Dimitri Sokołow
W Imperium Rosyjskim poczynając
od XVI wieku aż do rewolucji w 1917 roku, istniała oficjalna funkcja nadwornego
alchemika. W swoim czasie pełnił ją Michaił
Wasiliewicz Łomonosow.
Otrzymanie złota z ołowiu przez
wieki było marzeniem mnóstwa alchemików, pośród których czasami trafiali się i
monarchowie oświeconej Europy. Niestety, ich trud nie zwieńczył sukces.
Jednakże w 1925 roku, w Niemczech pojawił się awanturnik twierdzący, że potrafi
zrobić złoto z ołowiu. Dano mu wiarę…
Generator
„genialnych” idei
Trudno powiedzieć, czy znano w
Bawarii z pierwszej ćwierci XX wieku popularną bajkę o kaszy z topora. Tym
niemniej, jeden z urodzonych tam Niemców – Franz Tausend – postanowił powtórzyć
drogę życia pewnego rosyjskiego żołnierza i oświadczył, że zna sposób na
uzyskanie złota z nieszlachetnych metali. Oczywiście mu nie uwierzono, chociaż
w Europie istniało wiele średniowiecznych muzeów z alchemicznym złotem i nawet
monetami wybitymi z niego. Ale nikt nie odnosił się poważnie do tych
eksponatów. Przecież gdyby ktoś odkrył tajemnicę kamienia filozoficznego[1]
to świat przewróciłby się do góry nogami. Ale Tausend nie poddawał się i
twierdził, że przeprowadził wiele udanych eksperymentów otrzymując złoto z
ołowiu w zwykłej pracowni pod Monachium. Ale żeby nadać sprawie bieg niezbędne
mu były środki finansowe. Sponsorów jednak nie znaleziono. W rodzinnym mieście
potraktowano go jak awanturnika.
Zanim pokazał im alchemiczny
sposób robienia złota, Bawarczyk wydał skandaliczną książkę pt. „180
pierwiastków chemicznych, ich masy atomowe i włączenie ich do układu
harmoniczno-okresowego pierwiastków”. Do tego, wedle słów samego autora, 100
pierwiastków zamierzał on dopiero odkryć. Oczywiście otoczenie odnosiło się do
Tausenda z odpowiednio dużą dozą sceptycyzmu, ale jak wiadomo – guttae lapidem caveat – krople drążą
skałę, i tak po pewnym czasie nasz awanturnik pozyskał swego pierwszego
inwestora, który włożył w jego interes niebagatelną sumę – 100.000,- RM.
Jednakże zamiast tego, by zacząć budowę fabryki do produkcji złota, Tausend…
rzucił się do skupywania działek ziemi i spekulacje nimi, co przyniosło mu
większy dochód, niż produkcja złota…
Alchemik
z wielkiej drogi
Tak więc Tausend zapomniał o
swoim „głównym celu”. Otrzymując wielkie pieniądze, a z nimi możliwości bywania
w sferach, bawarski alchemik poznał kierownictwo, nabierającej coraz bardziej
na znaczeniu w Niemczech partii nazistowskiej – NSDAP. Potrafiąc operować
wielkim i pieniędzmi, rzutki Bawarczyk nie myśląc wiele barwnie opisał
świetlaną przyszłość bonzom Trzeciej Rzeszy wynikającej z nieograniczonej
produkcji złota na skalę przemysłową wedle jego recepty. Ziarno padło na
podatny grunt. Naziści mający ciągotki do mistyki poszli na lep słów Tausenda.
Jednakże okazali się być ludźmi praktycznymi, przez rozpoczęciem finansowania
poprosili go o zademonstrowanie im metody otrzymania złota z ołowiu. Wypadałoby
cwanemu Bawarczykowi obrócić wszystko w żart i nie pokazywać się na oczy
nazistom. Ale nie! Tausend bez mrugnięcia okiem zgodził się na zademonstrowanie
swej unikalnej metody w praktyce.
Alchemiczne Wielkie Dzieło miało
mieć miejsce w łazience pokoju hotelowego. Aby wykluczyć oszustwo, naziści
przyprowadzili ze sobą inżyniera-chemika, który miał za zadanie nadzorować
czystość eksperymentu. Z ramienia NSDAP był tam gen. Erich Ludendorf, bliski przyjaciel Hitlera i także aktywny uczestnik Monachijskiego Puczu Piwnego.[2]
Roztopiwszy ołów, alchemik dodał do
niego trzy gramy tlenku żelaza (Fe2O3) i po szeregu
manipulacji rzeczywiście otrzymał 0,3 g złota. Ekspert nie wierząc własnym
oczom zwrócił się do Ludendorfa i ostrożnie stwierdził:
- Panie generale, to
niewiarygodne, ale to jest złoto…
Zręczność
rąk?
