poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Bardzo poważne ostrzeżenie: DIROFILARIOZA W POLSCE


Serce wypełnione nicieniami Dirofilariozy

Polska – Groźna choroba dirofilarioza przywędrowała do nas z krajów o cieplejszym klimacie, komary mogą przenosić pasożyta z psów i kotów na człowieka, dorosły pasożyt pod skórą może mieć długość do 15 cm.
Komary mogą przenosić w naszym kraju chorobę o nazwie dirofilarioza. Wynika to z najnowszych badań Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego-Państwowego Zakładu Higieny w Warszawie. Badania będą opublikowane w najbliższych miesiącach.
Chorobę wywołuje pasożyt przenoszony przez komary z psów. Człowiek jest dla pasożyta żywicielem przypadkowym, ale w Polsce zakażonych jest 20 osób. Leczenie nie jest skomplikowane, pod warunkiem, że choroba zostanie właściwie rozpoznana. Najczęściej wymaga interwencji chirurgicznej.
Profesor Elżbieta Gołąb z Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego-Państwowego Zakładu Higieny podkreśliła, że do tej pory nie było w naszym kraju problemu przenoszenia chorób przez komary, ale ta sytuacja zmieniła się.
- Stwierdziliśmy występowanie pasożyta u komarów – oświadczyła profesor. Zaznaczyła, że do tej pory ukąszenie przez komara nie niosło żadnego niebezpieczeństwa, teraz nie możemy tak powiedzieć.
- Dirofilarioza występuje w krajach o ciepłym klimacie, lecz polskie badania wykazały, że do zakażenia dochodzi również w naszym kraju – zaznaczyła profesor Gołąb. Poinformowała, że jest kilka przypadków choroby u osób, które nigdy nie wyjeżdżały za granicę, jest więc pewność, że są to przypadki zarażenia w Polsce. Dodała, że odsetek zarażonych psów na terenie Mazowsza jest duży, bo sięga 20 procent w schroniskach.
Doktor Aleksander Masny z Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego – PZH podkreślił, że choroba - dirofilarioza rozwija się tylko u niektórych osób. Zaznaczył, że nie wiadomo dlaczego u pewnej grupy ludzi pasożyt nie jest zwalczany przez organizm. Według niego, układ immunologiczny większości ludzi skutecznie radzi sobie z pasożytem i go zabija. Doktor Masny podkreślił, że najbardziej racjonalną profilaktyką jest odstraszanie komarów.
Jak informuje na swojej stronie PZH, „zmiana podskórna powodowana przez chorobę może występować w różnych miejscach ciała, choć często na powiece, piersi, powłokach brzusznych lub na mosznie. Jest to podskórny, drażliwy, najczęściej bolesny guzek, niekiedy migrujący, wielkości od 0,5 do 2,5 cm średnicy. Guzek ten zawiera nicienia o wymiarach od kilku do 15 cm długości i od 0,3 do 0,62 mm szerokości, na ogół już degenerującego, otoczonego naciekiem zapalnym. Zmiany mogą powstać w okresie od kilku miesięcy do kilkunastu lat od zarażenia. Nicienie te mogą także umiejscawiać się pod spojówką oka, a nawet w ciele szklistym. Opisane są też przypadki umiejscowienia guzka w głębiej położonych tkankach piersi kobiet, w płucach, jamie brzusznej, w narządach rozrodczych. Nie opracowano leczenia farmakologicznego – stosuje się zabieg chirurgiczny”.
Badania ludzi, psów i kotów, które prowadzi Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego – PZH są finansowane przez Narodowe Centrum Nauki. (WP.pl)

* * *

Proszę, proszę – Dirofilarioza ante portas! Ktoś się wreszcie obudził w Warszawie i na alarm trąbi, a media mają sensację dnia i o czym pisać w sezonie ogórkowym!

O możliwym transferze rozmaitych chorób z południowej części kontynentu ekolodzy i epidemiolodzy ostrzegali od ładnych paru lat, kiedy stało się wiadome (dla większości myślących ludzi na świecie), że wraz z efektem cieplarnianym – czyli globalnego ocieplenia – nastąpi zjawisko transferu m.in. groźnych dla ludzi infekcji ze stref tropikalnych do stref klimatu umiarkowanego. Takim zagrożeniem są także tu wymienione nicienie, gorączki krwotoczne i inne dopusty boże pustoszące kraje Afryki. Akurat takie zagrożenie nie jest wyssane z palca. Od kilku lat obserwujemy w Polsce migrację niektórych gatunków grzybów z Czech i Słowacji przyszła do nas silnie trująca odmiana czubajki czerwieniejącej - Macrolepiota rachodes var. Bohemica, która jest równie toksyczna jak muchomory i w Polsce odnotowano już kilkanaście zatruć. Od kilku lat obserwuję inwazję bezskorupowego ślimaka ślinika luzytańskiego – Arion lusitanicus. Dokładnie to samo jest w przypadku Dirafilarozy – została ona zawleczona do nas z południa kontynentu. I jak zwykle – sprawa została zlekceważona, póki nie doszło do infekcji. Czy my, Polacy, naprawdę nie potrafimy przewidywać nieszczęść i uzbroić się przeciwko nim???

A przecież za naszymi granicami mamy nie tylko nicienie, ale także inne – jeszcze groźniejsze infekcje wirusowe, że wspomnę tylko wirus Ebola, gorączkę Nilu Zachodniego, Hanta, Yellow Fiever, Q fiever i inne groźne choroby, które w Europie mogłyby wywołać straszliwe spustoszenie porównywalne z dżumą, cholerą czy czarną ospą w Średniowieczu! Gorące lata i stosunkowo ciepłe zimy to prawdziwy raj wszelkiego rodzaju infekcji, a do tego wzmożony ruch turystyczny i w ogóle przepływ osób i towarów zwielokrotnia zagrożenie zawleczeniem któregoś z tych dopustów także i do nas. I jestem bardzo ciekawy, czy ktoś w Warszawie przewiduje takie zagrożenia? Jeżeli nie, to najwyższy czas się obudzić!

P.S. - Jest jeszcze jedna możliwość, jaką zasugerował Mariusz Fryckowski, a mianowicie - rozdmuchana, rozbuchana histeria wokół Dilofilariosis daje władzom do ręki bardzo wygodny pretekst do urządzenia na wzór Ukrainy totalnej masakry bezdomnym psom i kotom. Znając perfidię naszych rządzących jestem w stanie w to uwierzyć. No i mordercy z licencją na zabijanie się ucieszą - wreszcie będą sobie mogli postrzelać do zwierzątek i to w sezonie letnim!