Kontradmirał Richard E. Byrd
Margarita Kapskaja
Spośród
wielu antarktycznych programów badawczych, osobne miejsce zajmuje amerykańska
ekspedycja pod kierownictwem kontr-adm. Richarda
Byrda, nazwana High Jump – Wysoki
Skok. Miała ona miejsce w latach 1946-1947 i spowodowała wiele pogłosek o
latających spodkach atakujących amerykańskie okręty i samoloty. Wszystko to są
materiały do dziś dnia utajnione. I tylko od niedawna stało się znanym, że
zmarły w 1957 roku Richard Byrd zostawił pamiętnik w którym opisał on dokładne
detale ekspedycji.
U-booty z konwoju Führera
Kontradmirał
US Navy Richard Evelyn Byrd jest znany jako lotnik polarny, badacz i podróżnik.
Jego imieniem jest nazwana stacja antarktyczna, amerykańskie Narodowe Centrum
Badań Polarnych oraz krater na Księżycu.[1]
Ekspedycji
High Jump towarzyszyły niezwykłe,
tajemnicze wydarzenia.
10 lipca i
17 sierpnia 1945 roku argentyńskim władzom poddały się dwa niemieckie U-booty.
Pierwszy z nich – U-530 z załogą 16 ludzi pod dowództwem Wilhelma Bernharda. Marynarze zeznali, że przedtem dopłynęli do
wybrzeży Antarktydy i wykonali w ludzie jaskinię, w której ułożyli jakieś
skrzynie – najprawdopodobniej ważne dokumenty III Rzeszy i wiele rzeczy
należące do Hitlera. Operacja ta
nosiła kryptonim Walkiria-2.
Drugi
U-boot to U-977, którym dowodził Heinz
Scheffer, powtórzył trasę pierwszego, i wedle słów załogi jego podróż też
była związana z Antarktydą. Wiadomym jest, że naziści byli bardzo
zainteresowani badaniem i eksploracją lodowego kontynentu, i w latach 1938-1939
przedsięwzięli dwie ekspedycje na te ziemie. Badane terytorium otrzymało nazwę Neuschwabenland (Nowa Szwabia) i stała
się częścią III Rzeszy. W 1943 roku, Grossadmiral
Karl Dönitz oświadczył, co następuje:
- Niemiecka flota podwodna może być dumna z tego,
że na drugim końcu świata przygotowała dla Führera niedostępną twierdzę.
Według
niektórych świadectw, pod koniec wojny w porcie w Kilonii z wielu okrętów
podwodnych z konwoju Führera zdjęto uzbrojenie torpedowe i załadowano na nie
pojemniki z tajnym ładunkiem. U-booty także przyjęły na pokład także pasażerów,
których twarze były zamaskowane.
Marynarze
z U-bootów, które się poddały władzom argentyńskim zeznali, że w czasie wojny
przewieźli oni na Antarktydę setki specjalistów do spraw budowy umocnień i
obiektów wojskowych i kilka tysięcy więźniów obozów koncentracyjnych.
Dostarczono tam także ogromne ilości paliwa i żywności.
Tak więc
dla przedstawicieli radzieckiego i amerykańskiego dowództwa były podstawy do
stwierdzenia, że Niemcy zbudowali na Antarktydzie tajną bazę wojskową.
Przerwana ekspedycja
Relacje
te, rzecz jasna, należało sprawdzić. W II połowie 1946 roku, do brzegu Lodowego
Kontynentu dobił radziecki statek MS Sława.[2] Według
oficjalnej wersji, celem rejsu było określenie zasobów ryb w miejscowych wodach
dla przemysłu spożywczego. Ale statek był obsadzony przez marynarzy z Marwojfłota[3] i
wyposażony był w silne radiostacje, przekaźniki i radiolokatory. Już w naszych
czasach, po odtajnieniu niektórych archiwów i dokumentów stało się jasne, że
prawdziwym zadaniem tej jednostki stało się śledzenie okrętów amerykańskich
znajdujących się w tym rejonie świata.
