piątek, 31 stycznia 2014

Świecenie nocnego nieba



Oleg Fajg


Zorza polarna na Saturnie wygląda jak jaskrawe, nieprzerwane kręgi wokół biegunów. Ich jasność i rozmieszczenie są związane z ciśnieniem wiatru słonecznego: im jest ono silniejsze, tym jaskrawsze i bliższe biegunom.

Zadziwiające zjawisko zorzy polarnej obserwował i badał już sam M. W. Łomonosow. W jednym ze swych wierszy o światłach nocnego nieba, które Pomorzanie nazywali „pozoriami”, on zadał takie pytanie:

Jak to być może
By zmarzłe pary
Wśród mroźnej zimy
Zażegły pożary?

Było to związane z ówczesna teorią Christiana Wolfa zakładającą, że przyczyn powstawania „północnej zorzy” należy szukać w „subtelnych parach” z głębin Ziemi. Według Wolfa, „saletrzane i kwaśne” gazy unosiły się w górę i tam zapalały się pod wpływem słonecznych promieni.

[Tak sam był pogląd na naturę komet, które – według krakowskiego uczonego prof. dr Kaspra Ciechanowskiego cytującego zresztą poglądy Arystotelesa – były niczym innym jak: waporem gorącym y suchym, tłustym y lipkim – mocą gwiazd z Ziemię wyciągnionym ponad Spherę Ognia tamże zapalonym i bieg swoy odprawuiącym wraz z trzecią Powietrza Krainą… - uwaga tłum.]


Północne zorze i południowe światła


Zorze polarne odkryto także na innych planetach. One jaskrawo świecą w górnych warstwach atmosfer gazowych olbrzymów - Jowisza i Saturna. Przejawy aktywności jonosferycznej obserwuje się także na ich księżycach, które otacza stosunkowo gęsta atmosfera.

[Czyli na Ganimedesie (J3), Europie (J2) Callisto (J4) Io (J1) oraz Tytanie (S6), Dione (S4) i Rei (S5) – uwaga tłum.]

Niektórzy planetolodzy uważają, że zorze polarne występują również na pozostałych gazowych olbrzymach – Uranie i Neptunie.

Zorze polarne na Jowiszu mają taką sama naturę jak ziemskie: szybkie elektrony dryfujące w magnetosferze planety wzdłuż linii sił pola magnetycznego pomiędzy biegunami. Potem wpadają one w górne warstwy atmosfery w okolicach biegunów i wywołują świecenie gazów.

[Tlen świeci czerwono i zielono, azot świeci na purpurowo i bordo. Na niebiesko i fioletowo świecą wodór i hel. Zorze polarne świecą zazwyczaj na wysokości 100 km nad powierzchnią Ziemi – uwaga tłum.]

Stosunkowo niedawno zorze polarne zostały odkryte także na wewnętrznych planetach Układu Słonecznego – na Wenus i Marsie. Marsjańskie zorze można zaobserwować w każdym dowolnym punkcie planety – także na równiku – bowiem słabe pole magnetyczne planety nie ściąga cząstek wiatru słonecznego ku biegunom.

Następną sensację przyniosły badania brązowych karłów – gigantycznych ciał niebieskich, które masą niewiele ustępują gwiazdom. Te obiekty stanowiące ogniwo pośrednie pomiędzy gazowymi gigantami a gwiezdnymi karłami, w których jądrach na pewnym etapie zaczynają się reakcje termojądrowe zachodzące przy wysokich ciśnieniach i temperaturach. Jednakże dla podtrzymania tego procesu nie starcza masy i reakcja „palenia się” wodoru (jego przemiany w hel i cięższe pierwiastki – przyp. tłum.) – podtrzymująca „życie” gwiazd i naszego Słońca – szybko gaśnie.  

Szczegóły badań promieniowania elektromagnetycznego brązowych karłów pozwalają na wyciągnięcie wniosku, iż w jonosferze tych obiektów mogą szaleć straszliwe burze magnetyczne wywołujące silne świecenie.

