Japoński hydroplan E14U
Andriej
Lieszukonskij
Amerykanie pracowali nad projektem bombardowań Japonii przy
użyciu… nietoperzy. Planowano przymocowywanie zwierzęciu bomby zapalającej z
opóźnionym zapłonem i zrzucanie ich z samolotów.
Istnieje mit o tym, że jakoby poza japońskim atakiem na Pearl
Harbor i tzw. tragedią 9/11 w 2001 roku, kiedy to terroryści przejęli
pasażerskie stratolinery i skierowali je na Pentagon oraz gmachy WTC,
terytorium USA nigdy nie było atakowane z powietrza. W rzeczywistości w czasie
II Wojny Światowej, Japończycy przeprowadzili dwa ataki lotnicze przy pomocy
wodnosamolotu, który został dostarczony do wybrzeży USA przez okręt podwodny.
Poza tym, Japonia dokonała na USA… transkontynentalnego ataku bombowego. I okazało
się, że gdyby poddani boskiego tenno
byli mniej humanitarni, to nie wiadomo, po czyjej stronie byłoby więcej ofiar…
Nabuo Fujita odbiera tytuł honorowego obywatela miasta Brookings, OR
Od dzisiaj będziemy grozić
Stanom
Doświadczenie z czasów I Wojny Światowej pokazało jedno: chcesz
zwyciężać – musisz mieć nową broń. W latach 30., w Japonii przystąpiono do
budowy floty podwodnych lotniskowców, szczególnie aktualnych dla potrzeb
wyspiarskiego państwa. Wkrótce Imperium posiadało flotę okrętów podwodnych,
które poza zwyczajnym uzbrojeniem torpedowym i artyleryjskim miały na pokładzie
1-3 hydroplany.
W grudniu 1941 roku, wkrótce przed rozpoczęciem wojny na
Pacyfiku pomiędzy Stanami a Imperium Wschodzącego Słońca, japoński okręt
podwodny przeprowadził u brzegów potencjalnego nieprzyjaciela rejs zwiadowczy. (Temat
ten został wykorzystany przez Stevena
Spielberga w filmie „1941” – przyp. tłum.) Znajdujący się na pokładzie
lotnik Nabuo Fujita wpadł na
oryginalny pomysł. Nie byłoby tak źle – wnioskował on – zaatakować amerykańskie
bazy morskie i obiekty strategiczne z powietrza. A dokładniej: bombardować je z
latających łodzi dostarczonych w okolice celów na pokładzie okrętów podwodnych.
W dniu 7.XII.1941 roku, jak wiadomo, miał miejsce japoński nalot na Pearl Harbor,
po którym dowództwo japońskie zaczęło rozpatrywać wszystkie warianty ataku
Amerykanów na ich terytorium.
Wniosek Nabuo Fujity został skierowany do generałów wraz z
meldunkiem o rejsie okrętu podwodnego do wybrzeży USA, zainteresował
sztabowców. Pomysł przyjęto. Ponadto, Fujitę z jego 4000 wylatanych godzin
uznano za na tyle doświadczonego pilota, by przeprowadził on próbne bombardowanie.
Prawdę rzekłszy, przygotowania do ataku trwały pół roku, ale w dniu 15.VIII.1942
roku okręt podwodny I-25 podszedł skrycie do wybrzeży Oregonu. Ten stan nie miał
żadnej większej struktury przemysłowej, ani obiektów wojskowych, ale jego
brzegi były słabo bronione. Poza tym większa część Oregonu jest pokryta lasami,
a szczególnie to było na rękę Japończykom do realizacji misji.
Generalicja Imperium doskonale rozumiała, że bombardowanie baz
wojskowych z lekkich maszyn to jest czystej wody samobójstwo. Wielkich strat
nie zadasz i nie wiadomo nawet, czy da się do celów przedrzeć poprzez ogień
zenitówek. Poza tym już po pierwszym nalocie zniknie atut zaskoczenia. Inną sprawa
jest skryty atak czy dywersja. Skryte podpalenie lasu – kalkulowali sztabowcy –
i to nam załatwi całą resztę.
