piątek, 12 lutego 2016

„CZARNY PRZYPŁYW” I INNE DZIWNE ZJAWISKA NA WODACH KARAIBÓW I ZATOKI MEKSYKAŃSKIEJ

Black Blob na wodach Zatoki Meksykańskiej



Umysł jest jak spadochron, nie działa póki go nie otworzysz.

Złota myśl Kubańczyków


Przeciętnemu polskiemu Czytelnikowi Floryda kojarzy się głównie z przepięknymi plażami i rezerwatami przyrody znanymi z filmów o delfinie Flipperze i jego przyjaciołach z Bal Harbor. Innym Floryda kojarzy się z kosmicznym portem Ameryki, skąd startują w swe loty wahadłowce i międzyplanetarne sondy kosmiczne. Dla ufologów i łowców Nieznanego, Floryda to przede wszystkim część tajemnicy Trójkąta Bermudzkiego. I właśnie o tajemnicach tych wód traktuje ten artykuł napisany przez byłego marynarza US Navy, oficera policji i ufologa, potomka imigrantów kubańskich Alberta Rosalesa z Miami, który materiał ten opracował specjalnie dla Czytelników „Nieznanego Świata”.

*

Poranne wydanie dziennika „Miami Herald” z dnia 20 marca 2002 roku, przyniosło artykuł Curtisa Morgana na temat dziwnej „inwazji”, która dotknęła wody Zatoki Meksykańskiej u wybrzeży Florydy.
 Tajemnicza, gargantuiczna plama czarno zabarwionej wody dryfuje na zachód od Florida Keys. Doniesienia na jej temat złożyli jako pierwsi miejscowi rybacy, właściciele łodzi wycieczkowych i ich pasażerowie, którzy w czasie rejsów zaobserwowali coś, co opisali jako „wodę pokrytą ropą naftową” czy „czarną mieliznę”, która stanowiła przykry kontrast z cudownym, przeźroczystym szmaragdem czystych wód Zatoki Meksykańskiej i przypominała dość dokładnie „bloba” z katastroficznego filmu pod tym samym tytułem, tyle, że czarnego. Tymczasem uczeni chcą wyjaśnić to niezwykłe dziwo i potwierdzić jego istnienie. Podniósł się alarm, bowiem obawiano się, że ów czarny zakwit alg i wodorostów może być równie niebezpieczny, jak osławiony „czerwony przypływ”, który zabija ryby i inne zwierzęta morskie już to poprzez zapychanie im skrzeli, już to skażając wodę morską neurotoksynami. Rychło jednak okazało się, że czarne wody nie są zabójcze dla środowiska.
Brian Keller koordynator naukowy Florida Keys National Marine Sanctuary stwierdził w wywiadzie dla gazety, że: Mogę tylko scharakteryzować to zjawisko jako masowy rozród planktonu roślinnego (fitoplanktonu). Nie dokonaliśmy jeszcze analiz, które powiedziałyby nam nieco więcej na temat rodzaju planktonu, który jest odpowiedzialny za to zjawisko.
Plaga rozrodu alg, niezbyt jeszcze zbadana, jest wspólnym problemem na akwenie Florida Bay i całego południowo-zachodniego wybrzeża Florydy. Jak dotąd, to jeszcze nikt nie widział takiej masy glonów, którą po raz pierwszy zaobserwowano pod koniec stycznia u wybrzeży Marco Island u zachodnich brzegów Florydy. Obserwacji tej dokonali rybacy, którzy opisali to jako ogromną przestrzeń czarnych wód z wielkimi żelatynowatymi bąblami na powierzchni.
Przez ostatni tydzień, czarna masa dryfowała z prądem ku południowi i była - jak to się oceniało - wielka na kilkaset mil kwadratowych, a której krawędzie sięgały wysp Marquesas z jednej strony, Florida Keys na 30 mil (55 km) na zachód od Key West i nieco na zachód od miasteczka Marathon (Środkowe Keysy) - patrz zdjęcia satelitarne. To było coś takiego, co spotkał na tych wodach rybak i długoletni właściciel turystycznej łodzi Peter Gladding z Key West, który spotkał ten czarny kisiel rozłażący się na mile po powierzchni krystalicznie czystego morza. To wyglądało, jak czarna mielizna - oświadczył później. I dodał, że łowił tam marliny i  tuńczyki od 30 lat i nigdy na tych wodach nie widział czegoś tak niezwykłego. Jego wzrok przenikał tylko do pięciu stóp (1,5 m) w głąb wody i nie widział w niej żadnych śniętych ryb, ale nie było tam także żadnej żywej ryby i to przez całe 60 mil (111 km), które przepłynął w swej łodzi w kierunku zachodnim.
