Andriej Worfołomiejew
Jakże to może było
nazywane! I Zgniłe Morze, i płytkowodna zatoka Morza Czarnego, morze – płytki
talerz… Tym niemniej czasami maleńkie Morze Azowskie ma złe humory i zabiera
wiele ofiar…
Morze Azowskie na mapie...
...i z orbity
Morskie „niespodzianki”
Wieczorem, dnia
21.VII.1983 roku, w Cieśninę Kerczeńską wszedł MSY Jurij Gagarin, który
wykonywał rejs na trasie Odessa – Astrachań na Morzu Czarnym i Azowskim, Donie
i Wołdze. Bosmanem jachtu był Swietosław
Pieliszenko, p.o. kapitana. Jacht należał do Odeskiego Uniwersytetu
Państwowego. W czasie pływania po czarnomorskim odcinku trasy, załoga Jurija
Gagarina już zdążył się poważnie wprawić w żeglarskie rzemiosło i jego dowódca
liczył na to, że dalej nie będzie żadnych problemów. Niestety – pomylił się.
Jak mądrze zauważył potem kapitan jachtu Anatolij
Kiriczenko: Teraz zrozumiałem,
że z każdym morzem trzeba być na pan…
No i w rzeczy samej
płytkie Morze Azowskie powitało przybyszów z Odessy wściekłym sztormem. I nie tylko ich jednych. Następnego dnia, 22
lipca, u Berdiańskiej Kosy zebrało się wiele uciekających przed sztormem
jachtów. Było tam wiele porwanych żagli i połamanych rumpli. Na szczęście
obeszło się bez gorszych uszkodzeń. Wydarzenie to stało się lekcją dla
wszystkich żeglarzy.
Wspólny los
Bez względu na swe
małe rozmiary, Morze Azowskie pokazuje swe złe humory. O tym mogli się
przekonać rosyjscy marynarze z epoki żaglowców. Okręty tonęły tutaj wskutek
sztormów, od wpadnięcia na mielizny i wskutek ruchu pól lodowych. I to nie
wskutek pożarów i artyleryjskiego ognia wroga w czasie wojen!
Najbardziej
niezwykła historia przy miejscowym wybrzeżu wydarzyła się w XVIII wieku, z
dwoma okrętami: Taganrog i Koron. Obie te jednostki, w dniu
23.VI.1773 roku, pod komendą holenderskiego kapitana w rosyjskiej służbie Jana Hendrika van Kinsbergera odniosły
pierwsze w historii rosyjskiej floty zwycięstwo na Morzu Czarnym pogoniwszy z
rejonu Bałakławy turecką eskadrę złożoną z 4 okrętów i zmuszając ją do odwrotu.
Jak widać, wiktoria ta związała oba okręty jakimiś niewidzialnymi więziami.
Obydwa ulegały w tym samym czasie różnym wypadkom i wreszcie uległy katastrofie
– tym razem już ostatecznej.
Szerokie plaże zachęcają do wypoczynku...
W grudniu 1781
roku, oba okręty zostały uniesione z taganrogskiego portu na mierzeję, gdzie
ich kadłuby zostały przedziurawione i oba zatonęły. Załoga Korona zdołała przedostać
się po lodzie na brzeg, ale na Taganrogu nie dało się obejść bez
ofiar: ze 123 członków załogi 39 utonęło, a 28 zmarło od odmrożeń. W następnym
roku oba okręty podniesiono, odremontowano i ponownie wcielono do służby. Ale
nie na długo.
Dnia 5.XI.1782
roku, Koron wyszedł z Kerczu z destynacją do Taganrogu. Już 23
listopada wszedł w pole lodowe przy Miusskiej Kosie, został uszkodzony i zaczął
napełniać się wodą. Załoga postanowiła opuścić okręt. Przez dwie doby załoganci
usiłowali się wydostać na brzeg idąc po lodzie. Ze 123 ludzi, 29 przepadło bez
wieści. 19 się przemroziło.
