wtorek, 31 maja 2011

Krymskie piramidy – mity i fakty




We wrześniu 2010 roku, redakcja „Nieznanego Świata” zwróciła moją uwagę na informacje w rosyjskich mediach mówiące o odkryciu zasypanych piramid na południowo-zachodnim i zachodnim wybrzeżu Krymu, w okolicach Sewastopola. Postanowiłem się przyjrzeć tej sprawie, ale były ważniejsze sprawy, więc mogłem do niej wrócić dopiero po pół roku z okładem. A oto, co pisze się w Rosji i na Ukrainie na ten temat:


Na Krymie znaleziono siedem podziemnych piramid


Ekspedycja na miejsce wykopalisk


To odkrycie na Krymie jest owiane mgłą tajemnicy. Uczeni do dziś dnia nie wiedzą za bardzo, co właściwie znaleźli. Jedno jest jasne – ich znalezisko stanowi prawdziwą sensację. A przecież mowa jest o tym, co na krymskim wybrzeżu pod ziemią grupa uczonych-geologów całkiem przypadkowo znalazła cały zbiór gigantycznych wykonanych ręką ludzką piramid. Mało tego, bo o piramidach na Krymie - na ziemi albo pod ziemią - dotychczas nikt nigdy nie słyszał, to one jeszcze, według wstępnych ocen, według szacunków ich wieku są starsze niż słynne piramidy ze starożytnego Egiptu. Autorzy odkrycia są członkami Sewastopolskiej naukowo-badawczej grupy – zgłosili swe odkrycie do Komitetu ds. Ochrony Pomników przy Radzie Ministrów Krymu. Tam informację przyjęto do wiadomości i... Nic więcej. Pieniędzy na najdalsze badania nie przydzielono, ochrony na miejsce wykopów, jak to daje się w takich wypadkach, nie skierowali. Władze Krymu się tym w ogóle nie zainteresowały. Sewastopolscy uczeni kontynuują kopanie ziemi wyłącznie na gołym entuzjazmie - dla nauki.

Prawda, kiedy usłyszałem od nich o zagadkowych podziemnych obiektach, to najpierw uwierzyć w to nie mogłem.
- Piramidy istnieją - ich można dotknąć rękami! - mówili mi dorośli, pozornie poczytalni ludzie z stopniami naukowymi. Ale skąd piramidy na Krymie?! Pozostawało jedno: Naocznie przekonać się o istnieniu tajemniczych podziemnych obiektów. W tym celu udałem się w Sewastopola, gdzie była znaleziona pierwsza z siedmiu piramid. Do miasta-bohatera dojechałem w półtora godziny. Pokręciłem się po terenie, póki nie znalazła się wskazówka - odosobniona stojąca choinka, - i skręciłem z trasy na jakąś ścieżkę. Tam mnie już czekał Witalij Goch - człowiek, który znalazł piramidę, doktor technicznych nauk, kierownik Sewastopolskiej Grupy Naukowo-Badawczej.

Szyb-studnia, która prowadzi do kopuły nieznanej podziemnej budowy, znajduje się w pasie leśnym, wszystkiego w 30 metrów od szosy. Z niewysokiego pagórka mamy widok na peryferie Sewastopola. A dokładnie na wprost w kierunku na południowy wschód jest miejski Szpital Psychiatryczny. Niczego symbolicznego, prosta zbieżność...

A oto i miejsce wykopek. Szkielet, kupy śmieci, głęboki szyb średnicy więcej metra z deskowym bartnikiem i jest świeży zwał ziemi z warstwami gliny i kawałkami wapienia.


Zejście po drabince sznurowej


Obok studni żywo rozmawiają badacze z grupy Gocha. Wszystkiego w grupie - 9 ludzi, najstarszemu, Wiktorowi Taranowi, - 63 lata. Wszyscy ci ludzie - geolodzy i hydrografowie. Wcześniej pracowali w INB, w 90-ch latach zaczęli pracować na własną rękę: zjednoczyli się w naukowe-badawczą grupę i teraz zajmują się, głównie, tym, co zapracują na zamówienie - na przykład, szukają na półwyspie termalnych wód. Tymczasem przygotowuję się do «zanurzenia».

Miejscowy czas jest godzina 16.17. Rozwinęliśmy i opuściliśmy w szyb sznurową drabinkę. Koniec trapu umocowano do głazu. Dla zorientowania w głębokości spuszczono na dół wstążkę z podziałką.

Godzina 16.29. Trzymając się za stropy, schodzę na dół. Z braku wprawy drewniane poprzeczki «tańczą» mi pod nogami, muszę więc konwulsyjnie trzymać się stopni.


Ślady dawnych budowniczych


Trochę oswoiwszy się, zacząłem oglądać się dookoła. Póki co nie ma niczego zadziwiającego. Ziemia jak ziemia... I tu... Na głębokości koło 10 metrów, jak i uprzedzali przed wejściem, w ciemności pojawiają się zarysy kamiennej ściany. Poświeciłem latarką: jakby ściana i jeszcze oszlifowana ze spiczastym kamiennym występem w rodzaju kolca!

Przez wyłom w ścianie wlazłem do wnętrza piramidy...

Opuściłem się na 10 metrów. Szyb znacznie się zwęził, można się wspierać plecami o przeciwległą od schodów ścianę. Dotknąłem ściany: w tym miejscu jest podobna do zwykłego gruntu, ale jakby pobielona wapnem. Poświeciłem latarką: tam coś jest w rodzajów wapiennych bloków, które równo ustawiono obok siebie. Ich powierzchnia jest obrobiona.

Godzina 16.52. Na głębokości 25 metrów moje zejście niespodziewanie zakończyło się, ponieważ zakończyły się schody. A myślałem, że koniec trapu upadł na dno piramidy... Noga zawisła w pustce... Póki podciągał się na stropach, na nieszczęście latarka wypadła mi z kieszeni. Ale żadnego dźwięku upadku nie usłyszałem. Jakiejże głębokości jest ta piramida?

Godzina 17.08. Pobrudzony ziemią, siadam obok studni. Obliczyli, że wszedłem do  wewnątrz na głębokość 15 metrów. Badacze twierdzą, że według ich wypowiedzi, dużo niżej od tego oznaczenia znajdują się pustki w korpusie zagadkowej budowy. Możliwe, że są to jakieś korytarze albo nisze. Niewątpliwie jest tylko to, że rzeczywiście pod Sewastopolem znajduje się podziemna piramida. Takie same sztuczne konstrukcje wykryto jeszcze w sześciu miejscach półwyspu. One rozmieszczone są na jednej prostej od Przylądka Chersonez do północno-zachodniej części wybrzeża Kamyszowej Zatoki.


Szukali wody - znaleźli piramidę


Wszystko zaczęło się od tego, że grupa Witalija Gocha szukała przy użyciu «metody geohydrodiagnostyki» w tutejszych brzegach termalnych wód.
- I nagle przyrząd-odbiornik wychwycił pole SVHF[1] w promieniu 100 metrów, - opowiada Witalij Anatoliewicz. - To naprowadziło nas na myśl o obecności jakiegoś niezwykłego obiektu. Zdecydowaliśmy się kopać szyb ręcznie.

Na głębokości 9,5 metra natknięto się na coś, podobnego do krawędzi piramidy, wydrążonego wewnątrz, na zewnątrz obłożonego tynkiem, w której skład wchodzi zawartość zwykłych ptasich jajek: stwierdzono białko i żółtko. Przebiliśmy ściankę i dostaliśmy się do wewnątrz obiektu. W wyniku tego opuściliśmy się na 38 metrów od powierzchni ziemi. W czasie pracy zużyto pięć przecinaków, trzy łomy i dwa kilofy. Oprócz tego, obliczyliśmy, że przy pomocy 10-litrowego wiadra i najprostszego bloku wyrzuciliśmy ze studni koło 40 ton gruntu. Ale nie pracowaliśmy na darmo.

Do samego dna piramidy tymczasem nie dotarliśmy - nie mieliśmy odpowiedniego  ekwipunku. Ale po próbach i analizie otrzymanych danych (jednak my geolodzy z wykształcenia, doświadczenie mamy), wyjaśniło się, że obiekt ma formę geometrycznie regularnej piramidy ze spiczastymi występami na krawędziach. Wysokość piramidy wynosi 45 m, długość pobocznicy wynosi 72 m. Przy czym współzależność tych wielkości 1 : 1,6  jest standardem dla wszystkich już odkrytych na dzisiejszy dzień piramid.

