sobota, 27 sierpnia 2011

Atlantyda i Agharta (10)










Ludmiła Szaposznikowa[1]

Szamballa dawna i zagadkowa

Aby zrozumieć współczesne życie duchowe mieszkańców Południowej i Centralnej Azji, należy znać ich korzenie, którymi sa ich dawne religie. Taką możliwość dało poznanie dziś mało komu znanej religii Bön, która przetrwała od czasów, w których ludzie po raz pierwszy zawładnęli siłami Przyrody. Wyznawcy tej religii żyją w jednym z klasztorów w Północnych Indiach. W owym klasztorze znajduje się bezcenne dziedzictwo ich dawnej kultury. Słynna radziecka uczona, indolog opowiada o tym, czego dowiedziała się w trakcie swej podróży odbytej do Indii.

* * *

Mapę Szamballi[2] rysowano w garażu Lokesha Chandry. Rysowali ja długo, oblewając się potem w niesamowitym skwarze Delhi. Było ich trzech: rimpoche[3] - Senge Tenzing Djongdon i dwóch lamów, którzy przeszli z rimpoche całą drogę z Tybetu do Indii. Uciekli z Tybetu tajemnymi ścieżkami, prowadzącymi poprzez śnieżne przełęcze, których podejścia były strome, a zejścia niebezpieczne. Ci, z którymi przyszło się im spotkać na śnieżnych górskich drogach odnosili się do nich nieufnie. Większość z nich była buddystami, zaś oni byli wyznawcami starej religii Bön, reliktowego przed-buddyjskiego kultu, co stanowiło dla nich znaczne utrudnienie w podróży. Poza tym nieśli oni ze sobą i na sobie bezcenne manuskrypty. Te, których nie mogli zabrać ze sobą, poukrywali w tajnych skrytkach i jaskiniach. Rękopisy te przedstawiały stan opłakany. Najwiekszą wiedzę o nich uzyskał młody indyjski uczony dr Lokesh Chandra, który wyłuskał rimpoche i lamów z poczekalni delhijskiego dworca kolejowego. I właśnie dlatego stał się on słynnem tybetologiem i dyrektorem Międzynarodowej Akademii Kultury Indyjskiej. A zaczął on niemal od zera, maleńkiego mieszkania z garażem, w którym stał rozklekotany hindustan. Garaż ten oddał do dyspozycji rimpochemu i lamom, bo to było wszystko, w czym mógł im pomóc. W kacie garażu stał stosik bezcennych dzieł – nie było tego wiele, lecz dzięki fenomenalnie wytrenowanej pamięci rimpochego i lamów udało się odtworzyć utracone rękopisy. Dlatego też pracowali oni bez wytchnienia, dniem i nocą, w dusznym garażu Lokesha, aby odtworzyć i uratować od zapomnienia swą dawną tradycję, kulturę i duchowy dorobek.

Znajdziemy wspólny język

Zaczęli od czegoś najprostszego i oczywistego, o czym ludzie powinni zawsze pamiętać przekazując coś potomnym. Narysowali mapę Szamballi. Starodawne rękopisy Bönu opisywały dawna tradycję tego tajemniczego kraju, w którym żyją ludzie równi bogom i Wielcy Nauczyciele (Naacalowie). Tradycja ta liczy wiele podeszłych w mgłę zapomnienia tysiącleci, których nikt jeszcze nie próbował nawet policzyć… Nie było w tym nic niezwykłego. Najważniejszym było ustalenie miejsca i czasu, choćby tylko proksymalnie, w których Szamballa istniała. Byli przekonani o tym, że tylko oni, tj. Bön zna tajemnicę tej krainy, a buddyści jedynie kanonizowali to, o czym już dawno wiedzieli wyznawcy i mędrcy Bönu.

Kilkumiesięczny, natężony do granic możliwości trud przeznaczono na to, by opracować mapę świętej krainy. Mapa ta nie przypominała w niczym naszych współczesnych map – nie było na niej południków i równoleżników, długości i szerokości geograficznych, znanych nam gór i rzek… Dziwna mapa, na której rzeczywistość mieszała się z mitem, choć jej autorzy znali już nasz świat, jednak daleko gorzej, niż ten legendarny. Mapę tą opublikowano dzięki pomocy Lokesha Chandry. Pierwsi zwrócili na nią uwagę radzieccy znawcy Wschodu – L. N. Gumilew i B. I. Kuzniecow, którzy skorelowali mapę Szamballi z współczesnymi mapami świata.[4] Powiadomili oni o tym rimpochego i tak nawiązała się pomiędzy nimi korespondencja. Ale to zdarzyło się o wiele później, wcześniej na pogórzu Himalajów powstał nowy klasztor Bönu, ku któremu zmierzali tybetańscy uciekinierzy, którzy otrzymali ziemię od indyjskiego rządu.

