niedziela, 14 czerwca 2015

UFO-katastrofa na wzgórzu 611 m



Walerij Nikołajew


W dniu 28.XI.1987 roku, nad Dalniegorskiem miała miejsce „parada UFO”, którą obserwowali dziesiątki tysięcy ludzi. w jeden dzień zaobserwowano i odnotowano pojawienie się 33 obiektów! Kiedy w niebo poderwały się myśliwce – UFO znikły.

Na ten temat znajduje się tutaj materiał na stronie: http://wszechocean.blogspot.com/2014/12/tajemnica-wzgorza-611-rosyjskie-roswell.html i dalsze, w którym opisano pewne aspekty tego tajemniczego wydarzenia. Bo nie tylko na „paradzie UFO” się skończyło.

Dalniegorsk znajduje się w odległości 535 km na północny-wschód od Władywostoku, na 44°29’ N - 135°39’ E, i na wysokości 355 m n.p.m. (wg GoogleEarth), i jest ono najbardziej wysuniętym na wschód i najwyżej położonym miastem grzbietu skalnego gór Sichote-Aliń, położonym na wysokości 180-800 m n.p.m., w Przymorskim Kraju. Nazwa Dalniegorsk stała się znaną na całym świecie w 1986 roku w związku z UFO-katastrofą.


Dalniegorsk - tak wyglądał w tamtych czasach


Upadek „księżyca”


W dniu 29.I.1986 roku, o godzinie 19:55 VLAT/09:55 GMT, mieszkańcy Dalniegorska zauważyli lecącą kierunku SE czerwonawą kulę, która przeleciała nad miastem i upadła na sopkę Izwiestkowaja, która od tego czasu bardziej znana jest ufologom pod nazwą Wzgórze 611 m, czy po prostu Wzgórze 611.


Izwiestkowaja Sopka czyli Wzgórze 611

Mechanik z Dalniegorskiego Zakładu Produkcyjnego – Władimir Kondakow w tym czasie był na dworcu autobusowym. A oto co on zobaczył:
- Kula leciała nisko, i wydawało się, że zaraz rozwali część komina z Zakładów „Dalpolimetałł”. Była ona okrągła, bez żadnych wypustek czy wgłębień. Wydawało się, że zrobiono ją z metalu w kolorze przypominającą z lekka rozgrzana do czerwoności nierdzewną stal. Pomyślałem, że to pewnie jakiś wojskowy pocisk. Nie słyszałem żadnego dźwięku. Widziałem, jak obiekt spadł na wzgórze, ale odgłosy upadku tez nie słyszałem. W miejscu upadku zapłonęła ziemia.

Jeszcze jeden świadek wspomina:
- Zimą 1986 roku poszliśmy wraz z dziećmi na stadion „Stroitiel” – łyżwy, hokej do ciemnego wieczora. Naraz nasz bramkarz krzyczy: „Księżyc spada!!!”  Patrzę – faktycznie spada! Potem zobaczyliśmy, że to nie księżyc, ale jakaś poruszająca się kula w kolorze jaskrawo-pomarańczowym, podobna do pomarańczy. Szybko przemieszczała się od strony przekaźnika TV, ponad „Gosbankiem”, stadionem, dworcem autobusowym  na wzgórze. Nie słychać było ryku silnika odrzutowego, wizgu turbin, niczego… Zupełnie cichutko tak. Tylko potem na sopce błysk ultrafioletowego-luminescencyjnego światła. Jakby naraz dziesiątki spawarek włączyło swe agregaty. I nie słychać żadnego dźwięku wybuchu czy uderzenia. Porzuciliśmy hokejki i staliśmy patrząc na to do bólu oczu i łez, czekają na ciąg dalszy. Nazajutrz miałem od tego silny ból oczu.

