poniedziałek, 11 listopada 2013

CE0 z UMH w Uzbekistanie

Wygląd twarzy UMH z Uzbekistanu - rekonstrukcja


Tahir Ajubowicz Gazijew


W roku 1990 pełniłem służbę wojskową w Uzbekistanie, a dokładniej w Samarkandzie. W marcu nasza jednostka wojskowa została przedyslokowana w góry i mieszkaliśmy w namiotach. Było jeszcze zimno, i grzaliśmy się przy piecykach „kozach”. Obsługiwali je specjalni dyżurni palacze, których obowiązkiem było podtrzymywać ogień i przynosić drewno.


O godzinie szóstej rano, dyżurni (każdy namiot miał swego) musieli pójść do lasu po drewno. Po jakimś czasie, kiedy szliśmy na plac apelowy na apel poranny, usłyszeliśmy naraz dziki wrzask. Nie od razu się zorientowaliśmy, kto krzyczy: ranek był mglisty, że na pięć metrów niczego nie było widać. I nar4az zobaczyliśmy, że to nasz dyżurny palacz Aleksiej biegnie z lasu w stronę obozu z prędkością kozicy. Pomiędzy nim a miasteczkiem namiotowym przepływał górski potok, jego prąd nie był bystry, ale z nóg zbić potrafi… A nasz wojownik z akrobatyczną zręcznością przeskoczył tą przeszkodę. I przez całą drogę nie przestawał krzyczeć.


My doszliśmy do wniosku, że napadły na nas „duchy”, jednakże dobiegłszy do obozu dyżurny krzyknął:
- Niedźwiedź! Niedźwiedź!!!
Podbiegli sierżanci i oficerowie. Wezwali przerażonego żołnierzyka do swego namiotu. A w kierunku, z którego przybiegł żołnierz udał się uzbrojony patrol.


Wszyscy z niecierpliwością czekaliśmy, kiedy Aleksiej wyjdzie z oficerskiego namiotu. Nie było go jakieś 20 minut. Potem on wyszedł i w towarzystwie sierżanta podszedł do nas. Ale niczego powiedzieć w miarę logicznie nie mógł. Jego wygląd był nieciekawy: blady, trzęsący się, a nawet zapłakany. Nie odpowiadał na żadne pytania, którymi go zarzuciliśmy. W tym samym czasie powrócił patrol. Żołnierze nikogo i niczego nie znaleźli, poza porzuconą przez palacza czapką.


Dopiero po śniadaniu nasz palacz był w stanie cokolwiek powiedzieć o tym, co mu się przydarzyło:

W okolicach obozu praktycznie nie było już drewna, więc Aleksiej zdecydował się pójść dalej w głąb lasu. Przeskoczył przez strumień, a potem poszedł krętą ścieżką na stoku górskim i zbierał chrust. Naraz zauważył we mgle jakąś stojąca postać. Sądził, że jest to taki sam dyżurny, który wybrał się po chrust z obozu i poszedł mu na spotkanie. Już zamierzał go okrzyknąć i zrobił kilka kroków w jego stronę. Kiedy przyjrzał się dokładniej swojemu „konkurentowi”, to literalnie osłupiał. Ten ktoś, kto stał przed nim miał co najmniej 3 m wzrostu. Jego ręce były długie, głowa jak dynia. Twarz Obcego była jakby ludzka, ale w kolorze srebrzysto-szarym. Czy miał on usta, tego Aleksiej nie zapamiętał. Ale nade wszystko dyżurnego palacza poraził widok jego oczu tego stworzenia. Miały one rozmiar jaj kurzych, wypukłe i bez źrenic.
- Czarne-czarne, nieprzenikniona czerń. I nie mrugają! – opowiadał później.
On twierdził, że gdyby wtedy spojrzał w oczy tego stworzenia, to z całą pewnością by umarł ze strachu. Ale to spotkanie trwało zaledwie kilka sekund, po których Aleksiej odwrócił się i dał nogę, że omal w tej mgle nie skręcił karku. Dlaczego krzyczał „Niedźwiedź! Niedźwiedź!!!” tego on sam nie pojmował…


Co to było za stworzenie? Yeti, górski duch czy przybysz z Kosmosu?


Moje 3 grosze


W ufologii coś takiego określa się jako Bliskie Spotkanie Zerowego Rodzaju z Nieznanym Tajemniczym Humanoidem – czyli CE0 z UMH. CE0 polega na tym, że spotyka się nieznanego Kogoś czy Coś (bo nie mam pewności, że mamy do czynienia z żywymi istotami, a np. z automatami czy neuromatami) bez obecności Nieznanego Obiektu Latającego. Oczywiście mógłby to być na upartego Kosmita, to też jest możliwe. Ale z drugiej strony wcale to nie jest takie oczywiste, że ten UMH pochodził akurat z obcego układu planetarnego. Wysoki wzrost mógł być spowodowany znanym efektem tego, że „strach ma wielkie oczy”.  Oczywiście ten żołnierzyk mógł ocenić prawidłowo wzrost tego humanoida, ale to akurat nie jest w tym rzecz.


To nie był typowy Szarak, ale istota wysoka, humanoidalna. Tak jak Yeti czy Ałmasny. Kryptyda znana i poszukiwana od lat na co najmniej trzech kontynentach. Szczególnie interesujące są jego oczy. Właśnie one. Zasłonięte czarnymi filtrami przeciwsłonecznymi. Takie ciemne filtry przepuszczają także promieniowanie podczerwone – ten UMH mógł widzieć w ciemnościach i nie tylko – także w zadymieniu, we mgle… Podobnie jak istoty, które przedstawiają japońskie figurki gangu i dogu. Taka istota mogłaby zamieszkiwać tam, gdzie nie ma promieniowania słonecznego. W podziemnym świecie  Agharti.


Nie zapominajmy, że wydarzenie to miało miejsce właśnie w Azji Środkowej, gdzie krążą legendy o podziemnym świecie zamieszkałym przez istoty ludzkie o wysokiej wiedzy. Wedle legend, Agharta istnieje już co najmniej od 60.000 lat. A ja stawiam osobiście na 70.000 – od czasu supererupcji superwulkanu Toba. Ale to już zupełnie inna historia.


Tekst i ilustracja – „Tajny XX wieka” nr 27/2013, s. 25
Przekład z j. rosyjskiego i komentarz –

Robert K. Leśniakiewicz ©