Wraz z rimpoche siedzieliśmy w jego klasztornych apartamentach – słowo „apartamenty” jest w tym przypadku eufemizmem, biorąc pod uwagę skromne wnętrze jego pokoju. Siedzieliśmy przy niziutkim stoliku, na którym leżała mapa Szamballi – ta narysowana przed laty w garażu Lokesha Chandry, kiedy był on jeszcze młodym przeorem klasztoru Bönu.

Poza tą mapą leżała tam jeszcze jedna, na której znajdował się plan jej stolicy – Kalapy.
- W jednym z naszych manuskryptów – mówił rimpoche Tenzing – znajduje się opis tego, jak powstał Wszechświat, jak powstali ludzie i jak powstała święta Szamballa. Uczeni, zwłaszcza europejscy plącza się w relacjach na temat jej lokalizacji. Niektórzy umieszczają ja w Iranie, ale nie zgodził się z nimi sir Aurell Stein, który twierdzi, że znajduje się ona w górach śnieżnego Kajłasu (Kailasu).
- A skąd znacie rimpoche, sir Aurella Steina? – zapytałam.
Uśmiechnął się.
- Wy europejscy uczeni – rzekł – nie chcecie zrozumiale pokazać naszego dawnego dziedzictwa. Wydaje się wam ono głupie i fantastyczne. Nie wgłębiacie się w nie, bo nie uznajecie go za godnego dogłębniejszego zbadania. My zaś interesujemy się wszystkimi waszymi dokonaniami. Chcemy bowiem was zrozumieć, poznać metody waszego myślenia naukowego, w celu opanowania go. Chcemy wam opowiedzieć o naszych tajemnicach waszym językiem pojęć. Dlatego też znam prace europejskich uczonych, którzy zajmowali się tymi problemami, w tym także wielkiego archeologa sir Aurella Steina. Powinniście pracować razem z nami, ale jedynie jednostki wychodzą nam naprzeciw. Czy słyszeliście o takich ludziach jak George (Jurij) Roerich i jego ojcu?
- Co?! – wykrzyknęłam – znaliście Jurija Roericha???
Rimpoche Tenzing roześmiał się widząc nieoczekiwany efekt swych słów.
- Pani reakcja – odparł – świadczy o tym, że też go pani dobrze zna. Był on jednym z pierwszych, który wyszedł nam naprzeciw, tak jak Csoma de Deresz, węgierski uczony, który pierwszy opracował zasady gramatyki języka tybetańskiego oraz kilku innych. Nasze życie ma tu także drugą stronę. Skończyła się nasza izolacja od reszty świata. Weszliśmy z nim w kontakt darując w zamian nasze rękopisy i mądrość. Weźcie je! Znajdźmy wspólny język i starajmy się porozumieć. Nie nazywajcie nas fantastami i opowiadaczami bajek!

Rimpoche pochylił się nad mapą i jego palec zatrzymał się na górze Kajłas i jeziorze Manasartowar, z którego zaczyna swój bieg Brahmaputra. Potem przesunął swym palcem w kierunku Mt. Everestu i jeziora Namche, zatrzymując go na grani Tang-la. Napisy na mapie były tybetańskie, więc początkowo rimpoche czytał mi je, a potem tylko objaśniał niektóre geograficzne nazwy.

Długo siedzieliśmy nad mapą rozmawiając i dyskutując. […] Na pierwszej mapie zobrazowano w przybliżeniu i niezbyt dokładnie rejon położony pomiędzy zachodnią częścią indyjskich Himalajów, Lhassą a Transhimalajami. Wyjaśniło się, że dawno temu, na tym terytorium znajdowało się państwo Szan-Szun podzielone na trzy części. Centralną część nazywano Szan-Szun Bu, pośrednią – Szan-Szun Par, zaś zewnętrzna nosiła nazwę Szan-Szun Go. Rimpoche Tenzing twierdził, że Szan-Szun Go zajmowała terytorium na pn-wsch od Kajłasu do klasztoru Bön o nazwie Czun-Po. Szan-Szun Par rozciągała się na zachód od Kajłasu i dochodziła do Afganistanu, natomiast Szan-Szun Bu była święta i błogosławioną Oł-mo-łun-rin, czyli Szamballą właśnie.

Rimpoche z jakiegoś nieznanego mi powodu zmienił temat i zaczął opowiadać o świętych miejscach wyznawców kultu Bön. Od Kajłasu, opodal którego stoi klasztor Czun-Łun należy iść na wschód do świętego jeziora Namche. Tam jest śnieżna grań Tang-La, która swym kształtem przypomina krater ogromnego wulkanu. Na szczytach tych zamieszkuje groźny górski bóg – Tang-La. Dosiada on białego konia, który nazywa się Lun-Po. Na środku jeziora stoi wysoka góra ze śnieżnym szczytem zwana Nam-co-to-rin (dosł. Serce Jeziora).

