czwartek, 30 września 2021

Zagadka Człowieka w Żelaznej Masce rozwiązana?



Nataša Slánská

 

Chyba większość z nas czytała lub oglądała filmy o jednej z największych zagadek historycznych siedemnastowiecznej Francji – zagadce Człowieka w Żelaznej Masce, którą rozsławił Alexandre Dumas w powieści „W dwadzieścia lat później” (1845). Na ten temat pisałem także wraz z dr Milošem Jesenským w artykule pt. „Człowiek w żelaznej masce” – zob. https://wszechocean.blogspot.com/2013/02/czowiek-w-zelaznej-masce.html, w którym przedstawiliśmy kilka hipotez.

 

Nowe fakty w sprawie

 

Od roku 1669 aż do swej śmierci w roku 1703 we francuskim więzieniu ukryty przed światem zagadkowy mężczyzna, który nie mógł podać swego nazwiska i musiał skrywać twarz. Jego przypadek fascynował już filozofa Voltaire’a i pisarza Aleksandra Dumasa. Historykom nie udało się dojść do tego, kto właściwie ukrywał się pod tą maską.

Sam Wolter zmarł w Bastylii w 14 lat po śmierci tajemniczego więźnia, a o tym przypadku usłyszał on od współwięźniów. Zagadkowy więzień miał szlachetne pochodzenie, dostawał dobre jedzenie, miał talent do muzykowania i nikt go nigdy nie odwiedzał. Jego maska nie była z żelaza tylko z aksamitu. I to właśnie Wolter wysunął przypuszczenie, że chodziło o brata-bliźniaka króla Ludwika XIV Bourbona, do którego istnienia jego rodzice się nigdy nie przyznali wbrew zaciekłym sporem o jego pochodzeniu. Niedawno temu teorię tą przenieśli na ekran reżyserzy z Hollywood w filmie „Człowiek w żelaznej masce”.

 

Brat czy wprost prawowity ojciec?

 

Wedle historyków nie jest prawdopodobne, by Ludwikowi XIII i jego małżonce Annie Austriaczce udało się utajnić poród bliźniaków. Królewskie narodziny były w tym czasie sprawą publiczną i tłumy dworzan kłębiły się w królewskiej komnacie.

Realniej rysuje się możliwość, że ojcem dzieci nie był Ludwik XIII, ale inny szlachcic, który znalazł się za niego w królewskiej łożnicy. Królewskiej parze przez długi czas nie udawało się spłodzić potomka – a bez następcy tronu byłaby zagrożona polityczna stabilizacja państwa. Ochotniczy dawca nasienia za swą usługę skończył w więzieniu, aby nie mógł powiedzieć światu, że Ludwik XIV jest w rzeczywistości bastardem.

 

Lokaj ze specjalnym traktowaniem

 

To są jedynie spekulacje. Spójrzmy na fakty. Okres 1669 – 1703 roku dokładnie odpowiada czasowi, w którym został wtrącony do więzienia niejaki Eustache Dauger. Jego nazwisko nie brzmi arystokratycznie i rzeczywiście nie idzie tu o jakiegoś arystokratę, ale o zwykłego lokaja. Wszak lokaje i służący mogą zaplątać się do niebezpiecznych intryg, szczególnie kiedy pracują dla kogoś naprawdę znacznego. Według prof. hist. Paula Sonnina z Uniwersytetu św. Barbary tenże Eustache Dauger mógł pracować u samego kardynała Mazarina i kłapać dziobem na temat jego finansowych przekrętów. W takim przypadku nie minęłaby go najgorsza ciemnica. Ale dlaczego by o niego dbali tak kucharze w Bastylii, gdyby szło tylko o zwykłego służącego?

Najbardziej możliwym jest to, że nazwisko Eustache Dauger to był jedynie pseudonim, za którym ukrywał się ktoś znaczący. Wszakże gdyby strażnicy tak niespokojnie próbowali ukryć tożsamość więźnia, że ​​zmusili go do noszenia maski i zabronili mówić, trudno byłoby go umieścić w więzieniu pod jego prawdziwym nazwiskiem.




Ponadto strażnik więzienny Bénigne Dauvergne de Saint-Mars otrzymał od samego króla Ludwika XIV grube kwoty na wydatki więźniów. Co zrobił z nimi strażnik, to inna sprawa. Biedak z maską miał w celi tylko materac do spania. Król jednak widocznie liczył, że więzień spełni każde życzenie. To znowu sugeruje, że to nie mógł być tylko lokaj.

Co dziwne, na nagrobku więźnia nie widnieje imię Eustache Dauger, ale włosko brzmiące nazwisko Marchiola. Jeden Włoch był w rzeczywistości internowany we francuskich więzieniach w tym samym czasie; nazywał się Ercole Matthiole, co brzmi bardzo podobnie. Jednak według historycznych przekazów Matthiole zmarł już w 1694 roku. Nie przebywał wówczas nawet w Bastylii, ale na wyspie św. Małgorzaty.

A zatem kim był Eustache Dauger alias Marchioly? Mógł to być w zasadzie ktokolwiek. Być może był to i utajniony członek królewskiej rodziny, jak się to od stuleci spekulowało. Ale wciąż nie ma na to dowodów.    

 

Źródła:

·        www.radiotimes.com  

·        www.history.com

·        https://www.dotyk.cz/magazin/muz-se-zeleznou-maskou-30000907.html?fbclid=IwAR1gBvqCmFj-v7DckLEjeVPP8cWjLHE95aZiLp6dElG3ZljZzlOmwYP9tIU

Przekład z czeskiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz

wtorek, 28 września 2021

Rozwiązana zagadka zagłady Mohendżo Daro?

