czwartek, 30 sierpnia 2012

SPRAWA NR 019/H - SKARBY SŁOWACJI (2)




Skarby Tatr

W roku 1946, znawca tatrzańskiej przyrody Ivan Bohuš wraz z Rudolfem Mašlonką - ówczesnym zarządzającym schroniska Chata Téryeho przy Pięciu Stawach Spiskich (Pät Spišských Plies), znalazł na progu Doliny Jaworowej - powyżej Żabiego Stawku (Žabie Javorové Pleso), starodawny znak wyciosany w skale w kształcie łuku z napiętą cięciwą i włożoną w nią strzałą. Strzałka wskazywała, jak w romantycznych powieściach, ciemny otwór w ścianie skalnej po przeciwnej stronie doliny.
Chociaż znak był niezmiernie stary, dziwnym było to, że ktoś go niedawno odnowił tak, by go z tego miejsca na szlaku było lepiej widzieć, (przebiega tam szlak turystyczny nr 5812 - zielone znaki - przyp.tłum.), i że pełnił on rolę kierunkowskazu jeszcze w nie tak dawnym czasie. Jednakże kiedy obaj znalazcy powrócili na to miejsce w kilka tygodni później z aparatem fotograficznym, głaz ze znakiem był zawalony lawiną kamienną, która poszła ze zwietrzałych ścian Jaworowego Szczytu (Javorovÿ Štit). (NB, tego samego, na którym zginął w lawinie kamiennej Klemens ‘Klimek’ Bachleda ratując Jana Jarzynę i Stanisława Szulakiewicza w dniu 6 sierpnia 1910 roku - przyp. tłum.) I chociaż tajemniczego znaku nie udało się sfotografować, to udowodniono jego obecność z opisami dróg poszukiwaczy skarbów, zawartych w tzw. „spiskach”, które sporządzano już od XV wieku w językach: słowackim, polskim i niemieckim, poprzetykane gęsto zaklęciami i łacińskimi formułkami magicznymi, tajnymi kabalistycznymi szyframi i magicznymi znakami, (pisze o tym prof. Jacek Kolbuszewski w swej książce „Skarby króla Gregoriusa”, Katowice 1972 - przyp. tłum.) Jedne z nich stanowiły zaledwie świstek papieru, inne stanowiły księgi - foliały całe - ale wszystkie mówiły o jednym - o skrytkach ogromnych skarbów i złożach złota. I wszystkie były pożądane przez żądnych złota poszukiwaczy skarbów przemierzających wrogie człowiekowi i niegościnne tatrzańskie skalne pustkowia.
Pożółkłe, stoczone przez robactwo strony, zapisane niezrozumiałymi znakami, z mapkami i wskazówkami, przedstawiały w tym czasie niemałą wartość w oczach swych właścicieli, którzy je nabywali i sprzedawali po niezmiernie wysokich cenach. Innym razem te rękopiśmienne dokumenty były przedmiotem przekazywanym w spadku z ojca na syna, które odbywało się w konspiracyjnej atmosferze, a ich czytanie było równie ciężkie, jak pogoń za skarbami, do których drogę miały wskazywać. Tak np. bielański sędzia Adam Kaltstein przekazał przed swoją śmiercią swój „spisek” na szczycie Bujaczego Wierchu (Bujači Vrch), ale syn zrezygnował z szukania skarbów.
Nikt nie wie, ilu śmiałków mających w swych torbach i plecakach „spiski”, przemierzało pokryte lodem skalne szlaki, w głębokich, zimnych, wilgotnych i mrocznych dziurach jaskiń, tuneli i studni, które znajdowali pomiędzy rozkołysanymi głazami i śliskimi skałami. Wybrudzone strony świadczyły o tym, że wiele czasu ich właściciele musieli strawić na odszyfrowaniu najrozmaitszych kryptogramów, z których owe teksty słynęły, i jak łamali sobie głowy nad przedziwną geografią, którą chcieli dostosować do rzeczywistości. Teksty te brzmiały wielokrotnie jak testament, bowiem ich właściciele przechodząc do wieczności, chcieli pozostawić swym potomnym zabezpieczenie materialne na stare lata...