Zaalarmowani przez coraz bardziej wzrastającą ilość doniesień o zjawisku, które napływały od kapitanów statków i innych jednostek, biolodzy morza i uczeni z całej Florydy zaczynają dochodzić, co się właściwie dzieje. No i ruszyła lawina problemów - jak powiedział Beverly Roberts z Florida Marine Research Institute (FMRI) w St. Petersburg na Florydzie. Naukowcy zrazu nie mogli wykryć tego czarnego fenomenu ani na zdjęciach satelitarnych, ani także z samolotów, które latały nad podejrzanymi akwenami parę dni temu. Kiedy ów „blob” zostanie dokładnie zlokalizowany, to naukowcy pobiorą jego próbki, które zostaną zanalizowane w FMRI. Uczeni są przekonani, że północne wody Zatoki Meksykańskiej są praktycznie „martwą strefą” dla wszelkiego życia na akwenie wielkości New Jersey u brzegów Luizjany, odkąd wody powstałe z roztopionych gwałtownie śniegów, opadów deszczów i powstałej w ich wyniku powodzi przyniosły ze sobą w wody Zatoki miliony ton toksycznych zanieczyszczeń, które spłynęły z biegiem Mississippi. Poza tymi ‘czarnymi wodami” dziennikarze rozpisują się na temat dziwnego świecenia morza, która to fosforencja wydaje się być spowodowaną przez miriady żyjątek morskich - jak sądzi Keller.
Ta niezwykła sytuacja jest tylko ostatnią w długiej historii niesamowitych wypadków, które rozegrały się w tej okolicy i na tych akwenach Zatoki Meksykańskiej, Karaibów i części Atlantyku aż do Mona Channel pomiędzy Puerto Rico a Hispaniolą czyli Haiti. Akwen ten jest nazywany grobem setek, jak nie tysięcy, imigrantów dominikańskich i haitańskich, którzy są wciągani w wodę lub w inny sposób znikają bez śladu. Nie tak dawno, bo w grudniu 2001 i w styczniu 2002 roku, dwa statki wyładowane po brzegi Haitańczykami i Dominikańczykami znikły bez śladu na tej przestrzeni oceanu. Samoloty i helikoptery US Coast Guard nie znalazły niczego, żadnych skupisk rekinów, szczątków statków czy czegoś podobnego, co sugerowałoby katastrofę. W czerwcu 1980 roku, na tychże samych wodach zaginał bez wieści wraz ze swym samolotem portorykański pilot E. Maldonado. Zanim jednak to się stało, zameldował on wieży kontrolnej, że jego samolot jest ścigany przez groźnie wyglądający, metalicznie lśniący nieznany obiekt latający. Ta rozmowa została nagrana na taśmę przez portorykańskiego kontrolera lotów i tamtejszy badacz UFO Jorge Martin mógł dokładnie zbadać ten incydent. Wydarzenie to było dokładną repliką słynnego zniknięcia Valenticha z 1978 roku nad akwenem cieśniny Bassa w Australii. (Opisanego w „Nieznanym Świecie” nr 4,2002.)
Poza zniknięciami bez wieści i śladów oraz tajemniczymi czarnymi „blobami”, na tych akwenach miało miejsce kilka nieprawdopodobnych spotkań z dziwnymi stworzeniami i istotami. Wczesną wiosną 1969 roku, dr Dimiti Rebikoff badał Golfstrom wzdłuż wybrzeży Florydy przy pomocy miniaturowej łodzi podwodnej. W czasie jednego z rejsów napotkał on na coś, co wydało mu się być żyjącą skamieniałością, a na pewno było jakimś rodzajem niewielkiego wodnego dinozaura z długą i cienką szyją jak plezjozaur. Zwierzę przepłynęło obok łodzi podwodnej dr Rebikoffa kompletnie nie zaszczyciwszy go uwagą i znikło w wodnej dali.
O jeszcze dziwniejszym spotkaniu dowiedział się E. Randall Floyd, który tak opisał je w swej książce „Great Southern Mysteries”:
W roku 1988, kilka mil od wybrzeży Florydy na Oceanie Atlantyckim, zawodowy nurek Robert Foster nurkował w kierunku zagadkowych podmorskich formacji dennych, kiedy zauważył jakąś turbulencję w wodzie. Kiedy skierował ku niej wzrok, zauważył on dziwną postać zmierzającą ku niemu. Woda nagle została silnie poruszona i osady denne silnie ją zmąciły. Kiedy stworzenie to ruszyło ku niemu, zauważył on, że istota ta płynie wężowatym ruchem, a nie szybuje w wodzie. Kiedy istota ta zbliżyła się na odległość około 20 jardów, nurek ujrzał coś zaskakującego w jej wyglądzie. Miała ona macki w kształcie ramion, a każda z nich była zakończona szponiastą dłonią. W pewnym momencie istota ukazała się w całej swej okazałości i Foster zdębiał ze zdumienia, bowiem miała ona kobiece piersi, długie rozpuszczone włosy, gładką skórę i rybi ogon od pasa w dół. Wyglądała ona dokładnie tak, jak syrena. Później Foster oświadczył: >>Nigdy wcześniej jeszcze nie widziałem takiej nienawiści i wściekłości w oczach żadnego człowieka czy zwierzęcia.<< Zanim to stworzenie dopadło go, Foster wynurzył się i wskoczył na pokład swej łodzi. Nigdy więcej już potem nie spotkał takiego stworzenia.