Podobna historia
się zdarzyła z Taganrogiem. W ten sam dzień, co jego nieszczęsny sister-ship, w dniu 5.XI.1782 roku,
okręt udał się do Taganrogu, ale nie z Kerczu lecz z Jenikale[1]. Dalsze wydarzenia były
jakby spod kopiarki. 25 listopada Taganrog również został zatrzymany
przez lody u Biełosarajskiej Kosy, gdzie w kadłubie zrobiła mu się dziura i
zatonął. Tylko jego załodze przyszło przeżyć więcej strat. Przejście ocalałych
z katastrofy trwało aż do 2 grudnia. Z stuosobowej załogi zginęło 32 marynarzy.
Zbieżności w losach tych dwóch okrętów są co najmniej zadziwiające…
Wpadli we wściekły sztorm
Co się zaś dotyczy
ofiar sztormów, to tylko w II połowie XVIII wieku, to od szalejących żywiołów
na Morzu Azowskim zatonęła kanonierka Pierwyj oraz transportowce Rak
i Tarantuł.
Najbardziej dramatyczne wydarzenia związane są z transportowcem Jassy
pod dowództwem por. mar. N.M. Guriewa.
Dnia 24.V.1785 roku, w czasie rejsu z ładunkiem z Jenikale do Taganrogu, wpadł
w straszliwy sztorm.[2] Poszycie kadłuba oderwało
się i pojawił się silny przeciek. Chociaż zastosowano „plaster” ze starego
żagla, poziom wody w kadłubie podniósł się o 4 stopy. Prędkość statku znacznie
spadła, a do brzegu było daleko. Wkrótce transportowiec położył się niemal na
boku. Część załogi wsiadła na barkas i popłynęła w kierunku lądu po pomoc.
Pozostałych na burcie 10 ludzi dryfowało na wpółzatopionym statku jeszcze przez
trzy doby, póki nie uratowały ich okręty z Taganrogu, które pospieszyły na
pomoc. Liczba ofiar tej katastrofy wyniosła 7 osób. Oto morze – płytki talerz!…
Ofiary Wielkiej Wojny Ojczyźnianej
Jednakże największe
straty tak w ludziach jak i okrętach na Morzu Azowskim miały miejsce w czasie
II Wojny Światowej. Szczególnie w toku Kerczeńsko-Teodozyjskiej Operacji
Desantowej w latach 1941-1942. My ograniczmy się tylko do części desantowej,
która miała miejsce na Morzu Azowskim.
Zgodnie z planem
operacji, bazująca w Temrjuku Azowska Flotylla sformowana z wielu jednostek
wykonała pięciokrotny przerzut wojsk na zajęty przez Niemców Półwysep
Kerczeński. W trzecim rzucie miała pójść pogłębiarka Woroszyłow, trałowiec Uragan,
samobieżna szalanda Tanais i dwa sejnery. Wszystkie te jednostki wzięły na pokład
1070 żołnierzy. Miejscem desantu wyznaczono rejon miasta Tarchan.
Morze Azowskie pod lodem
Jednakże świtem
dnia 26.XII.1941 roku, do wyznaczonego miejsca mógł podejść tylko Woroszyłow.
Nieco później podszedł także trałowiec Uragan. Następne jednostki opóźniały
się. Woroszyłow nie mógł podejść do brzegu i desantował ludzi jedynie przy
pomocy posiadanych dwóch szalup. Cała operacja przebiegała ślamazarnie. Do
południa udało się wysadzić na brzeg tylko 18 desantowców, a o godzinie 12:45 pogłębiarka
stała się celem dla Luftwaffe i w rezultacie trafienia dwóch bomb zatonęła.
Zginęło tam 450 ludzi. Przybyłym później statkom udało się podnieść z wody
około 200 rozbitków.
Ale w czasie przeprowadzania
operacji desantowych, Morze Azowskie znów pokazało pazury. Pod koniec grudnia
1941 roku powiał silny, uporczywy wiatr z zachodu o sile 5-6°B, falowanie morza
nie pozwoliło wielu uczestniczącym w operacji okrętom spuścić na wodę łodzie
desantowe. Te zaś łodzie, którym jednak udało się dopłynąć do brzegu były
często-gęsto rozbijane falami o skały.