 


 

Z "Nieznanego Świata"

 

Jest to jedna z tych tajemnic, która pozostaje nierozwiązana do dziś dnia, a wszelkie dochodzenia w tej sprawie utknęły w martwym punkcie. Żeby przypomnieć Czytelnikowi ten problem pozwolę sobie zacytować fragment książki dr. Miloša Jesenský’ego pt. Bogowie atomowych wojen, a oto i on:

 

Jak już tu wspominano, zarówno w Chinach, jak i na terenie obu Ameryk, a przede wszystkim w Indiach istnieją legendy o kolosalnym konflikcie, który zdarzył się w dalekiej głębi wieków. Na tych obszarach powinny znajdować się dowody materialne tego kataklizmu.

Jeszcze na początku XIX wieku znaleziono pierwsze ślady protoindyjskiej kultury, kiedy podczas budowy kolei w pobliżu osady Harappa napotkano na zwęglone ruiny jakiegoś starożytnego miasta. O mieście tym wspomina znany badacz L. R. Sprague de Camp pisząc, że musiało ono być poddane działaniu bardzo wysokich temperatur. Ruiny te obejmują olbrzymie stopione razem, jakby wydrążone w środku bryły – niczym sterta blaszanych puszek rażona strumieniem stopionej stali.

Na południe od tego miejsca, urzędnik brytyjski J. Campbell odkrył podobne ruiny. Szereg innych podróżników opisywał pozostałości budynków wzniesionych z niezwykłych materiałów, przypominających grube płyty kryształów. I one również podziurawione i potrzaskane, nosiły na sobie ślady działania wysokich energii termicznych.

Jednak dopiero po upływie stu lat, w roku 1921, podjęto systematyczne badania tajemniczych ruin. Prace wykopaliskowe odkryły duże miasto, dobrze rozplanowane, z szerokimi ulicami i doskonałą siecią kanalizacyjną. Późniejsze badania pozwoliły na stwierdzenie, że wedle podobnego planu zbudowano i inne odkryte przez archeologów starożytne miasta na obszarze Doliny Indusu: Mohendżo-Daro, Czahu-Daro, Amri Lothal i szereg innych. W wykopaliska archeologicznych znajdowano szkielety ludzkie noszące znamiona gwałtownej śmierci. szkielety te są najbardziej radioaktywnymi szczątkami ludzkimi, jakie kiedykolwiek znaleziono i przebadano   p r z e d   tragedią Hiroszimy. A. Gorbowskij  w „Zagadkach historii starożytnej” (Moskwa, 1968) podaje, że radioaktywność znalezionych szkieletów przekraczała 50-krotnie poziom normalny.

Z pewnością pod ruchomymi piaskami pustyń ukrywać się musi wiele rzeczy, których istnienia do niedawna nawet nie podejrzewaliśmy. Użyteczne być może okazałoby się przebadanie tych obszarów, chociażby tylko z punktu widzenia natężenia promieniowania radioaktywnego. Nie ulega wątpliwości, że natężenie to mogło obniżyć się po upływie wielu tysięcy lat do poziomu promieniowania tła, istnieją jednak szanse znalezienia pewnych śladów pochodzących od izotopów o najdłuższym okresie życia. Podobnie dżungle Indii oraz Centralnej i Południowej Ameryki ciągle stanowią obszar niezbadany, istnieje tam szereg regionów, gdzie nie stanęła jeszcze stopa białego człowieka. A przecież te tajemnicze rejony zawierać mogą klucz do rozwiązania zagadki naszej przeszłości.

A może piramidy egipskie ukrywają w sobie rozwiązanie jądrowego konfliktu zamierzchłej przeszłości? Ekipa uczonych z kairskiego Ein Shams University, pracująca pod kierownictwem noblisty w dziedzinie fizyki -  prof. dr Luisa Alvareza – umieściła detektor promieniowania kosmicznego we wnętrzu Piramidy Chefrena u jej podstawy, by sprawdzić, czy w piramidzie nie znajdują się jeszcze jakieś nieznane komory. Całość przedsięwzięcia odbywała się pod auspicjami uniwersytetu Ein Shams w Kairze, amerykańskiej Komisji ds. Energii Atomowej oraz Smithsonian Institute. Pomiary prowadzono przy założeniu, że jednorodny strumień promieniowania kosmicznego, przenikając przez piramidę i natrafiając w jej wnętrzu na puste przestrzenie, przechodzić będzie przez nie z większą łatwością, co zostanie zarejestrowane przez detektor.

Badania trwały cały rok, przy czym aparatura pracowała bez przerwy, rejestrując promieniowanie przez 24 godziny na dobę, wyniki zaś przekazywane były do uniwersyteckiego komputera IBM-1120. Kiedy komputer podał dane końcowe, zdumienie ogarnęło uczonych. Okazało się, że zapisy natężenia promieniowania kosmicznego, pochodzące z kolejnych dni pomiaru, wykazywały zupełnie odmienny charakter i były kompletnie ze sobą nieporównywalne. Dr Amr Gohed, odpowiedzialny za funkcjonowanie całej elektroniki oświadczył:

- Z naukowego punktu widzenia jest to niemożliwe. Musi tu istnieć jakaś tajemnica, której nie jesteśmy w stanie wyjaśnić [...] istnieje jakaś tajemnicza siła w piramidach, która przeciwstawia się znanym prawom nauki.