 Następną jest relacja dr Sergio Cervera, któremu kubański rybak opowiedział nieprawdopodobną historię o tym, jak to łowiąc ryby w okolicach Hawany zauważył, że woda za rufą jego łodzi zaczęła gwałtownie wrzeć i w odległości około 20 jardów (18 m) od niej wystrzelił z morza wielki srebrzysty dysk, który wzniósł się w górę i odleciał z niesamowicie wielką prędkością. Po jakichś 10 minutach, rybak patrząc w wodę zauważył kilka człekokształtnych postaci, ubranych na czarno. Postacie te okrążyły łódź i znikły z widoku. Incydent ten miał miejsce w 1959 roku.
W sierpniu 1968 roku, dwaj bracia z bahamskiej wyspy Exuma wracali do domu późną nocą, kiedy usłyszeli dziwny hałas. Rozglądając się wokół, zauważyli pod pobliskim drzewem kilka karłowatych stworzeń z wielkimi głowami. Przerażeni mężczyźni rzucili się do ucieczki.
Obszary te są także nafaszerowane archeologicznymi znaleziskami i tajemnicami. (Przypominają one do złudzenia niektóre epizody ze znanych także i u nas seriali TV w rodzaju „SeaQuest” czy australijskiegoGirl of the Ocean”, których bohaterowie odkrywają dziwne podmorskie budowle, mające związek z Kosmosem i zamierzchłymi cywilizacjami.) I tak w 1970 roku, dr Ray Brown z Mesa (Arizona) nurkował wraz z przyjaciółmi w okolicach wyspy Bari w archipelagu Bahamów, w pobliżu słynnej formacji dna oceanicznego zwanej Tongue of the Ocean (Język Oceanu). W czasie jednego z zejść pod wodę, dr Brown stracił towarzyszy z oczu i zaczął ich szukać. Po chwili dał za wygraną, bo naraz ujrzał przed sobą wielki piramidalny kształt skąpany w akwamarynowym blasku. Potem dr Brown opowiedział badającym ten przypadek, że zdumiała go przede wszystkim lustrzana gładkość powierzchni kamieni, z których zbudowano tą piramidę, a których połączenia były całkowicie niewidoczne. Opływając ją dookoła wzdłuż ornamentu, który wydawał się być zrobiony z lapis-lazuri, dr Brown znalazł jakieś wejście do środka piramidy i zdecydował się wpłynąć do niej. Płynąc poprzez ciasny korytarzyk, znalazł się on wreszcie w prostokątnej komnacie z sufitem w kształcie ostrosłupa o podstawie czworokąta. Zdumiewającym było to, że ścian komnaty nie porastały algi i koralowce, jak to było z innymi wewnętrznymi ścianami piramidy. Były one całkowicie gładkie. (!!!) Zaś na dodatek, dr Brown nie miał latarki podwodnej, a mimo to mógł on widzieć wszystko na własne oczy. Pomieszczenie to było dobrze oświetlone, ale nigdzie nie było widać źródła światła.
Uwagę dr Browna przyciągnął mosiężny pręt o średnicy jakichś 3 cali (ok. 7,5 cm) zwisający w dół z najwyższego punktu sufitu. Koniec tego pręta był ozdobiony wielo-fasetowym czerwonym kamieniem szlachetnym. Tuż poniżej tego pręta i klejnotu, na samym środku komnaty, znajdował się rzeźbiony kamień zakończony od góry płaskim jak stół blatem, ze skręconymi końcami. Na tym stole znajdowała się para wykutych w brązie rąk naturalnej wielkości, które wyglądały jak osmolone czy opalone, jakby były wystawione na straszliwy żar. W dłoniach tych rąk, położonych jakieś cztery stopy pod czerwonym klejnotem, znajdowała się kryształowa kula o średnicy około 4 cali (10 cm). Dr Brown usiłował wyrwać z sufitu ten pręt, ale było to niemożliwe. Zabrał się zatem za kryształową kulę, i ku swemu zdumieniu stwierdził, że dała się łatwo zabrać z uścisku brązowych dłoni. Z kulą w prawej ręce wypłynął z wnętrza piramidy. Kiedy wypływał, to czuł czyjąś niewidzialną obecność i słyszał głosy mówiące, by tam już nigdy nie wracał. Obawiając się, że amerykańskie władze odbiorą mu cenny artefakt, dr Brown zataił istnienie tej dziwnej kuli z kryształu i nie wyjawił prawdy o swym odkryciu aż do roku 1975, kiedy to pokazał po raz pierwszy swe znalezisko na metapsychicznym seminarium w Phoenix.
