czwartek, 10 stycznia 2013

METANOWY DIABEŁ W TRÓJKĄCIE BERMUDÓW (1)




Drogi Watsonie - ludzie trzymają się faktów nawet jeżeli niczego one nie dowodzą.

Sir Arthur Conan Doyle - „Pies Baskervillów”


Materiał ten stanowi nawiązanie do tematu istnienia Syren vel Wodnych Ludzi i Ich działalności w wodach Oceanu Światowego. Przypominam tu artykuł z 2001 roku:

W poczytnym magazynie popularno-naukowym „Wiedza i Życie” nr 12,96 dr Andrzej Zimniak przedstawił frapującą hipotezę na temat przyczyn zaginięć statków w rejonie Oceanu Atlantyckiego, znanego powszechnie pod nazwą Trójkąta Bermudzkiego (dalej TB), Morza Zmierzchu czy Morza Voodoo...

Do „Wiedzy i Życia” mam stosunek niezbyt przychylny po ostatnich publikacjach anty-ekologicznych postylli polskich atomistów czy ostatni wygłup (wprawdzie primaaprilisowy, ale zawsze) na temat wulkanów pod Górami Świętokrzyskimi, z kwietnia 2002 roku - ale ten artykuł wydał mi się sensowny, i co najważniejsze - wyjaśniający wiele niezrozumiałych na pierwszy rzut oka - incydentów, które miały miejsce na niektórych akwenach Wszechoceanu.

Clou hipotezy przedstawionej przez autora stanowi fakt, że we Wszechoceanie występują znaczne ilości węgla organicznego, którego zasoby szacuje się na 983 Gt[1], a która to ilość znajduje się głównie w biomasie oceanicznej flory i fauny. Znaczna część więgla na naszej planecie jest uwięziona w atmosferze - 3,6 Gt, w biomasie flory i fauny lądowej na wszystkich kontynentach - 2.790 Gt, w paliwach kopalnych - 5.000 Gt, i najwięcej - bo aż 10.000 Gt w hydratach. Hydraty, to są związki gazów takich, jak m.in.: metan - CH4, propan - C3H8, itd. Zakłada się, że z hydratów, które powstały w warunkach wysokiego ciśnienia (>50 MPa, a zatem >500 m głębokości wody), i niskiej temperatury (< +10 st. C - wynoszącej zazwyczaj zaledwie +4 st. C), zbudowana jest znaczna część szelfu kontynentalnego Ameryki Północnej właśnie  w rejonie Bermudów. Hydraty metanowe - CH4 · H2O tworzą całą masę złoża gazowego metanu. Uczeni tłumaczą powstanie takiej warstwowej struktury odkładaniem się metanu powstałego wskutek rozkładu w warunkach beztlenowych materii organicznej z martwych stworzeń morskich - głównie fito- i zooplanktonu, które potem opadają na dno i tam podlegają procesom gnilnym, których produktami finalnymi są metan i siarkowodór - H2S.

Pod wpływem niskiej temperatury i ciśnienia metan hydratyzuje się do postaci hydratu metanowego - bezbarwnej, szklistej materii podobnej wyglądem do lodu, który pod wpływem zmiany tylko jednego z dwóch parametrów - ciśnienia lub temperatury - rozkłada się na metan i wodę...

Faktycznie, ta hipoteza jest elegancka i idealnie tłumaczy zaobserwowane tam zjawiska: pasma „białych wód”, „pieniste kalafiory” czy nawet „grzmoty niebieskie”, które na Morzu Diabelskim (dalej MD) Japończycy zwą uminari, czy wreszcie tajemnicze zniknięcia statków i samolotów w i nad tymi akwenami. Także nagłe pojawienie się fal - podobnych do fal tsunami - także może być spowodowane nagłym, skokowym i wybuchowym uwolnieniem się do wód oceanicznych ogromnych mas metanu.