Relacje świadków są zgodne co do tego, że NLO leciało bezdźwięcznie, równolegle do powierzchni ziemi z prędkością 15 m/s czyli 54 km/h. To jest prędkość samochodu, a nie spadającego meteorytu, szczątków sztucznych satelitów czy rakiet nośnych. Nie było widać żadnego ogona czy pasma ciągnącego się za nim. Dwie grupy uczniów szkolnych obserwujące zjawisko niezależnie od siebie widziały, jak w ciągu pół godziny skręcił na północ, powoli wznosząc się i opadając sześciokrotnie. Dorośli orzekli, że dzieciaki się pomyliły: naturalne i technogenne obiekty  tak się nie zachowują. Ale w 1988 roku, na tym miejscu pracownik Instytutu Geologii i Geofizyki Syberyjskiego Oddziału AN ZSRR – W. Skawinskij przy pomocy magnetometru protonowego oznaczył sześć punktów namagnesowania krzemiennych łupków. W ten sposób potwierdziły się relacje uczniów: kula rzeczywiście podnosiła się i opadała.

Obiekt werżnął się w sopkę pod kątem 60-70°, co nie spowodowało wybuchu, tym niemniej on zniszczył część wystającej skały, roznosząc ją na niewielkie odłamki.

[Podobnie było na Babiej Skale w Jerzmanowicach k./Krakowa, gdzie głośny wybuch niewiadomego pochodzenia wieczorem dnia 14.I.1993 roku, literalnie rozniósł na drobne kamyki część wapiennego ostańca. Cała sprawa została opisana w książce „Projekt Tatry” (Kraków 2002), więc nie będę jej tu opisywał – przyp. tłum.]

Pożar na sopce przedłużył się do późnego wieczoru, chociaż teren był tam płaski, i poza niewielkim pniem nic tam nie było do spalenia, i nie mógł on dać tak jaskrawego płomienia. Tak długiego „życia” błyskawicy kulistej być nie mogło.


Ekspedycja do miejsca katastrofy


Po trzech dobach od momentu upadku na wzgórze wspięła się grupa pod kierownictwem dalniegorskiego ufologa Walerego Dwużylnego. W okolicy leżał głęboki śnieg, ale na szczycie stanowiącym skalny występ go nie było. Wszędzie walały się silnie okopcone kawałki kamieni, które popękały od wysokiej temperatury. Na niektórych z nich i na najbliższej skalnej ścianie znajdowały się bryzgi i krople srebrzystego metalu (wykonane analizy pokazały, że był to ołów). Na całej powierzchni były rozrzucone ołowiane i żelazne kuleczki o średnicy 1–4 mm. Na skraju polany znajdował się opalony pień. Nie znaleziono żadnych technicznych szczątków. Czuło się silny zapach jakiegoś związku chemicznego. Radioaktywność była w normie. Badacze fotografowali miejsce impaktu przy pomocy dwóch aparatów, ale po wywołaniu filmów okazało się, że brak na nich obrazów…

Ołowiane i żelazne kuleczki pozostałe po katastrofie NOL-a w Dalniegorsku


Niezwykłe materiały


Materiały, znalezione na miejscu katastrofy, miały nieoczekiwanie dziwne właściwości. Np. niemal wszystkie ołowiane kuleczki miały otworki wiodące do środka. Podobne „dziurki” znajdowały się w metalowych fragmentach wylatujących ze stanowiska palnika plazmowego przy napylaniu powierzchniowym. Te kuleczki miały także domieszki i innych pierwiastków, w tej liczbie REE – pierwiastków ziem rzadkich. A oto, co najbardziej interesujące: analiza izotopowa ołowiu wykazała, że wydobyto go w Złożu Chołodninskim, które znajduje się na Północnym Zabajkalu.

Kuleczki z żelaza były tak twarde, że nie brały jej ostrza ze stali instrumentalnej, dopiero dały im radę diamentowe piły. Każda z nich miała swój indywidualny skład chemiczny: np. żelazo ze znaczną domieszką glinu, manganu, niklu i chromu; albo żelazo z wolframem i kobaltem. Temperatura topnienia tego żelaza niemal 100°C niższa niż zwykłego.

Najbardziej niezwykłym był materiał, którego nazwano „siateczka”. Struktura tego materiału do dziś dnia pozostaje zagadką. Wygląda to jak płytka z mnóstwem otworów – jak sitko. Sam materiał wygląda jak czarne szkliwo, które nie reaguje z mocnymi kwasami i zasadami  nawet przez dłuższy czas i w wysokich temperaturach. Jeden z kawałków „siateczki” zbadano w laboratorium w Taszkiencie i okazało się, że w skład tego dziwnego materiału wchodzą: skand - Sc, złoto - Au, lantan - La, sód - Na i samar – Sm.