W roku 1969, odkryto kamienne schody prowadzące w głąb morza na wyspie Bimini na Bahamach. Wielu badaczy stwierdziło, że są to jakieś resztki ruin pochodzących z czasów Imperium Atlantydy. Podobne schody odkryto także na zachodnim Puerto Rico i w kilku miejscach archipelagu bahamskiego.
Zgodnie z kilkoma niezależnymi źródłami prasowymi, w tym Agencji Reutera, w lipcu 2000 roku kubańscy i kanadyjscy uczeni używając specjalistycznego sonaru panoramicznego odkryli wielkie podwodne plateau, na którym znajdowały się formacje przypominające ruiny miejskiej zabudowy, częściowo zasypane przez piasek i muł. Znajdowały się tam budowle przypominające piramidy, drogi i wysokie budynki. A zatem opowiadanie dr Browna nie było aż tak fantastyczne, jak się wydaje! Znaleziono je u wybrzeży Kuby w prowincji Pinar del Rio, w rejonie miasteczka Guanacabibes. Przy pomocy miniaturowej łodzi podwodnej, badaczom udało się potwierdzić istnienie podwodnych budowli, które przypominały piramidy, a które leżały na zurbanizowanym terenie. Znajdowały się one na głębokości około 2.100 stóp (czyli 700 m) i były wybudowane około 6.000 lat temu, co oznacza, że były one starsze o prawie 1.500 lat od Wielkiej Piramidy Cheopsa w Gizie pod Kairem. To naprawdę jest cudowna budowla, która wygląda jakby znajdowała się w środku silnie zurbanizowanego obszaru - powiedziała urodzona w Związku Radzieckim kanadyjski inżynier konstrukcji morskich Paulina Zielickij z Kolumbii Brytyjskiej.
W 1998 roku, pewien deweloper z Miami czyścił teren pod budowę nowego, luksusowego osiedla dla multimilionerów, kiedy dokonał mimowolnie jednego z największych odkryć w całej amerykańskiej archeologii. Tzw. Miami Circle został znaleziony w odległości dosłownie stu stóp od ujścia Miami River. Archeolodzy i specjaliści gorączkowo kopali w poszukiwaniu artefaktów, by je potem zabezpieczyć, co tylko się dało. Chociaż mówi się, że to miejsce było zabudowane przez Indian z plemienia Tequesta i używano go jako miejsca kultowego, to pozostaje ogromne pytanie dotyczące wyraźnych wpływów Majów na architekturę tych budowli. Tequestowie żyli na tych terenach około 500 lat temu i znikli krótko po okupacji Florydy przez Europejczyków. Jednakże artefakty tam znalezione wskazują na to, że to stanowisko archeologiczne jest jeszcze starsze, a niektóre próbki skalne wskazują na Mezoamerykę. Testy wykazały niezbicie, że wiek Miami Circle wynosi co najmniej 2.000 lat, na co wskazują próbki znalezionego tam węgla drzewnego. Naukowców zdumiały jeszcze dwie bazaltowe siekiery, które znaleziono tamże. Problem w tym, że bazaltu nie ma na Florydzie, na której nie ma w ogóle żadnych skał wulkanicznych. Natomiast znalezione skorupy żółwi i muszle wskazują na to, że było to kiedyś miejsce uprawiania kultu religijnego.
I jeszcze na zakończenie opowieść o humanoidzie, który pilnował tych ruin. Zgodnie z relacją archeologa dr Virgilio Sancheza Ocejo, w sierpniu 1967 roku, na tym samym obszarze u ujścia Miami River, pewien rybak usłyszał głośny plusk i ujrzał kogoś, kto wyskoczył z wody i podążał w jego kierunku. Była to jakaś wysoka na 7 stóp (210 cm) włochata postać z płonącymi czerwonymi oczami. Przerażony człowiek dał drapaka do swego samochodu i zobaczył, jak stworzenie to przesadziło jednym susem wysoki na 240 cm płot i wskoczyło do rzeki. Świadek oświadczył potem, że podeszli do niego dwaj policjanci na patrolu i opowiedzieli mu, że widzieli to samo stworzenie już kilka razy przed tym incydentem na tym terenie.

