środa, 30 stycznia 2013

Atomowy terror


Operacja Big Smokey na poligonie w Newadzie. Zdjęcie wykonano w dniu 1 listopada 1951 roku.


Jurij Daniłow

Średni poziom naturalnej radiacji, czyli tzw. tła radioaktywnego w danej miejscowości zależy od wysokości nad poziomem morza i jej geologicznego położenia. Bezpiecznym uznaje się poziom tła radioaktywnego o wysokości nie przekraczającej 50 µR/h.

Wojskowi – zwolennicy strategii atomowego terroru – zapewne byli rozgoryczeni, że II Wojna Światowa zakończyła się tak szybko. Wszak nigdzie, poza Hiroszimą i Nagasaki, wielkoskalowych prób nie udało się przeprowadzić. W przypadku atomowej III Wojny Światowej wojska – nie wyszkolone do działania w nowych warunkach – mogły ją łatwo przegrać. A zatem oczywistym było, że trzeba będzie te próby przeprowadzić z żywymi ludźmi. Ale jak tego dokonać w czasie pokoju?

Taktyka wymaga ofiar

Odpowiedź była tylko jedna – zorganizować wielkie ćwiczenia z użyciem broni jądrowej. Stany Zjednoczone przeprowadziły około dwudziestu takich prób jądrowych z udziałem żołnierzy (jeden z takich testów przeprowadzono na pustyni Nevada w dniu 31.VIII.1957 r. Była to Operation Big Smokey z udziałem 1140 żołnierzy nad którymi zdetonowano ładunek jądrowy o małej mocy. W operacjach tego rodzaju w USA wzięło udział 170.000 żołnierzy – zob. Juraj Tölgyessy & Milan Kenda – „Alfa, beta, gamma – Promienie nadziei”, Warszawa 1984, ss. 87-105 – przyp. tłum.), a Związek Radziecki – tylko dwie… Ale te radzieckie doświadczenia do dziś dnia prezentowane są jako krwawe działania komunistycznego reżymu. W ZSRR życie żołnierza nie było nic warte i rzucono ich w atomowy ogień.

14 września 1954 roku (radzieckie) państwo przeprowadziło na swoich obywatelach potworny eksperyment, który nie miał równych sobie w historii świata – wypróbowanie broni atomowej na swoim narodzie – w centrum gęsto zasiedlonego rejonu Orenburskiej Obłasti – czytamy w organie prasowym partii Jabłoko z 1999 roku. – Ilu ludzi zginęło, tego nikt nie odnotował – wtóruje im „Newsweek Polska” w artykule „Bezrozumność radzieckich uczonych nie znała granic”. 

(Zob. Andrzej Krajewski - „Szaleństwa radzieckich naukowców” w „Newsweek Polska” z 13.VII.2011 r. – interesujący nas passus brzmi tam tak: W obwodzie orenburskim, na poligonie koło wsi Trockoje, przygotowano klasyczne pole bitwy. Zbudowano transzeje, ziemianki, betonowe bunkry. Linię obrony potencjalnego wroga umieszczono 5 km od punktu zero (miejsca wybuchu bomby), zaś okopy atakujących – 10 km od tegoż punktu. Ewakuowano wioski położone w odległości do 7 km, a cywilom mieszkającym nieco dalej zalecono, by w momencie wybuchu położyli się na ziemi. Do umocnień zapędzono 44 tys. żołnierzy. Natomiast do punktu zero zagnano zabrane chłopom krowy, konie, psy i kozy. 14 września 1954 r. bombowiec zrzucił na biedne zwierzaki bombę atomową – jak określono w raporcie – „średniej wielkości”, czyli zapewne o mocy 20 kiloton (podobna zniszczyła Hiroszimę). Małe słońce zapłonęło 350 metrów nad ziemią. Kiedy zgasło, dla lepszego efektu prawie setka bombowców wykonała jeszcze nalot dywanowy na pozycje broniących się żołnierzy, używając bomb konwencjonalnych. Na koniec Żukow dał sygnał do natarcia. W raporcie z manewrów, który David Holloway opublikował w książce „Stalin i bomba”, zapisano: „Jednostki biorące udział w ćwiczeniach weszły bez obaw w strefę wybuchu atomowego, doszły nawet do punktu zero, pokonały strefę promieniowania i wykonały zadania”. Naukowcy i marszałek byli zadowoleni. Ile osób poniosło śmierć, nikt nie odnotował. – przyp. tłum.)

A jak wyglądało to naprawdę?