W dniu 9 września, kapitan I-25 zdecydował, że można zaczynać. Okręt
po0dwodny się wynurzył, a z hangaru wydobyto i przygotowano hydroplan, pod
skrzydłami którego znajdowały się dwie bomby zapalające po 75 kg każda. Fujita
i jego pomocnik Okudo weszli do
kabiny. Rajd się zaczął. Po przeleceniu 100 km hydroplan przeleciał przez linie
brzegową. Wkrótce piloci zrzucili obie bomby. Zatoczyli krąg i powrócili do
okrętu podwodnego. W ciągu 20 dni, I-25 wypłynął ponownie i piloci
ponowili atak. Po tym ataku pozostały im jeszcze dwie bomby, ale w pobliżu
okrętu podwodnego pojawił się niszczyciel i kapitan zanurzył okręt i odpłynął w
kierunku Japonii. Wkrótce się wyjaśniło, że mieszkańców Oregonu od „zagłady
ogniowej” uratowała… deszczowa i wilgotna pogoda. Mokry las się nie zapalił. Rozpoznanie
bojem się nie udało. Członków misji nieco pocieszył fakt, że w drodze powrotnej
I-25
storpedował dwa amerykańskie tankowce.
Okręt podwodny I-25 Amerykanie obrzucili bombami
głębinowymi i posłali na dno w 1943 roku. Sam Nabuo Fujita wyszedł cało z
rzeźni wojny odwiedził w 1962 roku miasto Brookings, OR i przeprosił za „wyrządzone
szkody” – za co rada miejska nadała mu miano honorowego obywatela miasta. Unikalny
pilot, który atakował terytorium USA z powietrza, zmarł w 1999 roku, w wieku 85
lat.
Mapa japońskich bombardowań USA przy użyciu balonów Fu-Go
Balonowe bomby
USA stopniowo zwiększały swe siły ZOP i PLOT, dlatego też
przeprowadzanie ataków za pomocą samolotów i okrętów podwodnych stało się
bezsensowne i niebezpieczne. Ale Japończycy męczeni amerykańskimi nalotami
postanowili się im odgryźć w jakiś sposób i też zbombardować terytorium
nieprzyjaciela… W 1944 roku, w różnych stanach USA, to tu to tam zaczęły
znienacka wybuchać pożary. Wojskowi szybko się zorientowali, że mają do
czynienia z podpaleniami, ale kto i jak ich dokonywał? Pojawiły się hipotezy,
ze to dzieło rąk dywersantów wysadzonych z okrętów podwodnych. Jednakże w ciągu
kilku miesięcy stało się jasne, że pożary były rezultatem bombardowania z…
balonów, wypuszczonych z terytorium wroga.
Bombardujący balon Fu-Go (w przekładzie: ognista kula) był kulą z impregnowanego papieru
o średnicy 10 m, do której mocowano gondolę z balastem, przyrządami i bombami. Całkowita
waga urządzenia wynosiła 450 kg. Wypełniony wodorem Fu-Go był sterowany przez
wysokościowego autopilota. Wznosił on cały aerostat na wysokość 9 – 11 km, i od
tej chwili zaczęło się odliczanie czasu. Wojskowi zakładali, że Fu-Go
niesiony prądami powietrznymi powinien dolecieć nad terytorium USA po 72
godzinach lotu. Po tym czasie autopilot wyłączał elektromagnetyczne zaczepy i zapalająco-odłamkowe
bomby leciały na ziemię. Potem w balonie działało niewielkie urządzenie samoniszczące.
Dlatego właśnie amerykańscy wojskowi tak długo nie mogli dojść przyczyny pożaru
i utworzenia się lejów po bombach.