Miami, 23 marca 2002 roku

*

Tyle nasz przyjaciel Albert S. Rosales. Faktycznie - ostatnie doniesienia medialne potwierdzają to, co pisał w swym artykule na temat tajemniczych budowli u wybrzeży Kuby. Sprawa czarnego zakwitu wody zainteresowała mnie nie tylko jako ekologa, ale także jako ufologa. Zwróciłem się z prośbą o pomoc do kolegów z CBZA, i na efekty nie przyszło mi długo czekać. Dzięki pomocy naszego geniusza komputerowego Łukasza Świercza z Krakowa (któremu w tym miejscu chciałbym podziękować za materiały) już w kilka godzin miałem w poczcie elektronicznej trzy artykuły red. Cathy Zollo pracującej dla „Naples Daily News” w Naples na Florydzie, a które dotyczyły pojawienia się i ekspansji „czarnej wody” z czarnymi „blobami” na jej powierzchni. W międzyczasie wymienialiśmy poglądy z naszymi współpracownikami i sympatykami: Tomkiem Niesporkiem z Katowic, który rzucił myśl o samooczyszczaniu się Gai, red. Andrzejem Zalewskim z „Eko Radio”, który zwrócił uwagę na możliwość zatrucia wód Zatoki jakimiś nieznanymi toksynami i Staszkiem Sawkiewiczem z Bytomia, który sądził, że może to mieć związek ze źródłami hydrotermalnymi, których aktywność mogła wyrzucić „chmurę” bogatej w związki chemiczne wody na powierzchnię Zatoki, co zaowocowało rozrostem alg... Staszek przysłał mi od razu cały wykaz filmów, których tematem jest pojawienie się na wodach dziwnych galaretowatych tworów już to przybyłych z Kosmosu, już to wyprodukowanych na Ziemi. Ze swej strony zaproponowałem spadek w wody Zatoki jakiegoś meteorytu o niezwykłym składzie, którego związki chemiczne mogły podziałać jak biokatalizator na glony - jak to miało miejsce w powieści Clive’a Cusslera pt. „Sahara”, gdzie takim czynnikiem był kobalt spływający z biegiem Nigru do Zatoki Gwinejskiej, wszak w pobliżu Ziemi przeleciały ostatnio trzy asteroidy: 1998WT24, 2001YB5 i 2002EM7... Teraz coś podobnego wyzierało ze zdjęć satelitarnych wykonanych przez satelitę SeaWiFS, i przyznaję - resztki włosów na głowie stanęły mi dęba ze strachu...
Z artykułów pani Zollo i programów miejscowej WINK-TV oraz radia WNOG-AM wynika niezbicie, że chociaż do dnia 20 marca 2002 roku uczeni nie dociekli przyczyny powstania tego fenomenu.
A oto, o czym pisze pani Zollo:
*