Z biegiem czasu ta geografia stawała się coraz bardziej niejasna i pogmatwana, najczęściej z powodu niedbałego przepisywania „spisków” przez kopistów. To akurat ich właścicielom nie przeszkadzało, i wszelkie niepowodzenia przypisywali sobie, swej naturze czy swej niedokładności w wykonywaniu magicznych rytuałów, które miały odgonić złe duchy czy strażników skarbu.
Według zachowanych rękopisów z XVII stulecia, można było miejsce zakopanego skarbu odgadnąć na podstawie następujących przesłanek:
1. Na miejscu ukrycia skarbów nie rośnie wysoka trawa.
2. Pokazują się tam światła, iskry lub promienie, i to wieczorem, albo jeszcze przed świtem.
3. Śnieg się topi tam szybciej, niż w innych miejscach.
4. Nie występuje tam szron, ani rosa.
5. Zieleni tam nie ma na roślinach, a wygląda tam tak, jakby spalona słońcem prezentuje się.
6. Człowieka, który w tym miejscu przechodzi, nagły strach zdejmuje lub mrowienie po skórze.
7. Bez żadnej przyczyny gaśnie tam światło.
8. W dnie lub w nocy ukazuje się płomień, od którego strach człowieka obejmuje.
9. Jak na takim miejscu rosną krzewy, to są one karłowate, a ich listowie bywa szare lub modre, albo ma inną dziwną barwę, co najlepiej widać w jesieni.
Zdecydowana większość „spisków” wskazuje na największą ilość skarbów ukrytych w okolicach Żabiego Stawku, ale opisy wskazują na to, że nie było to żadne z dzisiejszych Żabich Stawów w Tatrach. Jeżeli ono naprawdę istniało, to znawcy Tatr umieszczają je gdzieś nad Suchą Doliną zawieszone w małym karze pod Lodowym Szczytem - patrz mapka. Jest to jedna z największych tajemnic Tatr. Dzisiaj to małe, ale głębokie jeziorko, zamieszkałe przez złote żaby - znajduje się jedynie w legendach, a znikło dlatego, że Niebiosa nie mogły już znieść tego, co ludzie robili swym bliźnim dla zdobycia skarbów czy choćby znalezienia do nich drogi...
Opowieści o tatrzańskich skarbach są jeszcze wcale żywe. Ivan Bohuš na łamach czasopisma „Krásy Slovenska” opowiedział o swym spotkaniu z poszukiwaczami skarbów w XX wieku:
Było to jesienią roku 1955. Horska Služba (HS - słowacki i czeski odpowiednik polskiego TOPR/GOPR - przyp. tłum.) w Starym Smokowcu otrzymała pocztą dziwną przesyłkę podpisaną przez dwóch młodzieńców z Jindřichowego Hradca (Republika Czeska). List był pełny czarnoksięskich zwrotów, i w podtekście mówił, że jego autorzy mieli jakieś informacje o pewnych miejscach, które opłacałoby się odwiedzić i dokładnie przeszukać, ale swój zamiar zamierzali uskutecznić tylko przy pomocy przewodnika, którego za dyskrecję by suto wynagrodzili. Najpierw pomyślałem, że to się odezwali nielegalni posiadacze „spisku”, którego kilka dni wcześniej ukradł nieznany sprawca z wystawy starej, tatrzańskiej literatury z popradzkiego muzeum. Jednak się myliłem. Autorzy listu mieli po 17 lat, a swój nowy odpis <<Spisu do Tatier ku Trom Turňam>> kupili za butelkę owocowego wina od człowieka, który go przepisał z rocznika XII/1907 czasopisma <<Zbornik Slovenskej múzealnej spoločnosti>>. Bardzo łatwo przekonaliśmy ich o nierealności ich pomysłu, ale podkreślam: teraz oni odkrywają wraz ze swymi rodzinami prawdziwe skarby tatrzańskiej przyrody.
Oczywiście, zgadzamy się z autorem, że w Tatrach tego rodzaju skarby naprawdę istnieją. A jednak pozostaje tajemnicą to, kto wyrył w skałach tajemne znaki w Bielańskiej Jaskini, Dolinie Jaworowej, Wymytym czy północnych zerwach Kominiarskiego Wierchu?
Dlaczego te wyludnione, dzikie i niedostępne Tatry tak przyciągały uwagę poszukiwaczy skarbów? Jak silną jest ta tajemna moc, która tu przyciąga ludzi od najdawniejszych czasów? Czy dawni poszukiwacze skarbów - dziś mówi się na nich „eksploratorzy” - wiedzieli o czymś, czego my już dziś nie wiemy???...