W składzie
amerykańskiej flotylli dowodzonej przez kontradmirała Richarda Byrda wchodził
lotniskowiec USS Casablanca (CVE-55)[4], na pokładzie którego znajdowało się 25 samolotów i 7 helikopterów, a także
okręt podwodny USS Sennet (SS-408)[5] i
jeszcze 12 innych jednostek. Ilość marynarzy wynosiła 4800 ludzi, a tylko 25
naukowców. Nie patrząc na wyjaśnienie, że jest to wyprawa stricte naukowa, to jednak głównym jej zadaniem było sprawdzenie,
czy na Antarktydzie nie ma tajnej bazy nazistów Neuschwabenland na terytorium Ziemi Królowej Maud.
W dniu
1.II.1947 roku, ekspedycja wysiadła w tym rejonie i zajęła się przylegającej
okolicy. Zrobiono co najmniej 50.000 zdjęć – w tym także lotniczych. Ale
3.III.1947 roku wszystkie prace zostały przerwane, i zespół okrętów pospiesznie
powrócił do Ameryki.
Latające dyski
Relacje o
nieudanej ekspedycji przesączyły się do prasy. Główne, czego nie udało się
ukryć: eskadra powróciła do USA w daleko niepełnym składzie. Stracono 1 okręt i
13 samolotów, a także zginęło 68 osób.
Co takiego
stało się na Antarktydzie w lutym 1947 roku?
Amerykańskie
gazety oznajmiły:
Według relacji
naocznych świadków, statki i okręty zostały zaatakowane przez dziwne aparaty
latające w kształcie dysków. Walka trwała przez jakieś 20 minut, w wyniku czego
jeden z amerykańskich okrętów zatonął, a wiele samolotów zostało zestrzelonych.
W kilka
lat później, pilot John Sunderson w
wywiadzie dla magazynu „Kreis” stwierdził, że dyskokształtne aparaty latające
przelatywały pomiędzy masztami statków z taką prędkością, że potoki powietrza
zrywały z nich anteny. Do tego dyski nie wydawały żadnych dźwięków. Kilka
amerykańskich myśliwców zostało zniszczonych promieniami, którymi strzelały te
„latające talerze”. Tymi promieniami został podpalony i zatopiony niszczyciel
USS Murdoch.[6] Latające
dyski znikły równie szybko jak się pojawiły.
Natychmiast
o tym incydencie drogą radiową powiadomiono Waszyngton. I stamtąd przyszedł
rozkaz:
- Zachowując ciszę radiową natychmiast wracać do Stanów.
Mamut w zieleni Antarktydy
W
dzienniku adm. Byrda wspomina się o niektórych dziwnych zdarzeniach z ekspedycji
High Jump.
Zapisy
zaczynają się od wydarzeń które miały miejsce w dniu 19.II.1947 roku. W tym
dniu, samolot z dwoma członkami załogi – radiotą i adm. Byrdem w charakterze
pilota – wykonywał kolejny lot zwiadowczy.
Sam
dziennik składa się z 4 części Pierwsza z nich mówi o początku lotu i kopiuje
zapisy z dziennika pokładowego. Admirał pisze o starcie, o g. 06:10, wznoszeniu
się, turbulencjach, itd.
O godz.
10:00 samolot przeleciał nad niedużym grzbietem górskim i załoga ujrzała na
dole polanę, pokrytą zieloną roślinnością – co jak wiadomo – w Antarktyce i na
Antarktydzie jest niemożliwością. W tym czasie, z niejasnych przyczyn, padły
wszystkie przyrządy pokładowe – w tym także radio. Zniżyli się, wtedy Byrd i
radzik zauważyli wielkie zwierzę podobne do mamuta.
O godz.
11:30, po obu stronach samolotu Byrda pojawiły się dziwne aparaty latające
przypominające dyski. Na nich były znaki w kształcie swastyki. Byrd nie mógł
sterować swoją maszyną, jakby ktoś przejął nad nią kontrolę.