Po tym już celowo szukaliśmy w okolicznych okręgach innych piramid na takiej samej zasadzie: jest potężne PROMIENIOWANIE SVHF - zaczynamy kopać. I znaleziono jeszcze sześć piramid.


Krymskie piramidy zbudowali Atlantydzi?


Pytanie, które zajmuje teraz całą miejscową naukową społeczność: kto i w jakim celu wzniósł te majestatyczne budowle? Wybijają się najróżnorodniejsze i najbardziej fantastyczne hipotezy o budowniczych krymskich piramid – i blisko im już do cywilizacji mitycznych Atlantydów. Rzucić światło na tę tajemnicę mogą przedmioty, które, może uda się znaleźć wewnątrz podziemnych obiektów. Badacze mówią, że, zgodnie z pomiarami nadajników, w piramidzie pod Sewastopolem jest coś dziwnego. Szczegóły proszę czytać w następnym numerze «KP».


Aneks od redakcji «KP»


Najbardziej znane z zachowanych do naszych dni piramid są egipskie i piramidy amerykańskie plemion Majów, które wzniesiono w Meksyku, Gwatemali, Hondurasie. W Egipcie doliczono się ponad 200 takich budowli.[2] Najdawniejsza z nich jest piramidą faraona Dżosera (XXVIII w. p.n.e.) o wysokości 60 metrów, «matka egipskich piramid», rozmieszczona na południowych peryferiach Memphis. Najbardziej majestatyczna jest piramida Cheopsa w Gizie, zbudowana w XXVII w. p. n. e. Jej wysokość wynosi około 147 metrów, długość boku wynosi 233 metrów.
W ostatnie lata dawne piramidy były znalezione także w Chinach, Japonii, Tybecie.
Michił Lwowski,  Krym. - 20.07.2001


* * *


To jeszcze nie wszystko, bowiem wyłowiłem w Internecie jeszcze następny smakowity kawałek pióra tego samego autora:


Tajemnica krymskich piramid bliska rozwiązania

Uczeni wysunęli dwie podstawowe hipotezy na temat pochodzenia tajemniczych podziemnych obiektów


Pielgrzymka na miejsce wykopalisk


Opublikowany w poprzednim numerze «tołstuszki» (z 20 lipca) http://twer.kp.ru/daily/22595  o znalezionych w Krymie podziemnych piramidach w dosłownym sensie słowa podniecił ludność półwyspu. Pas leśny jest na peryferiach Sewastopola, gdzie było ukazane pierwsza z siedmiu gigantycznych budów, stała się miejscem pielgrzymki ciekawych mieszkańców Krymu. Ludzie gromadzą się przy 10-metrowym podziemnym szybie, prowadzącego do ściany piramidy, hukają, rzucają kamienie, a potem długo wsłuchują się, próbując takim chałupniczym sposobem określić głębokość piramidy. Schodzić że na dół po chwiejącej linowej drabince nikt nie ryzykuje. «Pora już za przegląd pieniędzy brać», - żartują autorzy sensacyjnej rzeczy znalezionej - członkowie SGNB. Zresztą, dowcipu dowcipami, a pieniądze badaczom rzeczywiście potrzebne – niestety. Za czas, który przeszły od momentu naszej pierwszej publikacji, oni opuścili się wewnątrz piramidy na głębokość 38 metrów i ukazali, że jest ono dalej szczelnie zawalone ziemią i odłamkami skał. Żeby przebić tę warstwę i spróbować osiągnąć dna piramidy, niezbędnym jest specjalny ekwipunek i technika, której u sewastopolskich entuzjastów nie ma, jak i nie ma pieniędzy na nie.

A co na to oficjalne naukowe instytucje Krymu i Ukrainy? One, jak i same piramidy, zachowują zagadkowe i majestatyczne milczenie. W krymskiej filii Instytutu Archeologii Akademii Nauk Ukrainy odmówili dania nam chociaż jakikolwiek komentarz co do możliwego pochodzenia i wieku tajemniczych podziemnych obiektów. Pytamy o ekwipunek dla specjalnej archeologicznej ekspedycji i ochronie miejsca wykopu - przecież mowa jest jednak o unikalnych zabytkach! - Tymczasem nawet nikt tego nie rozpatruje. Członkom SGNB muszą zatem liczyć tylko na swoje siły.


Hipoteza № 1: Pomniki najdawniejszej cywilizacji


Ze względu na niebezpieczeństwo obsunięcia się ziemi, sewastopolscy badacze tymczasowo wstrzymali wykopki wewnątrz piramidy i w danym momencie zajmują się zbadaniem ścian podziemnej budowli, która jest złożona z wapiennych bloków, obsmarowanych gliną. Wzorcowe rozmiary bloków: Długość - 2 - 2,5 metra, wysokość jest 1,5 metra. Ustalono, że przy wykończeniu krawędzi piramid używano takie materiały, jak gips, ołów, płynne szkło.[3]

Pracownicy grupy już przeprowadzili porównawczą analizę krymskich i egipskich piramid: po to badacze przywieźli z Egiptu próbkę z bloku jednej z trzech wielkich piramid w Gizie. I wyjaśniło się, że dawni Egipcjanie i tajemnicze krymskie budowniczowie korzystali praktycznie z tego samego materiału! Prawda, bloki egipskich piramid mają znacznie większe rozmiary: ich długość osiąga 20 metrów. Natomiast, jak uważają członkowie SGNB, odkryte przez nich w Krymie budowle prześcigają swoich egipskich współbraci pod względem wieku. Logika ich rozważań przy tym taka: Wszystkie siedem krymskich piramid spoczywają pod ziemią na głębokości od 5 do 10 metrów pod warstwą osadowych żwirów, piasków i mułów. Jak przypuszczają Sewastopolczycy, to mogło zostać rezultatem gigantycznej powodzi: woda rozmyła czarnoziem na obszernych terytoriach i piramidy okazały się pochowanymi pod warstwą naniesionego podłoża. A podobne kataklizmy w tym okręgu Ziemi działy się w okresie od 12 do 3 tysięcy lat przed naszą erą. Dla porównania: Najdawniejsza z egipskich piramid jest piramidą Dżosera - była zbudowana w XXVIII wieku p.n.e., czyli tylko przez 2800 lat przed narodzeniem Chrystusa.

- Badając i analizując przy pomocy specjalnych nadajników POLA SVHF, wypromieniowanego przez krymskie piramidy, doszliśmy do wniosku, że one były wykorzystywane przez ludzi do zarządzania jakimiś ważnymi procesami, - opowiada Witalij Goch, kierownik SGNB. - Przecież, do przykładu, ołów, którego wykorzystywano przy budowie tych budowli, może dobrze rezonować, a wodorotlenek miedzi i tlenek aluminium przy mieszaniu z gliną utworzą świetny półprzewodnik, który może przeobrażać energię według jej częstotliwości. Wszystko to świadczy o tym, że dawni budowniczowie należeli do wysokorozwiniętej cywilizacji.


Hipoteza № 2: starogreckie termosy


Inny punkt widzenia na sprawę krymskich piramid ma Wiktor Nadikta, starszy naukowy pracownik Wydziału Historyczno-Archeologicznego Symferopolskiego Muzeum Krajoznawczego.

- Nie myślę, że mowa jest o jakiejś nieznanej dotychczas dawnej cywilizacji, - mówi Wiktor Michajłowicz. - Te piramidy mogli zbudować starogreccy przesiedleńcy, którzy ukazali się na półwyspie w VI - V w. p.n.e. Mamy dane, że Grecy rzeczywiście budowali takie budowle, tylko że budowali je szczytem na dół i używali ich jako… gigantycznych termosów albo kondensatorów wilgoci. Antyczni budowniczowie kopali w gruncie lejkowaty dół o głębokości około dwóch metrów, której ściany potem wykładali kamieniami. Na powierzchni ziemi z bloków wznosiły ściany o wysokości do 10 metrów - powstawała obcięta piramida albo coś w rodzaju krateru wulkanu. Pod wieczór wskutek różnicy temperatur na kamieniach piramidy kondensowała się wilgoć. Nocą ona spływała po ścianach do podziemnego zbiornika, i ludzie w ten sposób otrzymywali niesłoną wodę. Podobne termosy-piramidy były rozpowszechniane w pierwszej kolejności na zachodzie Krymu, gdzie o wodę było szczególnie ciężko: poziom gruntowych wód jest bardzo niski, do tego sam gleba obfituje skalistymi bałwanami.