Skarby Sitna

Sitno, to kraina zawarta pomiędzy środkowym biegiem Hronu a Ipl’onu. Wydarzenia, które rozgrywały się na jej terenie nie odbiegały swym romantyzmem od tych z Tatr. Nazwa tej krainy jest zagadką do dziś dnia i ma nieco złowieszczą wymowę. Kronikarz i historyk Matej Bel (1684-1749) w swoim monumentalnym dziele zatytułowanym „Historycké a zemepisné poznatky o novom Uhorsku” twierdzi, że jego nazwa jest równoważnikiem słowackiego słowa „piekło”, na co dowodem jest słowackie przekleństwo Do Sitna z tobą! i wiąże go znaczeniowo z słowami „Szatan”, Szatanowa”, albo do jakiegoś strasznego więzienia w tamecznym zamku, które było ponurym miejscem ludzkiego poniżenia...
Sitno - podobnie jak w przypadku Tatr - odwiedzali tłumnie poszukiwacze skarbów, wyposażeni w różdżki (wirguły) i „spiski”, które - jak to wierzyli - miały im być pomocne w poszukiwaniach skarbów. Niektórzy z nich przejawiali wytrwałość graniczącą z manią i obłędem, jak np. pewien człowiek z Pesztu, którego Andrej Kmet’ spotykał każdorocznie na Sitnie, gdzie poszukiwał on skarbu, co w testamencie przykazał mu robić jego zmarły ojciec... Wielka ilość poszukiwaczy skarbów wytwarzało ten atrakcyjny image tylko w czasie postoju w gospodach, karczmach i hotelach, gdzie zyskiwali przychylność wolnych słuchaczy, którzy w zamian za barwne opowieści częstowali palenką (słowacką wódką - przyp. tłum.) - a w rzeczywistości na Sitnie zarobkowo zbierali oni łyko i korę lipową...
Oczywiście poza nimi w Sitnie działała także trzecia grupa ludzi - różnych kawalarzy i prześmiewców. Ci w żadne górskie skarby nie wierzyli, ale często-gęsto gotowi byli nawet przysiąc, że wiedzą o skarbach, złotych napisach, wskazówkach, lochach, skrzyniach złota i srebra, etc. etc. - i za drobną opłatą wodzili za nos ciekawskich i chciwców, a sami nigdy niczego nie znaleźli.
Podstawowa gadka o skarbach ukrytych jest wielowariantowa legenda o lochu zamkowym za kratami, pod Sitniańskim Zamkiem, w którym miały znajdować się nieprzebrane skarby. Andrej Kmet’ twierdzi, że owszem - znajdowano tam skarby, ale były to skarby nauki w postaci np. kości mamuta, które wieśniacy brali za szkielet jakiegoś olbrzyma... Poszukiwania skarbów w czterech lokalizacjach na Sitnieňskym Hradie czasami było tragikomiczne, czego dowodzi taka historia:
W lecie 1863 roku wieśniacy z Prenčova pracowali w wigilię św. Jana na szerokiej łące w pobliżu ruin Sitna. Zauważyli oni trzech mężczyzn, którzy szli lasem i starali się ukryć przed ich wzrokiem. Ówczesny gajowy Oparený szybko zorientował się, jaki to dzień będzie nazajutrz i szybko pomiarkował się, że może sobie grubo zakpić z przybyszy. Podsłuchał ich rozmowę w leśnej ciszy, z której dowiedział się, że spodziewają się oni zobaczyć w nocy promienie świetlne lub białe płomienie, które wskazują bez ochyby miejsce ukrycia skarbu. Na tym miejscu pod osłoną ciemności ukrył miskę z denaturatem - wtedy jeszcze mało znanym - i o północy ją podpalił. Płomień natychmiast strzelił w górę, a on sam czekał na zabawę. Żądni mamony mężczyźni z palcami na ustach i powagą wypisaną na twarzach przybiegli na miejsce, gdzie modlili się ze starej księgi i mamrotali jakieś zaklęcia. Na koniec narysowali krąg święcona kredą - zaś na misce napisali: <<Oto jest światło światła>> i przez całą noc z soboty na niedzielę kopali i ryli ziemię. Potem jak niepyszni z nosami na kwintę wrócili do domów.
Gwoli sprawiedliwości należałoby dodać, że w ogromnej jamie, którą wykopali, jeszcze po wielu latach znalazł Andrej Kmet’, wieśniacy znaleźli kości i metalowe przedmioty, które okazały się być cennym znaleziskiem archeologicznym... 

