środa, 31 sierpnia 2011

Atlantyda i Agharta (14)





- Trwałość, trwałość i majestat - mruczał szlifierz - Przystoi kamieniom... Majestat... Centrum świata... Centrum świata... Ujawnij się ty, który w kamieniu... Skamienieli... Centrum i Wejście...

Marta Tomaszewska - Podróż do Krainy Om

Kamienie nigdy nie kłamią...

Krzysztof Boruń i Andrzej Trepka - Proxima


TRWAŁOŚĆ PRZYSTOI KAMIENIOM




Kiedy w 1979 roku po raz pierwszy przeczytałem książkę Marty Tomaszewskiej o Krainie Om, to wydawało mi się to jeszcze jednym rojeniem fantastki o krainie Nigdy-Nigdy, która istniała jedynie w wyobraźni Autorki - NB, której książki bardzo lubię za ciepły i serdeczny klimat, jakże daleki od oszalałej i skrzeczącej pospolitej rzeczywistości. Nie spodziewałem się, że jest to powieść z kluczem. Ten klucz odnalazłem w Krakowie w dwadzieścia lat później - w dniu 13 grudnia 1999 roku. Tego wieczoru dane mi było obejrzeć film autorstwa red. Romana Warszewskiego o jego wyprawie na Płaskowyż Marcahuasi w peruwiańskich Andach. Bo jeżeli istniała kiedyś Kraina Om, o której pisała Marta Tomaszewska, to właśnie tam - w Andach... Jeżeli kierowała nią tylko kobieca intuicja pisarki science-fiction, to trafiła w dziesiątkę - ta Kraina Om rzeczywiście istnieje...

To mnie akurat nie dziwi. Wielu pisarzy posiada szczególna wrażliwość i dzięki niej możemy dziś czytać wspaniałe opowiadania grozy H. Ph. Lovecrafta, E. A. Poëgo, P. Merimée’a, R. E. Howarda czy T. Oszubskiego albo J. S. Le Fanu. Dla tych ludzi świat nie kończy się na najbliższym rogu ulicy, jak dla większości obywateli naszej planety na przełomie XX i XXI wieku.

Późnym zimowym wieczorem wracałem w ciasnym minibusie do Jordanowa i starałem się uporządkować w myślach to, co wraz z kolegami z byłego Małopolskiego Centrum Badań UFO i Zjawisk Anomalnych Bartkiem Soczówką i Marcinem Mioduszewskim widziałem na filmie Romana Warszewskiego. Wciąż przed oczami miałem andyjskie pejzaże, niczym nieograniczoną przestrzeń i to białe, okrutne górskie słońce... Ogromne rzeźby, niemal nieczytelne, zatarte przez czas, wiatry, upały i mrozy. A tak, bo Płaskowyż Marcahuasi leży na wysokości 4200 m n.p.m. i w dzień temperatura sięga tam nawet do +40°C , zaś w nocy spada do -10°C i to mimo tego, że miejsce to znajduje się zaledwie 11° na południe od równika...

Na Marcahuasi działają jakieś nieznane siły - być może Przybyszów z Kosmosu, a może tylko działają urządzenia techniczne Atlantydów czy innych przodków sprzed 12.000 lat, wytworzone przez poprzednią Supercywilizację? Kto wie... Kiedyś napisałem, że może w Peru, Kolumbii, a nade wszystko w Amazonasie mogą znajdować się ruiny miast zbudowane przez Supercywilizację. I nie tylko miast, bo być może są tam także ich instalacje energetyczne, sanitarne, militarne... Indianie je znają, i omijają z daleka, jako miejsca tabu, zaś oślepieni żądzą mamony i pychą ludzi ucywilizowanych konkwistadorzy pchali się w nie i ginęli jak muchy na lepie. I jeszcze à propos nieznanych sił działających na mesecie - przecież widziano tam, i to niejednokrotnie, świetliste kule czy tarcze Nieznanych Obiektów Latających - czyli UFO. na skałach pokazywali się nawet Obcy - co się udało komuś sfotografować, i jak dotąd żadnemu sceptykowi nie udało się zakwestionować autentyczności tych zdjęć...

