sobota, 16 listopada 2013

Zbrojne starcie na Antarktydzie

Jakie obiekty ukrywają się w lodach Antarktydy?


Dr Wasilij Micurow[1]


Na Antarktydzie znajduje się obszar, który jest całkowicie wolny od lodu. Zajmuje on około 35 km². Nazywa się on Oazą Schirmachera na pamiątkę lotnika Luftwaffe P. Schirmachera, który odkrył ją w 1939 roku.

Dnia 1.II.1947 roku, ekspedycja pod kierownictwem kontradmirała Richarda Byrda zdesantowała się na Antarktydzie w rejonie Ziemi Królowej Maud i zabrała się za badanie terenu przylegającego do oceanu. Badania obliczono na 6-8 miesięcy. Ale już pod koniec lutego wszystkie prace zostały przerwane i ekspedycja szybko powróciła do USA.


Pomysł ekspedycji


Idea takiej wojenno-morskiej ekspedycji narodziła się jesienią 1945 roku. Podwodniacy z załóg internowanych w Argentynie U-bootów opowiedzieli amerykańskim spec służbom, ze przed końcem II Wojny Światowej oni wykonali specjalne rejsy do jakiejś tajnej bazy nazistów na Antarktydzie.

Amerykanie odnieśli się poważnie do tych informacji. Zdecydowali się na skierowanie do tej tajnej bazy całej morskiej eskadry dowodzonej przez najbardziej doświadczonego badacza polarnego tych czasów adm. Byrda.

Richard Byrd znał doskonale Antarktydę. W 1929 roku ekspedycja pod jego kierownictwem postawiła w Wielorybiej Zatoce  bazę Little America I. W 1929 roku jako pierwszy przeleciał nad Biegunem Południowym. W latach 1939-41 przedsięwziął on ekspedycję na zachód i południe Antarktydy: w rejon Bariery Rossa, Ziemi Mary Byrd, Ziemi Grahama i półwyspu Edwarda VII. A kiedy zaczęła się II Wojna Światowa, Byrd dowodził tzw. Grenlandzkim Patrolem i walczył z nazistami w Arktyce.

Kontradmirał Richard Byrd


Adm. Byrd znowu na Antarktydzie


Pod koniec 1946 roku, admirała postawiono na czele nowej woskowo-naukowej ekspedycji na Antarktydę. US Navy detaszowała do tej roboty poważne siły: lotniskowiec, 13 krążowników i niszczycieli, okręt podwodny, lodołamacz, ponad 20 samolotów i helikopterów oraz 5000 żołnierzy różnych broni.

W ciągu miesiąca, uczestnicy ekspedycji wykonali około 50.000 zdjęć, nanieśli na mapę kilka wcześniej nieznanych górskich plateau i wyposażyli nową stację polarną. Jeden z niszczycieli wykonał strzelanie torpedowe do nagromadzenia lodowych torosów. I naraz Amerykanów zaatakowały… aparaty przypominające „latające talerze”. Nawiasem mówiąc, taki termin jeszcze wtedy nie istniał.

Byrd przez radio oświadczył, że po krótkiej ale zażartej walce przeciwnik wysłał parlamentarzystów. Byli to dwaj młodzi mężczyźni, wysocy, rasy białej i z niebieskimi oczami, ubranych w mundury ze skóry. Jeden z nich w łamanym języku angielskim zażądał od Amerykanów opuszczenia tego rejonu Antarktydy w czasie kilku godzin.


Tragiczne starcie


Byrd odrzucił to żądanie. Wtedy parlamentarzyści oddalili się w stronę śnieżnej równiny i literalnie rozpłynęli się w powietrzu. Po godzinie czy dwóch krążowniki i niszczyciele zostały ostrzelane z dział. Po dalszych 15 minutach zaczął się atak z powietrza. Prędkość aparatów latających była bardzo duża, że Amerykanom strzelającym z zenitówek plot. udawało się z trudem nie dopuszczać wroga w pobliże okrętów.

Uczestnik ekspedycji John Sawyerson wspominał po wielu latach:
- One wyskakiwały spod wody jak oparzone i wydawało się, że przelatują pomiędzy masztami naszych okrętów taką prędkością, że podmuchy sprężonego powietrza rwały anteny radiowe. Kilka Corsairów zdołało wystartować z USS Casablanca, ale po potyczce z tymi dziwnymi aparatami wyglądały na uszkodzone. Nie zdążyłem nawet mrugnąć okiem, kiedy dwa Corsairy trafione jakimiś promieniami strzelającymi z dziobowych części „latających talerzy”, zaryły w wodzie koło okrętów… Te obiekty nie wydawały żadnego dźwięku, one bezszelestnie unosiły się pomiędzy okrętami, dosłownie jak jakieś szatańskie czarne jaskółki i bezpiecznie latające w morderczym ogniu. Naraz USS Murdoch, znajdujący się od nas w odległości około 10 kabli (~2 km - przyp. aut.) wybuchł jaskrawymi płomieniami i zaczął tonąć.  Z innych okrętów nie patrząc na niebezpieczeństwo wysłano na pomoc szalupy i kutry ratownicze. Kiedy w rejon walki przyleciały nasze samoloty przebazowane na brzegowe lotnisko, to niczego nie były w stanie zrobić. Ten cały koszmar trwał jakieś 20 minut. Kiedy „latające talerze” zanurzyły się wreszcie pod wodę, zaczęliśmy liczyć straty. Były przerażające…

