niedziela, 10 marca 2013

O tym jak szukano „Grubaska”




Wadim Kulinczenko


W roku 2004 u brzegów stanu Georgia grupa badaczy znalazła bombę atomową Mark-15 zagubioną jeszcze w 1958 roku. Bomba ta była 100 razy silniejsza od tej, która zniszczyła Hiroszimę… - czyli jej moc wynosiła ok. 2 Mt.

Mało kto dziś pamięta o wydarzeniach ze stycznia 1966 roku, kiedy świat ponownie stanął na progu nuklearnej katastrofy. W książce Neila Granta pt. „Konflikty XX wieku – Ilustrowana historia" wydana na Zachodzie 1993 roku, u nas w 1995, wydarzenia w Palomares, Hiszpania, wspomniano raptem jednym zdaniem:
17 stycznia 1966 roku po awarii w powietrzu amerykańskiego bombowca do Atlantyku wpadła nie eksplodując bomba wodorowa.
I to wszystko. Mało i niedokładnie. A co się stało tam naprawdę?



Przebieg wydarzeń


Było to w czasie kolejnego zaognienia się Zimnej Wojny. Nieco ponad trzy lata temu udało się pomyślnie rozwiązać Kryzys Karaibski. Strategiczny bombowiec amerykański B-52G pełniący całodobowy dyżur w powietrzu nad Morzem Śródziemnym, w dniu 17.I.1966 roku zaczął tankowanie paliwa z pokładu latającej cysterny KC-135A. Samoloty znajdowały się na pułapie 9500 m i w odległości 50 m jeden od drugiego, kiedy końcówka przewodu paliwowego uderzyła B-52G w górną część zbiornika paliwa i spowodowała zapłon benzyny. Płomienie błyskawicznie objęły bombowiec i przeskoczyły po przewodzie na latający tankowiec. Samoloty znajdowały się wtedy o 1 mi/1,6 km od Palomares, i załoga podjęła decyzję o awaryjnym zrzucie bomb termojądrowych i opuszczeniu samolotu. Po zrzucie pierwszej bomby, bombowiec eksplodował. Obydwa samoloty spadły na ziemię, a ich szczątki płonęły jeszcze przez 6 godzin na powierzchni 39 km². Wszyscy [czterej] członkowie załogi latającego tankowca zginęli na miejscu, bo nie zdążyli opuścić samolotu, zaś z siedmiu członków załogi bombowca przeżyło czterech. Z miejscowych na szczęście nikomu nic się nie stało.



Zagubione zagrożenie


Cały obszar w promieniu kilku kilometrów od miejsca katastrofy stał się strefą zakazaną. Zaczęły się poszukiwania z licznikami G-M na ladzie, zaś na morzu znaczny powierzchniowo akwen zamykały okręty US Navy. W powietrzu krążyły samoloty i helikoptery. Zaczęły się oczywiste w takich przypadkach czynności poszukiwawcze.

Dopiero 20.I, USAF przyznały się do katastrofy samolotów i tego, że na pokładzie B-52G znajdowała się broń jądrowa. (Mówiło się o czterech bombach wodorowych i dwóch pociskach rakietowych klasy powietrze-ziemia z głowicami nuklearnymi – przyp. tłum.) Oficjalnie Pentagon oświadczył, że bombowiec wiózł jedna bombę, ale w 18 godzin po katastrofie na ladzie znaleziono ich trzy. Istniał poza nimi jeszcze jeden „Grubasek” nazwany „Robertem”, ale tego, gdzie się on zagubił nie wiedział nikt. W każdej chwili mógł on pokazać się z najgorszej strony… - scenariusze tego, co mogło się wydarzyć w przyszłości były przerażające.

Poszukiwania „Roberta” trwały około 3 miesięcy. Przez cały ten czas nad Europą wisiała groźba jego wybuchu – wszak trotylowy ekwiwalent tej bomby wynosił 25 Mt – 1250 razy więcej, niż w przypadku Fat Mana zrzuconego na Hiroszimę. (Amerykanie twierdzą że jest to szacunek mocno przesadzony, i że bomby typu MK28F1 faktycznie miały moc jedynie w granicach 70 kt – 1,45 Mt – przyp. tłum.) W porównaniu do efektów wybuchu „Roberta” Czarnobyl to bułka z masłem: to była bomba wodorowa – ostatni krzyk techniki wojennej i rezultat wyścigu technologicznego tamtych czasów.