Wydaje mi się, że za nasyceniem metanem morskich wód są odpowiedzialne nie tylko martwe morskie stworzenia, ale także wulkany. Jak to widać z mapki 1, akwen TB od południa otaczają wartkie wody Prądu Zatokowego - Golfstromu, który bierze swe początki w Zatoce Gwinejskiej. Jego wody początkowo spływają z Prądem Gujańskim, który na wysokości Małych Antyli łączy się z Prądem Północnorównikowym i wpada do Morza Karaibskiego, gdzie jako Prąd Karaibski wpływa do Zatoki Meksykańskiej, którą opuszcza już jako Golfstrom. Jest on najcieplejszym prądem morskim. To prawda, ale... - tylko na powierzchni Oceanu Atlantyckiego, bo im głębiej tym chłodniej. Od +26°C na powierzchni i w strefie fotycznej, do zaledwie +2°C w strefie abysalnej. Hydraty mogłyby występować tylko na większych głębokościach, i rzeczywiście występują - jak twierdzi US Geological Survey - u wybrzeży Pn. i Pd. Karoliny, pomiędzy 31° a 34°N oraz 75° i 77°W ma znajdować się pokład hydratu metanowego o miąższości nawet 60 i więcej metrów, położony na skłonie szelfu kontynentalnego pomiędzy izobatami 2.000-4.000 m. Jest to już poza tradycyjnym TB w ujęciu Vincenta Gaddisa, ale to wcale nie znaczy, że nie ma czegoś takiego na szerokim w tym miejscu skłonie szelfu kontynentalnego, na obszarze od Wysp Bahama do przylądka Hatteras... A to właśnie tam wydarzyło się najwięcej zaginięć statków w nieznanych do dziś dnia okolicznościach i z nieznanych do dzisiaj przyczyn.

Mój pogląd jest następujący: Prąd Zatokowy w swym marszu od Zatoki Gwinejskiej ma na swej trasie co najmniej siedem wulkanów podmorskich na ryfcie Grzbietu Północnoatlantyckiego i sześć w archipelagu Małych Antyli. Te ostatnie są wprawdzie wyspami wulkanicznymi, ale tam ze szczelin w dnie oceanu wydobywają się ekshalacje - w tym gazy wulkaniczne, które zawierają następujące składniki: CO, CO2, H2, HCl, HF, SO2, NH3, H2S i wspomniany tutaj już CH4, który rozpuszcza się w wodzie tworząc całe „poduchy” wody nasyconej tym gazem - zob. ryc. 2 - w czasie „cichej” erupcji. „Poduchy” te są wleczone dalej przez prądy morskie - w okolice Zatoki Meksykańskiej i dalej na akweny TB - gdzie w zależności od głębokości albo idą na dno jako kolejne złoża hydratu metanowego, albo wydostają się na powierzchnię oceanu w postaci „białych wód”.



Depozyt hydratu nie jest na stałe zakumulowany na dnie, bowiem wystarczy wstrząs ziemi (a raczej dna oceanicznego), a ów pokład gwałtownie zmienia stan ze stałego w gazowy i uwolniony metan wydobywa się na powierzchnie w postaci „kalafiora”... Właśnie coś takiego zaobserwowali w dniu 11 kwietnia 1963 roku, o godzinie 13:30 czasu lokalnego[2] z wysokości 10.000 m, piloci stratolinera Boeing 707 lecącego z San Juan do Nowego Jorku, na pozycji 19°54’N i 66°47’W - dokładnie nad Rowem Portorykańskim. Był to wydymający się nad wodę „kalafior” o rozmiarach 800 m średnicy i wysokości niemal 400 m!

Oczywiście piloci powiadomili władze, które skojarzyły sobie to wydarzenie z zatonięciem dzień wcześniej, 10 kwietnia 1963 roku,  amerykańskiego okrętu podwodnego z napędem nuklearnym USS Tresher (SSN 593) w Zatoce Maine, w pobliżu punktu określonego współrzędnymi 41°46’N i 65°03’W, około 220 mil morskich na wschód od przylądka Cod... Jednakże oba te miejsca dzieli znaczny dystans - ponad 1.500 mil morskich, a zatem nie mogło to mieć związku z zatonięciem tego okrętu. Przynajmniej nie w tym sensie, w jakim się to przyjmuje, o czym później. Także wybuch jądrowy czy termojądrowy (np. reaktora trakcyjnego czy głowic ICBM lub HWT[3]) pod wodą daje zupełnie inny obraz zjawiska. USS Tresher zatonął na głębokości 2.500 m. 

