Oleg Fajg
Dnia 24.I.1978 roku
radziecki sztuczny satelita Ziemi należący do Morskiego Systemu Wywiadu i Określania
Celów Kosmos-954 z jądrowym zasilaniem na pokładzie spadł na
terytorium Kanady. Na szczęście obyło się bez ofiar.
W dniu dzisiejszym
historia ufokatastrofy w Kecksburgu, PA, jest doskonale znaną. Między innymi
zainteresował się tą zagadką sprzed niemal pół wieku amerykański ufolog Stan Gordon. Opracowawszy i zbadawszy
wiele informacji, doszedł on do tej wersji tych dalekich wydarzeń…
Lokalizacja Kecksburga na mapie Pensylwanii
Rekonstrukcja trajektorii lotu UFO z Kecksburga
Operatywność wojskowych
Wieczorem, dnia
9.XII.1965 roku, w głębi lasu otaczającego półkolem miasteczko Kecksburg, PA,
rozległ się przenikliwy gwizd, który przeszedł w gromowy ryk i zakończył się głuchym
uderzeniem. Od niego zatrzęsły się ściany domów i zakołysały żyrandole. Wkrótce
przed siedzibą burmistrza zebrała się gromada przerażonych tym mieszkańców
miasteczka. Burmistrz i szeryf polecili ludziom się rozejść wyjaśniając, że na
las spadła rakieta i wkrótce powinno przybyć wojskowi specjaliści ze
specjalistycznym sprzętem. I rzeczywiście, w pół godziny później przyleciały
dwa helikoptery z komandosami, którzy szybko okrążyli fragment lasu zwany Curve
Ravine od strony miasta i przylegającej doń szosy międzystanowej. Potem
przybyło kilka ciężarówek i autobusów. Tak zaczęła się operacja ewakuacji
zagadkowego obiektu.
I sam Gordon, i inni
badacze zwrócili uwagę na zadziwiającą operatywność, z jaka wojsko odizolowało
teren przylegający do miejsca spadku nieznanego obiektu. Jednakże żaden z nich
nie wyciągnął żadnego wniosku z tego dziwnego faktu.
Świadkowie z „meteorytowej drogi”
Swoje dochodzenie w
sprawie ufokatastrofy w Kecksburgu, Stan Gordon rozpoczął od tradycyjnych
poszukiwań najbardziej wiarygodnych świadków naocznych i tutaj natknął się na
różne wersje przebiegu wydarzeń. Nie wiedzieć czemu, większość mieszkańców
Kecksburga niczego nie widziała i nie słyszała, a o lądowaniu „niebiańskiego
żołędzia” w Curve Ravine dowiedziała się z mediów. Do tego, kiedy do Kecksburga
przybyli reporterzy z głównych gazet krajowych i dziennikarze ze stolicy, mogli
oni dostać relacje z pierwszej ręki. Spektrum poglądów był bardzo szeroki – od
przekonania, że z nieba nic nie spadło, aż do opisu wyrzucenia „małych,
zielonych ludzików” – LGM - z otwartego „niebiańskiego żołędzia”.
W gruncie rzeczy, sam
termin „niebiański żołądź” sądząc ze wszystkiego powstał jak zwykle, chociaż
nikt nie widział tego, co spadło w Curve Ravine. W materiałach Project Blue Book spotykamy jedynie
terminy „aparat”, „agregat” czy „obiekt w ramach dochodzenia”.
Jedno, w czym zbiegały
się wszystkie relacje mieszkańców Kecksburga, to tylko to, że katastrofa
rzeczywiście miała miejsce. dlatego też, jak tylko dziennikach radiowych
oznajmiono, że w okolicach Kecksburga miało miejsce lądowanie UFO, zaś odcinek
międzystanowej szosy, którą miejscowi nazwali „meteorytowa droga” (ze względu
na mknące po niej samochody jak meteoryty) zapełnił się ciekawskimi. To właśnie
byli ci naoczni świadkowie kecksburgskiego incydentu, którzy widzieli jedynie
konwój wojskowych ciężarówek wywożących coś z leśnego masywu…
Wnioski z Błękitnej Księgi
Gordon uważa, że
tymczasowy punkt dowodzenia operacją znajdował się w pożarowym depo, zaś na
polu fasoli postawiono specjalne centrum łączności. Jego schemat ukazuje
relacja miejscowego farmera Hey’a,
którego grunty leżały pomiędzy leśnym cyplem a międzystanową szosą. Wojskowi
zainstalowali w jego domu punkt radiotelefonicznej łączności i mając namiary z
wieży ppoż., organizowali przeczesywanie okolicznych pól i skrajów lasu z
przyrządami przypominającymi dość dokładnie saperskie wykrywacze min.
