia właśnie otrzymaliśmy email z Sanoka, a dokładniej z tamtejszego Muzeum Budownictwa Ludowego, w którym stało tak:

Witam Szanownego Pana!

Ośmielam się zadać pytanie, czy ten kamień piaskowcowy na załączonych zdjęciach może być tzw. rosnącym kamieniem - trowantem? Znaleziono go w okolicach Sanoka, w Falejówce, podczas kopania studni (towarzyszyły mu jeszcze dwa inne, podobne, ale większe). Pytanie to zadałem również geologowi Panu Stanisławowi Bednarzowi, którego opinii Pan również zasięgał.

Pozdrawiam, J.G.

(Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku).   

- i do tego załączono 5 zdjęć tajemniczych obiektów w kształcie dysków. NB., jak twierdził Pan J.G. –  tajemnicze dyski nie nosiły żadnych śladów obróbki mechanicznej, co oznacza, że są one tworem Natury, a nie artefaktem.  





Kamienny dysk z Sanoka

Geolog mgr inż. Stanisław Bednarz odpowiedział, że nie są to trowanty, ale są to znane geologom formacje zwane utworami wirowymi (wirowcami) w łupkach fliszowych Karpat. Powstały one wskutek wirowego ruchu ziaren piasku w wirach towarzyszących prądom zawiesinowym, które je uformowały. Są one kuliste lub dyskoidalne, najprawdopodobniej zdeformowało je ciśnienie górnych warstw górotworu.

W Małopolsce zniszczono lub skradziono kilka kulistych głazów narzutowych... 

Tajemniczy kulisty głaz "obrobiony" przez morze na Klifie Redłowskim - dziś już nie istnieje, bowiem zniszczono go parę lat temu...

Tajemnicza kula z bazaltu 

Co z tego wynika? Ano wynika to, że być może – bo absolutnej pewności nie mam – że kamienne kule z Kysuc i kamienne dyski z Sanoka mają wspólne pochodzenie i są wirowcami, a nie trowantami. Powstały one mniej więcej w tym samym czasie –  w Paleogenie, kiedy tereny te stanowiły dno Oceanu Tetydy. Prądy zawiesinowe tworzą się właśnie na granicach skłonu kontynentalnego i osuwają się w głębiny oceaniczne. Ich energia jest ogromna i przenoszą one ogromne ilości materiału ilastego, który potem kamienieje w łupki. Czyżby więc takie było rozwiązanie tej zagadki? Zainteresowanych odsyłam do artykułu St. Dżułyńskiego, A. Radomskiego i A. Ślączki pt. „Utwory wirowe w łupkach fliszowych Karpat” w „Rocznikach PTG”, t. XXVI/1956, Kraków 1957, ss. 107-129. A zatem wygląda na to, że ci, którzy twierdzili iż te utwory mają swe czysto ziemskie pochodzenie mieli rację.

Trochę żal, że nie są to jakieś utwory z Kosmosu czy wytwory poprzedniej cywilizacji czy też Kosmitów. Ale czy oznacza to, że takowych nie ma na Ziemi? - uważam, że jest ich dużo, tylko nie potrafimy się ich dopatrzeć, a jeżeli nawet, to nie wiemy na co patrzymy…  

Zdjęcia: 
  • M. Jesensky 
  • R. Leśniakiewicz 
  • B. Rzepecki
  • Z. Piepiórka "Eleonora"
  • Internet
  • Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku
  • "Gazeta Krakowska"
  • "Czas UFO"





[1] Op. cit. – R. Leśniakiewicz – „Kysuckie kule – polski ślad w sprawie?” w „Czas UFO” nr 7/1998, ss. 52-58

sobota, 28 marca 2015

Kule, dyski, skały… (1)

Dr Milos Jesensky i jedna z kamiennych kul w dorzeczu Kysucy

Kamienne kule. Niezwykłe formacje skalne występujące w Beskidach po słowackiej stronie granicy oraz w czeskich Morawach. Po prawie dwudziestu latach przyszło mi znów wrócić do tematu kamiennych kul i innych dziwnych, bo nienaturalnych brył geometrycznych, które powstały w toku dziwnych procesów fizycznych lub chemicznych, których jeszcze nie ogarniamy.



