Antarktyda:
Ostatnia przystań III Rzeszy
Nikołaj Michajłow
Antarktydę często nazywają
głównym zapasem Ludzkości. To właśnie tutaj – pod wielometrową warstwą lodu –
znajduje się ogromna ilość pożytecznych kopalin, w tym ropy naftowej i gazu
ziemnego. Rządy wiodących państw świata nie szczędzą sił i środków, aby
zakotwiczyć się na Lodowym Kontynencie. Ale badacze Antarktydy spotykają się z
jakimiś dziwnymi zjawiskami. Wielu uczonych jest przekonanych: tajemnice tej
ziemi mogą zmienić naszą wiedzę o otaczającym nas świecie i historii.
U-booty
z „Konwoju Führera”
Spośród antarktycznych badań,
szczególne miejsce zajmuje amerykańska ekspedycja pod dowództwem kontradmirała Richarda Byrda nazwana Wysokim Skokiem – z ang.: High Jump i przeprowadzona w latach
1946-1947. Ona nie była szczególnie interesującą pod względem naukowym, tym
niemniej była ona wyjątkowo zagadkową.
Ekspedycja ta była obliczona na
rok, została nieoczekiwanie skrócona o całe 5 miesięcy. Wszystkie zebrane przez
nią materiały zostały utajnione do dziś dnia. I tylko na podstawie poszlak
można spróbować domyślić się prawdy – i to nie całej!
Prawdę powiedziawszy, opowiadanie
o niej należałoby zacząć od wcześniejszych wydarzeń. W 1945 roku – 10 czerwca i
17 sierpnia – władzom Argentyny poddały się dwa niemieckie U-booty. Pierwszym z
nich był U-530 z załogą 16 podwodniaków dowodzonych przez W. Bernharda. Marynarze zeznali, że
przedtem dopłynęli do brzegów Antarktydy i zbudowali tam lodową jaskinię, w
której złożyli jakieś skrzynie – najprawdopodobniej jakieś bardzo ważne
dokumenty III Rzeszy i wiele rzeczy należących do Hitlera. Operacja ta nosiła kryptonim Walküre-2.
Drugim U-bootem był U-977,
którym dowodził H. Scheffer,
powtórzył rejs poprzedniego – i wedle słów jego załogi – przewiózł do Argentyny
prochy Adolfa Hitlera i Ewy Braun-Hitler.
W 1983 roku, specjaliści przejęli
poufny list Scheffera do Bernharda w którym pisał, że chce opublikować swe
pamiętniki. W liście była prośba, by tego nie robił oraz niedwuznaczne
upomnienie, że wszyscy marynarze przysięgali chronić te tajemnice.
Wiadomo, że jeszcze w 1938 roku
hitlerowcy zainteresowali się Antarktydą, gdzie skierowali dwie ekspedycje w
latach 1938-1939. Zbadane terytorium otrzymało nazwę Nowa Szwabia i uznano ją
za terytorium Trzeciej Rzeszy. W 1943 roku Großadmiral
Karl Dönitz oświadczył:
- Niemiecka U-bootwaffe jest dumna z tego, że na drugim końcu
świata zbudowała dla Führera niezdobytą twierdzę.
Może to oznaczać, że w 1943 roku
na Antarktydzie została zbudowana tajna niemiecka baza.[1]
Do transportu ładunków do niej wykorzystywano U-booty z eskadry Konwój Führera. Wedle niektórych świadectw,
pod koniec wojny w porcie w Kiel te okręty podwodne zostały pozbawione broni
torpedowej, a załadowano kontenerami z rozlicznymi ładunkami. Te U-booty
przyjęły na pokłady także pasażerów, których twarze zasłaniały chirurgiczne
maseczki.
Marynarze z U-bootów, które
poddały się Argentyńczykom zeznali, że w czasie wojny przewiozły setki
specjalistów od budowy obiektów wojskowych i kilka tysięcy więźniów nazistowskich
koncentraków. Dostarczono tam także wielkie zapasy paliwa i żywności.[2]
Dziwna
ekspedycja naukowa
Rzecz jasna, taka informacja nie
mogła pozostać niezauważona przez dowództwo US Navy. Do brzegów Lodowego
Kontynentu skierowano eskadrę okrętów US Navy, dowodzoną przez znanego
polarnika kadm. Richarda Byrda (od 1926 roku szczycił się tym, że był pierwszym
lotnikiem nad Biegunem Północnym).