Zagłada „Swiazisty”
Odgrzmiały wojenne
salwy, ale pogoda pozostała nadal pogodą. O tym można się przekonać czytając
wspomnienia weterana Taganrogskiego Jachtklubu Nikołaja Sacharnego. Dnia 10.VI.1957 roku, Sacharnyj wziął udział w
tradycyjnych nocnych regatach o nagrodę gazety „Taganrogskaja Prawda”, na
pokładzie jachtu klasy L-4 SY Swiazist. Regaty zaczęły się o
godzinie 19:00 przy wietrze o sile 2°B. Do zachodu słońca SY Swiazist
szedł w prowadzącej grupie. Nie refowano żagli. Jednakże wiatr powoli zaczął
tężeć i wewnątrz kadłuba jachtu pojawiła się woda. Wody przybywało w oczach i
wkrótce jej poziom dorównał poziomowi sufitu w kabinie. Tym niemniej załoga
jeszcze chciała brać udział w regatach. Ale wkrótce stało się jasne, że trzeba
było myśleć nie o zwycięstwie, ale ratowaniu jednostki. Zwłoka okazała się –
niestety – fatalna w skutkach. Fale przelewały się przez bak Swiazisty
i on szybko poszedł na dno. Na szczęście woda była tam płytka i maszt jachtu
sterczał nad powierzchnią morza. Czterech załogantów trzymało się go aż do
świtu, póki nie podjęła ich na pokład załoga przepływającego tam akurat SY Wiernyj.
Swiazista
wkrótce został podniesiony z dna. Nie było oficjalnego śledztwa, ale według
starszyzny jachtklubu przyczyną zatonięcia jednostki stało się umocowanie
podwodnej części jednostki śrubami z byle jakiego materiału. Śruby rzecz jasna
skorodowały i osłabiły szczelność desek kadłuba, pojawiła się szczelina. Ona
się poszerzała w czasie żeglowania pod wszystkim żaglami z wiadomym rezultatem.
Tylko „na pan”
Drugi wypadek
nadzwyczajny miał miejsce już na początku XXI wieku. W drugiej połowie dnia
13.VII.2007 roku, z mariny Taganrogskiego Jachtklubu odcumował SY Olimp
z kapitanem i 5 pasażerami na pokładzie. Zapowiadał się zwyczajny morski spacer z
noclegiem. Morze było spokojne. I naraz, około godziny 18:30 na jednostkę
nadleciał niespodziewany szkwał. Żagle się wzdęły, bak zarył się w fale, a do
środka przez luk i otwarty iluminator runęły masy wody. Jej napór był tak
silnym, że SY Olimp zatonął literalnie w czasie kilku sekund. I tak jak w
przypadku Swiazisty, także tutaj maszt wystawał nad wodę, ale on był
cienki i dawał możliwość tylko pływania wokół niego, trzymając się za liny.
Dzięki temu na szczęście nikt nie utonął. Ale szybko pojawiło się zmęczenie…
Wybrzeża Morza Azowskiego...
Tak przeszła noc.
Rankiem następnego dnia w zasięgu pola widzenia nie było żadnych statków. O
godzinie 10:00 kapitan jachtu odważył się płynąć po pomoc. Pozostali trzymali
się masztu czekając na pomoc, aliści jeden z nich puścił się i prąd zniósł go
daleko. Powrócić już nie był w stanie. Pozostała czwórka rzuciła się mu na
pomoc zdawszy się na pastwę wody. I tylko ich wola przetrwania pozwoliła im na
uratowanie go i czekanie do godziny 18:00 na pomoc, która przyszła ze strony SY
Wolia,
należącego do wspomnianego już tutaj Nikołaja Sacharnego. A gdyby ich nie
zauważyli i przeszli bokiem? Wszak głowy pływających ludzi i to pośród
niespokojnego morza są bardzo mało widoczne. I jak tutaj nie wspomnieć kapitana
Jurija
Gagarina Kiriczenkę i jego prorocze słowa? I po prostu do każdego morza
należy zwracać się „per pan”. Nawet do tak płytkiego i łagodnego jak Azowskie.