Kamienne kule w kamieniołomie Klokocov

Sprawa zaczęła żyć swoim życiem po serii artykułów na łamach „Czasu UFO”, w którym pisał na ten temat dr Miloš Jesenský, Bronisław Rzepecki, Marian Książek i ja. Dodam, że wszyscy uczestniczyliśmy w oględzinach tych dziwnych obiektów, które miało miejsce w dniu 30.IV.1998 roku, w kamieniołomie w miejscowości Klokočov na Kysucach, 49°26’41” N - 018°33’40” E, a dokładniej w miejscowości zwanej Vyšne Megonký oraz w dorzeczu rzeki Kysuca tamże. Ale o tym później.

Niesławny koniec pierwszej wyprawy – pisał dr Jesenský – przypomniał mi się, gdy na początku października 1997 roku wynurzyłem się z lasu na ogromny amfiteatr kamieniołomu z ogromnymi „bałwanami” skalnymi, które znajdują się w każdym szanującym się kamieniołomie. Pomiędzy tymi „bałwanami” znajdowało się coś szalenie nietypowego, co nie czyniło tego kamieniołomu takim zwyczajnym. Były to doskonale obrobione kule różnych rozmiarów, zaś ta największa wyglądała tak, jakby w tej chwili miała runąć w dół p[o stromym zboczu oraz kuliste negatywowe formy (podkr. aut.) widoczne na ścianach, na wszystkich poziomach amfiteatru.

Lokalizacja kamiennych kul w Javornikach




Kamienne kule i negatywy kuliste sfotografowane w czasie słowacko-polskiej wyprawy w Javorniki - stoją od lewej: Marian Książek, Bronisław Rzepecki i dr Milos Jesensky

Kamienne kule odkryto w trzech kysuckich wsiach: Klokočov-Kornica, Klin i Hlavnice już przed półwieczem. Były to „kamienne jabłka” o średnicy 0,2 – 3 m, które wyłupywano z warstw piaskowca istebniańskiego.

Okazuje się przy tym, że największe kamienne kule na świecie znajdują się w kamieniołomie Vyšne Megonký, a tak opisał to dr Jesenský:
Obraz, który nam się ukazał przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania. Pobiegliśmy od razu do najkwiększej kuli o średnicy 3 m, której powierzchnia była zniszczona erozja i dynamitem w czasie, w którym kamieniołom jeszcze pracował, ale ta nie była największą na Słowacji, ale w ogóle na całym świecie. […]
Rejestrujemy także i kuliste negatywy, których rozmiary wskazują na to, że były tam kule o średnicy 5 m! […]
Okazuje się, że w tym kamieniołomie wcale nie znajduje się największa ilość tych dziwnych obiektów w okolicy. Niektóre znajdujemy poza kamieniami granicznymi w Śląskomorawskich Beskidach, fotografujemy je i opisujemy za linia graniczną, gdzie niektóre kule się przetoczyły ze Słowackich Jaworników.

Z tego, co pisze dr Jesenský wynika na pewno, że kysuckie kamienne kule są największe na świecie i o 50 cm przewyższają kule z Kostaryki. Największa z nich ma średnicę 309 cm. Niestety – część z tych kul została zniszczona przez okoliczną ludność przekonaną, że zawierają one jakieś skarby.[1] 




Bronisław Rzepecki i największe kule na Kysucach

Kontynuacją tematu był artykuł Bronisława Rzepeckiego pt. „Na marginesie tajemnicy kamiennych kul na Kysucach” przypomina on odkrycia kamiennych kul na świecie, i tak:
·        Meksyk, stan Jalisco – kilka kamiennych kul w starej kopalni oraz 11 kamiennych kul w Sierra de Ameca.
·        Ameryka Środkowa: Meksyk, Kostaryka – kamienne kule z tufu wulkanicznego.
·        Wyspa Wielkanocna – kamienne kule w Te-Pito-Te-Heuna wyznaczające centrum świata.   
   