Według oficjalnej wersji,
ekspedycją trudno było nazwać naukową – była ona finansowana i zorganizowana przez
US Navy. W jej składzie znajdowało się 13 okrętów i kilkanaście samolotów. Jej
celem było zbudowanie naukowej stacji badawczej na Antarktydzie. Ale w sumie
wzięło w niej udział 4600 osób, z czego tylko 25 było naukowcami.
Operacja zaczęła się w dniu 26.VIII.1946
roku, a zakończyła się pod koniec lutego 1947 roku. Wszystkie dokumenty z tej
wyprawy zostały od razu utajnione - i do dziś dnia trzyma się je w archiwach
USA bez prawa do publikowania!
Latające
dyski
Tym niemniej liczne świadectwa na
temat nieudanej ekspedycji przedostały się do prasy. Przede wszystkim, że nie
udało się ukryć, że eskadra wróciła do USA w zmniejszonym stanie. Utracono
jeden okręt i 13 samolotów oraz zginęło 68 ludzi.
Co też stało się takiego na Antarktydzie
na początku 1947 roku? Amerykańskie gazety oznajmiły: Eskadra pod dowództwem kadm. Richarda Byrda
otrzymała rozkaz znaleźć i zniszczyć możliwą bazę nazistów. Ale wojenna wyprawa
omal nie zakończyła się zagładą Amerykanów. Na podejściu do Ziemi Królowej Maud
okręty zostały zaatakowane przez dziwne aparaty latające w kształcie dysków.
Walka trwała około 20 minut – po których jeden z amerykańskich okrętów poszedł
na dno, a wiele samolotów zestrzelono.
Po kilku latach, jeden z pilotów
– D. Sunderson udzielił wywiadu
czasopismu „Kreis”. Lotnik twierdził, że dyskokształtne aparaty latające
przelatywały pomiędzy masztami okrętów z takimi prędkościami, że strumienie
powietrza zrywały anteny. A do tego zupełnie bezgłośnie. Kilka amerykańskich
myśliwców zostało zniszczonych promieniami, które emitowały te latające
talerze. Takimi też promieniami został podpalony jeden niszczyciel, w
rezultacie czego okręty poszedł na dno.
Latające dyski znikły tak szybko,
jak się pojawiły niespodziewanie. Amerykanie zrozumieli, że dano im do
zrozumienia iż są tu nieproszonymi gośćmi i kolejny atak będzie śmiertelny dla
całej eskadry. O incydencie zawiadomiono radiowo Waszyngton. I stamtąd nadszedł
rozkaz: Zachować
ciszę radiową, wracać z powrotem do Stanów bez jakichkolwiek prób założenia
antarktycznej bazy wojskowej.
Fabryki
wewnątrz lodów?
Skąd na Antarktydzie mogły się
znaleźć takie latające maszyny? Sam
kadm. Byrd niejednokrotnie twierdził, że zostały one wybudowane w tajnych
niemieckich lotniczych fabrykach ukrytych w antarktycznych lodach.
Wkrótce po śmierci Byrda w 1957
roku, zostały udostępnione niektóre stronice z dziennika admirała. Wynika z
nich, że po tym strasznym ataku na wyprawę, poleciał on na zwiad lodowy – i
latające spodki zmusiły jego samolot do lądowania. Po lądowaniu podszedł do
niego niebieskooki blondyni w łamanej angielszczyźnie zażądał przerwania
ekspedycji. Według zapisków Byrda, człowiek ten był Niemcem z takiej właśnie
nazistowskiej kolonii na Antarktydzie.
Czy tak być mogło w rzeczy samej?