Niemniej ciekawe właściwości wykazała „siateczka” w czasie analizy rentgenowskiej. W czasie przed nagrzewaniem próżniowym w „siateczce” wyróżniały się piki złota, srebra, niklu i krzemu. Po podgrzaniu one znikły, ale pojawiły się piki tytanu-alfa – Ti, molibdenu – Mo i renu – Re. Skąd się wzięły nowe pierwiastki, gdzie znikły stare? W drugiej próbce podczas grzania w próżni pojawiły się piki siarczku berylu – BeS. W wielu próbkach pod mikroskopem odkryto kwarcowe nici o grubości 17 μm (1 μm = 10-6 m) – dla porównania średnia grubość ludzkiego włosa wynosi 56 μm. Nici te występowały pojedynczo lub w pękach po kilkanaście skręconych w przewód. Ale najciekawsze było to, że w jednej z tych kwarcowych nici znaleziono znajdującą się w niej złotą nitkę!

Specjaliści dają jednoznaczną odpowiedź: w naszym świecie taka technologia nie istnieje – całkiem cienka nić, w którą wciągnięto jakimś sposobem dwa różne materiały, mające różną temperaturę topnienia. Nitki te mogły być czymś w rodzaju mikrokabli, tak jak złoto które jest idealnym przewodnikiem, a kwarc jest idealnym izolatorem.

Czy była to sonda zwiadowcza Kosmitów? A może Przybysz Spoza Czasu...?


Sonda zwiadowcza Kosmitów?


Analizując mnogość dokumentów związanych z wydarzeniem w Dalniegorsku, większość specjalistów przychyla się do wniosku, że we Wzgórze 611 werżnęła się sonda zwiadowcza Kosmitów. Była ona już najwidoczniej niesprawna, tak że podziałała na nią energetyka południkowego uskoku przebiegającego przez Dalniegorsk z południa na północ. Systemy nawigacji i orientacji przestrzennej sondy padły i zdecydowały się na awaryjne lądowanie na sopce i przy tym sonda rozwaliła część szczytu. Sonda próbowała uniknąć katastrofy i została włączona procedura autodestrukcji. Przedtem jednak UFO wysłał w Kosmos czy na orbitę sygnał o awarii w paśmie fal elektro-magnetycznych, na co poszła cała jego energia. Jednocześnie NLO „zapisał” sygnał na krzemowych skałach, żeby potem to miejsce mogli znaleźć inni i „odczytać” informację o katastrofie. Samozniszczenie sondy – jak widać – zabezpieczyło ją przed wpadnięciem w ręce Ziemian. Samozniszczenie przebiegło nad powierzchnią ziemi, na wysokości około metra, tak jak stopienie i odparowanie – bez względu na wysoką temperaturę – nie zaszło i wszystkie metalowe szczątki pozostały w kulistej formie.

W tym czasie mała ilość metalu, ich waga wynosi 70 g, daje do rozpatrzenia drugi wariant. Jeden z naocznych świadków przekonywał, że kula znów się pojawiła i odleciała w kierunku NE. Być może jej szczątki leżą gdzieś w głuchej tajdze…

W tej hipotezie nie pasuje jedno: ołów z którego składały się kuleczki pochodzi z Północnego Przybajkału. A z drugiej strony, dlaczego Przybysze nie mogliby wykorzystać w konstrukcji swoich aparatów latających ziemskich materiałów? Można założyć, że Oni brali w charakterze paliwa nasz ziemski ołów dla swych plazmowych urządzeń. To ma sens: przecież nie wieziemy ze sobą w daleką podróż cysternę benzyny, a uzupełniamy zapasy paliwa na mijanych stacjach benzynowych.

W dniu 8.II.1986 roku, o godzinie 20:30 VLAT, to jest po 10 dniach od obserwacji latającej kuli, nad Wzgórzem 611 widziano jeszcze dwa UFO. Podleciały one nad miejsce katastrofy, wykonały cztery kręgi nad nim i znikły. Potem UFO jeszcze niejednokrotnie pojawiały się nad Dalniegorskiem.


Tekst i ilustracje – „Tajny XX wieka” nr 48/2014, ss. 30-31

Przekład z j. rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©