Magiczna siła skarbów

Powoli zbliżamy się do końca naszej wycieczki do legendarnych i rzeczywistych skarbów, które do dziś dnia spoczywają w ciemnych i chłodnych podziemiach słowackich zamków, lasach, górach i miastach, i należą one zarówno do historii i do legend. Tradycja mówi, że wszystkie one są przeklęte i strzeżone przez tajemne siły, piekielne moce i zjawy - które znalazcę mogą zniszczyć i zgubić jego duszę... To akurat było możliwe, bowiem w pogoni za błędnym ognikiem bogactwa, tracili oni swe majątki co do halerza i umierali w biedzie. To jest właśnie to przekleństwo, które może wisieć nad skarbami - i tak właśnie w Bratysławie do czasów dzisiejszych zachował się traktat, który napisał w XVII wieku o. Erhartus z Bawarii, a w którym dokładnie pisze o sposobie, jakim można z mańki zażyć duchy, by wydały skarb. Ten traktat przywiózł do metropolii nad Dunajem niejaki Hellwig, który pochodził z saskiego Marienburgu, a w Bratysławie się ożenił. Przez pewien czas mieszkał u swych teściów na ulicy Schöndorfskiej, gdzie pracował jako stolarz, zaś w wolnym czasie przygotowywał się do wydobycia skarbu, który miał być zakopany na rozstajach dróg za Czerwonym Krzyżem. Na poczatku kazał on szukać skarbu swemu uczniowi Gabenaurowi, a kiedy ten zawiódł, to znalazł sobie wspólnika w osobie Jána Hamelíka, u którego mieszkał później w domu na ulicy Vysokej 404.
Po dokładnych przygotowaniach, w poniedziałkowy wieczór dnia 13 marca 1837 roku, trzej poszukiwacze: 48-letni Hellwig, jego 14-letni syn Ondrej i 30-latek Ján Hamelík udali się w drogę. Swoim żonom powiedzieli, że idą pracować do jednego ze Suchych Młynów. W rzeczywistości zaś poszli na miejsce vis-a-vis ogrodu sędziego miejskiego Scharitzera. Na miejscu, gdzie krzyżowały się drogi, a gdzie znajdowała się wspólna mogiła ofiar morowej zarazy, szukali przez trzy dni swego wyśnionego skarbu! Te trzy dni i trzy noce, w czasie których narastało w nich poczucie goryczy zawodu, doprowadziły ich do tragicznego wydarzenia.
