czwartek, 29 listopada 2012

Brylanty Króla Mórz


Co hitlerowcy robili na dnie Wszechoceanu?


Walentin Szimko

W hitlerowskich Niemczech wielu ludzi zażywało narkotyk metamfetaminę – C10H15N. Środek ten uznawano za nieszkodliwy – coś jak napoje energetyzujące. Sprzedawano nawet cukierki z podobnie działającym środkiem, które nazywano „czołgową czekoladą”. [Pierwsze zastosowanie metamfetaminy na szerszą skalę miało miejsce w czasie II wojny światowej, kiedy była stosowana jako środek pobudzający dla żołnierzy, od których wymagano aktywności bojowej przez długi czas (lotnicy, czołgiści) – przyp. tłum].

Kiedy po kapitulacji Niemiec jednego z najznaczniejszych urzędników III Rzeszy – Waltera Strauba zapytano w czasie przesłuchania, co mu jest wiadomo o ukrytych skarbach Trzeciej Rzeszy, on udzielił zagadkowej odpowiedzi:
- Szukajcie na morskim dnie!
Żeby się lepiej przygotować, przesłuchujący go Amerykanin przeniósł przesłuchanie na dzień następny, ale do tego dnia sekretarz Ministerstwa Kultury już nie dożył: przed kolacją ktoś mu dosypał trucizny do miski gulaszu.

Zagrabione skarby Niemcy wywozili na pokładach U-bootów

Los zagrabionych przez Niemców kosztowności do dziś dnia jest nieznany...


Co utrzymywały „kotwice”?


Po II Wojnie Światowej w holenderskim dzienniku „Spunk” pojawił się artykuł o tym, że na brzegu Morza Północnego została odkryta przez Brytyjczyków tajna fabryka, w której produkowano rozmaite części do najnowocześniejszych niemieckich U-bootów. Poza normalnym w takich przypadkach żelastwem, Anglicy znaleźli także rzeczy, które nie miały nic wspólnego z okrętami podwodnymi. Były to cienkie, ale niezwykle mocne stalowe liny o długości od 1000 do 3000 metrów (!) i jakieś dwie dziesiątki grubościennych cylindrycznych pojemników. Pojemność każdego wynosiła kilkanaście metrów sześciennych. Otwarto je, ale okazały się puste. Ich związek z tymi stalówkami był oczywisty. Na jednych i na drugich znajdowały się zaczepy, które do siebie pasowały. Specjaliści orzekli, że cylindry te przeznaczone były do przechowywania czegoś na bardzo dużych głębokościach. Jednakże dalej we swych wnioskach się nie posunęli, póki w podziemiach fabryki nie zostały znalezione wielotonowe balasty-kotwice z byle jakiego złomu wyposażone w takież zaczepy.

I wszystko stanęło na swoim miejscu. Cylindry - sądząc ze wszystkiego – były mocowane do tych kotwic utrzymujących te dziwne przedmioty w morskiej głębinie. Liny były przyczepiane do górnej części cylindra i szły na górę – do powierzchni wody. A co było dalej? Na tym fantazja angielskich i amerykańskich specjalistów się kończyła.

Władze okupacyjne mimo starań nie były w stanie znaleźć nikogo, który byłby związany z odkrytymi obiektami i dlatego tajemnica wielotonowych „kotwic”, cylindrów i stalówek przez długi czas pozostawała tajemnicą. Powstało mnóstwo hipotez, ale zadawalającej odpowiedzi nie było.

Zainteresowało to belgijski magazyn „Secrets d’historie” tym bardziej, że w jego archiwum znajdowały się relacje o tychże samych zagadkowych cylindrach. Podzielił się nimi z redakcją były niemiecki marynarz Helmut Fraze. Kiedy w 1944 roku służył na U-boocie, miał okazję uczestniczyć w niezwykłym eksperymencie.

Kierownictwu III Rzeszy nie było łatwo ukryć zagrabionych skarbów...


„Igiełka” w morskiej toni


Mowa tutaj o próbach pewnego mechanizmu, którego przeznaczenie było strasznie tajne. Według słów Frazego, była to wielka boja, wyposażona w akumulatory o podwyższonej pojemności i jakieś urządzenia elektroniczne. Boja była przymocowana do kotwicy i to tak, że do powierzchni pozostawało jej około 30 m. Razem z liną i kotwicą wyrzucano ją na jakimś głębokim miejscu akwenu, a następnie (w celach doświadczalnych) należało ją znaleźć w jak najkrótszym czasie. Służyła do tego specjalna aparatura, do której dostęp miał zaokrętowany na U-boocie oficer SS. Marynarze sądzili, że testowany jest korpus jakiejś nowej miny morskiej i dlatego nikt nie zadawał zbędnych pytań. I po jakimś czasie Helmut Fraze zrozumiał, że SS-Obersturmbannführera  (odpowiednik podpułkownika wojsk lądowych i komandora-porucznika marynarki wojennej – przyp. tłum.) kierującego eksperymentem interesowało wszystko, tylko nie miny. Gwoździem programu był mechanizm pozwalający na lokalizację zatopionej boi. Ale najciekawszym jest to, że niemiecki marynarz już nigdy i nigdzie nie spotkał się z nawet ze wzmianką o tym dziwnym urządzeniu.