Dla starożytnych Egipcjan piramidy   t a k ż e   stanowiły zagadkę, dlatego opierając się na legendach, przypuszczać można, że   n i e   są one grobami, lecz miejscem schronienia przygotowanym na wypadek wielkiej katastrofy. I to niekoniecznie dla ludzi, chociaż niektórzy ludzie mogliby się tam schronić, ale służącym najprawdopodobniej przede wszystkim  zachowaniu i zabezpieczeniu   w i e d z y   i   i n f o r m a c j i . Jeśli katastrofa przybrała formę kataklizmu wywołanego przez człowieka, z użyciem broni jądrowej włącznie, to hipoteza ta zyskuje na znaczeniu, ponieważ wyjaśniałaby ona przedziwne wyniki uzyskane podczas badań promieniowania kosmicznego wewnątrz i w pobliżu piramidy.

Istnieje możliwość, że piramidy będąc schronami i dysponując wszystkimi cechami, których wymaga się od tego typu budowli, są zabezpieczone także przed promieniowaniem. Wydaje się, że niezależnie od tego, jakich środków użyto dla zapewnienia piramidom tej właściwości, środki te czy mechanizmy funkcjonują w dalszym ciągu w chwili obecnej. Czyżby więc istniał i działał ciągle jeszcze, sugerowany przez Andrew Thomasa w jego książce Nie jesteśmy pierwsi jakiś generator umieszczony pod piramidami? Takie urządzenie zapewne musiałoby znajdować się bardzo głęboko pod piramidą, znacznie głębiej, niż prowadzone dotychczas prace wykopaliskowe. Trudno powiedzieć, jaki ono mogłoby mieć kształt, czy też jak można by je wykryć, ponieważ urządzenie takie przekracza jeszcze możliwości współczesnej technologii.

Piramidy ciągle kryją w sobie niewyjaśnione tajemnice i przejawiają zagadkowe cechy, a pomimo tego istnieją ludzie, którzy twierdzą, że są one jedynie grobowcami faraonów. Nie oznacza to, że zgodzić się należy z wymyślnymi historyjkami, które opowiada się na temat ich budowy. Na przykład, że wysokość Wielkiej Piramidy pomnożona przez milion daje nam w wyniku odległość Ziemi od Słońca. Podaje się cały szereg innych liczb, które mają wskazywać rozmaite wielkości charakterystyczne, takie jak: długość roku, wielkość miesiąca księżycowego, czy masę kuli ziemskiej. Wysuwa się również przypuszczenia, że piramidy były wybudowane przez Noego po Potopie, że zbudowali je Kosmici, lub że zbudowane zostały według instrukcji Kosmitów, albo też że stanowią one punkty orientacyjne lub drogowskazy dla astronautów przybywających na Ziemię z innych planet.

Pogląd, że cała ludzka wiedza ukryta jest gdzieś w piramidach, nie musi być zupełnie dziwaczny, chyba będzie jednak słuszniej powiedzieć, że choć cała wiedza starożytnego świata została tam umieszczona, to jednak już jej tam   n i e    m a . Wiele hipotez i interpretacji narosło wokół piramid egipskich w ciągu ostatnich 100 lat, zaś prawda leży prawdopodobnie gdzieś pośrodku, pomiędzy przypuszczeniami zupełnie fantastycznymi, a całkowicie prozaicznymi.

Zdecydowanie odrzucić trzeba teorie i sugestie pozbawione podstaw, nie można się jednak zgodzić z absurdalnym poglądem, że te kolosalne konstrukcje postawione zostały przez grupę ludzi zaopatrzonych jedynie w prymitywne narzędzia, bez transportu kołowego, dźwigów, wyciągów, kołowrotów i innych urządzeń. Że zbudowano je w kraju, w którym w okresie budowy piramid był prawie niezamieszkały! – nie posiadał miast i z rzadka był tylko pokryty małymi wioskami.

Znacznie bardziej uzasadniony wydaje się pogląd, że piramidy, a szczególnie rozległa ich grupa postawiona na płaskowyżu w Gizie, pochodzą z okresu przed-egipskiego. Zbudowane zostały nie jako budowle o znaczeniu sakralnym lub po to, by przechowywać czcigodne zwłoki wielkich przywódców, lecz stanowiły urządzenia ochronne przeznaczone właśnie do zabezpieczenia zdobyczy wiedzy. Wiele spośród tych urządzeń mogło zostać zużytych przez... nosicieli kultury, którzy pojawili się, aby z powrotem do cywilizacji doprowadzić prymitywnych potomków tych, którzy pozostali przy życiu po katastrofie.

Wśród wszystkich piramid egipskich – a znamy ich około 70 (aktualnie ponad 110) - nie istnieje   a n i   j e d n a ,  w której stwierdzono, by odbył się kiedykolwiek w niej pochówek. Wszyscy faraonowie, a szczególnie najwięksi i najpotężniejsi z nich władcy, jak Ramzes II i Tutmozis III pochowani byli w sławnej Dolinie Królów. Zadziwiające, jak wielu ludzi jest przekonanych, że zmumifikowane szczątki faraonów zostały odkryte w obrębie piramid. Przekonanie to opiera się prawdopodobnie na pewności, z jaka niektórzy archeolodzy wypowiadają opinię, iż piramidy są grobowcami władców Egiptu.

