czwartek, 30 sierpnia 2012

SPRAWA NR 019/H - SKARBY SŁOWACJI (2)




Skarby Tatr

W roku 1946, znawca tatrzańskiej przyrody Ivan Bohuš wraz z Rudolfem Mašlonką - ówczesnym zarządzającym schroniska Chata Téryeho przy Pięciu Stawach Spiskich (Pät Spišských Plies), znalazł na progu Doliny Jaworowej - powyżej Żabiego Stawku (Žabie Javorové Pleso), starodawny znak wyciosany w skale w kształcie łuku z napiętą cięciwą i włożoną w nią strzałą. Strzałka wskazywała, jak w romantycznych powieściach, ciemny otwór w ścianie skalnej po przeciwnej stronie doliny.
Chociaż znak był niezmiernie stary, dziwnym było to, że ktoś go niedawno odnowił tak, by go z tego miejsca na szlaku było lepiej widzieć, (przebiega tam szlak turystyczny nr 5812 - zielone znaki - przyp.tłum.), i że pełnił on rolę kierunkowskazu jeszcze w nie tak dawnym czasie. Jednakże kiedy obaj znalazcy powrócili na to miejsce w kilka tygodni później z aparatem fotograficznym, głaz ze znakiem był zawalony lawiną kamienną, która poszła ze zwietrzałych ścian Jaworowego Szczytu (Javorovÿ Štit). (NB, tego samego, na którym zginął w lawinie kamiennej Klemens ‘Klimek’ Bachleda ratując Jana Jarzynę i Stanisława Szulakiewicza w dniu 6 sierpnia 1910 roku - przyp. tłum.) I chociaż tajemniczego znaku nie udało się sfotografować, to udowodniono jego obecność z opisami dróg poszukiwaczy skarbów, zawartych w tzw. „spiskach”, które sporządzano już od XV wieku w językach: słowackim, polskim i niemieckim, poprzetykane gęsto zaklęciami i łacińskimi formułkami magicznymi, tajnymi kabalistycznymi szyframi i magicznymi znakami, (pisze o tym prof. Jacek Kolbuszewski w swej książce „Skarby króla Gregoriusa”, Katowice 1972 - przyp. tłum.) Jedne z nich stanowiły zaledwie świstek papieru, inne stanowiły księgi - foliały całe - ale wszystkie mówiły o jednym - o skrytkach ogromnych skarbów i złożach złota. I wszystkie były pożądane przez żądnych złota poszukiwaczy skarbów przemierzających wrogie człowiekowi i niegościnne tatrzańskie skalne pustkowia.
Pożółkłe, stoczone przez robactwo strony, zapisane niezrozumiałymi znakami, z mapkami i wskazówkami, przedstawiały w tym czasie niemałą wartość w oczach swych właścicieli, którzy je nabywali i sprzedawali po niezmiernie wysokich cenach. Innym razem te rękopiśmienne dokumenty były przedmiotem przekazywanym w spadku z ojca na syna, które odbywało się w konspiracyjnej atmosferze, a ich czytanie było równie ciężkie, jak pogoń za skarbami, do których drogę miały wskazywać. Tak np. bielański sędzia Adam Kaltstein przekazał przed swoją śmiercią swój „spisek” na szczycie Bujaczego Wierchu (Bujači Vrch), ale syn zrezygnował z szukania skarbów.
Nikt nie wie, ilu śmiałków mających w swych torbach i plecakach „spiski”, przemierzało pokryte lodem skalne szlaki, w głębokich, zimnych, wilgotnych i mrocznych dziurach jaskiń, tuneli i studni, które znajdowali pomiędzy rozkołysanymi głazami i śliskimi skałami. Wybrudzone strony świadczyły o tym, że wiele czasu ich właściciele musieli strawić na odszyfrowaniu najrozmaitszych kryptogramów, z których owe teksty słynęły, i jak łamali sobie głowy nad przedziwną geografią, którą chcieli dostosować do rzeczywistości. Teksty te brzmiały wielokrotnie jak testament, bowiem ich właściciele przechodząc do wieczności, chcieli pozostawić swym potomnym zabezpieczenie materialne na stare lata...
Z biegiem czasu ta geografia stawała się coraz bardziej niejasna i pogmatwana, najczęściej z powodu niedbałego przepisywania „spisków” przez kopistów. To akurat ich właścicielom nie przeszkadzało, i wszelkie niepowodzenia przypisywali sobie, swej naturze czy swej niedokładności w wykonywaniu magicznych rytuałów, które miały odgonić złe duchy czy strażników skarbu.
Według zachowanych rękopisów z XVII stulecia, można było miejsce zakopanego skarbu odgadnąć na podstawie następujących przesłanek:
1. Na miejscu ukrycia skarbów nie rośnie wysoka trawa.
2. Pokazują się tam światła, iskry lub promienie, i to wieczorem, albo jeszcze przed świtem.
3. Śnieg się topi tam szybciej, niż w innych miejscach.
4. Nie występuje tam szron, ani rosa.
5. Zieleni tam nie ma na roślinach, a wygląda tam tak, jakby spalona słońcem prezentuje się.
6. Człowieka, który w tym miejscu przechodzi, nagły strach zdejmuje lub mrowienie po skórze.
7. Bez żadnej przyczyny gaśnie tam światło.
8. W dnie lub w nocy ukazuje się płomień, od którego strach człowieka obejmuje.
9. Jak na takim miejscu rosną krzewy, to są one karłowate, a ich listowie bywa szare lub modre, albo ma inną dziwną barwę, co najlepiej widać w jesieni.
Zdecydowana większość „spisków” wskazuje na największą ilość skarbów ukrytych w okolicach Żabiego Stawku, ale opisy wskazują na to, że nie było to żadne z dzisiejszych Żabich Stawów w Tatrach. Jeżeli ono naprawdę istniało, to znawcy Tatr umieszczają je gdzieś nad Suchą Doliną zawieszone w małym karze pod Lodowym Szczytem - patrz mapka. Jest to jedna z największych tajemnic Tatr. Dzisiaj to małe, ale głębokie jeziorko, zamieszkałe przez złote żaby - znajduje się jedynie w legendach, a znikło dlatego, że Niebiosa nie mogły już znieść tego, co ludzie robili swym bliźnim dla zdobycia skarbów czy choćby znalezienia do nich drogi...
Opowieści o tatrzańskich skarbach są jeszcze wcale żywe. Ivan Bohuš na łamach czasopisma „Krásy Slovenska” opowiedział o swym spotkaniu z poszukiwaczami skarbów w XX wieku:
Było to jesienią roku 1955. Horska Služba (HS - słowacki i czeski odpowiednik polskiego TOPR/GOPR - przyp. tłum.) w Starym Smokowcu otrzymała pocztą dziwną przesyłkę podpisaną przez dwóch młodzieńców z Jindřichowego Hradca (Republika Czeska). List był pełny czarnoksięskich zwrotów, i w podtekście mówił, że jego autorzy mieli jakieś informacje o pewnych miejscach, które opłacałoby się odwiedzić i dokładnie przeszukać, ale swój zamiar zamierzali uskutecznić tylko przy pomocy przewodnika, którego za dyskrecję by suto wynagrodzili. Najpierw pomyślałem, że to się odezwali nielegalni posiadacze „spisku”, którego kilka dni wcześniej ukradł nieznany sprawca z wystawy starej, tatrzańskiej literatury z popradzkiego muzeum. Jednak się myliłem. Autorzy listu mieli po 17 lat, a swój nowy odpis <<Spisu do Tatier ku Trom Turňam>> kupili za butelkę owocowego wina od człowieka, który go przepisał z rocznika XII/1907 czasopisma <<Zbornik Slovenskej múzealnej spoločnosti>>. Bardzo łatwo przekonaliśmy ich o nierealności ich pomysłu, ale podkreślam: teraz oni odkrywają wraz ze swymi rodzinami prawdziwe skarby tatrzańskiej przyrody.
Oczywiście, zgadzamy się z autorem, że w Tatrach tego rodzaju skarby naprawdę istnieją. A jednak pozostaje tajemnicą to, kto wyrył w skałach tajemne znaki w Bielańskiej Jaskini, Dolinie Jaworowej, Wymytym czy północnych zerwach Kominiarskiego Wierchu?
Dlaczego te wyludnione, dzikie i niedostępne Tatry tak przyciągały uwagę poszukiwaczy skarbów? Jak silną jest ta tajemna moc, która tu przyciąga ludzi od najdawniejszych czasów? Czy dawni poszukiwacze skarbów - dziś mówi się na nich „eksploratorzy” - wiedzieli o czymś, czego my już dziś nie wiemy???...