Po tym, jak kierownictwo NSDAP
zawierzyło Franzowi Tausendowi, na jego ręce literalnie rzeką spłynęły wielkie
inwestycje. Wkrótce pod naciskiem swoich nowych mocodawców, Tausend
zarejestrował tzw. Spółkę 164, której zadaniem było uzyskiwanie złota z ołowiu.
Generał Ludendorf jako kurator alchemika kontrolował finansowanie jego
projektu, podpisał z Tausendem niewolniczą umowę, na mocy której wszelkie prawa
do jego alchemicznej metody przechodziły na generała, a sam Tausend miał
zadowolić się jedynie 5% udziałem w zyskach przedsiębiorstwa. Ku ogromnemu
zdumieniu Ludendorfa, Bawarczyk przystał na to od razu. Nie ma w tym nic
dziwnego, bo Tausend nie zamierzał produkować jakiegokolwiek złota, bowiem
interesowały go pieniądze załatwiane przez generała i możliwość operowania nimi.
Zgodnie z podziałem pakietu
akcji, dochód kompanii podzielono następująco: 12% szło do akcjonariuszy, 8% do
asystentów, 5% dla Tausenda, a pozostałe 75% generał zabierał dla siebie i na
potrzeby NSDAP. Bardzo szybko na kontach przedsiębiorstwa zgromadziło się ponad
1 mln RM, które rozporządzenie nimi powierzono Tausendowi. Inwestorzy i
akcjonariusze z niecierpliwością oczekiwali, kiedyż to wreszcie zacznie się
produkcja złota na skalę przemysłową. Na próżno. Tausend miał o wiele
ważniejsze zadania. Jeździł on po całym kraju rejestrował kompanie, które
dzisiaj nazwalibyśmy pralniami pieniędzy. Najczęściej organizacje te
występowały pod nazwą Towarzystwo Badawcze Franza Tausenda.
A do tego alchemik nie przestawał reklamować na prawo i na lewo swe odkrycie.
Doszło do tego, że w inwestorach jego kompanii produkującej złoto z ołowiu
znalazł się sam Benito Mussolini, a
filie jego firmy pojawiły się we Włoszech.
Ale chciwość i samouwielbienie
obróciły się w końcu przeciwko niemu i zgubiły bawarskiego alchemika. Włosi
okazali się być niedostatecznie egzaltowanymi i łatwowiernymi jak Niemcy i
potrzebowali dowodów na prawdziwość metody Tausenda. Licząc na to, że
eksperyment podobnie jak w przypadku Ludendorfa przebiegnie pomyślnie, Tausend
zaprosił Włochów do siebie do laboratorium. Był wielce zdziwiony, kiedy na
progu swego laboratorium ujrzał nie paru ekspertów, nasłanych na niego przez
Duce, ale znanego profesora chemii otoczonego wielką grupą uczonych. Uciec nie
było dokąd i eksperyment się rozpoczął. Z początku wszystko szło jak po maśle,
ale w najważniejszym momencie profesor dokładnie obserwujący „robienie złota”
złapał Tausenda za rękę w chwili, w której awanturnik zamierzał wrzucić do
tygla kawałek ołowiu z cząstkami wtopionego weń złota. Oszustwo zostało zdemaskowane.
Powstał z tego ogromny skandal.
Krach
aferzysty
Przeczuwając szybki koniec, w
1929 roku Tausend ogłosił bankructwo swego Towarzystwa Badawczego Franza Tausenda,
oczyścił konta z miliona marek na zakup… działek ziemi i zapisał je na swe
nazwisko. Wkrótce został on aresztowany za oszustwo. Od natychmiastowej
rozprawy sądowej uratowało go tylko to, że naziści nie przejęli jeszcze pełni
władzy w kraju[3],
a świadkami w procesie byliby bardzo wysoko postawieni ludzie z NSDAP.
Postanowił więc blefować do ostatka, Franz Tausend butnie oświadczył, że
wszystkie oskarżenia są kłamliwe, a on rzeczywiście zna sposób „robienia złota”
z ołowiu i zażądał przeprowadzenia eksperymentu śledczego. I choć brzmi to
niewiarygodnie, sąd przychylił się do jego prośby. (!!!)
Kolejne, trzecie już z kolei,
pokazowe „warzenie złota” miała miejsce w budynku monachijskiej mennicy. Aby
wykluczyć możliwość oszustwa, Bawarczyka rozebrano i starannie zrewidowano.
Dopiero potem dopuszczono go do przeprowadzenia eksperymentu. Następnie stało
się coś niewiarygodnego. Tausend z ołowianej próbki o wadze 1,67 g uzyskał maleńką
kuleczkę składającą się z 0,095 g złota i 0,025 g srebra.
Sąd był w zamieszaniu, a adwokaci
natychmiast zażądali wypuszczenia swego klienta. Uratowali sprawę badacze,
którzy przytomnie oświadczyli, że nie sądzi się go za możliwość robienia złota
z ołowiu, ale za machinacje i oszustwa finansowe o wielkich rozmiarach. W 1931
roku fałszywego alchemika skazano na 3 lata i 8 miesięcy pozbawienia wolności.