Jeśli najwięksi i najsławniejsi władcy Egiptu zostali pochowani w skalnych grobowcach w Dolinie Królów, to dlaczego przyjmuje się, że mniej znani i nie zawsze realnie istniejący pochowani zostali w tych ogromnych budowlach, rzekomo wzniesionych tak ogromnym wysiłkiem i znojem ludzkim?

Egiptolodzy wydają się znajdować pod przemożnym wpływem przekazów dostarczonych przez wielkiego podróżnika Starożytności – Herodota. Ale Herodot opisuje to, co powiedzieli mu uczeni i kapłani, jakich napotykał na trasach swych wędrówek. Piramidy   j u ż   w ó w c z a s   liczyły sobie kilka tysięcy lat i stanowiły dla Egipcjan zagadkę w nie mniejszym stopniu, niż są one nią dla nas dzisiaj...

 

Pytanie zatem brzmi: co tam właściwie się stało. Kto czy co było odpowiedzialne za te radioaktywne ruiny w Dolinie Indusu i przed kim czy czym miały chronić ludzi piramidy? Dr Jesenský i cały legion autorów twierdzi, że chodziło o atak nuklearny - jeden z wielu. OK., ale w takim razie kto użył bej broni przeciwko mieszkańcom Mohendżo Daro? Jakiego wektora tej broni użyto? Samolotu? Rakiety? Balonu? Wszystko wskazuje na to, że głowica ta eksplodowała nad miastem, ergo bomba ta musiała być zrzucona z czegoś co latało. Ale z czego? Na te pytania cały czas nie ma odpowiedzi…

Wydaje mi się, że jednak jest odpowiedź na te i inne pytania. Pisząc książkę na temat katastrof nuklearnych rzuciliśmy hipotezę o istnieniu radioasteroidów. Ująłem ją w artykule pt. Radioasteroidy: tajemnicze obiekty kosmiczne:

 

Od pewnego czasu nurtuje mnie pewne zagadnienie, a mianowicie – jeżeli w Kosmosie znajdują się pozostałości po wybuchach gwiazd Supernowych i Hipernowych, z których później powstają gwiazdy i ich układy planetarne – a znamy ich coraz więcej – zawierające wszystkie pierwiastki naturalne, od wodoru po uran, to siłą rzeczy naturalne byłoby, gdyby poza znanymi nam meteoroidami kamiennymi, żelazno-kamiennymi i żelaznymi oraz żelazno-niklowymi w kosmosie znajdowały się także asteroidy wykazujące znaczną ilość pierwiastków z grupy lantanowców i aktynowców oraz z dolnej części Tablicy Mendelejewa. Innymi słowy mówiąc, zawierające pierwiastki ziem rzadkich – RRE.

 

Układ Słoneczny liczy sobie jakieś 4,6 - 4,3 mld lat istnienia i większość z tego zdążyła się rozpaść i uległa przemianom jądrowym w inne pierwiastki – np. w nieradioaktywny ołów. Czas półrozpadu izotopów uranu liczy się w miliardach lat i np. T1/2 dla 238U* = 4,468 mld lat. To czas porównywalny z wiekiem Ziemi. Ponieważ tempo rozpadu pierwiastków jest stałe, to możemy łatwo obliczyć ile czasu upłynęło od powstania złoża do chwili obecnej. Na tym polega tzw. „zegar uranowy”.

OK., a teraz kolejne pytanie: skoro asteroidy są gruzem po budowie, to czy nie powinny się w nich znajdować wszystkie cięższe i radioaktywne pierwiastki: technet (Tc), polon (Po), astat (At), radon (Rn), frans (Fr), rad (Ra), promet (Pm), aktyn (Ac), tor (Th), proaktym (Pa), uran (U), neptun (Np) i pluton (Pu). To są te pierwiastki naturalne.

Istnieją dwa transuranowce. Pierwszym z nich jest neptun – Np, a jego najtrwalszym izotopem jest 237Np* o okresie półtrwania T1/2 = 2,144 mln lat, co jest czasem bardzo krótkim w stosunku do wieku Ziemi wynoszącego ok. 4,5 mld lat. Z tej przyczyny pierwotny neptun z okresu powstawania Ziemi uległ praktycznie całkowitemu rozpadowi i nie występuje obecnie w skorupie ziemskiej. Śladowe ilości neptunu 237Np* i 239Np* są znajdowane w przyrodzie jako produkty rozpadu pochodzące z reakcji jądrowych zachodzących w rudach uranu, np. w wyniku bombardowania 238U* neutronami powstałymi przy spontanicznym rozszczepieniu 235U*. Maksymalny stosunek 237Np* do uranu w jego rudach osiąga około 0,000.000.000.01 : 1. Podstawowym źródłem neptunu (podobnie jak innych transuranowców) w biosferze są wybuchy jądrowe w atmosferze. 239Np* został wykryty w glebie w pobliżu miejsc testów broni jądrowej oraz w ściekach i osadach z elektrowni atomowych. Na podstawie analizy wyników dotyczących globalnego opadu promieniotwórczego oszacowano, że zostało wytworzone 2500 kg 237Np*, co jest porównywalne do masy wytworzonego tą samą drogą plutonu, tj. 4200 kg 239Pu* i 700 kg 240Pu*. Zawartość 237Np* na Ziemi wzrasta, co jest efektem wytworzenia i rozprzestrzenienia przez człowieka różnych krócej żyjących izotopów promieniotwórczych, ulegających przemianom jądrowym prowadzącym do neptunu.