Skarby Sitna

Sitno, to kraina zawarta pomiędzy środkowym biegiem Hronu a Ipl’onu. Wydarzenia, które rozgrywały się na jej terenie nie odbiegały swym romantyzmem od tych z Tatr. Nazwa tej krainy jest zagadką do dziś dnia i ma nieco złowieszczą wymowę. Kronikarz i historyk Matej Bel (1684-1749) w swoim monumentalnym dziele zatytułowanym „Historycké a zemepisné poznatky o novom Uhorsku” twierdzi, że jego nazwa jest równoważnikiem słowackiego słowa „piekło”, na co dowodem jest słowackie przekleństwo Do Sitna z tobą! i wiąże go znaczeniowo z słowami „Szatan”, Szatanowa”, albo do jakiegoś strasznego więzienia w tamecznym zamku, które było ponurym miejscem ludzkiego poniżenia...
Sitno - podobnie jak w przypadku Tatr - odwiedzali tłumnie poszukiwacze skarbów, wyposażeni w różdżki (wirguły) i „spiski”, które - jak to wierzyli - miały im być pomocne w poszukiwaniach skarbów. Niektórzy z nich przejawiali wytrwałość graniczącą z manią i obłędem, jak np. pewien człowiek z Pesztu, którego Andrej Kmet’ spotykał każdorocznie na Sitnie, gdzie poszukiwał on skarbu, co w testamencie przykazał mu robić jego zmarły ojciec... Wielka ilość poszukiwaczy skarbów wytwarzało ten atrakcyjny image tylko w czasie postoju w gospodach, karczmach i hotelach, gdzie zyskiwali przychylność wolnych słuchaczy, którzy w zamian za barwne opowieści częstowali palenką (słowacką wódką - przyp. tłum.) - a w rzeczywistości na Sitnie zarobkowo zbierali oni łyko i korę lipową...
Oczywiście poza nimi w Sitnie działała także trzecia grupa ludzi - różnych kawalarzy i prześmiewców. Ci w żadne górskie skarby nie wierzyli, ale często-gęsto gotowi byli nawet przysiąc, że wiedzą o skarbach, złotych napisach, wskazówkach, lochach, skrzyniach złota i srebra, etc. etc. - i za drobną opłatą wodzili za nos ciekawskich i chciwców, a sami nigdy niczego nie znaleźli.
Podstawowa gadka o skarbach ukrytych jest wielowariantowa legenda o lochu zamkowym za kratami, pod Sitniańskim Zamkiem, w którym miały znajdować się nieprzebrane skarby. Andrej Kmet’ twierdzi, że owszem - znajdowano tam skarby, ale były to skarby nauki w postaci np. kości mamuta, które wieśniacy brali za szkielet jakiegoś olbrzyma... Poszukiwania skarbów w czterech lokalizacjach na Sitnieňskym Hradie czasami było tragikomiczne, czego dowodzi taka historia:
W lecie 1863 roku wieśniacy z Prenčova pracowali w wigilię św. Jana na szerokiej łące w pobliżu ruin Sitna. Zauważyli oni trzech mężczyzn, którzy szli lasem i starali się ukryć przed ich wzrokiem. Ówczesny gajowy Oparený szybko zorientował się, jaki to dzień będzie nazajutrz i szybko pomiarkował się, że może sobie grubo zakpić z przybyszy. Podsłuchał ich rozmowę w leśnej ciszy, z której dowiedział się, że spodziewają się oni zobaczyć w nocy promienie świetlne lub białe płomienie, które wskazują bez ochyby miejsce ukrycia skarbu. Na tym miejscu pod osłoną ciemności ukrył miskę z denaturatem - wtedy jeszcze mało znanym - i o północy ją podpalił. Płomień natychmiast strzelił w górę, a on sam czekał na zabawę. Żądni mamony mężczyźni z palcami na ustach i powagą wypisaną na twarzach przybiegli na miejsce, gdzie modlili się ze starej księgi i mamrotali jakieś zaklęcia. Na koniec narysowali krąg święcona kredą - zaś na misce napisali: <<Oto jest światło światła>> i przez całą noc z soboty na niedzielę kopali i ryli ziemię. Potem jak niepyszni z nosami na kwintę wrócili do domów.
Gwoli sprawiedliwości należałoby dodać, że w ogromnej jamie, którą wykopali, jeszcze po wielu latach znalazł Andrej Kmet’, wieśniacy znaleźli kości i metalowe przedmioty, które okazały się być cennym znaleziskiem archeologicznym... 