Teraz, w świetle tej hipotezy metanowej, można śmiało założyć, że to była właśnie tego rodzaju wybuchowa ucieczka gazowego metanu z dna oceanu. Całe zjawisko trwało ponoć 5 minut i szybko się uspokoiło.[4]

Co się stanie ze statkiem, który ma pecha wejść w taki obszar uwalniającego się metanu? Tryliony uwalniających się ze złoża i znajdujących się w wodzie morskiej pęcherzyków metanu zmieni jego wypór z zerowego (w przypadku okrętu podwodnego) czy dodatniego (w przypadku statku nawodnego) na ujemny - a wtedy idzie on na dno szybko, dosłownie jak kamień, i nic nie zdoła go już uratować... Cały proces przebiega tak szybko, że załoganci nie są w stanie nadać SOS czy MAYDAY!... Statek nawodny czy okręt podwodny wali całą swoją masą w dno - wbijając się w sedymenty czy rozbijając się o skały. To nie fale solitonowe zniszczyły USS Thresher, a właśnie skokowe zmniejszenie wyporu w nasyconej metanem wodzie. Okręt był literalnie wbity w dno oceanu, a jego fragmenty rozsiane na przestrzeni kilkuset metrów! Specjaliści amerykańscy przypuszczali, że okręt natrafił na soczewkę słodkiej wody, która spowodowała jego „przepadnięcie” i uderzenie w dno.[5] Podobny los spotkał inny amerykański okręt podwodny z napędem jądrowym USS Scorpion, który zatonął w niewyjaśnionych okolicznościach w rejonie Azorów.

Po wydostaniu się z wody do atmosfery, obłok metanu zaczyna się mieszać z atmosferycznym tlenem. I teraz drugi element niebezpieczny, bo po wymieszaniu się metanu z tlenem w stosunku 4 : 16 tworzy się mieszanina wybuchowa tych dwóch gazów. Mieszanina ta może eksplodować samoczynnie pod palącymi promieniami podzwrotnikowego słońca, czy od iskry z silnika np. samolotu. Zagrożone są najbardziej te maszyny, które lecą na niskich wysokościach - do 3.000 m, bo te lecące wyżej poruszają się w rozrzedzonym gazie, który nie stanowi już takiego niebezpieczeństwa. Samoloty lecące poniżej tej granicy wpadają w obłoki mieszaniny piorunującej i eksplozje roznoszą je na strzępy. W ten sposób można wyjaśnić sławetne „grzmoty niebieskie” czy uminari oraz niewyjaśnione katastrofy lotnicze. Zmiany ciśnienia rzędu kilkudziesięciu hPa - np. w czasie przechodzenia frontów atmosferycznych czy gwałtownych i głębokich niży - a przecież z takich zjawisk słyną akweny TB i MD mogą być przyczyną takiego właśnie nieszczęścia. Większość tych dziwnych katastrof morskich miała miejsce właśnie w czasie gwałtownego obniżenia się ciśnienia atmosferycznego - przejścia frontu burzowego, kiedy ocean nie zdążył się jeszcze rozkołysać na dobre, by realnie zagrozić jednostkom morskim.  Nie zapominajmy także, iż hydraty powstają w warunkach ciśnień powyżej 50 MPa, więc sama energia rozprężania się takiego „kalafiora” może być morderczą - zob. ryc. 3 i 4. Niektórzy badacze porównują jej energię do energii wybuchu nuklearnego małej mocy... Wyobraźmy sobie okręt podwodny, nawet najnowszej generacji, który znajduje się w pobliżu takiej erupcji gazowej. Znajdzie się wtedy w niezłych opałach!...       




     Powyższa hipoteza   m o ż e   wyjaśnić wiele zjawisk, ale wcale   n i e   m u s i.  W ten sposób nie da się - niestety - wyjaśnić powstawanie takich zjawisk, jak sławetne „mgły magnetyczne” występujące w rejonie Wysp Bahama i archipelagu wysp Bonin - na akwenie MD i jego najbardziej niebezpiecznego - według ufologów japońskich - rejonu zwanego Trójkątem Smoka, co atoli jest tematem na inną balladę.

Nie mówiąc już o UFO.

Bo UFO są immanentną częścią Legendy TB. Ich obecność została doskonale udokumentowana i nie podlega dyskusji. Zbyt wielu ludzi je widziało i zbyt wiele oficjalnych agend rządowych USA i innych krajów tego regionu jest zainteresowanych ich aktywnością nad akwenami Morza Karaibskiego i Morza Sargassowego. Oczywiście wiele przypadków zniknięć statków i ich załóg można przypisać działalności piratów, przemytników narkotyków, alkoholu, itp. towarów chodliwych w USA i poza nimi, służb specjalnych ZSRR i Kuby[6], ale nie wyczerpuje to wszystkich możliwości.