W tym tragicznym dniu zginęło około 400 Amerykanów. Zestrzelono 20 samolotów i helikopterów, uszkodzenia odniósł jeden z krążowników i dwa niszczyciele. Straty byłyby jeszcze większe, gdyby nie to, że nastała noc. Adm. Byrd w tej sytuacji podjął jedyną rozsądna decyzję – zakończyć cała operację i powrócić do domu.

Ufolodzy dzisiaj są przekonani, że w tym sektorze Antarktydy znajdują się bazy Przybyszów z Kosmosu. W każdym razie baza tych, którzy stali za sterami „latających talerzy”. I Obcy właśnie w taki sposób zareagowali na przybycie intruzów. Nawiasem mówiąc takie aparaty latające z takimi możliwościami mieli także Niemcy. Ale niemieckich wojskowych po kapitulacji III Rzeszy w maju 1945 roku na Antarktydzie już nie było. Oni rozbiegli się po całym świecie, a najwięcej z nich znalazło się w Argentynie.[2]

Kiedy amerykańska eskadra dopłynęła do brzegów Ameryki i dowództwo US Navy otrzymało pełną relację o jej losach – wszystkich jej uczestników odizolowano – bez wyjątku oficerów i marynarzy – poza adm. Byrdem. Jednakże jemu zabroniono spotykać się z dziennikarzami. Wtedy też zaczął on pisać wspominki o tym okresie swego życia. Wydać tego rękopisu się nie udało, ale popadł on w „wysokie sfery”. Byrd poszedł w odstawkę, a ponadto zrobiono z niego chorego psychicznie. Ostatnie swe lata admirał spędził w areszcie domowym, z nikim się nie kontaktując, i nie mógł się nawet widzieć z byłymi podwładnymi. Zmarł on w 1957 roku w całkowitym zapomnieniu.




Nowa ekspedycja


Należy tu dodać, że w 1947 roku wyższe dowództwo amerykańskie odniosło się do referatu adm. Byrda z należytą uwagą i następnie w ten rejon Antarktydy została wysłana 39. Grupa Operacyjna US Navy. Została ona wyposażona w najnowszy sprzęt radiolokacyjny i wzmocniona przez piechotę morską – USMC. Jak widać, Amerykanie chcieli wziąć rewanż za przegraną bitwę przez adm. Byrda. Ale do nowego spotkania z tajemniczymi nieznajomymi nie doszło, chociaż helikoptery skrupulatnie przeszukiwały wybrzeże, a transportery gąsienicowe wjechały w głąb kontynentu.

Tej ekspedycji udało się tylko przebadać niektóre lodowe jaskinie na brzegu. Rezultaty okazały się skromne. Budowlany i mieszkalny odpadki, zniszczone schrony burzowe, jakiś zniszczony sprzęt górski, podarte górnicze kombinezony. Znajdowano tabliczki i naklejki Made in Germany. Zadziwiającym było to, że nie znaleziono ani jednej łuski od naboju mającego związek z bronią używaną przez Niemców w II Wojnie Światowej.

To, że Niemy przebywali tu ponad jeden rok nie wywoływało zdumienia. Ale gdzie oni zniknęli z Lodowego Kontynentu? Gdzie znajdowały się mityczne podziemne fabryki produkujące „cudowne bronie”? Amerykanie napotkali tylko na wpół zburzone baraki. Admirał Gerald Catcham nie spotkał nikogo prócz pingwinów i rozkazał wracać do domu…

Do dziś dnia o ekspedycji adm. Byrda z lat 1946-47 mało co wiadomo. Relacje o pobycie wojskowych i naukowców w rejonie Ziemi Królowej Maud na początku 1947 roku są wciąż utajnione. Najbardziej możliwe jest to, ze uczestnicy tej ekspedycji bili się tam z Pozaziemianami, zaś wszystkie materiały związane z Nimi w dzisiejszych USA znajdują się jeszcze pod gryfem najwyższej tajności.


Tekst i ilustracje – „Tajny XX wieka” nr 29/2013, ss. 16-17
Przekład z j. rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©



[1] Autor jest doktorem nauk historycznych.
[2] W Argentynie, Chile, Australii i RPA – czyli krajach, które znajdują się najbliżej Antarktydy… Jak widać, dostać się tam można było nie tylko w ramach akcji ODESSA poprzez Watykan.