I są tam tunele. Rzecz w tym, że opowieści o tunelach, które łączą ze sobą kontynenty, są znane także i u nas - w Europie. Ich wyloty mają znajdować się w okolicach Grassington w Anglii, Utensberg w Alpach Wapiennych koło Salzburga w Austrii, Aggetelek na Węgrzech i Domica na Słowacji (zespół jaskiń Domica - Baradla), w Babiej Górze na polsko-słowackim pograniczu i na brzegach świętego jeziora Nam-tso-to-rin w krainie Szan-szun-Bus - świętej Szamballi w Himalajach...

Wydaje się, że legendy o tunelach podziemnych są kolejnym punktem w spisie ogólnoświatowych legend. Występują one we wszystkich kulturach i cywilizacjach Ziemi. Oczywiście sceptycy twierdzą, że ludzie musieli czymś zaludnić planetarne podziemia: a to chtonicznymi istotami w rodzaju krasnoludków i skandynawskich trolli, a to diabłami i potępionymi duszami ludzkimi z chrześcijańskiego Piekła. Tak czy owak, miało tam się znajdować coś - jakaś Shamballah - Agharta - a dojść do niej można było tylko poprzez system tuneli... Czy pamiętasz Czytelniku podróż prof. Otto Lidenbrocka i jego niesfornego siostrzeńca Axela z islandzkiego krateru wulkanu Sneffeljokull do krateru włoskiego wulkanu Staromboli na Wyspach Liparyjskich? Fantazja Juliusza Verne’a także miała doskonałą pożywkę, a były nią wszystkie uczone dzieła w rodzaju Mundus subterraeus Anastasiusa Kirchera czy prace górniczo-mineralogiczne Georga Bauera alias Georgiusa Agricoli. Obaj powołani tu Autorzy żywili przekonanie, że „Ziemia jest ogromnym gmachem poprzecinanym szczelinami, szparami i pęknięciami, z ogromną ilością wewnętrznych pustek...” W legendy te chętnie wierzył Adolf Hitler i nakazał swoim uczonym i „czarnej gwardii” - SS - odnaleźć wejścia do tych podziemnych światów. Posłał ich do kompleksu jaskiń Domica - Baradla, a kiedy nie znaleźli tam wejścia do Agharty, wysłał komandora Heinricha Broddę na U-209 pod lody Bieguna Północnego, by odkrył drogę do podziemnego państwa Ariów. Kmdr Brodda drogi tej nie znalazł, ale jego misja nie poszła na marne, gdyż odkrył on płonię Great North-East Water u wybrzeży Ziemi Peary’ego na Grenlandii. Tam właśnie potem wybudowano Kancelarię IV Rzeszy, do której zbiegł z płonącego Berlina Führer III Rzeszy, ale to już inna historia...

Roman Warszewski celnie porównuje megalityczne rzeźby Płaskowyżu Marcahuasi z rzeźbami moai na Wyspach Wielkanocnych - rzeczywiście - maniera rzeźbiarska i rozmach są takie same... I jest jeszcze coś - jedna z gigantycznych rzeźb Marcahuasi przypomina mi wyglądem figurę „Klęczącego Trolla” odkopana na Wyspie Wielkanocnej przez ekipę prof. Thora Hayerdahla, a którą można zobaczyć dzisiaj w cieniu wulkanu Rano Raraku przy Hotuiti... Zainteresowanych odsyłam do jego książki i filmu pt. Aku-Aku. A zatem potwierdza się teza, że rzeźbiarskie maniery Marcahuasi przeniosły się także na wyspy Pacyfiku. Bo nie tylko wielkie rzeźby znajdują się jedynie na Wyspie Wielkanocnej! Cyklopie mury - zwane „ahu” - budowano także na Tahiti, Fatu Hivie, Ponape i innych wyspach Oceanii. „Moai” w wersji zminiaturyzowanej też tam znajdziemy. To, że były one największe na Wyspie Wielkanocnej można wyjaśnić bardzo łatwo tym, że tam były najoptymalniejsze warunki do ich tworzenia - ot, i cała tajemnica. Znaleziono tam odpowiedni kamień, który nadawał się do obróbki przy pomocy obsydianowych siekierek. Ktoś powie, że obsydian był daleko bardziej miękki od twardej skały wulkanicznej. To prawda, ale... Ale nie zapominajmy o tym, że rzeźbiarz uderzał wielokrotnie siekierką w jedno miejsce i polewał od czasu do czasu wodą. Jedno uderzenie pozostawiało niemal niewidoczną rysę, następne ją pogłębiało, a po kilku milionach ciosów skała musiała się poddać! Zgodnie z łacińską sentencją: guttae lapidem caveat... Czasu mieli pod dostatkiem, kamienia - do bólu! Gdyby nie krach żywnościowy, jak to zasugerowali realizatorzy filmu Rapa Nui z Kevinem Costnerem w roli głównej, albo klęska ekologiczna spowodowana przeludnieniem i deficytem żywności, to prawdopodobnie pochód kolosów nie skończyłby się na około 650 figurach...