O godz.
11:35 włączyło się radio i męski głos mówiący po angielsku z niemieckim
akcentem oznajmił, że samolot wkrótce wyląduje. I w czasie 10 minut tak się
stało – Byrd i radzik wylądowali. Poproszono ich o otwarcie drzwi.
Spotkanie z Mistrzem
Druga
część dziennika to zapisy, które Byrd sporządził później z pamięci. Obaj
Amerykanie wyszli z samolotu i spotkał ich niebieskooki blondyn mówiący z
niemieckim akcentem. Amerykanów posadzono do środka transportu, przypominające
platformę bez kół, który dowiózł ich do miasta świateł. Cała grupa weszła do
jakiegoś budynku a potem windą zjechała na dół. Tam powiedziano Byrdowi, że
powinien zostawić radiotę i udać się na rozmowę z Mistrzem.
Ten okazał
się być uprzejmym i przyjaznym człowiekiem. Wyjaśnił on admirałowi, że znajdują
się oni w świecie rozmieszczonym w głębi Ziemi. Byrd był wybranym przez rząd
tego świata w charakterze pośrednika pomiędzy tym światem a światem ludzi – by
ich uprzedzić, że czekają na nich niełatwe próby związane z użyciem broni
jądrowej. Ale po tym, jak na ruinach tej cywilizacji zrodzi się nowe życie,
podziemni ludzie są gotowi przyjść z pomocą i znów zrodzić rasę ludzką.
Radzika i
Byrda odwieziono z powrotem, oni wystartowali pomyślnie i polecieli biorąc kurs
na bazę.
Trzecia
część dziennika jest całkiem niewielka – w niej opowiada się o powrocie do
bazy, które miało miejsce o godzinie 15:00 tego samego dnia.
Kto mieszka w środku planety?
Ostatnie
strony dziennika są poświęcone wydarzeniom, które miały miejsce po powrocie z
ekspedycji. Byrd opisuje swe spotkanie z prezydentem USA Harrym Trumanem, któremu on przekazał słowa Mistrza. Admirał
wspomina, że chronił tą tajemnicę przez długie lata, ale prędzej czy później
musiała ona być wyjawiona Ludzkości.
O co może
tu chodzić? Czy rzeczywiście w rejonie Antarktydy znajduje się wielka pusta
przestrzeń zamieszkała przez Nadludzi? Czy admirał fantazjował? A może być, że
przekazał on prezydentowi dezinformację?
Większość
badaczy uważa, że „rasa Nadludzi” to nic innego jak ogromna kolonia nazistów i
ich potomków mieszkająca pod Antarktydą. W rezultacie przecieków do prasy,
amerykańscy żurnaliści ustalili, że w czasie spotkania z Trumanem, Byrd
przekazał mu dokument zaadresowany do rządu USA i zatytułowany „Zamiar
współpracy”. Pod nim znajdował się podpis Maksymiliana
Hartmana, odpowiadającego w Nowej Szwabii za prace naukowe w zakresie nauk
czystych i stosowanych. Aby zademonstrować Amerykanom chęć współpracy, Hartman
przekazał im dokumentację techniczną najnowszego aparatu latającego.
Amerykański eksperymentalny pokładowy myśliwiec XF-5U Skimmer
Dowodem
wprost na wiarygodność tej wersji wydarzeń jest ten fakt, że w tym czasie w USA
miał miejsce prawdziwy wybuch zainteresowania aparatami latającymi w kształcie
dysku. Prace nad nimi toczyły się już od lat 30-tych i są one związane z
pracami słynnego konstruktora lotniczego Heinricha
Zimmermanna – ale urządzenia te były bardzo niedoskonałe i miały
niezadawalające charakterystyki lotnicze. Po 1947 roku, konstrukcje te naraz
nabrały doskonałości i osiągały dobre rezultaty w locie pionowym. Na tej bazie
potem zostanie zbudowanych wiele modeli maszyn bezpilotowych - UAV.