W związku z tym, że „Grubaska” na lądzie nie znaleziono, zdecydowano że trzeba go będzie szukać w morzu…



Poszukiwania w morzu


Tą misję zlecono US Navy. Z rejonu Balearów ściągnięto wszystkie jednostki dysponujące sprzętem do poszukiwań podwodnych i ludzi: nurków, podwodnych poszukiwaczy z SEAL, masę wojskowych i cywilnych specjalistów. Problem był w tym, że posiadali oni jedynie przybliżone dane o upadku „Grubaska”.

Przed amerykańskimi poszukiwaczami stało niełatwe zadanie. Mieli oni do dyspozycji najlepsze hydrolokatory, ale okazały się one bezużyteczne ze względu na relief dna. Do prac ściągnięto słynne DSV Trieste i bezzałogowy Deep Jeep, ale one też nie pomogły.

Departament Obrony USA wykonał bezprecedensowy krok – zarekwirowano dwa badawcze eksperymentalne DSV Alvin i Aluminaut, wyposażonymi w najnowszą aparaturę. Do tego jeszcze dołączono podwodny, bezzałogowy aparat DSV Cubmarine (czy Perry Cubmarine wg innych źródeł – przyp. tłum.), który miał możliwość pozostawiania boi czy urządzeń (zwierciadeł) odzewowych przy znalezionych obiektach.

Front prac przebiegał na kilku głębokościach: do głębokości 40 m pracowali płetwonurkowie i płetwonurkowie SEAL. Od 40 do 60 m – nurkowie w sztywnych skafandrach, zaś od 60 do 120 m – zwiad przeprowadzały sonary i DSV Cubmarine, natomiast głębiny poniżej 120 m penetrowały DSV Alvin i Aluminaut.

Do dnia 9.III u wybrzeży Palomares było znalezionych ok. 350 różnych przedmiotów. Większość z nich okazała się być szczątkami obu samolotów i wraków statków o masie od kilku kilogramów do 10 ton.



Znaleźli!


I wreszcie, dowództwo operacji zdecydowało, że bomba mogła zostać przeniesiona przez prąd wodny i rozszerzyli strefę poszukiwań. I dokładnie tak, jak widział to szyper MS Manuela Orts Simo, Francisco Orts – DSV Alvin znalazł „Roberta” na głębokości 777 m, i to w czasie 80 minut.

Podnieść bombę z dna z marszu nie udało się. Przy próbie podniesienie zsunęła się ona ze zbocza morskiej rozpadliny na dół (szczęście, ze się nie uszkodziła) i podniesiono ją 7.IV, z głębokości 870 m. (Dokonano tego przy pomocy zdalnie sterowanego robota do prac głębinowych DSV CURV – przyp. tłum.)

„Roberta” podnoszono z prędkością 8 m/min. do głębokości 30 m na której przejęli ja płetwonurkowie, którzy obwiązali ją dodatkowymi linami. Dnia 7.IV, o godzinie 08:45 CET, bomba wodorowa pokazała się na powierzchni wody. Kontrola dozymetryczna nie stwierdziła radioaktywnych przecieków. Specjaliści dokonali przeglądu detonatorów. (Czynność ta była bardzo ważna, bowiem w przypadku dwóch bomb doszło do eksplozji ładunków inicjujących i rozproszenia radioaktywnego plutonu z zapalników bomb, co doprowadziło do znacznych skażeń gleby i ludzi – przyp. tłum.) Zaraz potem przekazano rządowi USA meldunek o znalezieniu i podniesieniu bomby. Akcja ta przebiegała od 1.I do 7.IV.1966 roku (30 dób trwało tylko podnoszenie bomby!) i była ona całkowicie utajniona. Proszę przypomnieć sobie medialny rwetes wokół tragedii SSGN K-141 Kursk w Rosji w sierpniu 2000 roku…

Tak więc „Robert” znajdował się w morskiej głębinie przez 79 dni 22 godziny i 23 minuty. W operację zaangażowano 3800 ludzi, 178 okrętów i statków, samolotów, helikopterów, aparatów podwodnych i ogromną ilość innych urządzeń technicznych. Cała operacja przebiegała pod przykryciem ćwiczeń marynarki wojennej NATO na Morzu Śródziemnym – co ja pamiętam, bowiem w tym czasie byłem oficerem Radzieckiej Marynarki Wojennej. Na poszukiwania bomby USA wydały ponad 84 mln USD, ale warto było!



