środa, 12 grudnia 2012

SPRAWA NR 021/X – KATASTROFY LOTNICZE: POZAZIEMSKI CZYNNIK? (2)




I wreszcie wypadek paryski.

25 lipca 2000 r. cud techniki lotniczej XX wieku, superszybki naddźwiękowiec – osiągający w locie poziomym prędkość 3 Ma – super-luksusowy Concorde, spada po przeleceniu zaledwie 3,5 km od paryskiego lotniska im. generała Charlesa de Gaulle’a na hotelik w małej miejscowości Gonesse. W katastrofie poniosło śmierć na miejscu 113 osób, w tym dwie nasze rodaczki, które zginęły w hotelu, na który zwalił się płonący Concorde. I do dziś dnia – czyli do 14 sierpnia 2000 r. – nikt nie potrafi odpowiedzieć na podstawowe pytanie: co się właściwie stało w pierwszych minutach lotu feralnej maszyny??? Być może winę ponoszą stwierdzone szczeliny w deltowatych płatach samolotu, które stwierdzono we francuskich i brytyjskich maszynach. Najmniej prawdopodobna jest wersja o kawałku metalu na pasie startowym, który przeciął oponę, a która po pęknięciu i rozleceniu się uszkodziła zbiornik paliwa w prawym skrzydle, co spowodowało wyciek i samozapłon benzyny. Gdyby tak było naprawdę, to wszystkie Concorde’y byłyby już dawno porozbijane... tu musiało zajść coś innego – a może właśnie w chwili startu w samolot uderzyła kilkukilogramowa kula lodowa?

Nie jest to pierwszy tego typu wypadek lotniczy, bowiem w czasie pokazów na paryskim lotnisku Le Bourget rozbił się radziecki samolot Tu-144, będący niemal idealną repliką Concorde’a. Także Amerykanie nie mieli szczęścia do supersonicznych gigantów i ich Boeing 773 budowany w ramach PROJECT SST[1]) nie opuścił biur konstrukcyjnych firmy Boeing Aircraft Corporation w Seattle. Wojskowa wersja naddźwiękowego bombowca strategicznego XB-70 o wdzięcznej sylwetce lecącego łabędzia, który miał wyprzeć wysłużone bombowce strategiczne B-52, została wyprodukowana jedynie w trzech egzemplarzach, z których jeden także uległ katastrofie, jeden został zniszczony w czasie prób, a trzeci stoi w muzeum...

Podobny problem jest stary jak historia lotnictwa. Kto wie, czy takie tajemnicze katastrofy lotnicze, jak zaginięcie Amelii Earhard i Freda Noonana nie zostało spowodowane trafieniem samolotu przez kulę lodu z Kosmosu? A tajemnice katastrofy lotnicze w Trójkącie Bermudzkim? – ot, choćby przypadek katastrof latających cystern KC-135 czy Lancastriana linii lotniczych BSAA o nazwie „Star Tiger” i w kilka tygodni po nim „Star Panther”? problem polega na tym, że w takim przypadku kule lodowe uderzają znienacka, dosłownie z jasnego nieba! I są o wiele bardziej niebezpieczne od pioruna, bo wyładowanie elektryczne spływa po samolocie nie czyniąc krzywdy siedzącym weń ludziom, zaś kula lodowa czy lodowo – pyłowa działa jak ciężki, lity pocisk o dużej masie i prędkości >1 Ma. W przypadku samolotów poruszających się z prędkościami >1 Ma, uderzenie takiej „piguły” musi  skończyć się katastrofą! A i mały samolocik trafiony śniegowo – lodowym taranem ma niewiele szans na przeżycie takiego eksperymentu...

Jeżeli idzie o polonica, to godzi się wspomnieć o katastrofie polskiego szybowca Pirat o oznaczeniu SP-3130, który literalnie rozleciał się w powietrzu nad Łomnickim Szczytem w Tatrach w listopadzie 1976 r. Pilot uratował się skacząc ze spadochronem, zaś szczątki szybowca spadły na Szczawnicę...