Wszystkie drogi wiodące
do farmy Hey’a i do Kecksburga były zamknięte przez żandarmerię (MP), która
zabezpieczała także wszelkie prace poszukiwawcze. Jednak kilku korespondentów
widziało przez lornety pracę na tych
miejscach saperów z wykrywaczami min. To było dziwne, wszak na własne
pytanie Gordona Dowództwa Wojsk Inżynieryjno-Saperskich USA, gdzie udały się
jednostki wojsk saperskich specjalnego przeznaczenia, DWI-S odrzucało swoje
uczestnictwo w podobnych operacjach. Tedy Gordon znalazł pośród mieszkańców
Kecksburga emerytów, którzy wyjaśnili, że owszem – operację przeprowadzały
wojska lądowe, ale wśród nich znajdowali się oficerowie USAF.
Między innymi, w jednym
z rozdziałów Blue Book znajduje się
krótki odsyłacz do grupy specjalistów złożonej z trzech osób dowodzących w
Kecksburgu, będących z 662. Eskadry Wywiadu Radiolokacyjnego znajdującej się w
Pittsburgh AFB, PA. W krótkim raporcie do kierownika Projektu policja stanowa
twierdziła, ze w lesie nie znaleziono niczego, zaś na niebie ludzie widzieli
meteoryt, który oczywiście spłonął w atmosferze i nie doleciał do Ziemi.
„Ognista kropla”
I eksperckie wnioski
Blue Book, i wywody późniejszych badaczy takich jak: autor książek o UFO Frank Edwards, konspirolog Gerald Hains, internetowy poszukiwacz Leonard David, były kierownik aparatu
Białego Domu John Podesta i prezes
kanału fantastyki naukowej Sony Sci-Fi Bonny
Hammer, są jedynymi opisującymi wydarzenia w Kecksburgu.
Tego grudniowego
wieczoru wielu mieszkańców Kecksburga i jego okolic, widzieli na niebie ognistą
kulę zostawiającą za sobą dymny ślad. Rozsypywała ona iskry i płonące odłamki leciał
na wysokości kilku kilometrów, od czasu do czasu zwalniająca i rozsypująca we
wszystkie strony płonące fragmenty. A do tego „meteor” zmieniał kierunki lotu,
obejmowały go płomienie i słychać było głuche wybuchy. Nad kecksburskim lasem
od „bolidu” oderwała się „ognista kropla”, która spadła na ziemię, zaś sam
„bolid” po raz któryś zmienił kierunek lotu i poleciał w kierunku pn-zach. Po
kilku sekundach ziemia drgnęła od uderzenia, a z miejsca impaktu podniósł się
słup niebieskawego dymu…
Po upływie kwadransa
zaczęły się telefony od strwożonych mieszkańców do biura szeryfa, do miejscowej
rozgłośni radiowej w pobliskim Greensburgu, redakcji gazet i nawet FBI. Ktoś
tam opowiadał o zderzeniu na niebie dwóch meteorytów, ktoś widział płonący samolot,
a nawet katapultowanych lotników pod płonącymi spadochronami.
Odyseja „kecksburskiego żołędzia”
Następnym etapem swego
dochodzenia, Gordon poświęcił marszrucie ewakuacji „niebiańskiego żołędzia”.
Udało mu się znaleźć żołnierza z ochrony Lockbourne AFB, OH. On doskonale
pamiętał, jak w dniu 10.XII.1965 roku przyjechał do nich konwój z jakimś
masywnym ładunkiem. Po zatankowaniu i zmiany kierowców wczesnym rankiem on
dowiedział się, że konwój ten wyjechał do Wright-Patterson AFB w Dayton, OH.
Należy dodać, że
Wright-Patterson AFB jest uważana przez
ufologów za centrum badań „pozaziemskich artefaktów”, a ich dawni i dzisiejsi
pracownicy lekko zapracowują sobie na wiarygodnych badaczy UFO. Dlatego też
Gordon szybko znalazł niejakiego Mayrone’a
opowiadającego, jak to przez kilka dni po incydencie w Kecksburgu, jego zakład
materiałów budowlanych otrzymał od bazy lotniczej Wright-Patterson zlecenie na
partię „cegieł antyradiacyjnych”. Specjalne, dwustronne glazurowane,
dwuwarstwowe brykiety posłużyły – według słów Mayrone’a – do budowy ochronnego
sarkofagu wokół obiektu, który przywieziono specjalnym konwojem. Na terenie
bazy na ładunek cegieł czekali ludzie w białych kombinezonach ochronnych.