Magiczna siła skarbów

Powoli zbliżamy się do końca naszej wycieczki do legendarnych i rzeczywistych skarbów, które do dziś dnia spoczywają w ciemnych i chłodnych podziemiach słowackich zamków, lasach, górach i miastach, i należą one zarówno do historii i do legend. Tradycja mówi, że wszystkie one są przeklęte i strzeżone przez tajemne siły, piekielne moce i zjawy - które znalazcę mogą zniszczyć i zgubić jego duszę... To akurat było możliwe, bowiem w pogoni za błędnym ognikiem bogactwa, tracili oni swe majątki co do halerza i umierali w biedzie. To jest właśnie to przekleństwo, które może wisieć nad skarbami - i tak właśnie w Bratysławie do czasów dzisiejszych zachował się traktat, który napisał w XVII wieku o. Erhartus z Bawarii, a w którym dokładnie pisze o sposobie, jakim można z mańki zażyć duchy, by wydały skarb. Ten traktat przywiózł do metropolii nad Dunajem niejaki Hellwig, który pochodził z saskiego Marienburgu, a w Bratysławie się ożenił. Przez pewien czas mieszkał u swych teściów na ulicy Schöndorfskiej, gdzie pracował jako stolarz, zaś w wolnym czasie przygotowywał się do wydobycia skarbu, który miał być zakopany na rozstajach dróg za Czerwonym Krzyżem. Na poczatku kazał on szukać skarbu swemu uczniowi Gabenaurowi, a kiedy ten zawiódł, to znalazł sobie wspólnika w osobie Jána Hamelíka, u którego mieszkał później w domu na ulicy Vysokej 404.
Po dokładnych przygotowaniach, w poniedziałkowy wieczór dnia 13 marca 1837 roku, trzej poszukiwacze: 48-letni Hellwig, jego 14-letni syn Ondrej i 30-latek Ján Hamelík udali się w drogę. Swoim żonom powiedzieli, że idą pracować do jednego ze Suchych Młynów. W rzeczywistości zaś poszli na miejsce vis-a-vis ogrodu sędziego miejskiego Scharitzera. Na miejscu, gdzie krzyżowały się drogi, a gdzie znajdowała się wspólna mogiła ofiar morowej zarazy, szukali przez trzy dni swego wyśnionego skarbu! Te trzy dni i trzy noce, w czasie których narastało w nich poczucie goryczy zawodu, doprowadziły ich do tragicznego wydarzenia.
17 marca 1837 roku, przed południem Scharitzer zgłosił bratysławskiemu kapitanowi straży miejskiej Krištofovi Pauerovi, że w piwnicy swego ogrodu znaleziono trzy zwęglone trupy mężczyzn. Obejrzał je kapitan dopiero około godziny trzeciej po południu. W piwnicy czuć jeszcze było zapach dymu, a na schodach i podłodze walały się dziwne przedmioty: formułki do zaklinania duchów, świeczki, tymianek i kilka kęsków święconej kredy, niemiecka taśma miernicza, miedziane tabliczki z przedziwnymi hieroglifami i zapakowana stuła. Zwłoki zidentyfikowano w miejskim lazarecie na podstawie przedmiotów, które przy nich znaleziono. Na jednej z ksiąg odcyfrowano nazwisko właściciela - Hellwig...
W protokole podpisanym przez trzech lekarzy czytamy, że przyczyną ich śmierci było zaczadzenie. Wszyscy byli w chwili śmierci w stanie wskazującym na spożycie większej ilości alkoholu, co prawdopodobnie przyczyniło się walnie do ich zguby.
Wróćmy jednak do dnia dzisiejszego i zadajmy pytanie, dlaczego żyją na tym świecie romantycy, którzy są w stanie zbierać tysiące zapisków archiwalnych, map, podań, legend i innych przekazów o skarbach - o których istnieniu są święcie przekonani, obstukiwać kilometry starych murów i wykopać tysiące szybów i sztolni? Odpowiedź na to pytanie kryje w sobie ten legendarny czar, który skarb nie tylko chroni, ale także wzywa, by ktoś złamał siódmą pieczęć milczenia i stuletniej tajemnicy, która go okrywa. Z nowoczesnymi eksploratorami pożegnamy się teraz słowami Roberta Charroux’a, które zawierają wyznanie człowieka stojącego na stanowisku, że poznawanie ziemskiego globu nie jest już przygodą tylko dla żeglarzy, podróżników i obieżyświatów:
Dla eksploratora życie jest przygodą, na której końcu znajdują się rubiny i diamenty, szmaragdy, topazy, ametysty, złote naczynia, pierścienie, bransolety, kolie, dukaty, luidory i piastry. Dla innych jest to możliwość podziwiania Ziemi z Kosmosu i widok księżycowych kraterów - tak więc poszukiwacz skarbów żyje dla radości z możności dokonania odkrycia, miłości do fantazji, dla jednej chwili wzruszenia, dla możliwości zanurzenia rąk w drogich kamieniach - dlatego - by mężczyzna mógł nimi ozdobić ukochaną kobietę najpiękniejszymi klejnotami dziejów. A prawda eksploratora? Znajduje on bogactwo jeszcze prędzej, niż znajdzie jego skrytkę...

