piątek, 1 lutego 2013

UFO-katastrofa w Powołżu (relacja naocznego świadka)




Wiera Wolyniec

To wydarzyło się w końcu lat 80. Jeszcze się wtedy uczyłam w szkole i interesowała mnie astronomia. Kiedyś przyszło mi do głowy narysować w zeszycie trajektorie satelitów przelatujących nad moim domem i zapisać czasy ich przelotów. Długo obserwowałam gwiaździste niebo i wreszcie – jest! Biorę zeszyt, zapisuję czas i rysuję. I naraz z satelitą stało się coś dziwnego. Przeleciał on niedużą odległość i stanął a potem pomknął w drugą stronę, znów zawisł, a potem zaczął opisywać na niebie jakieś skomplikowane koliste wzory. Wiedziałam ze szkolnego kursu fizyki, jak powinny poruszać się satelity.
- Coś takiego jest niemożliwe! – pomyślałam.

No i naraz obok pierwszego sputnika pojawił się drugi, też niezwykły egzemplarz. A po chwili pojawił się trzeci. Obserwowałam te obiekty, a one dosłownie tańczyły na niebie. A to przyspieszały, a to zwalniały, a to zawisały, przecząc wszystkim znanym mi prawom fizyki. Od tego czasu zaczęłam często patrzeć w gwiaździste niebo i niejednokrotnie widziałam takie świecące kulki. Pokazałam te obiekty swoim znajomym, ale to ich nie zainteresowało.
- E tam, to zapewne są jakieś wojskowe aparaty – twierdzili oni – i po prostu nam o tym nie mówią…

To miało miejsce w sierpniowy wieczór 1989 roku. Odpoczywałam wtedy nad Wołgą we wsi Zolnoje. Wraz z przyjaciółką siedziałyśmy na ławce i patrzałyśmy na światła przepływających Wołgą statków. Za naszymi plecami miałyśmy niewysokie, zalesione Góry Żigulewskie. Niebo było jak zwykle, wygwieżdżone. Od czasu do czasu przelatywały nad nami migające światełkami samoloty.




Gadałam sobie z przyjaciółką i naraz kątem oka zauważyłam, ze jeden z samolotów nie jest podobny do innych. Były to trzy jasne światła, nie migające, które szybko leciały w dół rzeki. Odniosłam wrażenie, że jest to masywny, trójkątny aparat z jasnymi reflektorami na rogach. Naraz „samolot” się zatrzymał, zawisł na jakiś czas nad rzeką, i naraz nieoczekiwanie ruszył w naszą stronę. On szybko powiększał swe rozmiary.
- Patrz! Ten samolot spada na nas! – krzyknęłam do przyjaciółki.
Przeraziłyśmy się. Wydawało się, że lada chwila „samolot” spadnie na nas, ale przygniecione panicznym strachem nie mogłyśmy się ruszyć z miejsca. Nasze okrzyki zwabiły do okien sąsiadów, którzy także zaczęli obserwować dziwny obiekt.

Zauważyłam, że z tylnej części obiektu zaczęły wylatywać świetliste kulki podobne do tych, które niejednokrotnie widziałam na niebie. One ustawiały się za obiektem jak na szachownicy. Trójkąt nieco zmienił trajektorię, co najwidoczniej nas uratowało i skrył się za górami za naszymi plecami. Po chwili w tamtym miejscu zauważyłyśmy błysk jak od pioruna, ale nie było żadnego huku czy fali uderzeniowej.



Świadkowie gubili się w domysłach. Oczywiście każdy z nas pomyślał, że to byli Oni – ci sami, o których tyle piszą w gazetach. Do tego zrozumieliśmy, że z tymi Przybyszami z Innych Planet coś się stało, i to złego. A do tego błyski w rejonie spadku NLO się powtarzały, przy tym jakby przemieszczały się w prawo i wkrótce przestały się pokazywać.

Było już późno, więc rozeszłyśmy się do domów mając nadzieję, że jutro powiedzą nam coś o tym w radio czy TV i sprawa się wyjaśni co to właściwie było. Ale chociaż nie wykręciliśmy gałek radioodbiorników czy telewizorów, przeglądaliśmy gazety – niczego w nich na temat tych wydarzeń nie było. TV milczała. A większość moich znajomych dalej twierdziła, że to wszystko brednie i UFO nie istnieje.

* * *

Od siebie dodam tylko, że Góry Żigulewskie to jedna ze stref anomalnych, w których często obserwuje się obecność UFO i pod tym względem można je porównać do Gór Pennine w Anglii czy Gór Skandynawskich w okolicy Hessdalen. Do tego tematu jeszcze powrócę i to nieraz.

Źródło – „Tajny XX wieka” nr 39/2012, s. 10
Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©