Wewnątrz hangaru
Mayrone ujrzał zalany jaskrawym światłem obiekt w kształcie dzwonu o rozmiarach
3 x 3 m. Był on owinięty jakąś metaliczną folią jakby z miedzi czy brązu, która
miejscami była pokryta plamami jakby sadzy. Mayrone podszedł do robotnika z
palnikiem acetylenowym, który opowiedział ciekawskiemu budowlańcowi, że nijak
nie może rozciąć pokrywę kokonu, żeby dostać się do środka. Wcześniej
bezskutecznie próbował on zrobić to przy pomocy silnych kwasów i diamentowej
piły…
Wychodząc Mayrone
obejrzał się i ujrzał… małe ciało
przykryte całunem. Spod tkaniny wysuwała się brązowa ręka jak u jaszczurki z
trzema palcami.
Katastrofa ASM - Automatycznej Stacji Międzyplanetarnej
Wiele wniosków Gordona
zgadza się z wnioskami ekspertów z Blue
Book. Przede wszystkim musimy wspomnieć zdumiewającą operatywność
wojskowych. Odnosi się wrażenie, że wojskowi z USAF śledzili to UFO i dokładnie
wiedzieli kiedy i gdzie spadnie. No i oczywiście doskonale wiedzieli, co leci
na niebie Pensylwanii!
A właśnie wtedy na
wokółziemskiej orbicie zepsuł się radziecki aparat kosmiczny Kosmos-96.
Ta masywna ASM przeznaczona była do badań Wenus i po awarii weszła jak raz w
gęste warstwy atmosfery prawie nad kontynentem północnoamerykańskim, rozpadając
się nad Południowo-wschodnią Kanadą, w dniu 9.XII.1965 roku. Zgadzają się tu
nie tylko data i miejsce, ale także sam kształt aparatu przypominający dzwon
albo wielkiego żołędzia.
Nie muszę chyba mówić,
że ocalałe fragmenty tej ASM wywołały wielkie zainteresowanie NASA. Poza tym
radziecki aparat był wyposażony w nowy generator radioizotopowy i mógł
doprowadzić do radioaktywnego skażenia atmosfery i gruntu w miejscu upadku.
Gordon i ufolodzy
odrzucają zdecydowanie tą wersję wydarzeń, jednakże astronom Bob Schmidt z Pittsburga w polemice z
„niezależnymi badaczami” przywodzi ten fakt, że jego koledzy z NASA pod koniec
1965 roku badali otrzymany skądinąd fragment dziobowego stożka spadłej
„rosyjskiej rakiety”.
W zasadzie pokrywające
się miejsce i czas upadku Kosmosu-96, który wszedł w atmosferę
nad Kanadą o godzinie 03:18 w nocy – na 13 godzin przed katastrofy pod
Kecksburgiem. Rzecz w tym, że awaria ta zaczęła się od odłączenia paneli
baterii słonecznych i następującym potem rozpadem ASM na mniejsze fragmenty.
Jeden z nich – bardziej aerodynamiczny dziobowy przedział – zdołał wykonać
kilka obrotów wokół Ziemi i wyhamowawszy wpadł do kecksburgskiego lasu 9
grudnia.
A do tego pokrywające
ją napisy w języku rosyjskim i cyrylicą, wpółzatarte w czasie przelotu przez
atmosferę mogły być wzięte za „hieroglify Kosmitów”.
...tajemnicze niemieckie urządzenie "bell-jar" zwane "dzwonem" wyprodukowane podobno w laboratoriach na Dolnym Śląsku w ostatnich dniach II Wojny Światowej...
Moje 3 grosze
Rzecz ciekawa, bo obiekt, który
spadł w okolicach Kecksburga dość dokładnie przypomina osławioną (i tyle razy
obśmianą) konstrukcję Der Glocke – Dzwon, która łączy ze sobą cechy pojazdu
latającego w przestrzeni – także kosmicznej – i straszliwej broni. Ile w tym
prawdy? – tego nie wie nikt.