Wycieczki po zamkach Zachodniej Słowacji


Polskiemu Czytelnikowi proponujemy wycieczki po zamkach zachodniej Słowacji. Punktem wyjściowym jest przejście graniczne Chyżne - Trstena. Najlepiej jest odbyć je samochodem, autobusem SAD albo pieszo, bo pociągi na Słowacji - ze względu na teren - poruszają się raczej wolno i dojazd nimi - szczególnie na Sitno - jest raczej meczący i dla amatora, chociaż równie wspaniały widokowo!
Pierwsza wycieczka do zamków i skarbów zachodniej Słowacji zaczyna się w Oravskym Podzamoku, gdzie znajdują się - udostępnione do zwiedzania ruiny zamku Oravský hrad umieszczonego na wysokiej, eksponowanej skale. Można się tam dostać jadąc trasą nr E-77 (59) od przejścia granicznego Chyżne-Trstena, 36 km od granicy Polski. W Dolnym Kubinie skręcamy na zachód i trasą nr 70 jedziemy do Kral’ovan przepiękną widokowo trasą wśród zalesionych ścian Wielkiej i Małej Fatry. W Kral’ovanach skręcamy na prawo i droga nr 18 jedziemy doliną Wagu (Váh) do Žiliny przez Martin. Pomiędzy Martinem a Žiliną możemy podziwiać ruiny zamku Strečno i stojący po drugiej stronie Wagu vis-a-vis zamek Starhrad.
W Žilinie (106 km) wjeżdżamy na drogę nr E-50/E-75 (61) i poruszając się na południowy-zachód wzdłuż doliny Wagu po przebyciu kolejnych 78 km dojeżdżamy do Trenčina, gdzie znajduje się Trenčinský hrad.  Stoi on po zachodniej stronie drogi i jest udostępniony zwiedzającym.
Z Trenčina dalej jadąc drogą nr 61 ku Trnavie mijamy zamki w Beckovie, Čahticach - znanego z ponurej historii o okrutnej pani, która kąpała się we krwi młodych wieśniaczek, by przedłużyć życie własne - i dalej Tematin hrad, koło którego znajduje się schronisko górskie Bezovec. Po przebyciu 65 km dojedziemy do Trnavy, gdzie wjeżdżamy na drogę nr 51 wiodącą na północny-zachód do Senicy i po przebyciu 22 km dojedziemy do Smolenic, które stanowią doskonałe miejsce na bazę wypadową w rejon ruin zamku w Smolenicach, zamków Ostry Kameň i Korlátka, w których mają znajdować się skarby wymienione w tekście dr Miloša Jesenský’ego. Poza nimi znajdują się tutaj jeszcze zamek Plavecký hrad, Červeny Kameň i Jaskinia Driny. Cały ten teren stanowi rejon letniskowy i wypoczynkowo-rekreacyjny dla mieszkańców Trnavy i Bratysławy, która odległa jest tylko o 51 km. Całość trasy jest przepiękna widokowo i krajobrazami zachodniej Słowacji napawali się znani ludzie - w tym francuski pisarz i wizjoner Juliusz Verne... Wycieczka ta jest co najmniej na 2-3 dni, i warto jest ją odbyć - szczególnie w jesieni, kiedy góry pokrywają się kolorami więdnących liści, a wieczorne mgły nadają okolicy nastrój posępnej tajemniczości i grozy - prawie dla miłośników horrorów i poszukiwaczy skarbów...

Druga wycieczka też zaczyna się w przejściu granicznym Chyżne-Trstena, skąd jedziemy najpierw do Dolnego Kubina trasą nr E-77 (59), a następnie w kierunku Ružemberoka, po przejechaniu 15 km, po wschodniej stronie drogi możemy zobaczyć zamek Likavský hrad, do którego można dotrzeć od wsi Likavka.
Jadąc dalej mijamy Ružemberok i jedziemy dalej na południe przez Banską Bystricę ku Zvoleniowi - znajduj a się tam ruiny Pusteho hradu numer jeden, gdzie skręcamy na zachód - na drogę nr 50 - w kierunku miasta Žiar nad Hronom, gdzie skręcamy na południe na drogę nr 65, która dojeżdżamy do Hlinika nad Hronom, gdzie skręcamy na wschód i po przejechaniu 7 km znajdziemy się we wsi Sklene Teplice, w sąsiedztwie której znajdują się ruiny Pusteho hradu numer dwa.
Polecamy poza tym zwiedzić Czytelnikowi okolice miasta Banská Štiavnica, w okolicy której znajdują się aż trzy zamki warte zwiedzenia. Okolica jest rzeczywiście romantyczna - stosunkowo wysokie góry i malownicze zamki tej niezwykłej krainy - być może stanowiły natchnienie dla takich pisarzy, jak Bram Stoker czy Joseph Sheridan Le Fanu, których powieści gotyckie czy powieści grozy tak bardzo przejmują dreszczem nawet nas, ludzi XXI wieku! Ten wypad jest także co najmniej dwudniowy, z tym, że jest tam trudniej o noclegi, a nocowanie w górach nie należy do najprzyjemniejszych i jest wskazane dla ludzi i mocnych nerwach...

Jeżeli idzie o Tatry, to przypominamy Czytelnikom, że wskazane jest poruszanie się tylko i wyłącznie po oznakowanych szlakach turystycznych! Każde zejście ze szlaku - szczególnie w Tatrach Wysokich - grozi śmiercią lub w najlepszym przypadku ciężkim kalectwem. Dowodem na to są ostatnie śmiertelne wypadki lawinowe i zaginięcia bez śladu ludzi w Tatrach Wysokich i Zachodnich. Dodatkowym niebezpieczeństwem są grasujące w górach i parkingach niedźwiedzie, które nie boją się ludzi, i niejednokrotnie potrafią być agresywne i namolne - szczególnie wczesną jesienią, kiedy to misie już obżerają się na zimę.
Większość miejsc opisanych w tekście jest niedostępna dla przeciętnego turysty, i wymaga już odpowiedniego sprzętu wspinaczkowego. Jednakże idąc tatrzańskimi dolinami po polskiej i słowackiej stronie, spostrzegawczy Czytelnik może niejednokrotnie zauważyć wyryte na skałach i kamieniach tajemnicze znaki i symbole astrologiczne i alchemiczne. To właśnie pozostawili je poszukiwacze skarbów i górnicy rud metali, którzy penetrowali Tatry już od najdawniejszych czasów, licząc na perły i diamenty Żabiego Jeziorka czy grube na całego dorosłego chłopa żyły złota i srebra. Jednym się poszczęściło, innym nie. Ale wszystkim było dane zaznanie najpiękniejszego uczucia - smaku przygody i podziwianie surowej tatrzańskiej Przyrody - której jest tak niewiele i z każdym dniem coraz mniej...