Hipoteza o lodowych kulach może również wytłumaczyć katastrofy niektórych niemieckich sterowców w czasie I wojny światowej, że wspomnę tylko dziwny przypadek zaginięcia bez wieści sterowca SLXbazującego na stałe w bułgarskim Jambolu - nad Morzem Czarnym, w dniu (najprawdopodobniej) 28/29 lipca 1916.

Jeszcze ciekawszym było zniszczenie w niewyjaśnionych okolicznościach nad Cieśniną Otranto na wysokości Brindisi (Włochy), sterowca LZ-59, co widziało kilku oficerów i marynarzy wachtowych niemieckiego okrętu podwodnego U-53,co miało miejsce wieczorem dnia 7 kwietnia 1918 roku, na pozycji 18053’E - 040002’N.

W obydwu przypadkach ani Rosjanie, ani Włosi[2]) nie przyznali się do zestrzelenia tych sterowców – a przecież propagandyści krajów Ententy nie omieszkaliby wykorzystać tych faktów do podniesienia morale swych wojsk!... Podobny los spotkał także sterowiec LZ-101, który w niewyjaśnionych okolicznościach zaginął gdzieś nad Afryką.[3]) O losach sterowców pisałem w moim opracowaniu pt. „Ufologia a polityka” (Jordanów, 1991 – skrypt), w której sądziłem, że za tymi wydarzeniami stoją jednak Ufici.

Skąd się wziął lód w atmosferze?

O takich lodowych fenomenach pisał swego czasu Charles Fort w swych pracach, a zatem rzecz nie jest nowa. Atmosferyczny lód jest jednym z fenomenów forteańskich. Ostatnia hipoteza zamieszczona na łamach „Wiedzy i Życia” nr 2/2000 głosi, że w ciągu każdej doby, przeciętnie w atmosferę Ziemi przenika od 20 do 30 lodowych mikrokomet, które eksplodując na wysokości około 25 km nad Ziemią, tworzą w jej atmosferze fenomen perłowych obłoków (pearl clouds), podobnie jak mikrometeoroidy towarzyszące „normalnym” kometom tworzą wiszące na wysokości 80 km srebrzyste obłoki (silver clouds). Skoro tak, to mamy wyjaśnienie niektórych dziwnych katastrof lotniczych właśnie w ten sposób: samoloty te miały nieszczęście znaleźć się w rejonie spadku takiej lodowej mikrokomety, która wybuchowo zamienia się w perłowy obłok, zaś odłamki rozlatują się na wszystkie strony, rażąc wszystko, co znajduje się na ich trajektorii, z prędkościami naddźwiękowymi. Uderzenie takiego odłamka lodowego pocisku w jakąkolwiek część lecącego z prędkością przydźwiękową – od 0,7 do 0,9 Ma -  samolotu, musi się skończyć dlań fatalnie! To fizyczny pewnik!

Jest w tym wszystkim aspekt pozytywny, a mianowicie: lód to zamarznięta woda. Jeżeli codziennie na Ziemię spada 20 - 30 takich lodowych mikrokomet, to rocznie jest ich od 7300 do 10.960 sztuk! Niech każda z nich niesie tylko 1 tonę wody, to naszej staruszce Ziemi przybywa rocznie kilkanaście tysięcy ton wody i pyłu kometarnego. Do czego zmierzam? Ano do tego, że część z tego ładunku przechwytuje także nasz Księżyc i wobec tego woda na Księżycu   b y ć   m u s i ! I nie tylko tam, bo na Marsie i innych planetach Układu Słonecznego.

Oczywiście takie lodowe mikrokomety stanowią śmiertelne zagrożenie dla naszych lotów kosmicznych i orbitalnych, czego dowodem jest zamilknięcie kilkunastu sztucznych satelitów Ziemi. Jak dotąd żadna taka kometa nie uderzyła w MIR-a czy ISS, albo w któryś z promów kosmicznych, ale czy to oznacza, że taki wypadek nie może się wydarzyć???... Te sztuczne satelity, które zamilkły, wcale nie musiały być porwane przez UFO – wystarczyło zderzenie z lecącą przez Kosmos bryłą lodu. Z powierzchni Ziemi zjawisko takie powinno się przedstawiać, jako silny błysk światła. I tu rzecz ciekawa – takie błyski obserwowano i to niejednokrotnie! Dnia 3 maja 1994 r. około godziny 18:30 GMT, nad Zieloną Górą dostrzeżono bardzo silny błysk biało – niebieskiego światła – około –4m,00 na wysokości orbity wokółziemskiej. Miejscowy astronom – prof. dr hab. Janusz Gil  z tamtejszej WSP stwierdził, że mógł to być nawet wybuch atomowy!... podejrzewam, że było to zderzenie jakiegoś satelity z taką lodowo-pyłowo-śniegowa „pigułą”...