Takie piramidy budowało się na Krymie niemal do XVI w., kiedy na półwysep przyszli Tatarzy.


Dokopiemy się do prawdy razem!


Teraz z powodu pochodzenia ukazanych w Krymie piramid wybijają się najróżniejsze wersje, często absolutnie przeciwlegli. Spotykają się wśród nich i szczerze fantastyczni - blisko do mitycznych architektów-atlant. Można, że światło na tajemnicę tych budów pomożecie rozlać najdalsze rozkop sewastopolskich badaczy. «Komsomołka» wzywa swoich czytelników - archeologów, historyków, po prostu wykształconych ludzi – by razem odgadnąć krymską zagadkę. Proszę przysyłać nam swoje wersje i hipotezy na adres redakcji: «Komsomolska prawda» (i tu podane adresy i telefony kontaktowe redakcji oraz szefa SGNB). Razem dokopiemy się do prawdy!

Zejście w wnętrza piramidy tymczasem kończy się na oznaczeniu 38 metrów. Dalej jest zwarty zawał.


* * *

Kolejna informacja – tym razem trzeźwiejsza:

Czy krymskie „piramidy” będą odkopane?

10 lat temu w mediach pojawił się news: na Krymie w okolicach Sewastopola zostały odkryte podziemne piramidy, a nawet do jednej z nich udało się przebić szyb. Sensacja przebrzmiała bez żadnego rezultatu, i szybko o niej zapomnieliśmy. Ale nie – tego lata (2010 roku – przyp. aut.) jak to ujawniono publicznie, tajemnica krymskich piramid powinna zostać wreszcie ujawniona: na miejscu jednego z tych artefaktów pracuje już ciężki sprzęt.

Początek historii z krymskimi piramidami sięga roku 2001, kiedy to Sewastopolska Grupa Naukowo-Badawcza (SGNB) pod kierownictwem dr n. techn. Witalija Anatoliewicza Gocha powiadomiła media o swoim sensacyjnym odkryciu. Według innych opublikowanych źródeł, podziemne piramidy odkryto jeszcze w latach 1999 lub 2000. Odkrycia dokonano absolutnie zwyczajnie – w czasie poszukiwań wód termalnych przy użyciu metody geohydrodiagnostyki – specjalnie opracowanych na podstawie biolokacji (różdżkarstwa) opatentowanych w Urzędzie Patentowym Ukrainy – Patent nr 134O8A z 16.12.1996 r. MKI G 01V 9/12, Ukraina).

Na miejscu prowadzonych sondaży geologicznych w okolicach Sewastopola, dokonywanych przy pomocy unikalnego „przyrządu Gocha” z jego „autorskimi technologiami know-how” zarejestrowano obecność silnego pola energetycznego o średnicy ok. 100 metrów. W punkcie maksymalnego natężenia pola zdecydowano się wykopać szyb w celu „oszacowania głębokości i wielkości zasobów termalnych wód i towarzyszącego im  pola energetycznego”. Na głębokości 9,5 m geolodzy natknęli się na płytę z gipsobetonu. Potem, po sforsowaniu tej przeszkody, udało się im opuścić na głębokość 38 m licząc od poziomu gruntu. Jednakże nie udało się im dojść do dna zagadkowego obiektu, gdyż groziło to zasypaniem szybu, a przy pomocy prymitywnej techniki – wiadra na linie i bloku udało się wydobyć zeń 40 ton ziemi.

Dokonane odkrycia pozwalały na stwierdzenie, że pod ziemią znajduje się jakiś obiekt wykonany ludzkimi rękami, który po przeprowadzeniu badań przy użyciu unikalnych metod „geologogeografii” i „geohydrodiagnostyki” został zidentyfikowany jako piramida. Wysokość tej podziemnej budowli wynosi około 45 m a długość boku podstawy – 72 m. I ponadto… - w jeden z jej boków została wbudowana figura Sfinksa, przypominająca bardziej figury z Wyspy Wielkanocnej i mającej w ciemieniowej części głowy „rezonator”.

Według oświadczenia jednego z uczestników wyprawy SGNB Tarana W. odkryta piramida nie jest bynajmniej jedyną, i że strefa poszukiwań powinna być rozszerzona. I tak przy użyciu „sposobu geologogeografii” odkryto jeszcze kolejnych sześć pogrzebanych pod ziemią konstrukcji, które rozciągały się wszystkie w linii prostej zorientowanej z NW na SE – od Przylądka Chersonez do Przylądka Sarycz, wzdłuż linii brzegowej. Tak więc tym sposobem ilość piramid na Krymie wzrosła do 37, a na terytorium Ukrainy znaleziono co najmniej 200 podobnych obiektów będących fragmentami „jednolitego planetarnego systemu sakralnych centrów”. 

Dalsze opowiadanie o krymskich piramidach, wokół których zgromadzono całe tony okultystyczno-mistycznych bzdur pod wywieszką „nauki”, nie ma sensu. Każdy, kto ma na to ochotę, może się zapoznać z nimi posługując się systemami poszukiwawczymi – w Internecie znajdują się różne informacje na ten temat  sensacyjne informacje na temat nowopowstałego państwa już nie są takie sensacyjne – opowieści o Ukrainie – ojczyźnie słoni czy miejscu istnienia lądowiska pozaplanetarnej cywilizacji już się skończyły, ale entuzjaści wciąż nie poddają się.  

Analizować autorskie opracowania W. A . Gocha, bazujące na jakiejś know-how, które jawi się jako komercyjna tajemnica, też tutaj nie będziemy. Zostawmy to odpowiednim specjalistom. Ale wykorzystując dostępne informacje pojawiają się wielkie wątpliwości w zdeklarowanej naukowości opracowanych metod. Bo dziwnie czyta się o tym, jak kapitan 1. rangi[4] rezerwy i doktor technicznych nauk z pomocą swoich samodziałowych metod i przyrządów robi odkrycia, godnej całej Akademii Nauk i żądającego rewizji całego złożonego obrazu świata nawołując do radykalnego poprawiania szkolnych podręczników. Zgoda, gdyby ograniczałoby się to tylko do poszukiwania podziemnych wód i kopalin, ale przecież już zaproponowano nowy model jądra Ziemi, „przeskanowania” Marsa z Księżycem, ujawniony fakt energio-wymiany jądra Ziemi przez piramidy z gwiazdami Vegą, Canopusem i Capellą, a w gwiazdozbiorach Plejady i Orion wykryto oznaki życia. No i dlaczego uczeni tyle czasu tracą na badania przy użyciu teleskopu Hubble’a, skoro wszystko jest takie proste?

Skoro już dźwięczą krytyczne uwagi pod adresem pracy grupy Gocha, to i tak na tle ogólnego potoku informacji o krymskich piramidach i ogłoszeniami o „ezoterycznych wycieczkach” one wydaja się być tylko malutkimi wysepkami rozsądku. „Krymskie piramidy” aktywnie przekształcają się w mistyczny kult, podobnie do Arkaima, ale ten ostatni, w odróżnieniu od podziemnych budowli Krymu, przedstawia sobą realny archeologiczny obiekt.

Naukowości badaniom SGBN w żaden sposób nie przydają ani członkowstwo w Międzynarodowej Akademii Energoinformacyjnych Nauk (MAEN) i Międzynarodowej Akademii Fundamentalnych Podstaw Bytu (MAFOB), ani przyciągnięcie do wspólnych poszukiwań już jawnie nie-naukowców: „Naukowo-badawczej” grupy „Altair” (była znana także pod nazwami „Tierra”, „NAME”, w rzeczywistości symferopolska grupa jasnowidzących i ekstrasensów) razem z Centrum Duchowego Rozwoju „Galaktyka”, Międzynarodowym Centrum Kosmicznego Rozumu (MCKR, w Moskwie) na czele z akademikiem J. N. Światowym, i „naukowej” grupy akademika E. R. Mułdaszewa.