* * *

Szukając słowackich skarbów dr Jesenský, a także i ja, zaczęliśmy naszą przygodę z autentycznymi skarbami wiedzy o ciekawych i tajemniczych, do dziś dnia niewyjaśnionych wydarzeniach historycznych, których pokłosiem są nasze książki. Chcemy, by dały one Czytelnikowi wyobrażenie o naszej niewiedzy i jednocześnie dały nadzieję, że tyle jest jeszcze do odkrycia…

Nie, nie odkryliśmy żadnych skarbów Templariuszy, Inków czy choćby polskich i słowackich zbójników – te już dawno znaleziono i wyszabrowano. Największym skarbem jest wiedza i radość jej zdobywania. Niektórzy mają nam to za złe i przykleili nam wizytówkę „detektywów kanapowych”, o co wcale się nie obrażamy, a raczej odwrotnie. Detektyw udaje się na miejsce zbrodni i tam bada każdy ślad, waży każde słowo, potem dedukuje, kombinuje, by w końcu z okrzykiem „Mam cię!” zatrzasnąć kajdanki na rękach przestępcy. Detektyw kanapowy czyta, czyta, czyta i jeszcze raz czyta przez cały czas myśląc po to, by pojechać na miejsce i tam oznajmić – „oto on!”
Ta wiedza jest nam bardzo przydatna teraz, kiedy chodzimy po śladach słowackich Templariuszy, zwiedzamy ich kościoły, zamki i warownie, oddychamy powietrzem przesyconym historią i nasze oczy opierają się o te same góry i lasy, na które patrzyli oni.
Nie ma już skarbów na Słowacji, ale pozostały ruiny i dokumenty. To one teraz mówią do nas o ich wielkości i chwale. Właśnie zasiadłem do przekładu książki dr Jesenský’ego pt. „Templariusze: Legendy honoru i sławy”, której polskie wydanie teraz przygotowuję. I zastanawiam się, czy śladów Rycerzy Świątyni nie będzie warto poszukać także po polskiej stronie granicy? Wszak zamieszkiwali oni zamki wzdłuż szlaku do Krakowa, który był już wtedy stolicą Polski, a zatem na pewno Templariusze byli także i u nas. Trzeba będzie podrzucić ten temat historykom, którzy potraktują go serio. Może tej książce uda się dopisać choć jeden – krakowski rozdział?...
              

środa, 29 sierpnia 2012

SPRAWA NR 019/H - SKARBY SŁOWACJI (1)




Miloš Jesenský,
 Robert K. Leśniakiewicz  


W każdym narzeczu i języku świata istnieją czarodziejskie słowa, które nie można wypowiedzieć bez tego, by nie wzbudzić wśród słuchaczy wzmożonego zainteresowania, a i nierzadko stanu nieukrywanego podniecenia. Wystarczy tylko powiedzieć ropa naftowa na Bliskim i Środkowym Wschodzie, diamenty w Południowej Afryce, woda na Saharze, a natychmiast znajdziemy uważnych słuchaczy. W dawnej przeszłości taka magiczną siłę miały słowa Graal, Złote Runo czy Jabłka Hesperyd, ale z biegiem czasu ich szczególne wibracje, które rozpalały ludzkie umysły, straciły swe właściwości, zbladły i przeszły w zapomnienie, tak jak kiedyś zapewne będzie to z ropą naftową...

A jednak istnieje słowo, którego brzmienie   z a w s z e   rozpalało ludzkie umysły i wyobraźnię, w każdym miejscu i czasie zachowało swa moc przyciągania ludzkiej uwagi. To słowo skarb - i nie istnieje żadna przesłanka wskazująca na to, że ta siła kiedyś przestanie przyciągać. Sam należę do tej grupy szaleńców, którzy poświęcili dobrowolnie znaczną część swego życia na eksplorowanie starych ruin, zasypanych kurzem chodników i lochów i dawno zapomnianych, wyrafinowanie ukrytych skrytek. Przekonanie to wynika z wiary, że jeszcze nie wszystkie skarby odkryto, nie zostały one znalezione, zmierzone, zważone, opisane i niejednokrotnie patrzymy dzisiaj na ich skrytki nawet nie domyślając się, jaką zawartość skrywają przed ciekawskimi oczami...

Poza nieprawdopodobna siłą przyciągania, skarby posiadają także jakąś moc ochronną, która ich broni a zarazem wzywa eksploratora, by je wydobył. Nieprzypadkowo w legendach o skarbach spotykamy się z nieczystymi siłami, duchami, diabłami, smokami, demonami czy olbrzymami lub złymi czarownikami albo czarnymi psami z płomiennymi językami, które pilnują skarbów, zaś klątwa może dosięgnąć każdego, kto znalazłby jakąś skrytkę.

Możemy zapytać, czy te ogromne skarby składające się ze złota, szlachetnych kamieni i precjozów, itd. itp. istnieją w rzeczywistości? Do dziś dnia nie wiadomo właściwie, kiedy i kto wpadł na pomysł zachowania swego majątku poprzez schowanie go do jakiejś przemyślnej skrytki. Prawda jest taka, że poszukiwania skarbów trwają tak długo, jak długo istnieje Ludzkość. Przez cały czas są ludzie, którzy ukrywali swe dobra przed innymi, a potem umierali czy migrowali i nie byli w stanie wrócić po swoje skarby. Nasza planeta jest naszpikowana skarbami, które od czasu do czasu wychodzą na światło dzienne - zamurowane, zakopane, zatopione dawno, dawno temu - a zbyt ciężkie, by je przenosić na inne miejsca: ciężkie przedmioty z szlachetnych metali, dzieła sztuki współczesnej i dawnej, pieniądze, wyroby w brązu, mosiądzu, srebra, broń, dokumenty, i tak dalej i temu podobnie...

W tym kontekście Słowacja też nie jest wyjątkiem, i chciałbym Czytelnika zaprosić do wspólnej wędrówki po słowackich skarbach, która może przypomnieć mu dzieciństwo, kiedy to z płonącymi policzkami słuchał czy czytał o nich opowieści.

Skarby w zamkach


Nasza wyprawa uda się teraz w kierunku lesistej krainy Małych Karpat, gdzie na stromej i wysokiej górze znajdują się malownicze ruiny zamku Ostrý Kameň. Ongi chronił on - wespół z sąsiednimi zamkami Smolenice i Korlátka - szlaku wiodącego przez Karpaty na Morawy. Nie wiadomo, kiedy został on zbudowany, wiadomo jeno, że od II połowy XIV wieku należał on do majątków królewskich. W podziemnych salach ukrytych pod zamkiem, ma znajdować się siedem skrzyń dębowych, wypełnionych złotymi dukatami. Wielu ludzi poszukiwało w przeszłości tego skarbu, ale wskutek klątwy - którą skarb ten był obłożony - rychło zmarli, zaś ta część podziemi, w której ów skarb miał się znajdować, zapadła się i została przykryta ruinami. Dzisiaj już tą legendę mało kto pamięta, a we wsi podzamkowej nie znajdziecie nikogo, kto wiedziałby coś dokładniej o miejscu, w którym skarb się znajduje. Wygląda na to, że zaginął na wieczne czasy pod ruinami, korzeniami krzaków i drzew, przerastających do głębokiego podziemia.