We wnętrzu tej góry znajduje się wiele jaskiń połączonych ze sobą skalnymi korytarzami. Nie można do nich wejść, bowiem strzeżone są przez tych, którym je powierzono. Wielu mędrców Bönu w nich przebywało, tam trawili czas na medytacjach i dlatego dla wyznawców Bönu i szanszuńskich mędrców jest to miejsce święte.

Potem rimpoche opowiedział o górze Tan-Ho na której mieszka zupełnie dziki bóg górski. Bożek ten jeździ na jaku i nikogo się nie boi. Nie zląkł się on nawet samego Padmasambhawy, który pokonał wszystkich górskich bogów i pozostał niepokonanym. Rimpoche zamilkł i spojrzał na mnie.

Na drodze do Wieży Tajemnic

- A teraz – rimpoche przerwał przedłużające się milczenie – spróbujemy zorientować się nieco na tej mapie Szan-Szun Bu. O, tutaj – rzekł wskazując palcem na rysunek – rośnie drzewo o czerwonych kwiatach, a nazywa się Pe-mi-dum-po i jest jednym ze znaków bliskości tajemniczej krainy. Pomiędzy nim a tymi skałami znajduje się duże jezioro. Na rysunku go nie było, widocznie rysownik był niewprawny. Gdy rysowaliśmy tą mapę w garażu Lokesha Chandry to nie mieliśmy dobrego rysownika, dlatego nie naniesiono tego jeziora, bo nie mieściło się na rysunku. A tutaj – palec rimpoche przesunął się od drzewa na północ, w kierunku schematycznie narysowanych gór – jest przejście. Przez to przejście nasz nauczyciel Shenrab szedł z tajnego państwa do Tybetu drogą biegnącą na zachód. Miejsce w którym stoi to drzewo i wznoszą się te skały nazywa się Me-Lha. Tamże mieszka groźny bóg ognia – Me…

Wyminęliśmy Me-Lha, gdzie spod ziemi wyrywały się języki płomieni i po sforsowaniu śnieżnej przełęczy zagłębiliśmy się w Tajemniczy Kraj. Krok po kroku, idąc w kierunku północno-zachodnim zbliżaliśmy się do miejsca, gdzie stała Centralna Wieża. Przemierzyliśmy Kosmiczny Ogród i Ogrót Lotosów w którym na niebieskich wodach stawów o marmurowych brzegach kwitły lotosy wszystkich odmian i gatunków – od różowych do fioletowych. Stanęliśmy przy kolumnach wznoszących się w bezdenne niebo. Wykonano je z monolitycznych bloków kryształu górskiego[5], a ich przeźroczyste płaszczyzny pokrywało jakieś pismo.
- Czy to szanszun? – zapytałam rimpoche.
- Tak – potwierdził – to szanszun, dawny język bogów, pismo dawno już zapomniane…[6] Uchroniło się ono tylko na tych kolumnach.

Porzuciliśmy kryształowe kolumny i poszliśmy przez kilka ogrodów – był więc Ogród Królewski, Miedziany, Złoty… A potem pałace wkomponowane w skały i wodospady. Nad wygiętymi i wielopoziomowymi dachami płynęły obłoki. Za pałacami, gdzieś przy bliskim horyzoncie stały potężne szczyty gór. Każdy pałac miał swą nazwę: Pałac Szczęścia, Pałac Kosztowności, itd., nie wchodziliśmy do nich – spieszyliśmy się do Wieży, która wypiętrzała się przed nami zbudowana z wielkich bloków skalnych.

Stanęliśmy przed nią. Patrzyła na nas oczami szerokich okien w kamiennych ścianach.
- Ta Wieża, to coś najważniejszego na naszej planecie – rzekł rimpoche – liczy ona wiele setek tysiącleci, a kto wie, czy i nie milion lat… W tej wieży jest ukrywana Tajemnica. Tylko wielcy mędrcy Bönu – siddhowie mogli wchodzić do niej, a i to ci nieliczni. Nie mam odwagi zrobić tego z panią.
- Szkoda – pomyślałam – być tak blisko największej tajemnicy planety i odejść z niczym…
- Szkoda, wielka szkoda – powtórzył za mną rimpoche – ale na wszystko przyjdzie czas. Musimy już wracać.