Drugim naturalnym transuranowcem jest pluton – Pu. Otrzymywany jest sztucznie, aczkolwiek stwierdzono występowanie jego śladowych ilości w rudach uranu. Występuje tam w postaci izotopu 239Pu*, powstającego jako produkt naturalnych reakcji jądrowych, oraz cięższego 244Pu*. Ten izotop ma okres połowicznego rozpadu ponad 80 milionów lat i jest najcięższym z pierwotnych nuklidów występujących na Ziemi. W wyniku atmosferycznych i podwodnych prób jądrowych, prowadzonych intensywnie w latach 60. XX wieku, a mniej intensywnie do lat 80., do środowiska zostały wprowadzone znaczne ilości plutonu, o aktywności rzędu 1,016 kBq. Wprowadzone do stratosfery drobne cząstki zawierające pluton opadały systematycznie na powierzchnię Ziemi tworząc tzw. globalny opad promieniotwórczy. W chwili obecnej cały rozproszony w atmosferze pluton znajduje się na powierzchni Ziemi, w powierzchniowej warstwie gleby (co jest wynikiem silnego wiązania przez substancje organiczne), gdzie podlega procesom migracji i resuspensji (unoszeniu do przypowierzchniowej warstwy atmosfery). Niewielkie ilości plutonu (w porównaniu z opadem globalnym) wprowadziła do środowiska katastrofa w Czarnobylu. W odróżnieniu od opadu globalnego, opad czarnobylski miał charakter bardzo niejednorodny, tzn. na pewnych obszarach (np. Polska północno-wschodnia) występowały niewielkie powierzchniowo tereny o szczególnie dużej zawartości plutonu. Było to związane z opadaniem cząstek zawierających pluton w wyniku wystąpienia np. miejscowych opadów atmosferycznych. (Wikipedia)

Pozostałe transuranowce od ameryku (Am) do oganessonu (Og) są radioaktywne i ich T1/2 są bardzo krótkie. Wszystkie one zostały stworzone syntetycznie w reaktorach jądrowych.

W moim referacie o śladach Pozaziemian na innych ciałach niebieskich pisałem o możliwości znalezienia na Księżycu, Marsie czy asteroidach śladów działalności którejś z poprzednich ziemskich cywilizacji lub Obcych działających w rejonie Układu Słonecznego. A dokładniej chodziło mi o pozostałości czy artefakty zawierające radioizotopy o długim T1/2. Znalezienie jakiegokolwiek śladu tego rodzaju byłoby twardym dowodem na istnienie poprzednich cywilizacji lub obcej penetracji. Bezdyskusyjnym.

Jest jednak druga strona tego medalu, a mianowicie mogą istnieć asteroidy zbudowane z wymienionych wyżej pierwiastków i ich związków, które cały czas wydzielają promieniowanie α, β, i γ oraz neutrony w trakcie rozpadów ciężkich jąder atomowych. Jak na razie nie napotkaliśmy na takie, ale to wcale nie oznacza, że ich nie ma. Z drugiej strony ich obecność zapewne byłaby doskonale widoczna na zdjęciach nieba w podczerwieni, bowiem przemiany jądrowe rozgrzewają obiekty i powinny być one widoczne w zakresie promieniowania termicznego. Tak to wygląda w teorii.

A jednak w atmosferze Ziemi dzieje się coś, co pozwala myśleć właśnie o istnieniu radioaktywnych asteroidów – radioasteroidów. Tak już nawiasem mówiąc, to w kontekście wydarzeń w Hynnam przypomina się dziwna obserwacja dokonana we Francji przez obserwatorium na Puy du Dôme. Tak pisze o tym Loren E. Gross:

Wieści z Paryża, które dotarły w dniu 11 sierpnia 1946 r., mówiły o jeszcze dziwniejszych zdarzeniach nad Starym Kontynentem. Francuskie obserwatorium astronomiczne  w Puy du Dôme opublikowało oświadczenie, że nad stolicą Francji zalega dziwna chmura o niezwykłym składzie chemicznym. Wisi ona na wysokości 6.600 metrów od około trzech tygodni. Specjalne samoloty z aparaturą kontrolno-pomiarową na pokładach ponad dwudziestokrotnie przelatywały przez chmurę w celu uzyskania jak największej ilości danych o jej składzie chemicznym. Różne pogłoski łączyły tę chmurę z amerykańskimi testami jądrowymi na atolu Bikini.  Pojawiła się też inna zagadka, która na szczęście nie przedostała się do wiadomości publicznej - otóż uczeni doszli do wniosku, że radioaktywne obłoki mogą być równie efektowną bronią masowego rażenia [BMR], jak wybuchy atomowe. Nie oskarżano Rosjan o to, że rozsiewali oni radioaktywne cząstki w atmosferze przy pomocy rakiet, bowiem ich technika i prace nad substancjami promieniotwórczymi stały wtedy na niskim poziomie i nie mogli zbudować bomby A.

Doniesienie jest z dnia 11.VIII.1946 roku, a zatem znajdowała się ona tam od maja 1946 roku. Czy mogły ją spowodować amerykańskie testy jądrowe na Pacyfiku? Spójrzmy na to chronologicznie:

·         Jesień 1943 – niemiecki test urządzenia jądrowego (~10 kt TNT) w rejonie Homla, Białoruś.