Na szczególną uwagę zasługują wspomniani przez Witalija Gocha w czasie transmisji z otwarcia piramidy dwaj naukowcy z arizońskiego uniwersytetu wizytujący Krym, a w szczególności profesor Allan Hildebrand. Opierając się na zatwierdzeniach sewastopolskich badaczy o szerokim zastosowaniu podczas budowy podziemnej piramidy białka (jajecznego), Amerykanin wyraził ideę, że do otrzymania takich objętości cennego materiału eksploatowano nie inaczej jak jajka dinozaurów, które wymarły 65 milionów lat temu. I lekką ręką kolegi zza oceanu wieki krymskiej sensacji był postarzony z 15-20 tys. lat (znowu, nie wiadomo jak było przeprowadzone datowanie) do, co najmniej, końca okresu kredowego. Pozostaje tylko wzruszyć ramionami i nieodpłatnie wnieść wkład w skarbonkę tak śmiałych przypuszczeń... No bo czy budowa tego Planetarnego Systemu Sakralnego nie doprowadziła do zagłady dinozaurów? Na pewno na tą budowę poszły wszystkie ich jaja z wiadomym skutkiem – dinozaury wymarły – sic!

Niezrozumiałym jest tylko to, dlaczego przy takim zainteresowaniu mediów podziemnymi piramidami z epoki dinozaurów, nie zainteresowali się nimi wszechwładni akademicy i władze Krymu a dokładniej Komitetu ds. Ochrony Pomników przy Radzie Ministrów A. R. Krym i krymska filia Instytutu Archeologii Akademii Nauk Ukrainy? Prawdopodobnie dlatego, że naukowe podejście powinno bazować nie na głośnych gołosłownych sensacjach, a na naukowej metodologii, włączając zasadę "brzytwy Occhama" – „nie mnóż bytów ponad potrzebę”. Jeśli wskazany przez grupę Gocha podziemny obiekt tak naprawdę jest wykonany ręką ludzką, to czyż nie znajdzie się bardziej racjonalistycznych wersji o jego pochodzeniu i przeznaczeniu?

Według pracowników Muzeum Rezerwatu Chiersonies-Tawriczeskiego, poszukiwacze piramid prowadzą swe wykopki obok ruin zamku z IV w. przed naszą erą, a rzekoma „jama-rezonator” w „głowie sfinksa” jest typową cysterną dla zbierania wody, wykutą w wapieniu. W 2001 roku starszy naukowy pracownik historyczno-archeologicznego wydziału Symferopolskiego Muzeum Krajoznawczego Wiktor Nadikta przypuścił, że budowla może być dziełem rąk starogreckich osiedleńców, którzy pokazali się na Krymie w VI – V w. przed naszą erą. Grecy rzeczywiście budowali podobne budowle, których używali w charakterze gigantycznych termosów albo kondensatorów wilgoci i budowali je oni do przyjścia na półwysep Tatarów w XVI wieku.

Możliwe, że pojawi się jeszcze mnóstwo wersji na temat „krymskich piramid”, ale hipoteza o cyklopowych budowach dawnych cywilizacji czasów dinozaurów wymaga dokąd jak największej i przekonywającej podstawy, niż było to przedstawione dotychczas. I widocznie nie bez powodu w lipcu 2010 roku ukazała się informacja, że na miejscu pierwszej wykrytej piramidy teraz pełną parą pracuje ciężka koparka próbując dokopać się do prawdy (działka z „megalitem” była wzięta w wynajem na 30 lat przez pewnego sewastopolskiego przedsiębiorcę). Wykopami kieruje zawiadujący katedrą archeologii odesskiego Uniwersytetu Ewolucji Rozumu (!?) Władimir Żytnik, który zdołał dołączyć się do tego projektu inwestycji. Kto wie, może w tym sezonie ta chora sensacja i przekształci się we wstrząsający fundamenty szeregu nauk niezachwiany fakt? Chciałoby się wierzyć w te wszystkie cudowności – jakże bardzo![5]


* * *


Ufff… Jeszcze trochę, a uwierzyłbym w te „opowieści dawnej treści”… Całe szczęście, że publicysta z RIAN zachował do tego wszystkiego dystans i krytycyzm.
Wydaje mi się jednak, że decydujący cios tym majaczeniom zadała Polka – Pani red. Barbara Włodarczyk prezentująca od kilku lat znakomite reportaże pod wspólnym tytułem „Szerokie tory” na temat Rosji i krajów byłego Związku Radzieckiego. W jednym z nich, który wyemitowano w poniedziałek, 13 września 2010 roku, red. Barbara Włodarczyk zwiedza właśnie podziemne konstrukcje rozmieszczone nad Morzem Czarnym od Eupatorii do Jałty.


No i co się okazuje? A to, że konstrukcje te – acz potężne – zbudowano w latach 70. i 80. XX wieku.  Południowe wybrzeża Krymu miały być potężną bazą radzieckiej Floty Czarnomorskiej na wypadek wybuchu III Wojny Światowej. Ogromne bunkry wyryte w skałach z wielometrowymi stropami z żelbetu zdolnymi wytrzymać nawet atak atomowy. To właśnie stąd miały ruszyć okręty – a szczególnie okręty podwodne z napędem atomowym – na akweny Morza Czarnego, Morza Marmara i wschodnich sektorów Morza Śródziemnego, gdzie miały zwalczać okręty NATO i amerykańskiej VI Floty oraz otworzyć wolne przejścia radzieckim siłom morskim na Południowy Atlantyk poprzez Dardanele, Cieśninę Messyńską, Cieśninę Tunezyjską i Gibraltar. To właśnie tam znajdowały się podwodne bunkry służące do dokowania okrętów podwodnych, podziemne hangary samolotów pionowego startu i lądowania – jeden z nich zaobserwował znany symferopolski ufolog – Anton A. Anfałow, o czym można przeczytać w pracach Bronisława Rzepeckiego. Tutaj znajdowały się węzły i centra systemów łączności kablowej, radiowej i satelitarnej, centrale dowodzenia i kierowania atakiem wojsk radzieckich na Grecję, Włochy, Turcję i inne kraje Bliskiego Wschodu. Tutaj mogły znajdować się centra dowodzenia siłami strategicznymi i kosmicznymi w działaniach III Wojny Światowej. No i tutaj – co już wiem skądinąd – mogły znajdować się specjalne ośrodki tresury delfinów do wykonywania zadań w rodzaju minowania jednostek morskich, wykrywania min i rozminowywania akwenów, a także zabijania ludzi. Były to jedne z pierwszych zwierząt GMO. Na szczęście te obłąkańcze plany padły z prostego powodu – braku pieniędzy…


Obawiam się, że te wszystkie podziemne piramidy i inne „sensacyjne” i „tajemnicze” obiekty są jedynie wytworami bajarzy i bajkopisarzy XXI wieku, za swoje wielkie pięć minut sławy. Rzecz jest normalna i przechodziliśmy przez to w latach 1989 - 1996, kiedy to zachłysnęliśmy się możliwościami kontaktów z Zachodem. Jednakże szybko doszło do nas, że na Zachodzie właściwie skończyły się tematy do opisywania. Od czasu do czasu reanimuje się Roswell i inne miejsca rzekomych ufokatastrof oraz innych incydentów w rodzaju porwania Barney’a i Betty Hillów, czy inne spektakularne wydarzenia. Wymyśla się więc różne bzdury w rodzaju „chemtrails” czy straszliwego spisku HAARP, na podstawie których buduje się coraz nowsze i coraz głupsze teorie spiskowe. Skierowano zatem zainteresowania na Wschód, i stamtąd czerpie się materiały do nowej porcji urojeń, które się dobrze sprzedają. Stąd właśnie ów owczy pęd niektórych polskich pseudo-ufologów do wypychania polskich archiwów na zachodni rynek. Obawiam się właśnie, że te wszystkie opowieści o piramidach na Krymie należą właśnie do takich legend…


Inna rzecz, że na wszystkie tajemnice z czasów ZSRR będzie długo nałożony knebel i czapa, bowiem mimo tego, że Ukraina jest suwerennym państwem, to wciąż na jej terytorium znajdują się wojska Armii Rosyjskiej oraz okręty i samoloty Rosyjskiej Floty Czarnomorskiej. Poza tym nie zapominajmy, że Autonomiczna Republika Krymu stanowi rosyjską pół-enklawę na terytorium Ukrainy, bowiem demograficznie Rosjanie stanowią tam większość. A to oznacza dodatkowy komplikator w przeprowadzeniu jakichś szeroko zakrojonych badań jakichkolwiek obiektów na terenie półwyspu. A zatem nie ma się czego podniecać – póki nie zmienią się układy polityczne na Krymie, póty możemy się spodziewać stamtąd właściwie wszystkiego.  