Inna rzeźba skojarzyła mi się z czymś, co uczeni nazwali „Wenus z Vestonic”, a która pochodziła z Paleolitu. Wyrzeźbiono ją z kła mamuta jakieś 30.000 lat temu. Ta Wenus ma ogromne piersi i potężne biodra, ale głowę jej ozdabiają kunsztownie uplecione w koronę długie włosy. Uczeni kojarzą ją z kultem bogini płodności i Matki Ziemi. Być może, ale rzecz w tym, że ja widziałem ogromną replikę tej rzeźby w kamiennym sanktuarium Marcahuasi...

Sceptyk oczywiście powie, że skoro wyrzeźbił ją jakiś łowca w kle mamuta, to dowodzi to tylko jego prymitywizmu. Ba! - nic bardziej błędnego! Wszakże dzisiaj rzeźbi się różne rzeczy w kłach słoni czy morsów, a twórców tych dzieł nikt nie nazwie prymitywnymi. Nie wiem, czy sceptycy nie zastanawiają się nad tym, że po kilku tysiącach lat archeolodzy odkopawszy np. Warszawską Syrenkę czy Statuę Wolności też będą wydziwiali na nasz prymitywizm, który kazał nam wyrzeźbić facetkę z ogonem rybim zamiast nóg, czy z koroną promieni na czole, a przecież wiadomo, że takowe nie istnieją, ergo działali tu prymitywni rzeźbiarze pod wpływem mitów religijnych. Zwalanie wszystkiego na mity religijne jest domena tych, którzy są pozbawieni elementarnej wyobraźni. Sceptyków właśnie...

Wracając jeszcze do korytarzy i podziemi, to rzuciło mi się w uszy jeszcze jedno: otóż indiańskie legendy mówią o tym, że korytarze prowadzą do podziemnego jeziora i umieszczonej pośrodku niego wyspy, która zamieszkuje rasa mędrców... Jakże przypomina to relację dr Ludmiły Szaposznikowej o Nam-tso-to-rin i świętym jeziorze Namche w krainie Szan-szun-bu czyli Krainie d’Bus (czytaj: Ui lub Üi) albo świętej Shamballi, którą m.in. Ferdynand Antoni Ossendowski i inni mistycy utożsamiali z mityczną Aghartą. Jeżeli to prawda, to uzyskaliśmy kolejny dowód na to, że kiedyś - dawno, dawno temu - co najmniej 50.000 lat p.n.e., na Ziemi panowała jedna rasa, jeden język i jedno pismo - czego dowodzi m.in. prof. dr hab. Benon Zbigniew Szałek w swych pracach - jedna Supercywilizacja, która znikła w tajemniczych okolicznościach, natomiast jej ślady są dosłownie wszędzie! Tylko trzeba je poszukać.
Ostatnio z ciekawą hipotezą wystąpił mgr Andrzej Kotowiecki, który twierdzi m.in. to, że tunele i hale w Górach Sowich na Dolnym Śląsku powstały na bazie istniejącego już systemu korytarzy, który jest o wiele starszy od tego, który został wykuty w twardych skałach gnejsowych przez niewolników III Rzeszy w czasie II wojny światowej. Nie zapominajmy, że Góry Sowie liczą sobie - bagatela! - 2 mld lat i są jednymi z najstarszych gór w Europie.

Egipskie piramidy...

Postawione na Saharze,
Razem z Nilem stoją w parze.
Cieszą oczy wszystkich ludzi
I nikt z nimi się nie nudzi.
To egipskie cuda świata,

Jedne z siedmiu najwspanialszych

Podziwiane przez wytrwalszych.
Zbudowane z woli faraonów.
Aby godnie ich przechować
I w grobowcach ich pochować.
Najsłynniejsze stoją w Gizie,
A krzywa wieża w Pizie,
Nie ma do nich porównania
I nie jest tak podziwiana.
Chcemy często tam przebywać
I z bliska je podziwiać! 