Ziemia – do jądrowych mogilników  


Do dnia 1.III.1966 roku, międzynarodowa społeczność dowiedziała się, że na pokładzie bombowca B-52G była także czwarta bomba, co stało się dla Amerykanów kolejnym powodem do intensywnych poszukiwań, bo w przeciwnym wypadku pozostawiliby ją na morskim dnie.

Z trzech bomb, które spadły na ląd, jedna była nienaruszona, zaś w dwóch doszło do eksplozji trotylowego ładunku z zapalników i rozrzucenia radioaktywnego izotopu 235U* i 239Pu* na obszarze 100 ha. Trzeba było na tym obszarze zdjąć całą wierzchnią warstwę skażonej gleby, załadować do 5000 dwustulitrowych beczek i wywieźć do radioaktywnych mogilników w USA. Czego mógł dokonać „Robert” w morzu, to jeden Pan Bóg wie!

Tak się skończyła największa w świecie operacja poszukiwawczo-ratunkowa likwidująca skażenie po „brudnym” wybuchu bomby a może i czymś jeszcze gorszym. Ludzie odetchnęli z ulgą. Czy na długo? Chciało by się Wierzyc, że nigdy więcej Ludzkość nie zamrze w oczekiwaniu końca świata… Ale jak na razie wydarzenia nie pobudzają do optymizmu, i mimo tego, że zakończył się okres Zimnej Wojny. Lekcje historii będą nic nie warte, jak o nich zapomnimy.



Moje 3 grosze

Pamiętam wydarzenia w Palomares, które widziałem oczami dziesięciolatka i dla mnie była to pierwsza lekcja Zimnej Wojny, którą zrozumiałem. Zrozumiałem to, że w tej wojnie nikt nie wygra, a przegrają wszyscy. Była to pierwsza tak nagłośniona Operacja Złamana Strzała – Operation Broken Arrow – operacja odzyskania zagubionej broni jądrowej. Pierwsza, ale nie jedyna, boż przedtem było kilka innych poważnych katastrof nuklearnych, które udało się ukryć przed światową i własną opinia publiczną w ten czy inny sposób. O ile ZSRR było nazywane Czerwonym Imperium Zła, o tyle USA można spokojnie nazwać Imperium Fałszu, Kłamstwa i Obłudy.

Do czego zmierzam? Ano do tego, że te wszystkie okrzyczane katastrofy UFO tak naprawdę były katastrofami samolotów z bronią jądrową na pokładzie, lub samolotów eksperymentalnych, których istnienie nie powinno przeniknąć do wiadomości publicznej. Dlatego właśnie musiały pojawić się pozaziemskie UFO. Tak właśnie mogło być i było w Roswell, gdzie UFO „przypadkowo” rozbił się właśnie w okolicy bazy strategicznych bombowców przenoszących bomby atomowe, ulegając… - uderzeniu pioruna! Pomyśl Czytelniku! – statek kosmiczny, który przebył całe lata świetlne poprzez próżnię o temperaturze niemal Zera Absolutnego, pola i pasy asteroidów, obszary śmiertelnego promieniowania falowego i korpuskularnego, przebywał atmosfery planet – ulega zwykłemu wyładowaniu atmosferycznemu! No, ale jak ktoś chce w to wierzyć, to Bóg z nim…

Wracając jeszcze do Palomares – pytałem Hiszpanów, czy w czasie akcji poszukiwawczo-wydobywczej „Roberta” nie widziano tam Nieznanych Obiektów Latających. Nie otrzymałem żadnej odpowiedzi, co pozwala sądzić, że nie.

Chociaż… - świadkowie katastrofy twierdzą, że poza B-52G i KC-135 w powietrzu nad Palomares był jeszcze TRZECI SAMOLOT, który potem gdzieś znikł… Czy była to jakaś maszyna, która przypadkowo zawieruszyła się w rejon katastrofy, a może to była taka maszyna, którą widziano nad Jordanowem czy Podmoskowiem? I to jest właśnie ta prawdziwa tajemnica tej katastrofy – jak mi się wydaje…                       

Polecam Czytelnikom dodatkowe źródła:

v Andrzej Urbańczyk – „Bomba z Palomares”, Gdynia 1968
v Christopher Morris – „Wielki połów w Palomares”, Warszawa 1969

Źródło – „Tajny XX wieka” nr 49/2012, ss. 8-9
Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©