Oczywiście,
jest to jedna z możliwych wersji i jest ona nawet dostatecznie logiczna. I
dziennik admirała i antarktyczna ekspedycja High
Jump do dziś dnia wzbudza wiele pytań. I kropka w tej historii nie jest
jeszcze postawiona…
Moje 3 grosze
Osobiście
jestem zdania, że cała ta historia jest czystym wymysłem pana admirała.
Niestety, latające dyski nie wyszły poza stadium eksperymentów, nad Antarktydą
latają satelity, które badają grubość i konfigurację jej pancerzy lodowych.
Gdyby było tam coś takiego, co opisuje adm. Byrd, to już dawno zostałoby
wykryte.
Adm.
Byrd poniósł znaczne straty w związku z tą wyprawą i musiał w jakiś sposób
zainteresować nią szerszą publiczność. No i wymyślił sposób – na fali strachu
przed bronią A, na fali ciekawości niezbyt jeszcze znanym Szóstym Kontynentem,
na fali zainteresowania nazistowskimi wynalazkami i na fali
okultystyczno-ezoterycznych bredni różnych nawiedzonych pomyleńców zrodziła się
opowieść o wizycie we wnętrzu Pustej Ziemi. Zresztą pod koniec swej kariery
admirał wylądował w psychiatryku, co też nie świadczy na jego korzyść.
A jednak
jest coś w tej historii, co nie pozwala jej skreślić i uznać za humbug. Motyw
podziemnego schronienia dla innej rasy ludzkiej znanego jako Agharta, którzy
cały czas przewija się w mitologii niemal wszystkich narodów Ziemi. Jest to
jedna z siedmiu legend wspólnych dla wszystkich narodów świata. Coś jest na
rzeczy i nie wolno tego lekceważyć.
Jest jeszcze
jedna rzecz. Po II Wojnie Światowej na całym świecie dochodzi do wojen i
konfliktów, za którymi stoją jakieś bliżej nie zdefiniowane, działające
niejawnie siły, które nie mają niczego wspólnego ze służbami supermocarstw czy
krajów sąsiednich. Takie wydarzenia jak powstanie ISIS czy najazd migrantów na
Europę jest nie tylko wypadkową wydarzeń politycznych na Bliskim i Środkowym
Wschodzie. O głupocie europolityków nie wspomnę, bo to oczywiste, podobnie jak
o kolejnych głupstwach u nas, w naszym kraju, w którym społeczeństwo tak
doświadczone przez historię i zdawałoby się mądre mądrością pokoleń w
rzeczywistości błądzi jak dzieci we mgle prowadzone przez pseudopatriotów i
medialnych oszustów, dla których Polska jest tylko tortem, z którego chcą sobie
wykroić jak najwięcej.
Źródła tej
całej paranoi biją gdzieś daleko w świecie – może w Ameryce Południowej, może
pod lodami Antarktydy – nie wiem, ale być może jednak ma rację Daniel Laskowski, który w swych
powieściach opisuje świat, w którym ścierają się dwie siły: garstka polityków i
uczonych z ponurymi pogrobowcami nazistów z IV Rzeszy. I kto wie, czy nie ma
racji?
Źródło – „Siekrietnyje
archiwy” nr 11/2018, ss. 26-27
Przekład z
rosyjskiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz
[1]
Krater o średnicy 94 km, położenie: N
85,43°
- E 10,07° - w okolicy Bieguna Północnego na widocznej stronie Księżyca.
[2] Był to
statek o hybrydowym napędzie dieslowsko-elektrycznym.
[3] Morskoj
Wojennyj Fłot – radziecka flota wojenna.
[4]
Był to lotniskowiec eskortowy mający na pokładzie 27 samolotów, jednak
Wikipedia podaje, że był to lotniskowiec USS Phillipine Sea (CV-47)
[5] Okręt
ten był wyposażony w urządzenia ELINT – rozpoznania radioelektronicznego.
[6] W spisie
okrętów biorących udział w operacji High
Jump nie ma niszczyciela o tej nazwie.