·         4.III.1945 – test bomby A (>10 kt) na więźniach KL Dora w Ohrdruf k./Gotha,

·         Marzec 1945 – niemiecki test urządzenia jądrowego (~10 kt) na Rugii,

·         16.VII.1945 – amerykański test urządzenia Gadget (~20 kt) w ramach operacji Trinity na Jordana de Muerte, NM.

·         6.VIII.1945 – zrzut bomby A Little Boy (15 kt) na Hiroszimę.

·         9.VIII.1945 – zrzut bomby A Fat Man (21 kt) na Nagasaki.  

·         12.VIII.1945 – hipotetyczny zrzut bomby A Mother’s Breath (~20 kt) w okolicy Hynnam, Korea.

·         Maj 1946 – nad Paryżem pojawia się radioaktywny obłok.

·         30.VI.1946 – test bomby A Able (23 kt) w ramach operacji Crossroads na atolu Bikini.

·         24.VII.1946 – test bomby A Baker (23 kt) w ramach operacji Crossroads na atolu Bikini.

·         11.VIII.1946 – media podają informację o radioaktywnym obłoku nad Paryżem.

Tak więc  uczeni założyli, że mieliśmy do czynienia z jakimiś pozostałościami po amerykańskich testach nuklearnych. I wszystko byłoby OK., gdyby nie mały drobiazg: a mianowicie – czy obłok mógłby się zatrzymać i wisieć nad jednym miejsce nad Ziemią przez trzy miesiące non-stop???

A może to nie były amerykańskie testy jądrowe, a pozostałości po niemieckich? Nazistowscy uczeni byli o krok od skonstruowania bojowej bomby A, której wektorem miały być pociski rakietowe A-4/V-2, i to jest pewnik. Cały problem tkwił tylko w miniaturyzacji bomby A – te amerykańskie były wielkimi, czterotonowymi potworami, od których większymi były tylko pięciotonowe brytyjskie bomby trzęsienia ziemi lub bomby sejsmiczne – Tallboy i Grand Slam o masie 5 ton.

NB, w roku 2016 i 2017 nad Europą zaobserwowano obłoki radioaktywnych cząstek izotopu rutenu - 106Ru*. Sprawa jest dość tajemnicza i tak opisał ją portal TVN-Meteo:

W ostatnim tygodniu września doszło do wypadku w instalacji nuklearnej w Rosji lub Kazachstanie - ogłosił w czwartek francuski Państwowy Instytut Bezpieczeństwa Radiologicznego IRSN. Świadczy o tym izotop promieniotwórczy ruten-106, który na początku października wykryto nad Europą, w tym także nad Polską.

Nad Europą, w tym nad Polską, wykryto niewielkie ilości izotopu promieniotwórczego ruten-106. Poinformowała o tym Państwowa Agencja Atomistyki, zaznaczając jednocześnie, że stężenie jest niewielkie i nie powoduje zagrożenia dla zdrowia. Póki co nie wiadomo jednak, skąd substancja wzięła się w powietrzu.

Jak informuje w piątek w komunikacie Państwowa Agencja Atomistyki, izotop ten był wykrywalny na precyzyjnych urządzeniach pomiarowych przez około dwa tygodnie na przełomie września i października. Po tym okresie jego stężenie spadło i obecnie izotop ten nie jest wykrywany.

Zapewnia też, że wykryte stężenie rutenu-106 nie ma i nie miało żadnego wpływu na zdrowie mieszkańców Polski.

Ruten-106 jest izotopem promieniotwórczym wykorzystywanym m.in. w leczeniu nowotworów, często podczas zabiegu brachyterapii oka. Zabieg polega na tym, że źródło zawierające ten izotop zostaje umieszczone w pobliżu guza nowotworu (na przykład na oku pacjenta w postaci specjalnej płytki-aplikatora) i swoim oddziaływaniem uszkadza komórki rakowe - czytamy w komunikacie PAA.

Instytut francuski wykluczył możliwość awarii reaktora atomowego, wskazując, że chodzi tutaj zapewne o zakład przerobu paliwa jądrowego lub placówkę medycyny nuklearnej. Jak podkreślił, obłok nie spowodował w Europie żadnego zagrożenia dla ludzkiego zdrowia ani dla środowiska.

Według komunikatu IRSN, nie można było dokładnie określić miejsca emisji promieniotwórczej substancji, ale biorąc pod uwagę sytuację meteorologiczną przypuszcza się, że leżało ono między górami Uralu i rzeką Wołgą. Może to wskazywać na Rosję lub ewentualnie Kazachstan - zaznaczył przedstawiciel instytutu.

- Rosyjskie władze oświadczyły, że nic im nie wiadomo o wypadku na ich terytorium - powiedział Reuterowi dyrektor IRSN Jean-Marc Peres. Dodał, że instytut nie nawiązał jeszcze kontaktu z władzami kazachskimi.

Peres przypomniał, że w ostatnich tygodniach IRSN i kilka innych europejskich instytutów ochrony radiologicznej notowało w powietrzu atmosferycznym wyższy poziom rutenu-106 - promieniotwórczego izotopu będącego produktem rozszczepiania atomów w reaktorach jądrowych. Izotop ten w przyrodzie nie występuje, a ze względu na wynoszący nieco ponad rok okres połowicznego rozpadu wykorzystywany jest w medycynie.