Bo aktualnie, o krymskich piramidach zrobiło się cicho. Taka jest właśnie paleoastronautyka kreatywna, która rządzi się takimi samymi prawami jak kreatywna ufologia. Idę o zakład, że o krymskich piramidach znów usłyszymy gdzieś koło roku 2020. Dokładnie tak, jak było w przypadku ufokatastrofy w Roswell, która odżywa co jakiś czas na łamach tabloidów kolejnym „nieznanym” i „przypadkowo odkrytym” epizodem – oczywiście sensacyjnym, a juści!!! – tej historii. A zatem czekamy na następne „sensacje” z Krymu o tamtejszych piramidach.


Przekład z j. rosyjskiego i komentarz – 
Robert K. Leśniakiewicz ©


[1] SVHF – superwysoka częstotliwość. Obecnie w radiofonii stosuje się skrót EHF i obejmuje on fale radiowe o częstotliwościach 30 – 300 GHz i długości 10 – 1 mm.
[2] W rzeczywistości jest ich 111.
[3] Krzemian sodu - Na2SiO3 – stosowany jako środek do biernej ochrony przeciwpożarowej. 
[4] Polski odpowiednik – komandor.
[5] Opracowano na podstawie:
1.             Львовски М. В Крыму нашли семь подземных пирамид // Комсомольская правда в Белоруссии. 2001. 20 июля. С. 28.
2.             Львовски М. Тайна крымских пирамид близка к разгадке // Комсомольская правда в Белоруссии. 2001. 27 июля. С. 7.
3.             Коваленко И. Крымские пирамиды: разоблачение сенсации (2001-2005)
4.             Пирамидомания // Киевские ведомости. 2002. 2 февраля (№23). С. 12.
5.             Пирамиды Крыма и Одесский Храм Света
6.             Документальный фильм "Севастопольские пирамиды" (2005), реж. А. Симонова.
7.             Телепередача "Тайный plus" (2007) – в гостях Гох В.А. и Буданов М.Ф.
8.             Новые тайны крымских пирамид / Спец. выпуск газеты "Голос Галактики". Гомель, 2008.
9.             Львовски М. В Севастополе ищут доказательства прямой связи с космосом / СЕГОДНЯ.ua – 06.07.2010
10.           Гох В. Как были открыты крымские пирамиды
11.           Know how Гоха В.А.: информационный бюллетень
12.           Торсионные технологии Виталия Гоха

poniedziałek, 16 maja 2011

Suadamowie: Wodni UMH Morza Kaspijskiego



Oleg Jefremow

Na temat UMAH – Unknown Mysterious Aquatic Humanoids czyli Nieznanych Tajemniczych Wodnych Humanoidów, vel Wodnych Ludzi w Morzu Kaspijskim już pisałem na naszym blogu CBZA. Obserwacji tajemniczych wodnych UMH dokonali wtedy Irańczycy. Tym razem będzie to artykuł na temat UMAH, które zaobserwowali różni ludzie tam mieszkający i co zostało opisane na łamach rosyjskiego czasopisma NLO - wydanie specjalne nr 1/2011, s. 11. A oto ten materiał:

Przygoda Rustama Karimowa

W lipcu 2002 roku młody azerbejdżański biznesmen Rustam Karimow wydał przyjęcie dla swych greckich przyjaciół na swym jachcie pływającym po Morzu Kaspijskim. To był jego drugi jacht – pierwszy znajdował się na Adriatyku i nie zdążył na niego skompletować załogi i na razie obsadził ją swoimi greckimi znajomymi. W nocy wiatr ucichł i jacht stanął w dryfie. Nie zapuszczono silnika Diesla – bowiem właściciel jachtu i jego załoga obchodziła hucznie dzień jego urodzin. W budce sternika znajdował się tylko wachtowy stermotorzysta. Któryś z Greków wyszedł na pokład zapalić papierosa w specjalnie do tego przeznaczonym miejscu. Jasno świecił księżyc i uwagę Greka przykuły dwie ludzkie sylwetki znajdujące się na małym pontonie po drugiej stronie pokładu i właściwie nie wiadomo, co tam robiące. Szybko poszedł do sterówki, gdzie wraz z wachtowym wzięli silny reflektor i włączyli go oświetlając nieznanych gości. Ci z kolei zachowali się dziwnie – wyprostowali się nagle i wyskoczyli przez burty znikając w wodzie. Na próżno Grecy wodzili promieniem reflektora po wodzie – pływaków na wodzie nie było. Wachtowy włączył syrenę alarmową ogłaszając alarm „człowiek za burtą” i załoga wraz z gośćmi oraz armatorem jachtu wybiegła na pokład. Wachtowi podnieśli z wody ponton i zobaczyli, że na jego dnie znajdowała się woda z jakimiś kępami wodorostów i dwiema dużymi rybami. Wydawało się być jasnym, że nieznane istoty weszły na ponton z zamiarem zjedzenia tych ryb, w czym przeszkodzili mu marynarze.

Rustam wyjaśnił swoim gościom, że to byli najprawdopodobniej Suadamowie – Wodni Ludzie, o których legendy opowiada się w wielu ludach, zamieszkujących wybrzeża Morza Kaspijskiego: Rosjan, Kazachów, Irańczyków, Kałmuków, Dagestańczyków, Azerów, Turkmenów i innych. Potwierdził to grecki kapitan, który twierdził, że w Morzu Adriatyckim też istnieją podobne stworzenia.

UMAH w Nieftianych Kamniach

Faktycznie, w początku lat 80. ubiegłego stulecia, kaspijscy nafciarze nieraz informowali o swoich spotkaniach z Suadamami. W tamtych czasach zdecydowana większość kaspijskiej ropy była wydobywana na kaspijskim szelfie. Estakady i mola biegły daleko w morze – nawet na 50 km od brzegu i na płytkiej wodzie powstało całe miasto nafciarzy – Nieftiannyje Kamni. Na nadwodnych platformach znajdowały się domy, sklepy, klub a nawet niektórzy mieszkańcy zajmowali się ogrodnictwem!  

Pewnego dnia, jeden z robotników z wieży wiertniczej wracał po zmianie do hotelu robotniczego. Musiał przejść kilka kilometrów, by dotrzeć do Nieftiannych Kamniej. Naraz za słupem elektrycznym zauważył on dziwną ludzką sylwetkę, siedzącą w kucki. Ten „chłopek” był zupełnie nagi, ale jego figura była dziwnie rozmyta, jakby literalnie trząsł się z zimna, a jego twarz była niewidoczna za słupem. Robotnik się przestraszył i na wszelki wypadek przeszedł na druga stronę estakady i zaczął powoli poruszać się do przodu. Kiedy dzielił ich dystans jakich 10 metrów, skurczona postać nie wyprostowała się, ale prześlizgnęła się pod relingiem i wpadła do wody. wysokość estakady wynosiła w tym miejscu 15 metrów – to jest wysokość czteropiętrowego domu. Robotnik podbiegł do tego miejsca, ale w wodzie nie było nikogo…

Po pół godzinie dotarł do osiedla i opowiedział o tym, co wiedział. Okazało się przy tym, że podobne incydenty z UMAH zdarzały się niejednokrotnie innym nafciarzom.

Nocne spotkanie na plaży

W literaturze poświęconej niezwykłym zjawiskom został opisany jeszcze jeden niedawny przypadek z młodą parą, która kochała się w pogodną, ciepłą noc na plaży. Chłopiec i dziewczyna byli tak zajęci sobą, że nie zauważyli, jak z morza bezszelestnie wyszły trzy nagie postacie ludzkie. Ciekawe jest to, że świadkowie także zauważyli dziwne rozmazanie sylwetek tych stworzeń. Suadamowie otoczyli ich i pochylili nad nimi, by przyjrzeć się dokładnie temu, czym „lądowi ludzie” się tak pilnie zajmowali. I w tej chwili na plaży rozległ się krzyk przerażonej dziewczyny. Ta reakcja tak przeraziła Wodnych Ludzi, że natychmiast zniknęli w wodzie. Po tym spotkaniu chłopiec wylądował w psychiatryku i potrzebne mu było dłuższe leczenie.

Kilka linijek temu fenomenowi poświęcił znany badacz Nieznanego – Wadim Czernobrow w swej Encyklopedii zjawisk anomalnych w przyrodzie:

SUADAM (turkmeński) – wodny człowiek – jedna z nazw wodnych stworzeń jakoby żyjących w Morzu Kaspijskim. Dziś w ten sposób określa się przywidzenia, które zdarzają się na wodzie czy na brzegu, szczególnie w okolicach Nieftiannych Kamniej k./Baku.

UMAH z UFO?