Balon-podpalacz Fu-Go
Broń V, broń Fu-Go
Masowy start bombardujących aerostatów miał miejsce z wyspy
Honsiu, w listopadzie 1944 roku. Prawdą jest, że Japończycy nie wzięli pod
uwagę faktu, że w USA już nastał sezon ulewnych deszczów i opadów śniegu. Pojedyncze
pożary wybuchały z dala od obiektów strategicznych i z nimi szybko dawali sobie
radę leśnicy i strażacy. Jednak pomimo tego, pośród Amerykanów wybuchła panika:
mieszkańcy opowiadali sobie o „tajemniczych japońskich samolotach, które
bombardują kraj po nocach”. Do tego stacje radiolokacyjne nie były w stanie
namierzyć papierowych balonów, co jeszcze powiększało panikę.
Dopiero na początku 1945 roku, amerykański myśliwiec napotkał w
powietrzu Fu-Go i przestrzeliwszy powłokę balonu, spuścił go na ziemię w
stanie prawie nieuszkodzonym. Tam obejrzeli go specjaliści ze służb specjalnych
i tajemnica japońskiej broni odwetowej została odkryta. Ale nie zdjęto knebla
jaki nałożono prasie. I przyniosło to rezultaty: japońscy agenci wywiadu wnikliwie czytający gazety wroga nie
znaleźli w nich żadnej wzmianki o balonach-podpalaczach. Stąd doszli oni do błędnego
wniosku, że Fu-Go albo nie dolatują do brzegów USA, albo nie zadają Amerykanom żadnych
strat. I dlatego właśnie w kwietniu 1945 roku program został zamknięty.
Teraz można powiedzieć, że zarówno niemieckie rakiety V
jak i japońskie balony Fu-Go okazały się bronią mało
efektywną. Tak więc okazało się już po wojnie, że na 9300 wypuszczonych balonów
do terytorium USA doleciało jedynie 900, i tak jak tu powiedziano, nie były one
w stanie dokonać większych szkód.
Dzisiaj wiadomo, że ofiarą Fu-Go stała się nauczycielka z Południowego
Oregonu i pięcioro dzieci w wieku 11-14 lat. W czasie szkolnego pikniku na początku
maja 1945 roku znaleźli oni spadły aerostat, a kiedy podeszli doń, zadziałała
bomba, która z jakiejś przyczyny pozostała w gondoli. Nauczycielkę i dzieci
zabiły odłamki. Potem na tym miejscu postawiono pomnik. A kiedy indziej Fu-Go
przyniósł szkodę… amerykańskiemu programowi atomowemu! Zrzucona przez balon
bomba przerwała linię energetyczną w stanie Waszyngton. Przez ironię losu, ona
zasilała jeden z oddziałów Projektu
Manhattan. Atomowcy musieli na kilka godzin przejść na awaryjny system
zasilania.
I jeszcze jeden ciekawy moment: Japończycy okazali się być
bardziej humanitarni od swych wrogów. A tak, bowiem Amerykanie spodziewali się,
że Japończycy zamiast bomb zapalających zrzucą im na głowy kontenery z bronią
biologiczną (B): szczurami zarażonymi dżumą (polecam znakomitą powieść Mariana Bielickiego – „Bakteria 078”
oraz Ludvik Souček – „Poskromiciele diabłów” – przyp. tłum.), zakażonymi owadami,
itd. itp. IO jak się wyjaśniło po wojnie, japońscy wojskowi(których nazwano „nieludzkimi
agresorami”) nie rozpatrywali podobnych planów, chociaż mieli po temu wszelkie możliwości-
od aerostatów do składów śmiercionośnych infekcji. (Zajmował się tym gen. Ishii Shiro kierujący złowrogą Jednostką 731 będącą placówką badawczą
nad broniami B i C – przyp. tłum.) Natomiast humanitarni Amerykanie nie mieli
żadnych wyrzutów sumienia, decydując się na atomowe bombardowania japońskich
miast. (I na dodatek nieuzasadnione użycie napalmu w czasie bombardowania Hiro,
które doszczętnie spłonęło grzebiąc w popiołach kilkadziesiąt tysięcy ludzi –
przyp. tłum.)
Tekst i ilustracje – „Tajny XX wieka” nr 3/2014, ss. 6-7
Przekład z j. rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©