Na zakończenie pisze on tak:
30 kwietnia 1998 roku udaliśmy się do rezerwatu Klokočovske Skalie – Robert Leśniakiewicz, Marian Książek, Miloš Jesenský oraz ja, aby naocznie obejrzeć tą „sensację”. Fakt – kule robią wrażenie, jest ich kilka, chociaż nie zauważyłem tej o średnicy 3 m, o której wspomina doc. dr Valenčik. Osobiście zgodziłbym się z „hipotezą geologiczną”[2], chociaż Robert, jak i Miloš są jej przeciwni. Może oni mają rację, a ja się mylę? Życie jest o wiele ciekawsze, gdy stykamy się z tajemnicami. Mnie jednak wydaje się, że tutaj nie ma żadnej tajemnicy.[3]

Trzeci artykuł w przedmiotowej sprawie napisałem ja. W największym skrócie chodziło mi o to, że kule można by było znaleźć także w naszym kraju – dokładniej tam, gdzie występują podobne struktury geologiczne –  ławice piaskowców istebniańskich z serii magurskiej.

Skały te powstały w późnym Paleogenie, a zatem nie liczą sobie więcej, niż 30 MA. Niemal cały Beskid Śląski jest zbudowany z piaskowców istebniańskich, które charakteryzuje średnio- i gruboziarnistość, znaczna twardość i odporność na wietrzenie. Są one barwy brunatnej i składają się głównie z kwarcu – SiO2, ortoklazu – KAlSi3O8 i żyłek rud żelaza – Fe2O3 · 3H2O i FeCO3 – które właśnie stanowią o ich brązowej barwie.

Kamienne kule na Kysuchach - charakterystyki


Możliwe lokalizacje miejsc występowania kamiennych kul w Polsce

W listopadzie i grudniu 1966 roku przebywałem w PDWDz w Porąbce w Beskidzie Małym. Mimo tego, że z tamtejszymi wychowawcami chodziliśmy po górach i w dolinie Wielkiej Puszczy, to nie widziałem tam ani jednej kuli. Okolicy Porąbki zbudowane są z twardego, niebieskawo-zielonkawego piaskowca godulskiego, który pęka na prostopadłościenne bloki i nie wytwarza wychodni, baszt i grzybów, jak ten istebniański.

Podobnie było w czerwcu 1977 roku, kiedy odprawiałem praktykę wakacyjną na Strażnicy WOP w Jaworzynce. Patrolując tzw. „pasek”  (pas drogi granicznej w slangu pograniczników) miałem okazję widzieć wychodnie i inne formacje geologiczne w lasach porastających 30-kilometrowy odcinek granicy pomiędzy Jaworzynką a Jaworzynką-Trzycatkiem, gdzie znajduje się styk trzech granic: polskiej, słowackiej i czeskiej. I znowu – nie widziałem tam żadnej kamiennej kuli.  Jednakże kilka lat temu z „Kroniki Beskidzkiej” dowiedziałem się, że w miejscowości Węgierska Górka znajduje się w skale negatyw kulisty zjawiskowo podobny do tych z Jaworników! Niestety, nie wiadomo, gdzie znajduje się kula do niego pasująca – najprawdopodobniej została użyta jako budulec do któregoś z okolicznych domów…

CDN.



[1] Op. cit. - M. Jesenský – „Zagadka kamiennych kul w dorzeczu Kysucy”, z „Czas UFO” nr 5/1998, ss. 51-54, przekład mój.
[2] Hipoteza geologiczna zakłada, że mamy do czynienia z tzw. wietrzeniem kulistym, które powoduje to, że kanciaste bloki skalne wskutek działania czynników atmosferycznych zamieniają się w kuliste.
[3] Op. cit. – B. Rzepecki – „Na marginesie tajemnicy kamiennych kul na Kysucach”, z „Czas UFO” nr 4/1998, ss.46-51.