Istnieje jeszcze jedna wersja zdarzeń dotycząca pojawienia się UMAH: w końcówce lat 20. ubiegłego wieku, w Karelii nad wioską Szusznawołok przeleciał cylindryczny, dziesięciometrowej długości obiekt latający, z którego części ogonowej wyrywały się płomienie. NOL przebił lód na jeziorze i wszedł pod wodę. A w jakiś czas po tym wydarzeniu, miejscowi zaczęli spotykać na brzegu jeziora jakieś stworzenie o wzroście nieco powyżej metra, z cienkimi rękami i nogami i wielką głową. Na widok ludzi, istota ta szybko zanurzała się w wody jeziora.

I nawet w dalekiej Japonii też istnieje tamtejszy „kamyczkowy człowiek”, który nie tylko zamieszkuje pod wodą, ale może także latać w powietrzu! Jak twierdzą Japończycy, ma on na nogach płetwy, a na jego twarzy znajduje się maska z karbowanym przewodem prowadzącym do jakiegoś cylindra przymocowanego do jego pleców. Jeżeli nie jest to czyjś głupi żart, to przed nami znajduje się typowy płetwonurek z… japońskich legend!

Można także wspomnieć o znanych z literatury spotkaniach z Wodnymi Ludźmi na krymskim wybrzeżu Morza Czarnego. Ciekawym jest to, że we wszystkich relacjach wspomina się o osobach płci męskiej z rękami i nogami, a nie o Syrenach czy Rusałkach jak je nazywają Rosjanie, z rybimi ogonami – o których także istnieje cała masa relacji i świadectw.

Niestety – do dziś dnia te Rusały (???) i Rusałki pozostają zagadkowymi istotami – a według poglądów niektórych ludzi – wprost istotami z bajki…

Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©   

Polski obornik w Bałtyku

Oskarżenia szwedzkiej TV: Polska zatruwa Morze Bałtyckie obornikiem


- W Polsce rośnie produkcja obornika, który trafia do Morza Bałtyckiego z pominięciem oczyszczalni ścieków, powodując tworzenie się glonów i sinic w wodzie morskiej - twierdzą autorzy reportażu pokazanego w niedzielę wieczorem w szwedzkiej telewizji publicznej SVT.


W filmie dokumentalnym "Nasze zaświnione morze" jego twórcy, Folke Ryden i Ulrika Bjoerksten, pokazali proceder nielegalnego wylewania odchodów zwierzęcych z fermy trzody chlewnej wprost na pola w miejscowości Psie Głowy w powiecie drawskim (zachodniopomorskie).


Szwedzcy dziennikarze dowodzą, że tego typu sytuacje nie są w Polsce odosobnione, a w kraju powstaje coraz więcej dużych ferm, w których na skalę przemysłową, bez żadnych kontroli, hodowane są zwierzęta. Ich tezę potwierdza w reportażu prof. Zygmunt Pejsak z Polskiej Akademii Nauk a także przedstawiony w programie fragment raportu Najwyższej Izby Kontroli. Według tego dokumentu, "duże gospodarstwa nie przestrzegają przepisów o ochronie środowiska, a większość z nich nie opracowało planu pozbywania się odchodów".


Twórcy reportażu o zatruwanie Morza Bałtyckiego obornikiem oskarżyli także fermy na Białorusi oraz w Rosji. Pośrednio ich rozwój tłumaczą wzrostem spożycia mięsa w tych krajach, jaki nastąpił w ciągu ostatnich 50 lat.


Dziennikarze pokazali w reportażu, jak zwierzęce odchody przyczyniają się do rozwoju glonów i sinic w morzu, uniemożliwiając letni wypoczynek w Szwecji.


Folke Ryden i Ulrika Bjoerksten twierdzą, że stan Bałtyku jest dużo gorszy niż ten, jaki zakładali ministrowie środowiska państw regionu Morza Bałtyckiego w 2007 roku.


* * * * * * * * * 


Nagonka na Polskę trwa już od lat. Absurdalność tych zarzutów polega na tym, że najpierw krytykowano nas za to, że używaliśmy nawozów sztucznych - od czego w wodach Bałtyku wzrosła ilość NPK - a w szczególności szkodliwych azotynów. 


Obecnie stosuje sie nawozy naturalne i... - i znowu Polska jest na cenzurowanym - ergo - cokolwiek bysmy nie zrobili, Szwedom to będzie przeszkadzało. Zaskakujace jest to, że nie przeszkadza im to, że szwedzkie i fińskie papiernie wlewają swe ścieki do rzek i do morza z pominięciem oczyszczalni. Ale tak to jest - żeby uspokoić swoją opinię publiczną pokazuje się na sąsiadów. 


Bałtyk jest w tej chwili kloaką, ale nie tylko Polacy ją zaświnili. Polska nie jest chłopcem do bicia i niech Szwedzi raczej zabiorą się za problem zatopionych tam gazów i BŚT, które stwarzają większe niebezpieczeństwo, niż polski obornik! 

niedziela, 15 maja 2011

Nie tylko Czarnobyl: Radioaktywne zony na świecie



Ostatnie wydarzenia w Japonii zbulwersowały światową opinię publiczną i zaalarmowały ekologów. Przy tej okazji odżyły spory o to, czy budować w Polsce elektrownię jądrową, czy nie. Zdania są podzielone – atomowe lobby naciska na rząd, który jest przychylny projektom uszczęśliwienia nas dwoma – a docelowo aż dziesięcioma jądrówkami! Biorąc pod uwagę fakt, że każda z nich kosztuje 10 mld USD, przy zadłużeniu państwa rosnącym w zastraszającym postępie, możemy spać spokojnie. Jeżeli nawet w Polsce stanie jądrówka, to nie za naszego życia…

Tym niemniej należy pamiętać, że zabawa z atomem i jego eksploatacja doprowadziła do skażeń dużych połaci naszej planety o wód Wszechoceanu. Ziemia jest wielka, ale istnieje pewna granica, do której jest ona w stanie przyjmować i rozcieńczać materiały radioaktywne. Istnieje wiele stref, które są niebezpieczne dla zdrowia i życia – a przede wszystkim grożącym powstaniem letalnych mutacji, chorób genetycznych czy wprost mówiąc  potworniactw, które już stwierdza się u dzieci zrodzonych w tychże strefach.     

Oto skażone atomem strefy. Jest ich więcej niż myślisz. Nadal są groźne dla ludzi. Na świecie roi się od skażonych promieniowaniem miejsc nuklearnych katastrof, porzuconych poligonów czy składowisk odpadów, o których większość ludzi w ogóle nie wie - pisze "Der Spiegel".

Tygodnik przedstawił miejsca, w których do dziś szaleją liczniki Geigera:

1. Sellafield w Wielkiej Brytanii - miejsce pierwszej wielkiej katastrofy w elektrowni atomowej. W 1957 roku pożar reaktora spowodował śmierć 33 osób. Teren nadal pozostaje skażony.

2. Hanford w stanie Waszyngton - skażona strefa o powierzchni 240 mil kwadratowych wokół ośrodka przetwarzania plutonu. Obecnie jest to składowisko materiałów radioaktywnych.

3. Almeria w Hiszpanii - miejsce katastrofy amerykańskiego bombowca przewożącego broń nuklearną. B-52 rozbił się w 1966 roku, ale region nadal jest skażony. Eksperci szacują, że w na obszarze katastrofy ciągle znajduje się pół kilograma plutonu.

4. White Sands w Nowym Meksyku - amerykański poligon, gdzie testowano pierwsze bomy atomowe.

5. Semipałatyńsk w Kazachstanie - główny radziecki poligon atomowy. Skażony obszar ma wielkość 18,5 tys. km kwadratowych.