Według tego, co wiemy teraz to tak. Rosyjscy badacze: S. Kriwosziejew i G. Sanin
piszą o tym, że niemiecka aktywność na Antarktydzie była znana radzieckiemu
wywiadowi. Istotnie – istnieje notatka służbowa z dnia 10.I.1939 roku, w której
pierwszemu zastępcy narodowego komisarza NKWD W. Mierkułowowi meldują właśnie o tym. Nieznany wywiadowca
informuje o tym, że według jego obserwacji partia niemieckich specjalistów
pracuje na Antarktydzie. Z innych dokumentów, które znajdują się w dyspozycji
historyków wynika, że w 1940 roku na Antarktydzie na osobisty rozkaz Führera
zaczęto budowę dwóch tajnych baz. One były przede wszystkim kryjówką dla
uciekinierów z Europy i zarazem były poligonami dla przyszłościowych
technologii.
Historycy wyliczyli, że pod
koniec wojny na terytoriach zajętych przez III Rzeszę znajdowało się co
najmniej 600 podziemnych fabryk i laboratoriów. A to oznaczało, że Niemcy mieli
wielkie doświadczenie w ich budowaniu.
Jest zrozumiałe, że proces
stworzenia podobnej bażyna Antarktydzie wymagał ogromnej ilości zasobów, ale w
jej istnieniu nie byłoby niczego dziwnego czy niezwykłego.
W opublikowanej w 1969 roku
książce ministra przemysłu i uzbrojenia III Rzeszy Alberta Speera okazuje się, że pierwsza demonstracja
dyskokształtnego aparatu latającego typu Sack AS-6 miała miejsce jeszcze w
1939 roku, a do 1944 roku był on już gotowy do produkcji seryjnej. Tym sposobem
techniczna możliwość dysponowania latającymi spodkami przez nazistów także, bezsprzecznie,
była.
Tajne
spotkanie
Amerykańscy dziennikarze piszą,
że 10.III.1947 roku, Richarda Byrda przyjął ówczesny prezydent USA – Harry Truman. Spotkanie to było
absolutnie tajne i tym niemniej, po wielu latach jego treść stało się wiadome
prasie.
Byrd przekazał Trumanowi dokument
do rządu USA i zatytułowany „Zamiar współpracy”. Pod nim znajdował się podpis M. Hartmanna, który przedstawiał się
jako człowiek odpowiadającym za działalność naukowo-badawczą na Nowej Szwabii i
jej praktyczne zastosowania.
Na prawdziwość swych słów,
Hartmann sprzedał im dokumentację techniczną ich nowszego modelu latającego
talerza. Dziennikarze twierdzili, że wręczono je Byrdowi w czasie spotkania z
tajemniczym niebieskookim blondynem.
Czy było tak naprawdę, czy mamy
do czynienia z kolejną kaczką dziennikarską? Dowodem wprost na potwierdzenie
tego może być fakt, że w tym właśnie czasie w USA nastąpił boom na konstruowanie latających aparatów w kształcie dysku. Prace
nad nimi ciągnęły się już od lat 30-tych i są związane z nazwiskiem znanego
konstruktora lotniczego Heinricha
Zimmermanna. Aparat o nazwie Latający Naleśnik zaliczył swój
pierwszy lot w 1942 roku, ale był bardzo niestabilnym i miał fatalne
właściwości lotne. Po 1947 roku był on w stanie polecieć zupełnie dobrze i
wykonać poprawnie pionowy start, a w miejsce spalinowych zamontowano mu silniki
odrzutowe, w rezultacie czego ów dyskoidalny samolot był w stanie osiągnąć w
locie poziomym prędkość 3000 km/h. Na podstawie tej maszyny skonstruowano wiele
wersji takich latających aparatów.
Oczywiście jest to tylko jedna z
wielu możliwych wersji – nawet dostatecznie logiczna. Antarktyczna wyprawa High Jump do dziś dnia wywołuje całą
masę pytań, i nie postawiono kropki na końcu tej historii…
CDN.
[1]
Chodzi o tzw. Biberdamm – Bobrową
Tamę, której lokalizacja nie jest znana do dziś dnia. Wraz z dr. Milošem
Jesenským w naszej wspólnej pracy „Wunderland: Pozaziemskie technologie
Trzeciej Rzeszy” (WiS-2, Warszawa 2001) założyliśmy, że znajduje się ona w
rejonie Ziemi Peary’ego na Grenlandii – czego zresztą też nie potwierdzono.
[2]
Więźniów być może dostarczono statkami transportowymi, bowiem trudno jest
przypuścić, żeby U-booty zajmowały się ich transportem ze względu na ich
niewielką pojemność.