Inny przypadek obserwacji niezwykłego, biało – niebieskiego błysku odnotowano w Jordanowie,  dnia 19 stycznia 1996 roku,  o godzinie 18:04 GMT, o jasności wynoszącej co najmniej -2m,5...-3m,00. Początkowo wraz z moim słowackim przyjacielem dr Milošem Jesenským sądziliśmy, że eksplodowały na orbicie jakieś resztki broni masowego rażenia, które pozostały po Wielkim Konflikcie Bogów – Astronautów sprzed 12.000 lat, ale teraz po skojarzeniu wyżej opisanych faktów czujemy się zmuszeni do częściowej zmiany naszych poglądów.[4])

Co można zrobić, by uniknąć tego niebezpieczeństwa? No cóż – najlepiej byłoby zmniejszyć ruch lotniczy na najwyższych wysokościach, ale nasza cywilizacja niestety – nie może się bez tego obejść... Myślę, że to problem dla konstruktorów lotniczych. Zjawiska forteańskie są realną rzeczywistością i – jak widać – potrafią być wyjątkowo groźne! Miejmy nadzieję, że są jednak tylko wyjątkami, a nie regułą.

* * *

Czy czynnik ten istnieje naprawdę, czy nie – tego nie udało się stwierdzić. W dalszym ciągu nie wiemy, co powoduje powstanie chmur perłowych. W dalszym ciągu nie wiemy, czy spadające z nieba bryły lodu to szczątki lodowych mikrokomet, czy jeno zamarznięte nieczystości, które odrywają się od kadłubów samolotów i spadają na nasze niwy.




A tak by the way, to czy nie mogło stać się tak, że prezydencki Tu-154M oberwał nad Smoleńskiem fatalnego dlań ranka 10 kwietnia 2010 roku, jakimś właśnie takim kawałem kosmicznego lodu z wiadomym skutkiem? Zdaje się, takiego scenariusza nikt nie brał pod uwagę. Lodowa bryła stopniała i nie zostało po niej śladu, a odium winy zrzucono na Rosjan, hel, rakiety, bomby, a nawet na UFO i Bogu ducha winną brzozę, którą ścięto… Oczywiście jest to tylko luźna uwaga, bo osobiście stawiam na tzw. czynnik ludzki, który miał największy (jak nie jedyny) udział w tej katastrofie. Dowodem na to jest fakt, że pomimo dobrego działania automatyki, która do końca ostrzegała pilotów – PULL UP! – PODERWIJ MASZYNĘ! – kontynuowano procedurę lądowania. Wbrew ostrzeżeniom, wbrew warunkom pogodowym, wbrew elementarnemu zdrowemu rozsądkowi. Jak się to skończyło – wszyscy wiemy.   

Sprawa katastrofy Concorde’a też znalazła swe wyjaśnienie i okazało się, że uległ on katastrofie tylko i wyłącznie wskutek usterek technicznych, niedoróbek przeglądu technicznego maszyny i nieszczęsny pasek metalu z innej maszyny był tylko wyzwalaczem nieszczęścia.

A zatem sprawa czynnika pozaatmosferycznego pozostaje nadal otwarta i nie przesądzajmy sprawy, że jej nie ma…  



[1] Project Super Sonics Transport – Projekt Transport Ponaddźwiękowy.
[2] W czasie I wojny światowej Włochy walczyły przeciwko kajzerowskim Niemcom w składzie Ententy.
[3] Zob. w „UFO” nr 3(7), 1991.
[4] Miloš  Jesenský – Bohové atomowých válek, Ústi nad Labem 1998, przekład Robert K. Leśniakiewicz – w Internecie na stronie - http://hyboriana.blogspot.com/2012/07/bogowie-atomowych-wojen-1.html