6. Pustynia Thar w Indiach - od 1974 mieści się tam indyjski poligon atomowy.

7. Morsleben - składowisko niemieckich odpadów nuklearnych.

8. Poligon w Nevadzie - położone w pobliżu Las Vegas miejsce testowania artyleryjskich pocisków atomowych.

9. Reggane w Algierii - pierwszy francuski poligon nuklearny, używany do 1962 roku. Nadal notowane jest tam skażenie.

10. Kysztym w Rosji - strefa o powierzchni 150 km kwadratowych skażona podczas wybuchu radioaktywnych odpadów z kopani uranu w 1958 roku. Z miasta wysiedlono 25 tys. ludzi, a katastrofę utajniono. (PR)

A do tego jeszcze katastrofy nuklearne w stopniach INES:

11. Chalk River EJ (Kanada) - 5°INES

12. Kysztym (Rosja) - 6°INES – patrz pkt. 10

13. Windscale EJ (Wk. Brytania) – 5°INES

14. Atomic City (ID, USA) - 4°INES

15. Three Mile Island EJ (PA, USA) - 5°INES

16. Czarnobyl (Ukraina) - 7°INES

17. Goiania EJ (Brazylia) - 5°INES

18. Tomsk (ZSRR/Rosja) - 4°INES

19. Tokaimura (Japonia) - 4°INES

20. Mihama EJ (Japonia) - 1°INES

21. Fukushima I EJ (Japonia) - 7°INES

22. W wykazie nie uwzględniono kilku awarii w niemieckiej Nord IV EJ w Lubminie k./Greifswaldu, w której doszło do co najmniej dwóch wypadków ocenianych na 5-6°INES, które rząd NRD utajnił.

No i do tego poligony atomowe w:

23. Orenburg (ZSRR/Rosja)

24. Nowa Ziemia (ZSRR/Rosja)

25. Marlinga + poligony w WA i Qld. (Australia)

26. Bikini, Enivetok, Eugelab (W-y Marshalla, USA)

27. Johnson Island (USA)

28. Moruroa/Mururoa (Polinezja Francuska)

29. Amchitka (AK, USA)

30. Poligony atomowe Ch.R.L. w prowincji Xinjiang, w okolicy Łob Nur (Lop-noor).

31. Testy nuklearne w jakuckiej tajdze, które miały miejsce w latach 60. i 70.

Ogólnie rzecz biorąc, do roku 2000 zdetonowano 2085 ładunków jądrowych (dane Greenpeace). Były to ładunki o różnej mocy i odpalono je w takich krajach jak: USA (1030), ZSRR/Rosja (710 w tym 962 wybuchy), Wk. Brytania (45), Francja (210), Chiny (45), Indie (6), Pakistan (6), Korea Pn. (2), RPA (1), Izrael (1) - dane wg SIPRI.

A do tego należy doliczyć reaktory jądrowe we wrakach zatopionych okrętów podwodnych:

32. USS Tresher (Zatoka Maine, Atlantyk) – we wraku znajduje się reaktor jądrowy.

33. USS Scorpion (okolice Azorów) – jak wyżej.

34. K-129 (okolice Hawajów) - podniesiony przez CIA. Okręt stanowił zagrożenie ze względu na 3 pociski rakietowe z głowicami nuklearnymi.

35. K-8  (Morze Barentsa) we wraku znajduje się reaktor trakcyjny.

36. K-219 (okolice Bermudów) – jak wyżej.

37. K-278 Komsomolec (Morze Norweskie) we wraku którego znajduje się 16 pocisków i 2 torpedy z głowicami nuklearnymi + 2 reaktory trakcyjne.

38. Okręt podwodny K-141 Kursk został podniesiony, tym niemniej stwarzał on zagrożenie ze względu na reaktory trakcyjne oraz uzbrojenie (16 pocisków rakietowych + 2 torpedy z głowicami nuklearnymi)

39. K-159 (Morze Barentsa) Okręt zatonął w czasie przeholowywania do stoczni na złom.

Nawiasem mówiąc na Nowej Ziemi poza poligonem Cizornaja Guba znajduje się 17 wraków statków załadowanych odpadami nuklearnymi oraz wlano kilka tysięcy ton skażonej trytem wody.

Podobne czynności wykonano także na Morzu Ochockim, gdzie miały miejsce zrzuty skażonej wody oraz płynnych roztworów radioaktywnych z reaktorów jądrowych w ZSRR.

No i na koniec trzeba jeszcze napisać o skażonych promieniotwórczo polach bitew, na których na skalę masową użyto broni DU/ZU – czyli zawierającej tzw. zubożony uran, a właściwie uran-238 z domieszkami uranu-236, uranu-237, plutonu-240 i innych silnie radioaktywnych izotopów. Aktualnie wszystkie kraje NATO i Izrael używają takiej amunicji – w tym w ćwiczebnych strzelaninach na polskich poligonach m.in. w Drawsku. Amunicja DU używana była masowo w:

40. I i II Wojnie w Zatoce Perskiej na terytorium Iraku i Kuwejtu...

41. … w czasie interwencji wojsk NATO na Bałkanach – w byłej Jugosławii i Kosowie oraz…

42. … w Wojnie Afgańskiej…

… w czasie których wojska USA i innych krajów biorących w nich udział wystrzeliły kilkaset tysięcy pocisków DU różnego rodzaju i różnego kalibru. Pobojowiska te są bardzo niebezpieczne dla ludzi i w ogóle istot żywych ze względu na promieniowanie i toksyczność związków uranu, plutonu i innych metali ciężkich użytych do produkcji amunicji DU, o czym pisał m.in. Piotr Bein na łamach Zielonych Brygad w latach 2000-2002, a także Siergiej Dunajew w artykule pt. Przeciwpancerna trucizna Wuja Sama w Tajnach XX wieka nr 11/2011, ss.8-9.

Opracował – Robert K. Leśniakiewicz ©



sobota, 14 maja 2011

Ichtiandry są wśród nas…


Władimir Łotochin

Powieściami słynnego rosyjskiego pisarza-fantasty Aleksandra Romanowicza Bielajewa w swoim czasie zaczytywali się nie tylko miłośnicy science-fiction. A film „Człowiek amfibia”[1] nakręcony według jego powieści, stał się jednym z najbardziej popularnych radzieckich filmów fantastycznych. Ale mało kto wie, że powieść „Człowiek-amfibia” Bielajew napisał nie tylko ze swej fantazji. Artykuł na ten temat ukazał się w rosyjskim czasopiśmie „Tajny XX wieka” nr 8/2011, ss. 8 – 9.

Los profesora Salvatore’a

Jak się okazało, nazwisko głównego bohatera tej książki nie zostało wymyślone przez autora. Ze słów Swietłany – młodszej córki Bielajewa – w połowie lat 20. XX wieku, jej ojciec wyczytał w zagranicznej gazecie o procesie sądowym, który miał miejsce w Buenos Aires, Argentyna. Mowa tam była o profesorze Salvatore[2], który dokonywał na dzieciach – za zezwoleniem ich rodziców – jakieś tajemnicze operacje. Czy stworzył on wreszcie człowieka-rybę - Ichtiandra[3] – tego do końca nie wiadomo, wiadomo jedynie, że miał on złote ręce i że uratował przed niechybną śmiercią setki dzieci i dorosłych – co było podkreślone w czasie trwania dochodzenia na temat jego działalności. Należy podkreślić, że nieudanej operacji czy operacji z zejściem śmiertelnym pacjenta nie było w karierze prof. Salvatore’a ani jednej (!!!), tym niemniej sąd nie zwrócił w czasie swego przewodu uwagi na ten niezwykły fakt. Z prawnego punktu widzenia niczego nie dało mu się zarzucić i za co skazać, więc obwiniono go o… obrazę Pana Boga! W rezultacie takiego „polowania na czarownice” profesora Salvatore’a skazano na 10 lat odsiadki…

Przeczytawszy artykuł, Aleksander Romanowicz bardzo przeżywał proces i jego wynik, a potem zdecydował się napisać książkę o starym profesorze i młodzieńcu, któremu przeszczepił on skrzela rekina. Tak więc powstała powieść o Ichtianderze i profesorze Salvatore.

„Udało się wbrew woli Boga”

No i okazuje się, że w Rosji mieliśmy swego własnego, prawdziwego „profesora Salvatore’a”. Wiosną 1903 roku, do Gatczinu przybył wojskowy lekarz, kpt. Artiemij Myszkin. Był to nie tylko doskonały chirurg, ale i człowiek doskonale znający chemię. Tak więc poza swoimi obowiązkami lekarza wojskowego zajmował się on także pracą naukową. Ponadto na jego żądanie wszyscy mieli mu udzielać wszelkiej pomocy, jakiej zażądał. Jak się okazało później, Myszkin przeprowadzał jeszcze bardziej nieprawdopodobne doświadczenia na zwierzętach, i udało się jemu wszczepić psom część skrzeli rekina. Rezultaty tego doświadczenia były bardziej, niż sensacyjne – psy mogły teraz oddychać pod wodą. Cud jednak nie trwał długo, bowiem zwierzęta doświadczalne padły wskutek odrzucenia przeszczepu przez ich organizmy.