Floryda, to przede wszystkim Everglades National Park z rezerwatami aligatorów i ptaków oraz rezerwaty ryb i ptaków morskich u jej zachodnich i południowych wybrzeży, że wspomnę tylko Florida Keys National Marine Sanctuary, który rozciąga się na obszarze 2.800 mil kwadratowych - czyli około 9.000 km2. Obszar ten niezwykle urokliwy pod względem wartości przyrodniczych stanowi ostoje kilkudziesięciu tysięcy gatunków morskich ryb, ptaków, ssaków i innych zwierząt. Poza tym daje on niemal 1.000 ton doskonałej morskiej żywności, ekologicznie czystej i nieskażonej żadnymi szkodliwymi związkami chemicznymi.
Tymczasem „czarne wody” rozprzestrzeniały się stopniowo, powoli, ale nieubłaganie. Ryby i inne zwierzęta morskie uciekały z zagrożonego akwenu. Jak to widać na zdjęciu satelitarnym z 20 marca, wykonanym przez NASA z satelity SeaWiFS „czarne wody” zajęły już niemal cały akwen Zatoki Florydzkiej (Gulf of Florida) - od Key West i Marathon do Naples - i przepłoszyły z nich wszystkie ryby, a co za tym idzie także ptaki się nimi żywiące, które wyniosły się na bezpieczniejsze miejsca.
Aktualnie czarna plama ma rozmiary stanu New Jersey i wciąż się rozrasta. Co ją spowodowało? Jak dotąd, uczeni tego jeszcze nie wiedzą. Wygląda wszakże na to, że ta klęska ekologiczna została spowodowana przez masowy rozrost jakichś alg - coś w rodzaju „czerwonego przypływu” - które rozrastają się pod wpływem chemikaliów, jakie dostały się do wody Zatoki z wodami Mississippi po silnych jesiennych i zimowych deszczach i spowodowanych przez nie powodziach, a także po wiosennych gwałtownych roztopach śniegu, które także spowodowały lokalne wezbrania Mississippi. Tak jak w Polsce w roku 1997, do wody dostały się składowiska odpadów chemicznych i być może radioaktywnych położonych na brzegach tej rzeki. Całość stworzyła piekielny, toksyczny koktajl, który potem spłynął w wody Zatoki i tam mógł stać się biokatalizatorem dla jakiegoś gatunku alg, który znalazł idealne warunki do swego rozwoju i tak doszło do „zakwitu” tych drobnoustrojów fitoplanktonowych z wiadomym efektem - zagrożenie tego raju na Ziemi przez bezmyślną działalność człowieka!
Wypadek ten ma jeszcze drugą stronę medalu, bo stanowi zagrożenie dla życia ludzi. Lekarze z południowej Florydy twierdzą, że pojawiły się jakieś nowe infekcje bakteryjne i wirusowe, bardzo złośliwe i odporne. Czyżby miały związek z tym fenomenem? Bardzo możliwe...
Badania „czarnego zakwitu wody” w toku. Jak na razie sytuacja przypomina czeski film - nikt nic nie wie...
Pewnym pocieszeniem jest to, że Amerykanie już pomyśleli nad systemem wczesnego ostrzegania przed takimi zjawiskami ukryty pod kryptonimem MEERA - Marine Ecosystem Event Response & Assessment, który zaczął się w chwili pobierania pierwszych próbek „czarnych wód”.
System MEERA został powołany do życia w celu wczesnego ostrzegania uczonych o nietypowych, niebezpiecznych ekologicznych wydarzeniach we Wszechoceanie. W momencie otrzymania ostrzeżenia program zaczyna działać i zagrożenie zaczyna być śledzone przez wszystkich zainteresowanych: rybaków, oceanologów i innych ludzi morza, i przy pomocy wszelkich dostępnych środków - od łodzi z podbierakami do sztucznych satelitów Ziemi.
Jak na razie program ten otrzymał rządowy grant w wysokości 60.000 USD, z czego wydano już 48.000 USD, a w perspektywie czeka jeszcze kolejne 40.000 USD na kontynuowanie programu - pisze red. Zollo w swych artykułach.
A co to ma do nas? - może zapytać jakiś eko-sceptyk - Przecież to jest tak daleko i nas właściwie nie dotyczy???...
Owszem, nie dotyczy    n a    r a z i e   - bo proszę nie zapominać, że taki problem może w każdej chwili wyrwać się spod kontroli. Co gorsza, jeżeli te algi rozrosną się na cały Wszechocean, to właściwie nikt nie ma pojęcia, jakie mogą być implikacje takiego faktu. Zatoka umiera, wciąż umiera i nic tego na razie nie powstrzyma - pisze pani Zollo. Coś takiego może w każdej chwili uderzyć i w nas. Powodzie w Polsce z lat 1997 i 2001 stanowiły ostrzeżenie dla nas i dla Bałtyku, a Polska - niestety - jest jednym z największych producentów zanieczyszczeń, które idą do naszego jedynego morza... Sytuacja poprawiła się nieco w ostatnich latach, ale to jest wciąż jeszcze mało. I dlatego miejmy się cały czas na baczności, aby siwych i zielonych wód Bałtyku nie poplamiła czarna zaraza...