17 marca 1837 roku, przed południem Scharitzer zgłosił bratysławskiemu kapitanowi straży miejskiej Krištofovi Pauerovi, że w piwnicy swego ogrodu znaleziono trzy zwęglone trupy mężczyzn. Obejrzał je kapitan dopiero około godziny trzeciej po południu. W piwnicy czuć jeszcze było zapach dymu, a na schodach i podłodze walały się dziwne przedmioty: formułki do zaklinania duchów, świeczki, tymianek i kilka kęsków święconej kredy, niemiecka taśma miernicza, miedziane tabliczki z przedziwnymi hieroglifami i zapakowana stuła. Zwłoki zidentyfikowano w miejskim lazarecie na podstawie przedmiotów, które przy nich znaleziono. Na jednej z ksiąg odcyfrowano nazwisko właściciela - Hellwig...
W protokole podpisanym przez trzech lekarzy czytamy, że przyczyną ich śmierci było zaczadzenie. Wszyscy byli w chwili śmierci w stanie wskazującym na spożycie większej ilości alkoholu, co prawdopodobnie przyczyniło się walnie do ich zguby.
Wróćmy jednak do dnia dzisiejszego i zadajmy pytanie, dlaczego żyją na tym świecie romantycy, którzy są w stanie zbierać tysiące zapisków archiwalnych, map, podań, legend i innych przekazów o skarbach - o których istnieniu są święcie przekonani, obstukiwać kilometry starych murów i wykopać tysiące szybów i sztolni? Odpowiedź na to pytanie kryje w sobie ten legendarny czar, który skarb nie tylko chroni, ale także wzywa, by ktoś złamał siódmą pieczęć milczenia i stuletniej tajemnicy, która go okrywa. Z nowoczesnymi eksploratorami pożegnamy się teraz słowami Roberta Charroux’a, które zawierają wyznanie człowieka stojącego na stanowisku, że poznawanie ziemskiego globu nie jest już przygodą tylko dla żeglarzy, podróżników i obieżyświatów:
Dla eksploratora życie jest przygodą, na której końcu znajdują się rubiny i diamenty, szmaragdy, topazy, ametysty, złote naczynia, pierścienie, bransolety, kolie, dukaty, luidory i piastry. Dla innych jest to możliwość podziwiania Ziemi z Kosmosu i widok księżycowych kraterów - tak więc poszukiwacz skarbów żyje dla radości z możności dokonania odkrycia, miłości do fantazji, dla jednej chwili wzruszenia, dla możliwości zanurzenia rąk w drogich kamieniach - dlatego - by mężczyzna mógł nimi ozdobić ukochaną kobietę najpiękniejszymi klejnotami dziejów. A prawda eksploratora? Znajduje on bogactwo jeszcze prędzej, niż znajdzie jego skrytkę...