IRSN ocenia, że do atmosfery wydostała się duża ilość rutenu-106, od 100 do 300 TBq, i gdyby we Francji wydarzył się wypadek na podobną skalę, niezbędne byłoby ewakuowanie bądź ukrycie ludzi w promieniu kilku kilometrów od miejsca emisji. Zdaniem Peresa, ruten-106 wydostał się prawdopodobnie z zakładów przerobu paliwa jądrowego lub z ośrodka medycyny nuklearnej. Awaria reaktora atomowego nie wchodzi tutaj w grę, gdyż pojawiłyby się wtedy także inne izotopy promieniotwórcze. Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej (MAEA) ustaliła ponadto, że przed zaistnieniem skażenia w atmosferę ziemską nie wszedł żaden sztuczny satelita zawierający radioaktywny ruten.

Stacje obserwacyjne w większości państw europejskich zarejestrowały na początku października wysoki poziom rutenu-106 w powietrzu, przy czym od 6 października poziom ten zaczął się trwale obniżać.

 

Zakładam więc, że wszystkiemu winne są radioaktywne asteroidy, które od czasu do czasu wpadają w atmosferę Ziemi i tam spalają się tworząc radioaktywne obłoki.

Uzasadnię to tym, że skoro asteroidy stanowią gruz po budowie Układu Słonecznego albo szczątki zniszczonych protoplanet, to siłą rzeczy muszą zawierać także pierwiastki z drugiej połowy Tablicy Mendelejewa.

Inna, bardziej egzotyczna wersja tej hipotezy zakłada, że być może są to szczątki jakichś urządzeń jądrowych zbudowanych na asteroidach w czasach poprzednich cywilizacji, które teraz spadają na Ziemię. Tym można wytłumaczyć obecność sztucznie wytworzonych radioizotopów, jak 106Ru* i innych. Problem tkwi jednak w tym, że ruten-106 rozpada się dość szybko wedle formuły reakcji:

106Ru* => β- + 106Rh

zaś czas połowicznego rozpadu T1/2 = 373d35h24m.

I raz jeszcze przypominam, że jest to izotop syntetyczny, możliwy do produkcji tylko i wyłącznie w reaktorach jądrowych – czyli że w Naturze nie występuje.

Można tylko zgadywać, kto i kiedy go wyprodukował, ale to już jest temat z innej ballady…

 

A zatem to nie wybuch atomowy zrujnował te miasta, ale wybuch asteroidy zasypał ich ruiny radioaktywnymi pyłami. Sam wybuch był stricte chemiczny. Rozdrobniony materiał asteroidy, czy nawet komety, wymieszany z powietrzem eksplodował jak bomba termobaryczna. Niemożliwe? A jednak…

Wszyscy wiemy o wydarzeniach z dnia 30.VI.1908 roku w rejonie Podkamiennej Tunguskiej. Tam też doszło do straszliwej eksplozji szacowanej na 13 – 30 Mt TNT na wysokości ok. 10 - 30 km, co spowodowało dewastację 2150 km² tajgi i śmierć wielu zamieszkujących ją ludzi i zwierząt. I w tym przypadku nie była to bomba jądrowa czy termojądrowa ale właśnie bomba termobaryczna, której moc wybuchu może być porównywalna z eksplozją jądrową/termojądrową.

Następny tego rodzaju przypadek miał miejsce w dniu 15.II.2013 roku nad Czelabińskiem, gdzie doszło do eksplozji tzw. superbolidu, który po wejściu w atmosferę eksplodował w 32,5 sekundzie lotu na wysokości 29.700 m. Wybuch wydzielił energię tylko 0,5 Mt, co wystarczyło do uszkodzenia 7500 budynków i zranienia 1500 osób.

Jeżeli idzie o polonica, to należy przypomnieć deszcze odłamków meteorytów z Pułtuska z dnia 30.I.1868 roku, Łowicza z dnia 11/12.III.1935 roku oraz tajemniczy Wielki Bolid Polski z dnia 20.VIII.1979 roku, a którego natury nie docieczono do dziś dnia…!

Wygląda więc na to, że w przypadku miast w Dolinie Indusu mamy do czynienia nie z wybuchem jądrowym, ale termobarycznym asteroidy lub komety, która w swym składzie miała także pierwiastki z dolnej części Tablicy Mendelejewa.

Oczywiście ktoś powie, że to niemożliwe, bo nie ma czegoś takiego. Owszem – jeszcze czegoś takiego nie odkryliśmy, ale to wcale nie znaczy, że czegoś takiego nie ma i być nie może. Układ Słoneczny powstał dzięki wcześniejszemu wybuchowi gwiazdy Supernowej, a te właśnie produkują wszystkie pierwiastki cięższe od wodoru i helu, a więc także tor, uran, neptun i pluton – z tym, że ten ostatni w minimalnych ilościach towarzyszy rudom uranu. Dlatego też – jak uważam – taką możliwość trzeba wziąć pod uwagę. Szkoda, że nikt nie zbadał składu chemicznego gruntów z okolic Mohendżo Daro i innych miast w okolicy. Niestety, obawiam się, że pakistańskie i indyjskie próby nuklearne zanieczyściły radionuklidami znaczne połacie pustyni Thar i takie pomiary byłyby zafałszowane…

A co z piramidami? Wydaje się, że były one schronami na taki właśnie wypadek – bombardowania Ziemi z nieba. Miały one za zadanie chronić nie tyle ludzi ile skarby ich wiedzy, dlatego właśnie były one tak solidne i odporne na kataklizmy.   