*

Po raz drugi Clive Cussler po wizjonersku przewidział w powieści „Sahara” konsekwencje naszych nieprzemyślanych czynów. Pierwszy raz przewidział on atak na gmachy World Trade Center w Nowym Jorku w swej ostatniej powieści, wydanej w 2001 roku w Polsce pt. „Cerber”, którą napisał on w 2000 roku. Czyżby i tym razem przewidział katastrofę ekologiczną na kilka lat naprzód? 
Nie trzeba Trójkąta Bermudzkiego, tajemniczych meteorytów czy pasażerów z UFO. Wystarczy ludzka bezmyślność, chciwość i głupota... I tutaj rację przyznaję Piotrowi Listkiewiczowi, który twierdzi, że cywilizacja kupczyków i dealerów wykończy się sama, bez niczyjej pomocy z zewnątrz i to nie z hukiem, ale ze skowytem...

*

Sprawa ma swój ciąg dalszy, bo w dniu 27 marca 2002 roku, otrzymuję kolejny e-mail od Ala Rosalesa. Donosi on, że:
Dzisiaj, w dniu 27 marca, w „Miami Herald” pojawił się kolejny artykuł na temat tego fenomenu. Donoszą w nim, że strefa umierających gąbek i korali została zlokalizowana w okolicach Key West.
Potwierdzono zatem po raz pierwszy całkowite wyginięcie podwodnego życia, co spowodowało podniesienie już całkiem serio alarmu, iż ten niezwykły „blob” może doprowadzić do niesłychanej destrukcji podwodnych istnień w czasie swego dryfu przez Zatokę Meksykańską oraz Zatokę Florydzką w czasie kilku miesięcy. Martwe gąbki były zaobserwowane  w czasie weekendu w północno-zachodnim kanale Key West przez Kena Nedimyera, pracownika i członka Rady Doradczej Sanktuarium, który zbiera je w celach handlowych do akwariów. Relacjonuje on to następująco:
„Woda była niespodziewanie zielona na powierzchni i po pewnym czasie, kiedy  dosięgłem dna stała się nagle ciemna. Zauważyłem sześć gatunków gąbek, które były wyraźnie chore, w 50-75 procentach zniszczone oraz kilkanaście innych gatunków gąbek i korali, które w mniejszym czy większym stopniu były zniszczone lub umierające. Korale madreporowe i rozgwiazdy również wyglądały na chore. Jednakże ryby na tym akwenie wyglądały zdrowo, ale nie żerowały. Wyglądało także na to, że masy >czarnej wody< skurczyły się.”
Jak dotąd: „Jest to zjawisko, co do którego nie jesteśmy niczego pewni” powiedział Beverly Roberts z Florida Marine Research Institute w St. Petersburg.
Uczeni są bezsilni wobec tego fenomenu. Red. Andrzej Zalewski sądzi, że to być może sama Ziemia dokonuje samooczyszczenia i następnym gatunkiem, który podlegnie procesowi zredukowania, jak to ma miejsce np. z lemingami,  będzie Homo sapiens sapiens, który przetrzebi się albo w kolejnej wojnie, albo w pandemii jakiegoś dopustu Bożego jeszcze gorszego od HIV czy Eboli... 
Ale to jeszcze nie koniec zdziwień, jako że w dniu 28 marca 2002 roku, światowe media przyniosły informację o gigantycznej ośmiornicy z gatunku Haliphron atlanticus wyłowionej u wybrzeży Nowej Zelandii, w okolicy wysp Chatham. Ośmiornica ta miała 4 m długości, ważyła 75 kg i wyłowiono ją z głębokości prawie 1 km! Co ciekawsze - jest to gatunek niespotykany na Pacyfiku i występuje tylko na Atlantyku...
Pytanie za 64.000 dolarów płatne czekiem bez pokrycia, bom emeryt: co wygoniło te ośmiornice z ich pierwotnych legowisk i zmusiło do zmiany środowiska? Czy to nie ten sam czynnik, który spowodował powstanie czarnych „blobów” na wodach Zatoki Meksykańskiej?... Wody Pacyfiku są stosunkowo czyste, oczywiście poza radioaktywnym skażeniem na Bikini, Mururoa, Amchitki czy Enivetok, na których swego czasu odpalano ładunki nuklearne i termonuklearne, zatem ośmiornice atlantyckie przeniosły się właśnie do mało zbadanych wód w okolicach Nowej Zelandii. Podejrzewam, że takich niepokojących faktów stwierdzimy coraz więcej we Wszechoceanie z biegiem czasu.
Następne, dostarczone mi przez Łukasza Świercza, artykuły Cathy Zollo potwierdziły jedynie tezę o całkowitej bezradności uczonych, co do zidentyfikowania powodu tego niezwykłego zakwitu. Przypuszcza się, że wybuchowy rozwój tych alg został spowodowany przez związki azotowe, które zostały wpłukane do wody z gleb masowo sypanych nawozami sztucznymi. Zjawisko znane nam z polskich rzek, gdzie występuje zazwyczaj w czerwcu masowy zakwit wód na kolor jasnozielony, ustępujący po pewnym czasie. Ale Bałtyk to nie Zatoka Meksykańska z jej zasoleniem i insolacją, które to czynniki także powodują masowe rozrody alg i glonów. Poza tym Bałtyk jest morzem niemal zamkniętym, natomiast w Zatoce znajduje się zachodnia odnoga Golfstromu, która „wymiata” wodę na otwarty ocean i dalej w kierunku Europy, a konkretnie Islandii, Norwegii i Szpicbergenu. To szybki i silny prąd morski, który porusza się z prędkością niemal 4 kts. Istnieje zatem poważne niebezpieczeństwo rozniesienia się tego czarnego zakwitu i co za tym idzie katastrofy ekologicznej na cały północny Atlantyk! Sprawą tą powinni natychmiast zająć się i europejscy uczeni! Ta sprawa dotyczy także i nas! 
Wydaje mi się, że stoimy w przeddzień kolejnych odkryć potwierdzających niepokojącą tezę, że globalne ocieplenie - czego dowodem jest szybsze „cielenie się” lodowców Antarktydy, że wspomnę ostatnie oberwanie się lodowej góry giganta o powierzchni województwa świętokrzyskiego -  zatrucie chemiczne środowiska i wybuchy jądrowe powodują migracje zwierząt w wodach Wszechoceanu.
No cóż, pozostało nam tylko czekać na rezultaty dalszych badań.