A Myszkina wezwano do Petersburga, gdzie szef Wydziału Specjalnego Uzbrojenia poruczył mu specjalne i tajne zadanie. Rosyjska Flota potrzebowała specjalistów, którzy potrafiliby podkładać miny pod wodą[4] i zakładać je do burt nieprzyjacielskich statków i okrętów oraz wypełniać inne specjalistyczne misje podwodne – to znaczy po prostu przebywać długo pod wodą bez żadnych dodatkowych przyrządów do oddychania… A jemu, kapitanowi, polecono dokonania odpowiednich eksperymentów… na ludziach. I szybko znalazł się pierwszy ochotnik. Do ryzykownego eksperymentu zgłosił się młody żołnierz Ignatij Woropajew, co prawda wcale nie z poczucia patriotyzmu, a z tej przyczyny, iż był chorym na ciężką chorobę płuc i po prostu nie miał wyjścia. Nie miał nic do stracenia i wszystko do zyskania. Na szczęście operacja się udała, i pierwszy w Rosji człowiek-amfibia dobrze się czuł zarówno na ziemi jak i w wodzie. Niestety, jak w przypadku psów radość nie trwała długo i przeszczep został odrzucony. Eksperyment zakończył się śmiercią Woropajewa. Eksperymenty stanęły pod groźbą zerwania i sam minister obrony zwrócił się do cara Mikołaja II z prośbą o nie przerywanie prac. Odpowiedź władcy postawiła kropkę nad „i”: To się udało, ale wbrew woli Boga, a wszystko co jest Jemu przeciwne jest niebezpiecznym.

W archiwach III Rzeszy

U końca II Wojny Światowej uczeni pracujący dla hitlerowskiej Kriegsmarine i Wehrmachtu przeprowadzali eksperymenty medyczne, do których używano specjalnie wyselekcjonowanych więźniów obozów koncentracyjnych. W przypadku nieudanego eksperymentu groziła im niechybna śmierć. Zresztą groziła ona im także przypadku osiągnięcia pozytywnych rezultatów – wszak były one Ganz Geheim – ściśle tajne – a że najlepiej milczą umarli, więc…

Trzeba powiedzieć, że Niemcy działali bardzo produktywnie. Od eksperymentów do zastosowania ich rezultatów – z pomocą armii i floty – szybko przechodzili do konkretów i dzięki specjalnym preparatom niemieccy nurkowie mogli przeżywać bez dostępu powietrza przez 15 – 20 minut. I gdyby wojna nie doszła do swego logicznego zakończenia, to nie wiadomo, dokąd doszliby niemieccy uczeni w swych dokonaniach.

Eksperymenty trwają

Już w naszych czasach zostać kolejnym Ichtiandrem zgodził się zostać amerykański akwanauta Francis Faleichik. W Centrum Medycznym Duke University wszczepiono mu sztuczne skrzela. Detale tego eksperymentu znane są tylko wąskiemu kręgowi specjalistów wojskowych. Po przebyciu pod wodą około 4 godzin, oświadczył on: …przez ten czas nie czułem żadnego dyskomfortu. Dalsza część jego oświadczenia została utajniona i zamknięta pod siedmioma pieczęciami. Mówi się tylko, że eksperymenty wcale nie skończyły się na tych czterech godzinach. Faleichik mieszkał ponoć przez dowolnie długi okres czasu w wodach oceanu na głębokości trzech kilometrów.

Wielu współczesnych uczonych uważa, że wszczepienie albo podłączenie człowieka do skrzeli – to sprawa dalekiej przyszłości, póki nauka i medycyna nie zacznie traktować poważnie takie problemy. Jednakże nie oglądając się na takie opinie, Josef i Celine Bonawentura – para uczonych z Naukowo-Badawczego Instytutu Północnej Kalifornii nie koloryzowali naukowych dokonań. W wyniku długich badań, doświadczeń i obserwacji ryb oni postawili na swoim i skonstruowali sztuczne skrzela działające na zasadzie działania skrzeli rybich. Laboratoryjne próby przeszły dobrze, i można by było te skrzela wdrożyć do produkcji przemysłowej, ale…

Oto ich komentarz: …my używaliśmy do tych skrzeli syntetycznego analogu hemoglobiny. Dalej proponowaliśmy zrobić co następuje: w jednej sekcji urządzenia pozyskiwać tlen wprost z wody, a w drugiej odbierać go z „hemoglobiny” przy pomocy prądu elektrycznego. Jednakże wszystkie prawa do naszych wynalazków i dalszych prac wykupiła od nas pewna japońska firma, zajmująca się produkcją syntetycznej krwi. Skrzela jako takie ich zupełnie nie interesowały…       

* * *

Rzecz wymaga pewnego komentarza, bowiem wszystkie liczące się kraje mające dostęp do morza pracują nad stworzeniem człowieka-ryby. Na ten temat od pewnego czasu zrobiło się cicho, a to świadczy o tym, że się nad tym intensywnie pracuje. Przeszczepy czy farmakologiczne przedłużanie okresu przebywania człowieka pod wodą okazały się ślepym zaułkiem, ale pewne – nowe i bardzo szerokie – perspektywy otwiera inżynieria genetyczna. Być może właśnie dzięki niej uda się stworzyć człowieka dwudysznego, który będzie mógł żyć nad i pod wodą – coś jak Dagwood z amerykańskiego serialu fantastyczno przygodowego „SeaQuest DSV 4600”[5] (1993-1996) z Royem Schneiderem w roli głównej. Akcja tego serialu toczy się w niedalekiej przyszłości, ludzie opanowali morza i oceany ziemi. Kolonie miasta i większość życia toczy się pod wodą. Porządku pilnuje załoga SeaQuestu najnowocześniejszego, gigantycznego okrętu podwodnego. Bohaterowie to żołnierze w raz z naukowcami opływającym kulę ziemską i starający się pilnować ładu i porządku. Toczą walkę z przestępczością w wodzie. Choć i zdarzają się również misje w przyszłości jak i na odległych planetach. Powstało ogółem 59 odcinków. Polecam, bo jest to jeden z najciekawszych seriali tego typu. Jednym z bohaterów serialu jest Dagwood – zmutowany genetycznie człowiek, który mógł oddychać tlenem rozpuszczonym w wodzie przy pomocy genetycznie zmutowanych płucoskrzeli… Nie muszę dodawać, że on i jego pobratymcy zostali wyhodowani w laboratoriach wojskowych USA jako idealni podwodni komandosi.

Gdyby udało się stworzyć człowieka z hybrydowym układem oddechowym, to byłby to ogromny krok do przodu w dziedzinie podboju Wszechoceanu – ludzie mogliby poruszać się swobodnie w wodzie bez ciężkich skafandrów i butli ze skomplikowanymi mieszankami tlenowo-helowymi czy tlenowo-wodorowymi. Niestety, obawiam się najgorszego, to znaczy tego, że tacy ludzie byliby przede wszystkim podwodnymi siłami zbrojnymi i zostaliby oni wykorzystani przede wszystkim przeciwko innym ludziom.

I tutaj nasuwa się kolejna ponura refleksja.

A może taka próba już kiedyś miała miejsce? Jakieś 50.000 – 12.000 lat temu na Atlantydzie? Być może Atlantydzi zapragnęli podbić Wszechocean właśnie w ten sposób i wyprodukowali istoty ludzkie zdolne żyć w obu tych środowiskach? Stąd potem – po zagładzie Imperium Atlantydzkiego – od najgłębszej Starożytności poszedł hyr o istnieniu ludzkich, ziemnowodnych stworzeń: Syren, Rusałek, Najad, Nereid, Trytonów i innych tego rodzaju istot będących produktami inżynierii genetycznej? Opisał je w „Odysei” Homer, opisywali i inni uczeni Starożytności, Średniowiecza, Odrodzenia… Czemu nie? – jeżeli mamy już się imać hipotez szalonych, to właśnie ta hipoteza tłumaczy dokładnie wszystkie zaobserwowane przez stulecia fenomeny…  

Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©


[1] W polskiej wersji „Diabeł morski” (1961).
[2] Salvator w większości języków romańskich oznacza Zbawiciel i jest być może jakimś pseudonimem, za którym ukryto prawdziwe nazwisko tego uczonego i lekarza.
[3] Z greckiego ichtys – ryba i andros – człowiek.
[4] W tym czasie nie znano jeszcze torped, które mogły niszczyć okręty nieprzyjaciela wybuchami przyburtowymi.
[5] Później „SeaQuest 2032”