Lokalizacja miejscowości Tockoje i tamtejszego poligonu nuklearnego


Tocki Poligon Atomowy

W czasach istnienia ZSRR, w naszym kraju dwukrotnie przeprowadzono próbę broni jądrowej z udziałem żołnierzy w strefie wybuchu – co jest o tyle oczywiste, że istniała bardzo wysoka możliwość wybuchu wojny atomowej. Armia powinna być w stanie działać w warunkach atomowego pola walki. 14.IX.1954 roku przeprowadzono wojskowe ćwiczenia  w Tockoje, gdzie atakującej stronie udało się przebić obronę siłami korpusu piechoty, a następnie doszło do przeciwuderzenia przy użyciu broni jądrowej i przełamania jego obrony. Ćwiczono działania własnych wojsk w takich właśnie warunkach pola walki.

Wbrew rozpowszechnionym stereotypom, dowództwo nie zamierzało uśmiercać swych podwładnych. Do ochrony przed rażącymi czynnikami wybuchu jądrowego wyposażono wojsko w specjalne ochronne kombinezony nasycone specjalnym roztworem, maski p.gaz i inne środki ochrony przeciwchemicznej. (W WP stosowano indywidualne środki ochronne przed skażeniami w postaci masek p.gaz i płaszcza ochronnego OP-1, które stanowiły niezłe zabezpieczenie przed bronią chemiczną i radioaktywnym fall-outem – uwaga tłum.) Dla zabezpieczenia oczyszczania i dezaktywacji wojsko miało wiele specjalistycznych kompleksów dezaktywacyjnych i dekontaminacyjnych. Każdy żołnierz miał w kieszeni czarny, hermetycznie zamknięty indywidualny dozymetr z indywidualnym numerem dzięki któremu można było się szybko zorientować, do kogo należał w razie czegoś nieprzewidzianego.

Schemat ćwiczenia wojskowego na poligonie Tockoje w 1954 roku. W założeniu "zachodni" przypuścili atak na pozycje "wschodnich", którzy do powstrzymania tegoż ataku użyli broni jądrowej, a następnie przeszli do kontrnatarcia... Taki scenariusz działań był przewidziany w przypadku marszu na Europę Zachodnia w przypadku wybuchu III Wojny Światowej.


Dokumenty o tym ćwiczeniu wskazują na to, że przyjęte warunki bezpieczeństwa wykluczały działanie bezpośrednie porażających skutków wybuchu atomowego w ustanowionych odgórnie parametrach. I tak np. normy dopuszczalnego napromieniowania personelu i techniki bojowej były zmniejszone kilka razy w stosunku do norm przewidzianych w „Instrukcji o przeciwatomowej ochronie wojsk”. To wydało swe plony – rezultaty ostatniego radio-ekologicznego badania Tockiego Poligonu świadczą o tym, że natężenie promieniowania na jego terenie w niczym nie różnią się od natężenia promieniowania tła w tym rejonie. Śmiertelność na raka w tym rejonie nie jest wyższa niż w Federacji Rosyjskiej i krajach Europy.

(Coś innego podaje Wikipedia: 14 września 1954 roku na położonym 215 km od Orenburga poligonie w Tocku armia radziecka przeprowadziła manewry z użyciem bomby atomowej. O godzinie 9:53 bombowiec Tu-4 zrzucił bombę o mocy 40 kiloton /przeszło dwa razy większej niż zrzucona na Hiroszimę/ na teren poligonu, na którym znajdowało się około 45 tys. żołnierzy i więźniów oraz zwierzęta. Bomba eksplodowała na wysokości 350 m nad ziemią, a bezpośrednio po jej wybuchu pododdziały piechoty wspierane przez 600 czołgów, 600 transporterów opancerzonych i 320 samolotów ruszyły w kierunku epicentrum do pozorowanego natarcia. Celem "eksperymentu" przeprowadzonego pod kierunkiem marszałka Żukowa było sprawdzenie zdolności sprzętu i żołnierzy do prowadzenia walki w warunkach wojny jądrowej. Liczba ofiar manewrów nie jest znana, radzieckie władze fałszowały wpisy w dokumentacji przebiegu służby żołnierzy, ofiarom napromieniowania odmawiano pomocy lekarskiej, a wszyscy mający styczność z "eksperymentem" musieli podpisać zobowiązanie o przestrzeganiu tajemnicy. Jeszcze dziś zachorowalność w Orenburgu na pewne rodzaje raka jest dwukrotnie wyższa niż wśród ofiar wybuchu w elektrowni czarnobylskiej. Orenburg jest jednym z najbardziej zanieczyszczonych miast w Rosji – przyp. tłum.)