    W sąsiedztwie tego zamku w Małych Karpatach znajdują się położone na wysokiej skale ruiny zamku Korlátka, który według kronik, stał tam już w roku Pańskim 1041 i należał do majątku rodu Abovców wraz z niedalekim Brančem. Przez pewien czas władał nim niemiecki zakon rycerski, któremu w roku 1485 węgierski król Maciej I Korwin (1440-1490) sprzedał zamek za 6.000 złotych talarów. Pod zamkiem znajduje się korytarz podziemny, który kończy się zasypanym pionowym szybem, w którym ukryto ogromny skarb! Ten zaś może znaleźć w dzień św. Jana tylko ten, kto znajdzie kwiat paproci...

Niedaleko Ružombergu na stromym cyplu skalnym Maleho Choča wznoszą się majestatycznie ruiny niegdyś imponującego zamku Likava. Jego powstanie ginie gdzieś w mrokach Średniowiecza, mówi się wszakże, że zbudowali go Templariusze - nazywani tam czerwonymi mnichami -  w każdym razie o zamku wspomina się w kronikach i listach z roku 1312, kiedy jego posiadaczem był Radmir (Radomir) - członek Zakonu Braci Świątyni. Wichry, deszcze i wojny spustoszyły i obróciły w ruinę wspaniały zamek, który - wedle legendy - w ciemne, bezksiężycowe noce odwiedza zjawa w ciemnej opończy z kilofem, łopatą i motyką. Opowiadanie o tajemniczej postaci strażnika tajemnic Likavy, który pojawia się na skale zazwyczaj przed burzą, ma być jedyna wskazówka istnienia skarbu, który pod wieżą zamkową zakopał ówczesny pan na Likavie wraz z wiernym sługą, a którego potem zamordował, zaś jego krew zaklęła niemożliwość wydobycia skarbu...

Ogromna i dominująca nad okolicą sylweta zamku-twierdzy nad miastem Trenčin, zawiera skrytkę do dziś dnia nie odkrytego skarbu jednego z najpotężniejszych wielmożów w historii Słowacji. Był nim Matúš Čak Trenčiansky, który w roku 1296 został palatynem i stopniowo dorobił się ogromnego majątku. Należała do niego lwia część Słowacji dlatego znano go jako: pana Wagu i Tatr.  I tak właśnie gdzieś w podziemiach zamku, wyciosanych w litej skale, spoczywa ciało Matusza wraz z jego olbrzymim skarbem, z którego wypłacał on za życia żołd zołnierzom z 32 miast i zamków! Złożyli go tam jego wierni druhowie i towarzysze walki - rycerze: Felicián Zach, Dežoch i Ladislav Omodejovský  pełniący funkcję zamkowego kapitana. Wejście do krypty było wedle legendy, przemyślnie ukryte. Tajemne przejście wiodło do korytarza opadającego w dół pod kątem 25o wyciosanego w twardej skale. Na jego ścianie znajduje się fresk ukazujący świętą rodzinę uciekającą z Jezusem do Egiptu. Po naciśnięciu oczu namalowanej twarzyczce Jezusa otwierało się następne tajemne przejście, wiodące do pomieszczenia w którym znajdowały się wielkie miedziane kotły i żelazne beczki, a w nich złote monety  - wedle relacji wymienionych powyżej rycerzy - z czasów panowania króli: Ondreja II, Beli IV, Ondreja III oraz czeskich władców: Vacława II i Przemysła Otokara I i Przemysła Otokara II.

W tym miejscu kończyły się podziemne sztolnie wyciosane w litej skale. Praca przy ich wykuwaniu trwała 4 lata i Matúš Čák osobliwie starał się o to, by o jego tajemnicy nikt się nie dowiedział. Wyciosany ze skalnej calizny gruz spożytkował na budowę wieży...

O Pustym Hradie w Sklených Tepliciach także krążą rozmaite legendy. Według jednej z nich, w tym zamku są ogromne skarby, które strzeże tajemniczy mnich. Może on przybierać najróżniejsze postacie, by straszyć ludzi, którzy znaleźli się w ruinach. Fantazja? Bajeczki dla niegrzecznych dzieci?

10 sierpnia 1899 roku, założyciela „Słowackiego Towarzystwa Muzealnego” Andreja Kmeťa zaprowadzono do człowieka, który kiedyś w czasie orania pola w okolicy Pusteho Hradu odkrył gliniany puchar, podobny do kielicha mszalnego, ale niższy. Znalazcą tego artefaktu był ubogi staruszek, który leżał w łóżku ciężko chory na raka, a na pytania zadawane mu przez dr Gašparca - przewodnika Andreja Kmet’a - odpowiadał bardzo niechętnie. Opowiadał on nieskładnie o jakimś mężczyźnie, który kopał w ruinach i odnalazł cenny ładunek w podziemiach za kratą, ale w chwili, kiedy wyciągnął ze skrzyni piękną srebrną misę, pojawił się tajemniczy czerwony mnich (templariusz) i nieomal na śmierć go przestraszył... (Czyżby ten gliniany pucharek nie był przypadkiem repliką... Świętego Graala, który ponoć znajdował się w rękach Braci Świątyni? - przyp. tłum.)

Następny muzeolog Peter Petric w dniu 19 maja 1926 roku wysłuchał opowiadania o dziwnej rzeźbie Odkupiciela, która niegdyś dawno znajdowała się w Pustom Hradie, a z boku której zawsze kapała krew. Dzisiaj, kiedy w książkach i albumach możemy zobaczyć kolorowe zdjęcia krwawiących czy płaczących figur Chrystusa i Madonny, nie wygląda ta relacja tak szokująco, bowiem jak wykazały badania - łzy wyciekające z oczu Matki Boskiej są prawdziwymi łzami, zaś krew wyciekająca z ran Chrystusa - ludzką krwią.

Petric usłyszał od miejscowego urzędnika jeszcze inne barwne opowieści. Kiedyś, w latach 20. XIX wieku, pewna kobieta ze sąsiedniej wsi Repište poszła w ruiny zamku na grzyby. Kiedy wyszła na górę zamkową, znalazła w odległości 50 m przed murem obronnym otwór do podziemia, gdzie złożono skarby - było to prawie w Wielki Piątek. (Według starych tzw. „spisków” ten dzień jest jednym z tych dni, w których skarby bez kłopotu dają się brać, bo złe moce je strzegące, od nich odstępują... - jak pisał w swych książkach prof. Jacek Kolbuszewski - przyp. tłum.) Kobieta weszła do podziemia i wzięła tyle kosztowności, ile była w stanie unieść. Kiedy wyszła z lochów, stwierdziła, że za nią biegnie piesek, który odprowadził ją aż do domu. Nie cieszyła się długo swym majątkiem, bo kiedy tylko przekroczyła próg swej chaty, padła na ziemię bez życia...