Wycieczki po zamkach Zachodniej Słowacji


Polskiemu Czytelnikowi proponujemy wycieczki po zamkach zachodniej Słowacji. Punktem wyjściowym jest przejście graniczne Chyżne - Trstena. Najlepiej jest odbyć je samochodem, autobusem SAD albo pieszo, bo pociągi na Słowacji - ze względu na teren - poruszają się raczej wolno i dojazd nimi - szczególnie na Sitno - jest raczej meczący i dla amatora, chociaż równie wspaniały widokowo!
Pierwsza wycieczka do zamków i skarbów zachodniej Słowacji zaczyna się w Oravskym Podzamoku, gdzie znajdują się - udostępnione do zwiedzania ruiny zamku Oravský hrad umieszczonego na wysokiej, eksponowanej skale. Można się tam dostać jadąc trasą nr E-77 (59) od przejścia granicznego Chyżne-Trstena, 36 km od granicy Polski. W Dolnym Kubinie skręcamy na zachód i trasą nr 70 jedziemy do Kral’ovan przepiękną widokowo trasą wśród zalesionych ścian Wielkiej i Małej Fatry. W Kral’ovanach skręcamy na prawo i droga nr 18 jedziemy doliną Wagu (Váh) do Žiliny przez Martin. Pomiędzy Martinem a Žiliną możemy podziwiać ruiny zamku Strečno i stojący po drugiej stronie Wagu vis-a-vis zamek Starhrad.
W Žilinie (106 km) wjeżdżamy na drogę nr E-50/E-75 (61) i poruszając się na południowy-zachód wzdłuż doliny Wagu po przebyciu kolejnych 78 km dojeżdżamy do Trenčina, gdzie znajduje się Trenčinský hrad.  Stoi on po zachodniej stronie drogi i jest udostępniony zwiedzającym.
Z Trenčina dalej jadąc drogą nr 61 ku Trnavie mijamy zamki w Beckovie, Čahticach - znanego z ponurej historii o okrutnej pani, która kąpała się we krwi młodych wieśniaczek, by przedłużyć życie własne - i dalej Tematin hrad, koło którego znajduje się schronisko górskie Bezovec. Po przebyciu 65 km dojedziemy do Trnavy, gdzie wjeżdżamy na drogę nr 51 wiodącą na północny-zachód do Senicy i po przebyciu 22 km dojedziemy do Smolenic, które stanowią doskonałe miejsce na bazę wypadową w rejon ruin zamku w Smolenicach, zamków Ostry Kameň i Korlátka, w których mają znajdować się skarby wymienione w tekście dr Miloša Jesenský’ego. Poza nimi znajdują się tutaj jeszcze zamek Plavecký hrad, Červeny Kameň i Jaskinia Driny. Cały ten teren stanowi rejon letniskowy i wypoczynkowo-rekreacyjny dla mieszkańców Trnavy i Bratysławy, która odległa jest tylko o 51 km. Całość trasy jest przepiękna widokowo i krajobrazami zachodniej Słowacji napawali się znani ludzie - w tym francuski pisarz i wizjoner Juliusz Verne... Wycieczka ta jest co najmniej na 2-3 dni, i warto jest ją odbyć - szczególnie w jesieni, kiedy góry pokrywają się kolorami więdnących liści, a wieczorne mgły nadają okolicy nastrój posępnej tajemniczości i grozy - prawie dla miłośników horrorów i poszukiwaczy skarbów...

Druga wycieczka też zaczyna się w przejściu granicznym Chyżne-Trstena, skąd jedziemy najpierw do Dolnego Kubina trasą nr E-77 (59), a następnie w kierunku Ružemberoka, po przejechaniu 15 km, po wschodniej stronie drogi możemy zobaczyć zamek Likavský hrad, do którego można dotrzeć od wsi Likavka.
Jadąc dalej mijamy Ružemberok i jedziemy dalej na południe przez Banską Bystricę ku Zvoleniowi - znajduj a się tam ruiny Pusteho hradu numer jeden, gdzie skręcamy na zachód - na drogę nr 50 - w kierunku miasta Žiar nad Hronom, gdzie skręcamy na południe na drogę nr 65, która dojeżdżamy do Hlinika nad Hronom, gdzie skręcamy na wschód i po przejechaniu 7 km znajdziemy się we wsi Sklene Teplice, w sąsiedztwie której znajdują się ruiny Pusteho hradu numer dwa.
Polecamy poza tym zwiedzić Czytelnikowi okolice miasta Banská Štiavnica, w okolicy której znajdują się aż trzy zamki warte zwiedzenia. Okolica jest rzeczywiście romantyczna - stosunkowo wysokie góry i malownicze zamki tej niezwykłej krainy - być może stanowiły natchnienie dla takich pisarzy, jak Bram Stoker czy Joseph Sheridan Le Fanu, których powieści gotyckie czy powieści grozy tak bardzo przejmują dreszczem nawet nas, ludzi XXI wieku! Ten wypad jest także co najmniej dwudniowy, z tym, że jest tam trudniej o noclegi, a nocowanie w górach nie należy do najprzyjemniejszych i jest wskazane dla ludzi i mocnych nerwach...