Semipałatyńskie ćwiczenia


W dwa lata później, 10.IX.1956 roku, na Semipałatyńskim Poligonie miało miejsce jeszcze jedno ćwiczenie polegającego na zrzuceniu taktycznego desantu spadochronowego bezpośrednio po wykonaniu uderzenia jądrowego w celu utrzymania strefy wybuchu atomowego do czasu podejścia głównych sił. Celem było także ustalenie czasu, po którym można było zrzucić desant do epicentrum eksplozji, a także wyliczenia jak najmniejszej odległości zrzutowiska desantu od punktu ZERO.

Nie przypadkowo w rejon epicentrum zrzucono 2. batalion powietrznodesantowy 345. pułku, w skład którego wchodziła znana na cały świat dzięki Fiodorowi Bondarczukowi 9. kompania. (Chodzi o film Fiodora Bondarczuka pt. „Dziewiąta kompania” z 2005 roku, mówiący o rekrutach walczących w Afganistanie w czasie Operacji Magistrala – przyp. tłum.) W celu dostarczenia desantu został zaangażowany pułk śmigłowców Mi-4 w składzie 27 helikopterów bojowych, przy czym oficerowie-dozymetryści wyprzedzający desantowców, mieli prawo zabronić wysadzenia desantu w rejonie, w którym radioaktywne tło przekraczało dopuszczalne normy bezpieczeństwa dla człowieka.

W czasie 43 minut po wybuchu bomby atomowej zrzucono desant i jeszcze w czasie 17 minut pododdziały wyszły na rubieże i przeprowadziły kontratak na pozorowanego nieprzyjaciela. Po dwóch godzinach cała technika i ludzie zostali dostarczeni do sanitarnych punktów dekontaminacji i dezaktywacji. Nie było żadnych danych na temat strat.

Tak więc w obydwu wypadkach, ćwiczenia odbyły się z maksymalnym zapasem bezpieczeństwa. Oczywiście nie wszystko dało się przewidzieć. Część miejscowych mieszkańców z okolic Tocka nie zastosowała się do nakazu okrycia się w piwnicach i nie obserwowania eksperymentu – ludzie obserwowali go z dachów domów! Niektórzy żołnierze wbrew rozkazom, schowali sobie na pamiątkę, a nie zniszczyli skażone przedmioty. No tym niemniej jednak istnieje głęboki kontrast pomiędzy radzieckimi ćwiczeniami, a ćwiczeniami wykonywanymi na Zachodzie, gdzie rzucano gromy na Związek Radziecki, a jednocześnie zaganiano swoich żołnierzy i obywateli swego kraju do radioaktywnej mogiły.

Marszałek Gieorgij Żukow i Wiaczesław Małyszew w czasie manewrów na poligonie atomowym w Tockim


Nieszczęśliwy smok


Stany Zjednoczone zaczęły badać wpływ promieniowania na żywe organizmy o wiele wcześniej, niż ZSRR. 23 lipca 1946 roku, w lagunie atolu Bikini (od którego właśnie pochodzi nazwa znanego kostiumu kąpielowego, który zaprezentowano szerokiej publiczności cztery dni po sensacyjnej eksplozji – przyp. aut.) pod wodą, na głębokości 27 metrów został przeprowadzony wybuch jądrowy o mocy 21 kt TNT. W dwie godziny po przeprowadzeniu doświadczenia, na atol weszły pododdziały piechoty i piechoty morskiej (ale przede wszystkim US Navy – przyp. tłum.), które badały skutki wybuchu nuklearnego na zakotwiczonych w lagunie i poza nią okrętach. (Zob. film dokumentalny „Radio Bikini” reż. Robert Stone, 1988, w którym pokazano przygotowania, przebieg i skutki tego eksperymentu – przyp. tłum.) W czasie tych badań wielu zostało silnie napromieniowanych wskutek zetknięcia się z radioaktywną wodą, która spadła na pokłady statków badawczych. (Przede wszystkim czynnikiem najbardziej szkodliwym był radioaktywny opad po wybuchu bomby zawierający radioaktywne cząstki bomby oraz cząstki napromieniowanego gruntu, które wyparowały  a potem zestaliły się i spadły skażając okolicę – przyp. tłum.)

1.III.1954 roku, wybuch w tym rejonie przyniósł pierwsze ofiary w ludziach: 64 mieszkańców Archipelagu Marshalla na atolach Rongerik, Rongelap, Enevetak (Enivetok) i Utirik dostali dawki promieniowania rzędu 175 R/rok (przy dopuszczalnej dozie 5 R/rok), zaś załoga japońskiego trawlera MS Fukuruyu Maru # 5 w składzie 23 ludzi otrzymała dawkę 300 R/rok – i nikt tego nie przeżył... (Fukuruyu w języku japońskim znaczy Szczęśliwy Smok… - przyp tłum.)