Moje 3 grosze
Ale to jeszcze nie
wszystko, bo miało miejsce takie oto niepokojące wydarzenie, które też wydarzyło
się na Morzu Azowskim w 2004 roku:
Z Mariupola nadeszły informacje o wielkim wybuchu, do którego doszło ok.
20 km od brzegu na rosyjskich wodach terytorialnych Morza Azowskiego. Rosyjskie
media nie podają co się stało i czy są jakieś ofiary. Pojawiają się opinie, że
eksplodował rosyjski okręt podwodny.
– Eksplozję było słyszeć
w całym mieście. Zadrżały szyby w oknach, zatrzęsły się ściany. Wiele osób się
przestraszyło. To tak jakby wyleciał w powietrze jakiś okręt albo wielki skład
amunicji – mówią mieszkańcy.
Przedstawiciel
ukraińskiego sztabu Dmytro Gorbunow
potwierdza, że wybuch nastąpił poza wodami ukraińskimi, w strefie
kontrolowanej przez Rosję. Po stronie ukraińskiej nikt nie zginął i nie było
żadnych strat.
Fakt eksplozji
potwierdziła rosyjska agencja Interfax. Armia nie wydaje jednak w tej sprawie
żadnego komunikatu.
Wybuch nastąpił pod
wodą – poinformował szef ukraińskiej morskiej straży granicznej w Mariupolu Aleksandr Moskwin. „Niedaleko miejsca
eksplozji przepływał rosyjski statek „Nachodka”. Jego załoga dobrze widziała tę
eksplozję i to oni powiadomili nas o tym zdarzeniu” – mówi Moskwin, cytowany
przez portal Segodnia.ua. Dodaje, że oficjalnie strona rosyjska poinformowała
ukraińską straż graniczną, że „nic jej nie wiadomo o żadnym wybuchu”.
Co mogło eksplodować
pod wodą? Czy był to rosyjski okręt podwodny? Z pewnością w najbliższym czasie
trudno będzie jednoznacznie to potwierdzić.[3]
I jak dotąd niczego
nie wiadomo o tym wydarzeniu, co mnie nie dziwi jako że Morze Azowskie znów
znajduje się w strefie wojny… Czy powtórzyła się tragedia okrętu AS-12
Łoszarik? A może to był efekt eksperymentów z systemem broni podwodnej Posejdon
Status-6/Skif/Kanion, który tak trwoży Amerykanów?[4] Wszystko jest możliwe…
Źródło – „Tajny i
zagadki”, bn/2019, ss. 32-33
Przekład z
rosyjskiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz
[1] W
Cieśninie Kerczeńskiej, nieco na północ od Kerczu.
[2]
Morze Czarne i Azowskie są znane ze swych krótkotrwałych ale silnych sztormów,
z którego też względu zwano je w Antyku Pontus
Euxinus – Morze Niegościnne. W takim właśnie sztormie zaginął bez wieści
niemiecki krążownik powietrzny SLX w 1916 roku, co opisałem wraz ze
Stanisławem Bednarzem w naszej
książce „Tajemnice katastrof lotniczych” (Jordanów 2019).
[4] Zob.
także: https://wszechocean.blogspot.com/2016/05/nowa-rosyjska-bron-podwodna.html , https://wszechocean.blogspot.com/2018/02/icnt-miedzykontynentalna-torpeda-atomowa.html , https://wszechocean.blogspot.com/2018/02/odkrycie-rosyjska-ultratajna-torpeda.html, https://wszechocean.blogspot.com/2018/02/gebokowodny-problem-radzieckarosyjska.html, https://wszechocean.blogspot.com/2018/08/posejdon-bron-sadu-ostatecznego.html.