Jeżeli idzie o Tatry, to przypominamy Czytelnikom, że wskazane jest poruszanie się tylko i wyłącznie po oznakowanych szlakach turystycznych! Każde zejście ze szlaku - szczególnie w Tatrach Wysokich - grozi śmiercią lub w najlepszym przypadku ciężkim kalectwem. Dowodem na to są ostatnie śmiertelne wypadki lawinowe i zaginięcia bez śladu ludzi w Tatrach Wysokich i Zachodnich. Dodatkowym niebezpieczeństwem są grasujące w górach i parkingach niedźwiedzie, które nie boją się ludzi, i niejednokrotnie potrafią być agresywne i namolne - szczególnie wczesną jesienią, kiedy to misie już obżerają się na zimę.
Większość miejsc opisanych w tekście jest niedostępna dla przeciętnego turysty, i wymaga już odpowiedniego sprzętu wspinaczkowego. Jednakże idąc tatrzańskimi dolinami po polskiej i słowackiej stronie, spostrzegawczy Czytelnik może niejednokrotnie zauważyć wyryte na skałach i kamieniach tajemnicze znaki i symbole astrologiczne i alchemiczne. To właśnie pozostawili je poszukiwacze skarbów i górnicy rud metali, którzy penetrowali Tatry już od najdawniejszych czasów, licząc na perły i diamenty Żabiego Jeziorka czy grube na całego dorosłego chłopa żyły złota i srebra. Jednym się poszczęściło, innym nie. Ale wszystkim było dane zaznanie najpiękniejszego uczucia - smaku przygody i podziwianie surowej tatrzańskiej Przyrody - której jest tak niewiele i z każdym dniem coraz mniej...

* * *

Szukając słowackich skarbów dr Jesenský, a także i ja, zaczęliśmy naszą przygodę z autentycznymi skarbami wiedzy o ciekawych i tajemniczych, do dziś dnia niewyjaśnionych wydarzeniach historycznych, których pokłosiem są nasze książki. Chcemy, by dały one Czytelnikowi wyobrażenie o naszej niewiedzy i jednocześnie dały nadzieję, że tyle jest jeszcze do odkrycia…

Nie, nie odkryliśmy żadnych skarbów Templariuszy, Inków czy choćby polskich i słowackich zbójników – te już dawno znaleziono i wyszabrowano. Największym skarbem jest wiedza i radość jej zdobywania. Niektórzy mają nam to za złe i przykleili nam wizytówkę „detektywów kanapowych”, o co wcale się nie obrażamy, a raczej odwrotnie. Detektyw udaje się na miejsce zbrodni i tam bada każdy ślad, waży każde słowo, potem dedukuje, kombinuje, by w końcu z okrzykiem „Mam cię!” zatrzasnąć kajdanki na rękach przestępcy. Detektyw kanapowy czyta, czyta, czyta i jeszcze raz czyta przez cały czas myśląc po to, by pojechać na miejsce i tam oznajmić – „oto on!”
Ta wiedza jest nam bardzo przydatna teraz, kiedy chodzimy po śladach słowackich Templariuszy, zwiedzamy ich kościoły, zamki i warownie, oddychamy powietrzem przesyconym historią i nasze oczy opierają się o te same góry i lasy, na które patrzyli oni.
Nie ma już skarbów na Słowacji, ale pozostały ruiny i dokumenty. To one teraz mówią do nas o ich wielkości i chwale. Właśnie zasiadłem do przekładu książki dr Jesenský’ego pt. „Templariusze: Legendy honoru i sławy”, której polskie wydanie teraz przygotowuję. I zastanawiam się, czy śladów Rycerzy Świątyni nie będzie warto poszukać także po polskiej stronie granicy? Wszak zamieszkiwali oni zamki wzdłuż szlaku do Krakowa, który był już wtedy stolicą Polski, a zatem na pewno Templariusze byli także i u nas. Trzeba będzie podrzucić ten temat historykom, którzy potraktują go serio. Może tej książce uda się dopisać choć jeden – krakowski rozdział?...