Żołnierze amerykańscy na atomowym poligonie w Newadzie.


Eksperymenty w Newadzie


1.XI.1951 roku, na newadzkim poligonie doświadczalnym miało miejsce ćwiczenie, w trakcie którego oddział złożony ze 188. desantowego, 127. inżynieryjnego i 546. artyleryjskiego batalionu prowadził działania na terenach sąsiadującym z punktem zerowym atomowego wybuchu. Po tym wszystkim, wedle specjalnej metodyki oceniało się zachowanie się żołnierzy i oficerów, na których działały rażące czynniki wybuchu i ich reakcje na rozkazy. Badania fizycznych i psychicznych skutków ataku jądrowego wykonano w cztery dni po zdetonowania tam ładunku jądrowego o mocy 31 kt.

8.II.1955 roku na tym samym poligonie, powietrzny wybuch o mocy 1 kt uderzył w transzeje, w których znajdowali się piechurzy, i żołnierze musieli się sami odkopywać spod zawałów ziemi.

31.VIII.1957 roku, a zatem w dwa lata później, nuklearny wybuch o mocy 44 kt obserwowało 1000 żołnierzy z pododdziałów znajdujących się w odległości 29 km od punktu ZERO. W dwa dni później –

2.IX.1957 roku większość z nich uczestniczyła w manewrach przebiegających w odległości 5 km od epicentrum drugiej eksplozji. Jeszcze przez jeden dzień żołnierze ci wzięli udział w ćwiczeniu maksymalnie przybliżającym ich do warunków bojowych, a także demontażu i transporcie skażonego wyposażenia.

A do tego na kadrach kronik filmowych i zdjęciach z ćwiczeń widzimy amerykańskich żołnierzy dzielnie maszerujących w pobliżu epicentrów i wcale nie ubrani w odzież ochronną! Mało tego – oni nawet nie mają masek p.gaz! Tak więc nie trudno jest dojść do wniosku, które państwo prowadziło na swych obywatelach „potworne” eksperymenty, których równym nie ma w historii świata…

* * *

Pozwolę sobie zauważyć, że tak czy owak, te eksperymenty uderzały w każdego z nas, bowiem skażenia po wybuchach nuklearnych czy termonuklearnych nie znają granic i użycie broni jądrowej w którymkolwiek punkcie naszego globu pociągnie za sobą ofiary nawet na jego antypodach.

Jeżeli idzie o doświadczenia przeprowadzane przez Zachód, to pragnę przypomnieć także to, co zrobili Brytyjczycy i Amerykanie w australijskiej Maralindze, gdzie Aborygenów potraktowano jak podludzi pozwalając im umierać na chorobę popromienną.

To, co zrobili Francuzi na Saharze (okolice Regganu w Algierii) i na atolu Moruroa (Mururoa) w niczym się nie różni od tego, co robili Amerykanie w Newadzie, Arizonie, Alasce i Nowym Meksyku. I mało ich to obchodziło, że radioaktywny fall-out sypie się na obywateli USA, których potraktowano jak króliki doświadczalne. Wszyscy szykowali się do wojny jądrowej, więc jej efekty mało kogo obchodziły – liczyło się zadanie pierwszego nuklearnego ciosu i obroną przed oczywistym odwetem strony przeciwnej. A już dawno dowiedziono, że wojna jądrowa (nawet ograniczona) jest nie do wygrania nawet w przypadku zniszczenia którejś ze stron, bo świat będzie tak skażony, że nie będzie nadawał się do życia.

Pierwszym krokiem do opamiętania była katastrofa w Harrisburgu, drugim również „pokojowa” katastrofa w Czarnobylu. Teraz po kolejnej wielkiej katastrofie nuklearnej w Daichi – Fukushima coraz więcej ludzi wycofuje się z pomysłów budowania kolejnych elektrowni jądrowych. Niestety – arsenały nuklearne wciąż straszą i są nawet rozbudowywane przez państwa nie należące do „klubu atomowego”, które mają wielkie ambicje polityczne i dopatrują się wszędzie zagrożeń – w większości przypadków dzięki swej bezrozumnej, agresywnej polityce…  

Tekst i ilustracje - "Tajny XX wieka" nr 39/2012, ss.8-9
Przekład z j. rosyjskiego -
Robert K. Leśniakiewicz ©