Teoretycznie burze elektromagnetyczne z zorzami polarnymi powinny się pojawiać także na innych ciałach niebieskich takich jak magnetary. Są to jedne z najbardziej masywnych obiektów we Wszechświecie – obracające się gwiazdy neutronowe, które pozostały po wybuchach gwiazd Supernowych. One są otoczone straszliwie silnym polem magnetycznym, tysiące razy silniejszym, niż u zwykłych gwiazd. Obracają się one z ogromnymi prędkościami – kilku obrotów na sekundę – i to pole magnetyczne zakręca się wokół nich w rodzaj „magnetycznego kokonu”, na powierzchni którego powstają gigantyczne impulsy promieniowania elektromagnetycznego.


Projekty „Araxe” i „Harfa”


Najbardziej przekonywującym dowodem na to, że pojmujemy jakieś fizyczne zjawisko, to powtórzenie go w warunkach laboratoryjnych. Jednym z pierwszych, którzy spróbowali laboratoryjnie wytworzyć zorzę polarną był znany amerykański konstruktor i badacz elektryczności – Nikola Tesla.

W swych eksperymentach jonizował on silnie rozrzedzone powietrze w kolbach i rurach, które to gazy świeciły w silnym szybkozmiennym polu magnetycznym. Tesla uważał, że modeluje procesy zachodzące w górnych warstwach atmosfery. W swych doświadczeniach posunął się on dalej. Zbudował on dużą wieżę – „wieżę Tesli” – przy pomocy której zamierzał „podpalić niebiosa” – dzięki elektrycznemu rezonansowi zachodzącemu pomiędzy jonosferą a powierzchnią Ziemi. Zadziwiające jest to, że ów fantastyczny eksperyment wywołał światowe efekty. W czasie silnej burzy, „rezonator Tesli” otoczył się gigantycznymi wyładowaniami, i na niebie nad Long Island pojawiło się dziwne świecenie przypominające w wyglądzie zorzę polarną.

Przeszło ponad pół stulecia i nadeszła pora „naturalnych kosmicznych eksperymentów” – takich jak radziecko-francuski program „Araxe”/„Аракс”. Z półkuli południowej, z francuskiej wyspy Kerguelena na Oceanie Indyjskim wystartowała geofizyczna rakieta z „elektronowym działem”. Lecąc wzdłuż linii sił pola magnetycznego, połączonych w pasy, wykonała ona parę „elektronowych wystrzałów” w jonosferze. Powstały potok elektronów przeleciał na półkulę północną i wywołał zorzę polarną nad miejscowością Sogra w Archangielskiej Obłasti.

Eksperyment „Araxe” spowodował pojawienie się programu badań jonosfery za pomocą fal radiowych o wysokich częstotliwościach – HAARP czyli „Harfa” (harp to po angielsku harfa – przyp. aut.). W toku tego projektu w Gakonie, AK, został zbudowany ogromny kompleks do badań jonosferycznych. Na powierzchni 60 km² postawiono las 360 anten, stanowiących emitor fal wysokiej częstotliwości – EHF – skierowany w jonosferę. Następnie analogiczne pola antenowe powstały w Tromsø (Norwegia), na Grenlandii i w Australii.

Oficjalnie kompleks do badań jonosferycznych „Harfa” został zbudowany do zbadania natury jonosfery oraz rozwijania systemów OPLOT i OPB (Tarczy Antyrakietowej systemu SDI/NMD – przyp. tłum.). Poza tym HAARP miałby służyć do wykrywania okrętów podwodnych i do podziemnej tomografii wnętrza Ziemi. Jednakże wielu „niezależnych badaczy” twierdzi, że głównym celem programu „Harfa” jest znalezienie kanałów wpływania na jonosferę i ostrych zmian warunków klimatycznych i naturalnych na terytoriach potencjalnych i realnych przeciwników USA.





Zorza polarna nad Jordanowem w październiku 2003 roku


Jonosferyczne UFO


Opisując niezwykłe formy pojawiającego się świecenia, wielki fantasta i popularyzator nauki – Arthur C. Clark – zauważa:
- Nie przychodzi łatwo przyjąć za prawdę, że Natura jest w stanie zbudować „statki kosmiczne” wyposażone w najbardziej wymyślne możliwości – kiedy tylko Ona tego zapragnie…

Jeszcze w 1882 roku, astronom z Obserwatorium Astronomicznego w Greenwich – Edward Walter Maunder dowodził na posiedzeniu Królewskiego Towarzystwa Astronomicznego, że zaobserwował on jak:

 …wielki okrągły dysk koloru zielonkawego naraz pojawił się nisko nad horyzontem w kierunku NE-E, a który wzeszedł i poruszał się na niebie płynnie i równomiernie jak Słońce, Księżyc, gwiazdy i planety, ale tysiąc razy szybciej. Jego okrągły kształt najwidoczniej był spowodowany efektem perspektywy – obiekt zbliżając się wydłużał się i kiedy przeciął południk przechodząc nieopodal Księżyca – jego kształt stał się bliski wydłużonej elipsy i wielu obserwatorów opisywali go jako cygarokształtny, podobny do torpedy…

Clark faktycznie powtarza wyjaśnienie, które podali radzieccy uczeni. Natura przy pomocy swej rzutni elektronowej o długości 93.000.000 mi/148.900.000 km może stworzyć symetryczne, ostro odcinające się od tła obiekty, jednostajnie poruszające się po niebie. Po mojemu, to widowisko było o wiele bardziej realne niż jakikolwiek statek kosmiczny, ale fakty nie pozostawiają miejsca dla sporów. Obserwacje dokonane przy pomocy spektroskopów potwierdzają, że były to tylko zorze polarne i nic ponadto. I w czasie swego lotu nad Europą, obiekt zaczął się powoli rozwiewać i rozpadać na fragmenty. W kosmicznym kineskopie zepsuła się regulacja ostrości…

Jest całkiem możliwe, że burzliwy rozwój fizyki jonosfery natchnął swego czasu znanego pisarza Frederica Browna do napisania oryginalnego opowiadania pt. „Falowcy” w którym mówi się o nowej formie życia, która manifestuje się poprzez emisje fal elektromagnetycznych. A oto jak opisuje je autor z punktu widzenia jednego z bohaterów – prof. Helmetca:
- Przecież przybysze z kosmosu, to są w rzeczywistości prawdziwe fale radiowe. Ich jedyną osobliwością polega na tym, że nie mają One źródła promieniowania. One są po prostu falową formą przyrody ożywionej, zależnej od fluktuacji pola, tak jak nasze ziemskie życie zależy od ruchu i wibracji materii.

Jak one są wielkie? Czy są jednakowe, czy też różne?

Brown całkiem oryginalnie przedstawia tą zasadniczo nową formę jonosferycznego życia, która bierze udział w tworzeniu zórz polarnych. On fantazjuje, że dla istnienia elektromagnetycznych Przybyszów jest dostępna każda długość fali. A to oznacza, że Oni są w stanie pojawić się na każdej częstotliwości fal radiowych, albo zmieniają sobie długość fali radiowej wedle swego życzenia.

Z kolei zaś rozmiary Falowców od indywiduum do indywiduum zwierają się w diapazonie od kilku tysięcy do pół miliona kilometrów. I na pytanie:
- A dlaczegóż-to profesorze sądzi pan, że te fale radiowe są żywymi istotami? Dlaczego nie są to po prostu fale radiowe? – bohater opowiadania odpowiada: - Dlatego, że po prostu fale radiowe, jak pan to mówi, podlegają dokładnie takim samym prawom fizycznym jak każda nieożywiona materia. Kamień nie może podobnie jak zając, wybiec na górę a tylko spadać w dół. Wynieść go na górę może tylko przyłożona doń siła. Przybysze, to szczególna forma życia dlatego, że są w stanie przejawiać swoją wolę, dlatego że Oni mogą dowolnie zmieniać kierunek swojego ruchu, a głównie dlatego, że w każdych warunkach chronią swoją integrację. Odbiornik radiowy jeszcze ani razu nie przekazał dwóch zlewających się sygnałów. One biegną jedne po drugich, ale nigdy nie nakładają się na siebie, jak to bywa z radiosygnałami wysyłanymi na jednej fali. I tak jak pan widzi, nie mamy takiej prostej „sprawy z falami radiowymi”.

Finał opowiadania został napisany w tragikomiczny sposób: okazało się, że kosmiczni Falowcy (jak nazywają Przybyszów z jonosfery) karmią się sztuczną i atmosferyczną elektrycznością. To szybko doprowadza nas do zaniku bytowej i przemysłowej energii elektrycznej, znikają błyskawice, a Ludzkość wraca do wieku pary!



Źródło – „Tajny XX wieka” nr 37/2013, ss. 14-15

Przekład z j. rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©