niedziela, 27 listopada 2016

Smoleńsk: spisek słabych (umysłowo)?





Kilka dni temu na różnych portalach internetowych pojawił się taki news:


Ujawnił sensacyjny raport wskazujący na zamach w Smoleńsku. Roth przyznaje: „Niewykluczone, że cała historia jest fałszerstwem”
Niemiecki dziennikarz śledczy Jurgen Roth, który w swojej książce pt. „Smoleńsk 2010. Spisek, który zmienił świat” opisał sensacyjny raport BND na temat katastrofy prezydenckiego Tu-154, w rozmowie z „Gazetą Polską Codziennie” przyznał, że „niewykluczone, że cała historia opisana w dokumencie jest fałszerstwem, celową akcją dezinformacyjną BND”.
Jurgen Roth stał się głośny dzięki opublikowanemu w wydanej w tym roku książce raportowi, którego autorem miał być funkcjonariusz niemieckich służb wywiadowczych. Poprzednie tezy zawarł też w poprzedniej publikacji. Z obu wynika, że katastrofa smoleńska była zamachem inspirowanym przez rosyjskie służby.
„Możliwym wyjaśnieniem przyczyny katastrofy Tu-154 z 10.04.2010 roku w Smoleńsku jest wysoce prawdopodobny zamach przy użyciu materiałów wybuchowych, przeprowadzony przez odział FSB/Połtawa pod dowództwem generała Jurija Desinowa/Moskwa. Zostało to potwierdzone przez wysokiej rangi źródło wewnątrz polskiej ambasady w K. (nazwa zakreślona), Roberta (nazwisko zakreślone). Robert (nazwisko zakreślone) w czasie sporządzania raportu przez (funkcja zaczerniona) był pułkownikiem polskiego wywiadu wojskowego, czyli zna bardzo dobrze wewnętrzne życie tej służby. Zgodnie z opisem Roberta (nazwisko zaczernione) zlecenie dotyczące przeprowadzenia zamachu na Tu-154 pochodziło bezpośrednio od (funkcja zaczerniona) T. (nazwisko wysokiej rangi polskiego polityka zaczernione) do Desinowa. Nie udało się ustalić, gdzie i kiedy do tego doszło” – czytamy na pierwszych stronach raportu.
"Nie twierdzę, że zawarte w raporcie wydarzenia miały miejsce"
Roth już wcześniej mówił, że do tez zawartych w raporcie należy podchodzić z ostrożnością. W weekendowym wydaniu „Gazety Polskiej” zdradził okoliczności pozyskania dokumentu. Jak twierdzi, trafił on do niego „dzięki przyzwoleniu niektórych niemieckich polityków i pewnych osób w BND”.  Jak zaznacza, nie potrafi jednak stwierdzić, czemu komuś miało zależeć na ujawnieniu dokumentu.
Jurgen Roth zaznaczył, że informator, od którego dostał materiały jest w jego opinii sprawdzonym źródłem, a wewnątrz BND nie było tajemnicą, o kogo chodzi. „Oczywiście niewykluczone, że cała historia opisana w dokumencie jest fałszerstwem, celową akcją dezinformacyjną BND. Zresztą w książce wcale nie twierdzę, że zawarte w raporcie wydarzenia miały miejsce. Nie zmienia to jednak faktu, że sam raport istnieje” - zaznaczył Roth w rozmowie z „Gazetą Polską Codziennie”. (Źródło - MSN - http://www.msn.com/pl-pl/wiadomosci/polska/ujawni%c5%82-sensacyjny-raport-wskazuj%c4%85cy-na-zamach-w-smole%c5%84sku-roth-przyznaje-%e2%80%9eniewykluczone-%c5%bce-ca%c5%82a-historia-jest-fa%c5%82szerstwem%e2%80%9d/ar-AAkNmgn?li=BBr5MK7&ocid=SK216DHP)


Nie znam się za bardzo na lotnictwie oraz na katastrofach lotniczych, ale za to znam mechanizmy działania służb specjalnych, których jednym z celów działania jest sianie dezinformacji w swoim i potencjalnie wrogich społeczeństwach. To, że akcja ta dotyczy wyjątkowo „gorącego” temat, jakim jest katastrofa w Smoleńsku dowodzi, że taka akcja dezinformacyjna jest potrzebna rządowi niemieckiemu do osiągnięcia konkretnego celu – zamieszania w polskim kotle, a może jeszcze innym, o którym nic nie wiadomo.

Druga sprawa – jeżeli nawet doniesienia BND są prawdziwe, to ciekawe jest to, że niejaki Robert *** z ambasady w K*** pełniący funkcję *** chlapał jęzorem na temat zamachu zleconego przez polityka T*** i wykonanego przez rosyjskie FSB. Dlaczego i po co to robił? Przecież to jest łatwe do ustalenia przez nasze służby, kto i gdzie chlapał jęzorem, ściągnięcie go do kraju w celu przesłuchania na okoliczność ustalenia sprawców zamachu. Prawda? Ale jak widać, to jest zadanie przekraczające możliwości naszych służb… A może Robert*** naraził się niemieckim służbom, które teraz się mszczą? Coś podobnego jest możliwe, bowiem kompromitowanie polityków i urzędników obcych państw znajduje się w gestii BND i wszelkich innych służb.

Najbardziej rozśmieszające jest to, że informator tego niemieckiego pismaka ponoć pochodzi z BND i podrzucił temu dziennikarzynie ten „gorący” materiał. Już to widzę! Idę o zakład o każde pieniądze z mojej zawrotnie wysokiej emerytury, że cała ta sprawa – o ile jest prawdziwa – jest zwyczajną prowokacją, której celem jest ośmieszenie rządu polskiego (który łyknął te rusofobiczne głupoty jak gęś kluskę) i/albo poderwanie autorytetu Tuskowi. 

Niewykluczone jest także i to, że jest to jakaś rozgrywka w łonie UE i próba podłożenia świni Tuskowi przez Niemców – w tym przypadku sprowadzeniem Tuska do roli trolla Putina. Rzucanie na głowy politycznych przeciwników oskarżeń o proputinowski trolling jest obecnie modne na całym świecie, czego dowodzi chociażby kampania przedwyborcza w USA i Francji, i jak chce się kogoś udupić, to oskarża się go o proputinowskie sympatie - ot, i wszystko na temat rewelacji z BND wyssanych z palca pismaka, który chce mieć swoje wielkie 15 minut w mediach. 

Zresztą to nie pierwszy raz Polska staje się celem niewybrednych ataków ze strony różnych „tfórcóf” żerujących na polskich błędach i przywarach, co szczególnie występuje w USA i właśnie w Niemczech. W czasach Polski Ludowej coś takiego spotkałoby się z ostrą odpowiedzią naszego rządu. W RP nr IV wręcz odwrotnie – teza o zamachu jest balsamem na serca fanów teorii spiskowych i wyznawców spisku smoleńskiego, więc zapewne długo jeszcze będzie straszyć w mediach związanych z PiS. 

Cała ta historia jest fałszerstwem, ale Roth wziął ją za dobrą monetę – ciekawy jestem czemu? Czy tylko dlatego, że jego brednie dobrze sprzedadzą się w Niemczech i przede wszystkim w Polsce? Zapewne tak. Dlatego jedno jest pewne – ja tego kitu nie kupię, bo nie wierzę ani niemieckim służbom ani niemieckim pismakom.