Franz Tausend zmarł w 1942 roku,
pozostawiając potomnym zagadkę, kimże on był w rzeczy samej: utalentowanym
uczonym-samoukiem czy jednym z najbardziej cwanych awanturników w historii
Niemiec.
Moje
3 grosze
Pomijając fakt, że Tausend był
jednak tym drugim, wciąż pozostaje otwarte pytanie o robienie złota w III
Rzeszy. Pisząc wraz z dr. Milošem
Jesenským książkę na temat pozaziemskich technologii w III Rzeszy[4],
zwróciliśmy uwagę na pewien dziwny aspekt istnienia tajemniczego kompleksu Der Riese w Górach Sowich.
Powszechnie uważa się, że Riese było częścią kompleksu
dowódczo-sztabowego, fabryką broni i amunicji, kompleksem badań nad bronią
jądrową, kompleksem badawczo-produkcyjnym broni odwetowych - w tym sławetnej V-7,
itd. itp. Na ten temat powstało mnóstwo hipotez i snuto różne przypuszczenia o
podobnym stopniu prawdopodobieństwa.
W naszej książce rzuciliśmy
jeszcze jedną propozycję, a mianowicie: Riese
miał być fabryką … złota. Hipoteza szaleńcza? No nie bardzo. III Rzesza
potrzebowała złota na spłacenie przede wszystkim długów zaciągniętych w ramach
wysiłku wojennego. Źródła złota znajdowały się poza zasięgiem nazistów, więc co
było robić? Na szczęście Niemcy dowiedzieli się o możliwościach fizyki jądra
atomowego i transmutacji jednych pierwiastków w drugie. Tak więc znów pojawiła
się alchemia, ale ta współczesna – alchemia jądra atomowego.
Jednakże złoto jest metalem
niezwykle odpornym i trudnym do syntezy. Oczywiście taka synteza jest możliwa,
ale potrzeba do niej ogromnych ilości energii. Całość polega na tym, że np.
irydowy target ostrzeliwuje się cząstkami alfa, które wnikając do jąder
atomowych zmieniają iryd w złoto zgodnie z równaniem: 19577Ir
+ 42α => 19779Au. Innym sposobem
jest rozpad jąder izotopów cięższych pierwiastków tak, by jednym z produktów
rozpadu był ten upragniony, jedyny stabilny izotop 197Au. Dokładnie
opisał to Klaus Hoffman w książce
„Sztuczne złoto”, Wiedza Powszechna, Warszawa 1985, którą polecam.
Wirówki i reaktory mogły zatem
znajdować się w Riese, gdzie
przygotowywano paliwo jądrowe i tarcze. Cyklotron(y) mógłby znajdować się w
Ludwikowicach. Świadczy o tym tajemnicza „muchołapka” do której wiodły potężne
kable energetyczne. Ich obecność nadaje sens tej hipotezie, bo takie urządzenie
żre potworne ilości prądu.
NB, reaktory jądrowe znajdował
się także we Wrocławiu, jak pisze Bogusław Wołoszański – przy pl. Strzegomskim
i ul. Ołbińskiej, które są odpowiednikami obiektów w niemieckich
miejscowościach Miersdorf pod Berlinem i Bad Saarow koło Frankfurtu n./Odrą.
Tam też wybudowano podobne okrągłe bunkry z klatkami schodowymi w prostokątnych
przybudówkach, choć dużo niższe i wpuszczone w ziemię na półtora metra. Co do
ich przeznaczenia nie ma wątpliwości: były to obiekty hitlerowskiego programu
nuklearnego. W Miersdorf działał cyklotron, zaś w Bad Saarow umieszczono
prawdopodobnie elektromagnetyczny separator izotopów.[5]
Na szczęście nazistom nie udało się ich wszystkich uruchomić i III Rzesza nie
uzyskała maszynki do robienia złota. Może dlatego, że zabrali się do tego od
niewłaściwej strony…?
Źródło - "Tajny XX wieka"nr 3/2019, ss. 14-15
Przekład z rosyjskiego - (C) R.K.F. Leśniakiewicz
[1] Lapis philosophorum znany jako xerion lub tinctura.
[2] Nieudana
próba zamachu stanu i przejęcia władzy w Bawarii przez NSDAP w dniach
8-9.XI.1923 r.
[3]
Nastąpiło to dopiero w 1933 roku.
[4] M.
Jesenský, R. Leśniakiewicz – „Wunderland: Pozaziemskie technologie III Rzeszy”,
WiS, Warszawa 2001.
[5]
Wg Bogusław Wołoszański - „Ślady hitlerowskiego programu atomowego w Polsce” -
w „Focus” - https://www.focus.pl/artykul/slady-hitlerowskiego-programu-atomowego-w-polsce