Katarzyna Jeleńska - Egipskie piramidy

Kto wie, czy słynne egipskie, nubijskie czy meksykańskie piramidy nie są pozostałościami po niej? Bo NIKT dokładnie nie wie, kiedy i przez kogo zostały one zbudowane! NIKT! Przypuszcza się tylko, że powstały one około 4 tysiąclecia p.n.e. i zbudowali je faraonowie z pierwszych dynastii - jak sugeruje to Kasia Jeleńska w swoim dziecięcym wierszyku, ale czy na pewno? Te 6.000 lat stanowi - jak podejrzewam - jedynie pobożne życzenie archeologów, a nie ich konkretną wiedzę. Osobiście datowałbym je na co najmniej 20.000 lat p.n.e., kiedy to Sahara była jeszcze kwitnącą krainą pełna lasów i zwierzyny oraz zamieszkałą przez ludzi. Dowodem na to są naskalne malowidła w Tassili-en-Dżer, i nie tylko. Podobnie było i z Kalahari, o czym mówią malowidła z Brandbergu. Powstaje pytanie: co spowodowało tak straszliwe spustoszenie tych ziem? Działalność przemysłowa człowieka? Katastrofa ekologiczna powstała wskutek spadku asteroidu? Aktywność wulkaniczna? Wojna nuklearna? Inwazja Kosmitów na Ziemię? Co jeszcze???...

Płaskowyż Marcahuasi TEŻ KIEDYŚ BYŁ żyzną i nawodnioną krainą - o czym świadczą tu i ówdzie widoczne resztki sieci irygacyjnej, a teraz jest tylko wyniesioną na 4.200 m n.p.m. wyspa suchych jak pieprz skał ogniowych, smaganych promieniami bezlitosnego na tej wysokości Słońca i wiatrami... Marcahuasi jest zatem DOWODEM na istnienie Tych, Którzy Byli Przedtem. Kraina Om z powieści Tomaszewskiej. Peruwiańska ekspozytura Agharty...

Jak już powiedziałem, śladów istnienia wokół nas cyklopiej cywilizacji jest do licha i trochę, i wystarczy dobrze rozejrzeć się dookoła, by je ujrzeć. Ja też je zobaczyłem. Nie, nie w Ameryce Środkowej czy Południowej. Nie musiałem jechać tak daleko. Wystarczyło przejechać około 50 km w jedna stronę na południe i wschód od Jordanowa, w którym mieszkam - w Tatry i do Smykalni k./Szczyrzyca. Oczywiście nie szukałem tam żadnych śladów Supercywilizacji, a jedynie relaksu i wypoczynku po trudach służby granicznej. Znalazłem te ślady, które przypominały zjawiskowo to, co sfilmował red. Warszewski w Peru. Były to gigantyczne formacje skalne, które przypominały gigantyczne rzeźby Marcahuasi.

Pierwsza formacja, która przypomina ruiny jakiegoś fantastycznego miasta - a którą nazwałem „Miastem Inków” - znajduje się vis-à-vis Sarniej Skały, od strony północnego-wschodu - to są turniczki Jatek. Biało-żółte i żółtawo-szare wapienne skałki układają się w widmowy obraz zrujnowanego przed tysiącleciami miasta. Patrząc na nie, oko człowieka składa podświadomie potężne bloki wapienia w arkady i portyki, kolumny i ściany zaginionego miasta. To miejsce już dało raz inspirację literacką pisarzowi polskiemu Jerzemu Żuławskiemu, który w pierwszej części księżycowej trylogii pt. Na Srebrnym Globie tak je opisuje:

Trzecia doba, 30 godzin po północy, na Mare Imbrium, 9°14’ W i 43°58’ N księżycowej.

Dziwne jest to, co widzę... Smuga piasku [...] ciągnie się na znacznej przestrzeni ku północnemu-zachodowi lekko wygiętym łukiem, odbijając się jaśniejszą barwą od ciemnego tła kamienistej pustyni. O ile mogę dostrzec przy świetle Ziemi, kończy się u szczególnej grupy skał, podobnej z dala do fantastycznych zwalisk jakiegoś zamku czy miasta. Miasta?...

Posuwamy się dość szybko, a tymczasem owa grupa skał widoczna z dala występuje przed nami coraz wyraźniej. Teraz można rozróżnić dokładnie poszczególne głazy, fantastycznie spiętrzone, a przypominające do złudzenia ruiny wież i gmachów...

CDN.