Ale powyższy materiał daje do
myślenia przede wszystkim tym, którzy piszą na temat ufokatastrof i wojny w
kosmosie. Jakże te wszystkie tu opisane fakty pasują do tego, co miało miejsce
na polskim wybrzeżu w dniu 21.I.1959 roku, kiedy to do basenu portowego nr 4
wpadł nieznany obiekt latający, który mógł być ni mniej ni więcej ale
amerykańskim satelitą łączności 1958 Zeta z programu SCORE. Był to
pierwszy satelita telekomunikacyjny… W pracy pt. „UFO i Kosmos” (Tolkmicko
2010) przeprowadziłem dowód na to, że to właśnie dlatego mógł on być
zestrzelony przez Rosjan, co doprowadziło kilku historyków do histerii… - jako
że nie wyobrażali sobie, by pociski rakietowe klasy ziemia – przestrzeń kosmiczna mogły istnieć w późnych latach 50. i wczesnych
latach 60. XX wieku.
W świetle powyższego, całkiem
możliwe jest to, że Amerykanie chcieli się odegrać i uszkodzili na orbicie Kosmos-96,
a potem czekali tylko na jego spadek na terytorium USA czy Kanady. Resztę
znamy, bo jest podobna do historii z Roswell, Maury Island, Laredo/Aztec,
Spitzbergenu czy Gdyni: przyjechało wojsko, zebrało wszystkie szczątki i…
I naraz pojawiły się pogłoski o
UFO, które dziwnym trafem uległo tam katastrofie. Mistrz Lucjan Znicz-Sawicki nazywa to celowanym rykoszetem: spadają
najzupełniej ziemskie aparaty kosmiczne, ale gmin jest przekonany o tym, że są
to uszkodzone UFO, ergo USA posiada
technologie Kosmitów, które może różnie wykorzystać. Pospólstwo się z tego
cieszy, wojsko też się cieszy, bo nikt nie będzie dochodził, co naprawdę
przykrywa ta Legenda i wszyscy są zadowoleni: pismacy mają o czym pisać, media
mają swoją sensację – wszak to dowód na istnienie Innych, służby mają
przykrywkę dla swych niecnych poczynań, a gawiedź ma igrzyska, a wszyscy
przekonanie o tym, że Ameryka jest największym, najwspanialszym, najsilniejszym
krajem świata i tylko ona jest godna go reprezentować w Kosmosie. To
przekonanie cały czas wylewa się choćby z kinowo-telewizyjnej produkcji
Hollywood. Wystarczy obejrzeć sobie amerykańskie filmy i seriale sci-fi o
tematyce Kontaktu z Obcymi…
Wszystko wskazuje na to, że
wszystko tam, w Pensylwanii, rozgrywało się wedle scenariusza opracowanego i
wykorzystanego już w 1947 roku w Nowym Meksyku – oczywiście z pewnymi istotnymi
modyfikacjami.
I wszyscy są szczęśliwi.
Uwagi z KKK
Czytając o tej relacji z prób dostania się do ów pojazdu przy pomocy kwasów itp. odniosłem silne wrażenie, że akurat ta część jest mocno... naciągana. Według mnie takie operacje mają już klauzulę tajności i nawet swobodne rozmowy pracowników ze sobą nawzajem są zakazane. Jakoś nie wierzę, że po tylu latach nie wdrożono podobnej procedury, albo że podobny dialog się zwyczajnie odbył. Pasuje mi to najbardziej
do treści wymyślonej przez jakiegoś 'artystę', bowiem ta fabuła skacze po tych samych
falach, jeśli mogę się tak wyrazić i być zrozumianym. Jest coś, co daje podobne odczucie - lektura powieści s-f. Opis faktologiczny niesie inny ładunek i jest to dla czytelnika s-f jasne. (Smok
Zorzakowy)
Mnie to od początku
do końca pachnie humbugiem. Albo czymś jeszcze gorszym, bo celowym oszustwem.
Takim, jak to kiedyś nazwałeś „UFO-matactwem”. Pomyślmy – coś spada w las, to
coś zabiera wojsko i dowozi do swej bazy – tyle fakty. To jest oczywiste, bo
wielu to widziało, ale teraz zaczyna się legenda: jakiś budowlaniec widział
dziwny obiekt w hangarze, a żeby było ciekawiej, to do tego jakiegoś gadoludka,
który był dokładnie przykryty celtą, ale widać było jego rękę czy łapę
trójpazurną, a więc gadzią… A ten materiał, którego nie można było przeciąć
diamentową piłą? Nie przypomina to innej bajeczki o UFO z Roswell? Metal, który
się sam regeneruje i wraca do poprzedniego kształtu. No i obowiązkowo
hieroglify – a już najlepiej AurekBesh… Osobiście uważam, że to jednak było
twarde lądowanie tego Kosmosa, do którego w celach
komercyjnych dorobiono legendę o UFO-katastrofie. (Daniel Laskowski)
Tekst i ilustracje – „Tajny XX wieka” nr 50/2014, ss. 6-7
Przekład z j. rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©