Miałem możliwość rozmawiania nie z rzecznikami prasowymi USAF, USN i USCG[7], którzy z natury rzeczy reprezentują stanowiska polityków, a nie żołnierzy czy funkcjonariuszy - lecz z oficerami z „pierwszej linii”. W 1991 roku rozmawiałem tedy na temat TB i wszystkich jego możliwych koneksji z NOL-ami z kmdr dr Josephem Kovalskym M.D.[8] - lekarzem z Miami Beach Naval Hospital, który opowiedział mi wprost, że wielu oficerów i marynarzy z US Navy miało okazję obserwować NOL-e nad akwenami przyflorydzkimi, i nie były to bynajmniej radzieckie czy kubańskie, albo amerykańskie maszyny zwiadowcze, które asystują z daleka, ale   z a w s z e   każdemu startowi rakiety czy wahadłowca z Cap Canaveral.

W 1993 wraz z panią mjr SG mgr Ireną Chojnacką spotkaliśmy się w Gdańsku z kmdr Poulem M. Reganem  - dowódcą okrętu amerykańskiej Straży Przybrzeżnej USCGC Gallatin i innymi oficerami i chorążymi z załogi tej jednostki, a także z załogantami innego amerykańskiego okrętu - rakietowego krążownika przeciwlotniczego USS San Jacinto, który także wizytował ten polski port. Wszyscy oni twierdzili, że marynarze zaliczyli wiele dziwnych obserwacji tajemniczych obiektów latających i podmorskich nad i w akwenach TB oraz Zatoki Meksykańskiej i akwenach przyległych.

I wreszcie w czerwcu 1997 roku, spotkałem się z płk Mike’em „Dannym” Michalskym[9], który w latach 70.   u c z e s t n i c z y ł    w rządowym programie obserwacji i monitoringu aktywności NOL-i nad basenem Morza Karaibskiego i Jeziora Maracaibo w Wenezueli, gdzie dowodził on przez pewien czas jedną z baz USAF, działającej w ramach Paktu Południowoamerykańskiego. Ci ludzie mówili o UFO, ale nie życzyli sobie wymieniania ich nazwisk w publikacjach, co uważam za normalne. Wuj Sam ma czasami zbyt długie ręce i mógłby im zaszkodzić... NB, płk Michalsky miał okazję obserwować przelot formacji 4 latających spodków nad naftowymi terminalami na Jeziorze Maracaibo. Sprawą zajęła się CIA i USAF, a właściwie ATIC[10]. Po tym i kilku innych incydentach, wszystkie bazy wojskowe USA poza granicami kraju otrzymały rozkaz niezwłocznego meldowania o wszelkich UFO i USO, jakie pojawiały się w rejonach służbowej odpowiedzialności. Poza tym równolegle prowadzono rozpoznanie incydentów z UFO i USO metodami wywiadu agenturalnego i poza-agenturalnego. A cała sprawa była TOP SECRET. Wynika z tego, że Wuj Sam bardzo interesował się NOL-ami, bardziej niż nam się to wydawało! - i bardzo nie lubił, kiedy coś przedostawało się do wiadomości publicznej na temat jego zainteresowań. Płk Michalsky opowiedział mi o tym krótko przed swoją śmiercią, kiedy uznał, że już mu nic nie jest w stanie zagrozić ze strony władz amerykańskich...  

Zresztą dokładnie sprawdziło się to przy okazji innej afery - już współczesnej - pojawienia się „czarnego zakwitu” wód Zatoki Meksykańskiej i Zatoki Florydzkiej, w lutym 2002 roku. Informacje na ten temat przedostały się na światło dzienne tylko przy pomocy Internetu, zaś w USA pisały o tej aferze tylko lokalne gazety i mówiono w lokalnych mediach. Władze z niezrozumiałych względów założyły knebel na informacje, co do prac uczonych nad „czarną wodą” i gdyby nie nasi współpracownicy z Florydy - Al Rosales z Miami i Cathy Zollo z Naples - niczego byśmy się nie dowiedzieli... A sprawa „czarnego bloba” jest ciekawa o tyle, że najprawdopodobniej doszło do niej dzięki skażeniu wód Zatoki Meksykańskiej chemikaliami i być może radioaktywnymi odpadami, które spłynęły z zimowo-wiosennymi powodziami z wodami rzeki Mississippi... Spełniła się przestroga, którą znany pisarz powieści awanturniczych Clive Cussler zawarł w powieści pt. „Sahara”. Ta czapa na informacje na temat „czarnego zakwitu wody” jest utrzymywana do dnia dzisiejszego!