Urzędnik ten miał także swoje własne przygody w podziemnych chodnikach zamku. Pod przysięgą zeznał, że kiedy był małym chłopcem (opowiadając to miał 50-55 lat - przyp. aut.) pasał bydło i owce w okolicach ruin zamku i często chodził tam z rówieśnikami. Kiedyś myszkując w ruinach, odkryli oni pionowy szyb, którego dna żadną miarą ujrzeć się nie dało, zaś kamienie, które tam wrzucali, nie dawały odgłosu upadku, jakby to była studnia bez dna...
Tak czy owak, do dziś dnia nie udało się znaleźć skarbu w Pustom Hradie. Nie udało się to w SklenýTeplicach, ale udało się za to w zamku o tej samej nazwie w okolicy Zvolenia. Na podstawie krążących tam opowieści, w roku 1946 wykopał dr Balaša brązowy skarb, składający się z kilkudziesięciu artefaktów, na północno-zachodnim stoku zamkowej góry, w miejscu, gdzie Slatina wpada do Hronu. Udowodnił on w ten sposób, że Pustý Hrad był nie tylko średniowieczną twierdzą, ale nade wszystko starosłowiańskim grodziskiem i siedliskiem ludzkim w epoce brązu!

Zvoleński Pustý Hrad wydał już swoją tajemnicę, ale sklenoteplickie skarby czekają wciąż na swego odkrywcę...

Skarby zakonników


Skarby w burzliwych czasach ukrywano nie tylko w podziemiach zamkowych, czy w twierdzach, albo w mieszczańskich domach. Ukrywano je także w piwnicach kościołów czy kryptach klasztornych. Jednym z przykładów jest skarb żeńskiego klasztoru ss. Klarysek w Bratysławie.
W roku 1901 odkryto wyryty na cynowej tabliczce kryptogram, który miałby zawierać klucz do odnalezienia skarbu bratysławskich Klarysek. Klasztor ten rozkwitał w II połowie XVII stulecia. W latach 1637-1649 z inicjatywy arcybiskupa Ostrzygomia (dziś Esztergom na Węgrzech - przyp. tłum.) abp Petra Pázmaňa (1570-1637) wybudowano późnorenesansowy kościół Klarysek w Bratysławie. Klasztor poprzednio był zamieszkany przez ss. Cysterski, ale po ich ucieczce przed cesarskimi wojskami zamieszkały w nim ss. Klaryski.

W 1782 roku, cesarz Josef II (1741-1790) rozkazał skasować wszystkie klasztory na terytorium całej c.k. monarchii austro-węgierskiej, i dlatego trzeba było umieścić wszystkie skarby i relikwie w bezpiecznym ukryciu. Wedle legendy, przeorysza klasztoru powierzyła mistrzowi murarskiemu Norbertowi Dankowi wykuć otwór w grubych murach klasztoru, w którym następnie zamurowano metalowa skrzynię z klejnotami i relikwiami ss. Klarysek. Udało się im wywieźć tylko największą monstrancję, która ukryły w kościele w Jarovicach, zaś inny cenny przedmiot został dostarczony do kościoła na Malej Stranie w Pradze Czeskiej.

Jedyna wskazówka, która nas może doprowadzić do ukrytego bogactwa, to już tutaj wzmiankowana cynowa tabliczka, który to tekst został znaleziony w papierach archiwariusza i bibliotekarza bratysławskiej kapituły dr Ovidio Fausta. Był on blisko odszyfrowania tego tekstu, ale śmierć przeszkodziła mu w znalezieniu tej skrytki. Na metalowej tabliczce, która do dziś dnia spoczywa na jakiejś zapomnianej półce bibliotecznych depozytów, znaleziono następujący kryptogram: 

D.O.M.

P
P
L
L
L
V
V
V
V
V
V
M
M
M
M
B
B
B
B
B
E
E
E
E
E
E
E
A
A
A
A
A
A
A
A
A
A
A
A
C
C
C
S
S
S
S
S
S
T
T
T
T
T
T
T
T
T
N
N
N
N
O
O
O
T
I
I
I
I
CH
R
R
R
AE
AE
AE
D
D
F
GY
H


Z biegiem czasu pojawiło się wiele interpretacji, które są na pierwszy rzut oka zrozumiałe, ale na miejscu nie można ich odnieść do jakichkolwiek identyfikatorów i jak dotąd nikt nie zrobił żadnych postępów w dedukcji:
Szukaj skarbu Klarysek w konsoli Drogi Krzyżowej nad głową św. Stefana, pośrodku - pomiędzy lwem a rakiem.
Albo:
Skarb sióstr Klarysek znajduje się na suficie, za obrazem Księżyca. (Bardziej logicznym się wydaje tutaj słowo Mesjasza - bowiem w j. słowackim oba wyrazy: Księżyc - Mesiac i Mesjasz - Mesiaš, brzmią podobnie - stąd zamierzona gra słów - przyp. tłum.) Należy przy tym przyjąć założenie - nie wiem zresztą, dlaczego - że AE = K, GY = DZ, a F = Z... (Litery tworzące klucz są wyróżnione kolorem w tekście.)

Dalsze rozwiązywanie tej zagadki stało się dla autora popisem postępującego rozkodowywania tabelki, w którym kluczem szyfru były litery D.O.M. nad tabelką, przy czym należało je zapisać odwrotnie - M.O.D. Następnie literom tym przypisano wartości liczbowe zgodnie z częstotliwością występowania ich w kryptogramie, a zatem:  M - 4x, O - 3x i D - 2x. Zapisując to w normalnym porządku: D.O.M. uzyskujemy ciąg liczb: 4,3,2 - zaś w odwróconym porządku M.O.D: 2.3.4. Dalszy ciąg dowodu wykazuje, że kombinacja cyfr 4,3,2 - 2,3,4 stanowi klucz, który rozpisuje się, jak kombinatoryczną macierz:

4 - 3 - 2
          |
2   3   4

Po połączeniu tych punktów powstanie rysunek przypominający rzut poziomy. Dwukrotnie ukazuje się słowo MEA, co może być trybem rozkazującym od słowa MEATUS tzn. iść lub chodzić. Dalej ITS i INT, co może oznaczać INTROITUS - wstąpienie, wejście. Do dziś dnia używany jest skrót INT w sensie do wewnątrz. Czytane wspak - TNI - trzymać, dzierżyć (TENEO-ERE-UT). Chodziłoby zatem o koniugację czasownika TENUT w trzeciej osobie. Z drugiej strony STI - najprawdopodobniej od słowa STINGUE - kłuć, bóść - STILUS - bodziec, ostry szpikulec. Przenieśmy teraz rzut poziomy do nowej macierzy bez nie połączonych cyfr, które w kryptogramie służyły temu celowi, i tak powstanie kombinacja:

4 - 3 - 2
|         |
2   3   4

- otrzymamy litery (pogrubione w tekście kryptogramu), które z kolei po przeanagramowaniu dają nam słowa SATANE i  ASATEN, które nie mają sensu. Następnie są trzy liczby po trzy:

M  M  M
C  C   C
I    I     I

- a zatem 3303. Jednakże z największym prawdopodobieństwem chodzi tutaj o rok 1301, kiedy to Klaryski zaczęły budowę jednonawowego kościoła. Kiedy wyjdziemy od roku 1301 i połączymy odpowiednie znaki (wyróżnione kursywą w tekście kryptogramu), to otrzymamy dokładny kształt gwiazdy czteroramiennej lub krzyża i po dalszym przeanagramowaniu otrzymamy słowo SACTA - od słowa SACRATA - tj. prawo, za którego przekroczenie grozi KLĄTWA... [...]

Według innych interpretatorów, w kryptogramie tym ma znajdować się innego rodzaju wskazówka, gdzie należy szukać skarbu -  a mianowicie: pod posadzką kościoła ss. Klarysek mają znajdować się katakumby - dwupoziomowe piwnice - pod podłogą najniższej ma znajdować się skrytka z skarbem sióstr... W tym przypadku kluczem szyfru ma być ustawienie liter na tabliczce.

(Wydaje mi się, że rozwiązanie tego kryptogramu jest znacznie prostsze, niż to się wydaje, bowiem zakładam, że cały kryptogram składa się z 81 wyrazów, których pierwsze litery zostały podane na tabliczce - jak to było w modzie w XVIII wieku - np. w ten sposób Ch. Huyghens zaszyfrował odkrycie pierścieni i układu księżyców planety Saurn - albo kryptogram zawiera tekst wskazówki dla ewentualnego poszukiwacza skarbu w ówczesnym języku słowackim - na co wskazuje użycie dyftongów „ae” - dzisiaj „ä” - które czyta się jak twarde „e”; „ch” jak „ch” ale także „sz” lub nawet „k”; „gy” - który można czytać jak „gi” albo z węgierska jak „dj” czy „d’”. Z drugiej strony brak litery „k” i obecność „æ” i „ch” może wskazywać na to, że jest to jednak tekst łaciński - przyp. tłum.)

Czy uda się znaleźć skarb na podstawie tej hipotezy? Podobnie, jak w przypadku innych skarbów klasztornych, będziemy musieli długo poczekać na odpowiedź...

Skarby zbójników

Prawne i etyczne problemy związane ze znajdywaniem skarbów opisywał już w Starożytności słynny filozof Platon w „Prawach”. Arystoteles zaś w swej „Polityce” rozpatrywał przypadek dwóch braci, którzy znaleźli skarb, który został zakopany przez mieszczan w obawie przed najazdem Persów. Wychodzi on z założenia, że skarb należy traktować jako dar bogów i że w całości należy on do znalazcy.

Z takim poglądem nie można się zgodzić patrząc od etycznej strony zagadnienia.  Wiemy przecież, że skarby są najrozmaitszego pochodzenia, często jest to łup, który schowali różni rebelianci lub zbójnicy, a zatem stanowią one dowód przestępstw, które zostały dokonane nawet przed wieloma laty...

Nie starczyłoby tutaj miejsca, by wymienić wszystkie informacje o ukrytych skarbach zbójników w Słowacji. Słowacja to kraj gór i zbójowanie było tutaj niezmierne popularne, zaś zbójnicy stawali się ludowymi herosami na miarę literackich bohaterów jak Conan Cymmeryjczyk, Rinaldo Rinaldini, Zorro czy Bran McMorn. Istnieją tedy legendy o zbójnickim skarbie z Liptowskiego Jamnika, skarb „wierchowych chłopców” na Veterníku pri Pukanci, skarb Janosika vel Janošíka na Lachovom Lazie koło Zvoleňa, itd. itp. Prym w ilości ukrytych skarbów dzierży jednak Janosik - najczęściej w legendach i ludzkiej wyobraźni. Opowiada się, jak ukrył on całe skrzynie złotych i srebrnych monet w okolicy Priečnego, skały wysokiej na 7 metrów, z której otwiera się cudowny widok na Pohronie i doliny nad Ipl’omem. Opowiadano, jak walczył z wilkołakami zamieszkujących jaskinie pod wierchem Oltárno, 15 km od Klenovca, i pokonawszy ich wziął ich ogromny skarb, który spoczywa tam do dnia dzisiejszego... Skarb ten ukazuje się zawsze w Wielki Piątek, ale kiedy ludzie chcą go wykopać, zrywa się z wierchów wichura i kurniawa, a spod ziemi słychać gniewne pomruki złych duchów i strażników skarbów, z którymi lepiej nie zadzierać...

O wiele bardziej trudniejsze jest - podług tradycji i legend - znaleźć ukryte zbójnickie skarby, i to tylko w oczywistym czasie: tak zatem na wierchu Viepor znajduje jaskinia ze skarbami „wierchowych chłopców” i to takie, przy których bledną wszystkie skarby Ali Baby i 40 rozbójników, jednakże problem polega na tym, że jaskinia otwiera się tylko w Boże Narodzenie i tylko o północy, kiedy w kościołach na Pasterce śpiewa się „Gloria in excelsis Deo!...” - inne hasło w rodzaju „Sezamie otwórz się!” nie pomoże... W innym przypadku chciwy poszukiwacz stawał się ofiarą klątwy, która chroniła skrytkę skarbu przed profanami. Nie inaczej było ze skarbami Janosika, które obłożone były klątwą, uaktywniającą się szczególnie w czasie kłótni o podział drogocennego znaleziska.

Przekleństwo dosięgało także tych, którzy zakupili drogocenne artefakty należące do skarbu janosikowego - byli to żydowscy kupcy z Polski...

CDN.