Czymże więc ono było? Wyobraźmy sobie tą prostą, ale skuteczną konstrukcję. Składa się ona z pustego w środku cylindra o ścianach wytrzymujących ogromne ciśnienia panujące na wielokilometrowych głębinach. Z powierzchni morza dziwna boja (w tym jej osobliwość) była niewidoczna, ale mogła ją szybko wykryć i zlokalizować specjalna aparatura. Cylinder z boją jest związany długą, mocną liną stalową, o której już była mowa. Nie było wiadomo natomiast to, co hitlerowcy zamierzali ukryć w tych cylindrach na dnie oceanu? Automatycznie nasuwał się domysł o drogocennych rzeczach zagrabionych na podbitych przez nich terytoriach w czasie wojny. Ale czy nie jest to głupia idea – ukryć je w morskich głębinach, skoro na kontynentach jest tyle miejsc nadających się do ukrycia tych skarbów? Ale jak pokazał czas, wiele niemieckich kryjówek na lądzie (a właściwie – pod ziemią) zostały w końcu odnalezione, ale głównych skarbców III Rzeszy jeszcze nie odnaleziono.


A to ci niespodzianka!


A wydarzenia biegły swoim torem. Zupełnie niedawno amerykański „Journal for the Rest” opublikował artykuł niejakiego R. Grahama pt. „Brillants of the Sea King”, w którym opisywał on spotkanie z pewnym bogatym Anglikiem – Rowanem Gilbertem. Ten opowiedział mu historię o kolosalnym bogactwie, które zwaliło się na niego. Być może dla niektórych okaże się ona niewiarygodna, ale kiedy wspomnimy publikacje ze „Spunka” i „Secrets d’historie”, to opowiadanie Rowana Gilberta zasługuje na uwagę.

- Pewnego pięknego dnia, mój angielski przyjaciel Anatol S. zapoznał mnie z człowiekiem, którego życie mogłoby być kanwą na niejedną powieść sensacyjną – zaczął Amerykanin. – Ten bogaty gentleman z Brighton nazywał się Rowan Gilbert. 20 lat temu pojechał na północ kraju, niedaleko od szkockiego miasta Aberdeen, gdzie budowała się rafineria ropy naftowej. Tam też załapał się na pracę. Pewnego niedzielnego ranka spacerował wraz ze swym psem na brzegu Morza Północnego. Zaczął się przybój. Naraz jego uwagę przykuł jakiś przedmiot pchany przez fale na skały. Zszedłszy nad samą wodę ujrzał on duży metalowy cylinder o długości 2 m i jakichś 1-1,5 m średnicy. Poczuwszy, że we wnętrzu tego znaleziska może znajdować się coś interesującego, usiłował on otworzyć cylinder, ale bezskutecznie. Zaintrygowany Brytyjczyk wrócił na to miejsce z ciężarówka z żurawikiem. Udało mu się załadować znalezisko na ciężarówkę i zawieźć do domu. Tam posługując się palnikiem gazowym otworzył znalezisko. To, co znajdowało się w środku cylindra wprawiło go w szok.


Bogactwo pod „przykryciem”


Takiej ilości cennych rzeczy Gilbert nie widział w życiu, nawet na filmach o skarbach wodzów Atlantydy! Był on człowiekiem z głową i z miejsca podzielił skarb na kilka części i ukrył je w kilku miejscach. Doczekał do końca budowy rafinerii i wyjechał ze Szkocji wziąwszy ze sobą trochę brylantów, których wartość wynosiła jakieś 50.000 GBP. To była maleńka cząstka znalezionego tam bogactwa. Mieszkając w Walii wciąż zastanawiał się, co zrobić z milionami znalezionymi na plaży. Czy oddać państwu czy zatrzymać dla siebie? W końcu oddał go państwu za co zgodnie z prawem otrzymał połowę jego wartości. Teraz mógł pomyśleć o pozostałych skrytkach. Rowan wyniósł się z rodziną do USA, gdzie w Newarku (NJ) stworzył firmę remontującą stare samochody (głównie dla koneserów i kolekcjonerów – przyp. tłum.), oczywiście dla przykrycia swego bogactwa. Zresztą ona sama kwitła bez tego.
Gilbert powrócił do Anglii po pozostałe skrytki. Spieniężywszy część brylantów, wciąż rozwijał swoja firmę w Newarku. Wkrótce stała się ona kwitnącą korporacją. Przedsiębiorstwo (które nie tylko remontowało, ale zaczęło produkować samochody) rosło w oczach. Po pewnym czasie Gilbert stał się super-bogatym człowiekiem. I wciąż lwia część brylantów ukryta w różnych częściach Anglii pozostawała nienaruszona. Były to zapasy na czarny dzień – jak twierdził multimilioner. Część pieniędzy – dla uspokojenia sumienia – oddaje on na cele dobroczynne.

Opis cylindrów, które sporządził Gilbert, dokładnie pasują do opisów podanych przez „Spunka”. Teraz można dokładnie odtworzyć sposób, w jaki Niemcy ukrywali nagrabione przez siebie drogocenne przedmioty w czasie wojny. Kosztowności pakowane były do hermetycznie zamykanego cylindra, do którego z jednej strony przymocowywano kotwicę, a z drugiej mocną stalową linę. Po zatopieniu górny koniec liny sięgał na głębokość 30 m, a na jego końcu znajdowała się głębinowa pława. Według Helmuta Frazego, była ona wyposażona w generator sygnałów akustycznych, zasilanego tzw. „wieczną baterią”, która działała na zasadzie wykorzystania różnicy temperatur wody powierzchniowej i głębinowej. To właśnie dzięki temu można było szybko znaleźć skrytkę w wodach Wszechoceanu…


Źródło – „Tajny XX wieka” nr 30/2012, ss. 6-7
Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©