Nawiasem mówiąc Al Rosales przysłał mi jeszcze ciekawy materiał na temat odkrytych w okolicach Kuby podwodnych ruinach jakichś konstrukcji, które są podobne do murów pod wodami okalającymi wyspę Bimini, Bahama Bank czy Cay Sal Bank - są one dostępne w sieci na stronie internetowej MCBUFOiZA.



Powróćmy jeszcze do hipotezy „metanowego diabła” - czy coś podobnego nie ma miejsca w japońskim MD? Samo MD jest zdefiniowane jako południowa część Morza Japońskiego i północna część Morza Wschodniochińskiego, albo jako obszar Oceanu Spokojnego zawartego pomiędzy 25° - 35°N i 135° - 145°E, na którym to akwenie znajdują się wyspy: Miyake, Mikura, rafy Myojin, Sumisu, wyspy Bonin, Nishino i Iwo Jima - rozciągnięte wzdłuż niemal prostej linii z Zatoki Tokijskiej ku Marianom - wzdłuż Rowu Izu-Ogasawara, głębokiego w niektórych miejscach aż do 10.340 m! (Vide ryc. 5.) Całość omywana jest ciepłym prądem Kuro-Siwo, który na wysokości Tokio przechodzi w równoleżnikowo biegnący Prąd Północnopacyficzny. Wody Pacyfiku toczone przez Kuro-Siwo - podobnie jak w TB - maja pod sobą kilka nadwodnych i podwodnych wulkanów, z których każdy może wyemitować do wody tysiące ton metanu i innych ekshalacji wulkanicznych. Część z tego metanu idzie na dno w postaci hydratów, a część może przenikać do wyższych warstw hydrosfery i także do atmosfery - z wiadomymi efektami - vide ryc. 2, 3 i 4. A zatem metan znajdujący się we Wszechoceanie nie musi całkowicie pochodzić z rozkładu materii organicznej w warunkach beztlenowych, jak to ma miejsce na bagnach, a pochodzić także z emisji wulkanicznych ekshalacji na dnie morza. Tak czy inaczej, Trójkąty Bermudzkie i inne Morza Diabelskie czekają nie tylko na ufologów, ale także na nafciarzy! Czekają tam na nich ogromne pokłady metanu, który jest nazywany już teraz paliwem przyszłości. Nie jest tak toksyczny, jak ropa naftowa i jej pochodne. Spala się na wodę i dwutlenek węgla, przez co jest bardziej przyjazny dla środowiska, niż benzyny i oleje napędowe.

Hipoteza „metanowego diabła” w TB i MD broni się elegancko także bez udziału wulkanów, bowiem węglowodorowy detrytus rozkłada się w strefach subdukcji płyt oceanicznych pod kontynentalnymi i tam produkuje się metan, przenikający do wody w rowach oceanicznych. Dalej wiadomo - przenikanie do atmosfery i możliwe katastrofy. Być może kiedyś to zjawisko da się wykorzystać dla dobra Ludzkości, która dorwie się do tej „energetycznej bonanzy”.

CDN.




[1] Gigaton - czyli 983 x 109 ton.
[2] Czyli o godzinie 17:30 GMT.
[3] Torpedy z głowicami termojądrowymi (wodorowymi).
[4] Zob. Aleksander Grobicki - „Nie tylko Trójkąt Bermudzki”, Gdańsk 1980.
[5] Zob. Stanisław Bernatt - „Halo Tresher!, Halo Tresher!“, Gdynia 1966.
[6] Dowodem na to jest hawański proces gen. Arnaldo Ochoa Sancheza (8A) z czerwca 1898 roku, którego skazano na śmierć wraz z kilkoma towarzyszami za związki z kokainowym Kartelem Medellin. Naprawdę w tym procesie chodziło o wybielenie roli Castro i radzieckiego KGB w przerzucie narkotyków z Kolumbii i Wenezueli do USA.
[7] Lotnictwo, marynarka wojenna i Straż Przybrzeżna USA.
[8] Nazwisko zmienione na życzenie zainteresowanego.
[9] Nazwisko zmienione na życzenie zainteresowanego.
[10] Komitet Wywiadu Technicznego Sił Powietrznych USA.