Znów udaliśmy się w kierunku skał i kwitnącego drzewa, a potem weszliśmy na drogę do Tybetu. Następnie wpadliśmy do hinduskich Himalajów, do Simli, Solanu, a stąd do wsi Dolanji, skąd powróciliśmy do klasztoru Bönu i gabinetu jego przeora. Potem rimpoche Tenzing zaprowadził mnie do pokoju z wysokim sufitem i długimi, drewnianymi regałami biegnącymi wzdłuż bielonych ścian. Leżały na nich sterty książek, zarówno zwykłych jak i tybetańskich wydrukowanych zwykłą techniką na zwykłym papierze. Powstały one dzięki wydatnej pomocy Lokesha Chandry. Nakłady ich były niewielkie, najwyżej kilkaset egzemplarzy. Rimpoche podchodził do półki, wyjmował i wkładał książki…
- Udało się nam – mówił – opublikować ponad setkę manuskryptów, które znajdowały się w różnych klasztorach Tybetu. Mało kto o nich w ogóle wiedział. Literatura Bönu jest bardzo bogata, ale w naszych klasztorach bardzo niechętnie przyjmowano cudzoziemskich uczonych i równie niechętnie udostępniano im nasze pisma, które chroniono przed niepowołanymi oczami. No, ale teraz nastały nowe czasy i posyłamy nasze pisma uczonym zajmującym się Tybetem.

W leżących na półkach publikacjach znajdowały się traktaty astronomiczne, astrologiczne, medyczne, tantryczne, rytualne, historyczne czy kanoniczne dotyczące życia klasztornego. Osobne miejsce poświęcono wielkim magom i lamom Bönu. Samemu życiorysowi i dokonaniom założyciela Bönu, nauczyciela Shenraba było poświęcone dziesiątki książek.

Tutaj na stronicach tych książek żył cały świat dawnej kultury tybetu, zagadkowy i niezbadany. Świat czekający na swego odkrywcę…[7]

Siedziałam na stopieńkach i rozmyślałam o Bönie. Chciałam wreszcie zrozumieć, co to właściwie takiego. Tutaj w Dolanji zetknęłam się z tzw. zreformowanym Bönem – tym, który poniósł porażkę w wielokrotnej rywalizacji z buddyzmem. Niewiele z niego zostało – kilka klasztorów, garstka wyznawców, trochę ksiąg… A jak było wcześniej?

Wcześniej były czary, podległość siłom Przyrody, skomlenie szamanów.
- Bön – pisał J. M. Roerich – to konglomerat szamanizmu i religii pn-zach Indii. Ten kult Przyrody pochodzi z indoeuropejskiego pnia kulturowego, albo jak mi się wydaje z protoaryjskiego. Jednak jeszcze niczego nie można powiedzieć o tym pewnego.

Przedaryjski krąg kulturowy jest bardzo stary, i to właśnie umożliwiło przeżycie Bönowi. Krąg ten powstał gdzieś w zaraniu istnienia Ludzkości, w ogniu szamańskich ognisk, pierwszych petroglifach, pierwotnych świątyniach, których ołtarze zrobiono z grubo ciosanych menhirów. Ta protoreligia posłużyła za fundament wszystkim innym religiom – także buddyzmowi. Bön – ten nie zreformowany – także się na niej oparł, ale znacznie wcześniej niż buddyzm. Tak, jak istniał klasztor w Dolandji na szczycie góry, oddzielony od wioski leżącej u jej podnóża.

Tutaj obchodzili swe święta, kłaniali się swym duchom i czcili swych przodków. A na nizinie żyły swym życiem legendy o mądrych magach, Wielkiej Matce Ziemi i białym koniu Łun-Ta, na siodle którego siedzi tajemnicze Przeznaczenie. […]

Wyjeżdżałam z Dolandji i w mojej torbie podróżnej leżała mapa Tajemniczej Krainy wraz z kilkoma kolorowymi karteczkami z Białym Koniem Szczęścia Łun-Ta.

Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©    


[1] Dr Ludmiła Szaposznikowa doktor nauk historycznych, członek Związku Pisarzy ZSRR, laureatka Międzynarodowej Nagrody im. Javarharla Nehru, autorka szeregu prac poświęconych Indiom.
[2] Agharta, Shangri-La, Kraina d’Bus, Kraina Üi lub Ui.
[3] Przeor klasztoru lamaickiego.
[4] Zastosowano tutaj podobną metodę korelacji map do metody Charlesa Hapgooda, który użył jej do rozpracowania map zawartych w tureckiej księdze „Bayhire” autorstwa Piri Reisa.
[5] Jedna z postaci czystej krzemionki, dwutlenku krzemu – SiO2.
[6] U A. F. Ossendowskiego pismo to nazywa się „waten”.
[7] Opuszczono tutaj rozdział opisujący życie klasztorne, który nie wnosi niczego do sprawy Agharty.