Opracował – Robert K. Leśniakiewicz     



Opis zdjęć:



1. Karaibski raj, któremu grozi podstępna chemiczna śmierć.

 2. Wody mórz południowych, to raj dla zwierząt morskich i spragnionych spokoju i wypoczynku ludzi. Być może pozostanie on takim tylko na tym zdjęciu...

 
3. Lotnicze zdjęcie ginących pod czarnym przypływem podwodnych łąk w okolicach Florida Bay. Białe plamki to puste miejsca wygryzione przez morskie jeże. Zjawisko to zaczęło się 10 lat temu i powoduje przerwanie wszystkich łańcuchów pokarmowych i naruszenie równowagi ekologicznej na tym akwenie. (Fot.: Romain Blanquart)


4. Standartowy wygląd Zatoki Florydzkiej sprzed „czarnego zakwitu wód”.


5. Nadchodzi „czarna woda” od ujścia Shark River, jednakże późniejsze analizy wykazały, że powstała ona na otwartym morzu.


6. Masy „czarnych wód” koncentrują się i zaczynają swój marsz ku południowemu-zachodowi.


7. „Czarne wody” zbliżają się do 126-milowego łańcucha wysp Florida Keys i rezerwatu przyrody Florida Keys National Maritime Sanctuary.


8. Ostatnie zdjęcie z dnia 20 marca 2002.


9. Satelitarne obrazy Antarktydy. Strzałka wskazuje miejsce oderwania się największej zanotowanej historycznie góry lodowej o powierzchni województwa świętokrzyskiego. 




Materiał ten ukazał się także na łamach „Nieznanego Świata” w 2003 roku. od tego czasu niewiele się zmieniło...

CDN.