Reasumując – wydaje mi się, że hipoteza naturalnego zbombardowania miast w Dolinie Indusu przez jakąś radioasteroidę ma swe uzasadnienie. Niestety sprawdzimy ją, kiedy będziemy w stanie badać asteroidy in situ, albo znowu jakaś spadnie na Ziemię i nie wcześniej...  

 

niedziela, 26 września 2021

Wspomnienie „Car Bomby”

 


David Polesný

 

Przed 60 laty wybuchła najbardziej niszcząca bomba w dziejach Ludzkości. Rosja opublikowało dokument o teście tzw. Car Bomby.[1] Nigdy nie użyto jej w walce, ale wybuch do którego doszło miał charakter testu. Test ten przeprowadzono 30.X.1961 roku.

Oto Car Bomba – najbardziej niszcząca bomba wodorowa (H), którą Ludzkość kiedykolwiek odpaliła. Stało się to w Rosji (wtedy jeszcze w ZSRR) w październiku 1961 roku w ramach jednego testu. Rosyjski ROSATOM udostępnił materiały dotyczące tego wydarzenia.

Najbardziej niszcząca bomba, którą zdetonowała Ludzkość, nazywa się Car Bomba – znana także jako Tsar Bomb (z angielskiego). Na szczęście nigdy nie użyto ją w boju, a do wybuchu doszło w ramach testu. Przeprowadzono go 30.X.1061 roku.

Car Bomba została skonstruowana w czasie Zimnej Wojny, kiedy to ZSRR i USA usiłowały się zastraszyć swym arsenałem nuklearnym. Zasadniczo chodzi o trzystopniowy ładunek termonuklearny o energii wybuchu wynoszącej 50 Mt TNT. To z kolei odpowiada energii ok. 1500 bomb atomowych zrzuconych na Hiroszimę i Nagasaki. W planach była bomba o mocy wybuchu 100 Mt, ale to już było za wiele nawet jak na Rosjan.[2] Groziły bardzo szkodliwe następstwa, ogromna ilość radioaktywnego opadu na zamieszkałe obszary ZSRR.

W pierwszym stopniu bomby użyto reakcji rozszczepienia jąder uranu-235 do kompresji drugiego stopnia – termojądrowego, gdzie także przebiegała reakcja łańcuchowa syntezy jąder wodoru w hel. Następnie następowała jeszcze kompresja trzeciego stopnia – także termojądrowego. W celu obniżenia niszczycielskiej siły do tych „przyjaznych” 50 Mt zostało użyte mniej uranu, niż to planowano.[3]











Test tej super-bomby miał miejsce w odległym północnym obszarze ZSRR, z którego ewakuowano całą ludność. Na miejsce ćwiczenia posłano bombowiec strategiczny Tupolew Tu-95W, który poleciał na wysokości 10,5 km. Aby załoga bombowca mogła bezpiecznie wrócić, bomba spadała na ogromnym spadochronie. Miał on 8 m długości i 2 m szerokości i musiał spowolnić opadanie bomby ważącej 27 t. Zapalnik ciśnieniowy odpalił bombę na wysokości 4000 m.

Nastąpiła straszliwa eksplozja. W mgnieniu oka powstała kula ognista o średnicy 8 km, która po zetknięciu z ziemią zapoczątkowała destrukcyjne skutki. Wszystkie budynki w promieniu 55 km zostały całkowicie zniszczone, a fala uderzeniowa zrywała dachy i wybijała okna jeszcze w odległości 900 km.

Typowy grzyb poeksplozyjny dotarł do wysokości aż 64.000 m[4] – dla porównania samoloty komunikacyjne latają do wysokości 12.000 m, MSK/ISS lata po orbicie na wysokości 400-444 km nad powierzchnią Ziemi. Wybuch dało się odczuć na całej Ziemi. Doszło także do mierzalnego odchylenia osi ziemskiej.

Test superbomby wykazał, że wyścig zbrojeń atomowych może doprowadzić do zagrożenia całej Ludzkości. Stało się jasne, że nie będzie problemu ze stworzeniem jeszcze silniejszej bomby. Ale na szczęście Stany Zjednoczone czuwały i doświadczenia nie były kontynuowane. Amerykanie już mieli doświadczenia z użyciem bomb A w Japonii i wiedzieli, że dalsza eskalacja mocy eksplozji bomb nie ma sensu.[5]

Tak więc paradoksalnie Car Bomba zasłużyła się w przerwaniu rozwijania jeszcze bardziej niszczycielskich bomb i ograniczaniu prób atomowych. Rosja potem się przestawiło na rozwój mniejszych, ale bardziej celnych ICBM mających lepszy współczynnik celności i mocy czyli CEP.[6] Aczkolwiek nigdy ich nie użyto, po zakończeniu Zimnej Wojny zaczęli się przestawiać na rakiety nośne i posłużyły do wynoszenia satelitów na orbitę wokółziemską.         

Rosyjska Agencja ds. Energii Atomowej ROSATOM upubliczniła na YT dokument, który ukazuje test tej bomby: https://youtu.be/nbC7BxXtOlo

 

Źródło: https://vtm.zive.cz/clanky/jak-vybuchla-nejnicivejsi-bomba-v-historii-lidstva-rusko-zverejnilo-dokument-o-testu-car-bomby/sc-870-a-205557/default.aspx#part=1

Przekład z czeskiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz



[1] Inne oznaczenia: RDS-220 i AN-602.

[2] Nikita Chruszczow docelowo zamierzał stworzyć super-bombę H o mocy 1 Gt, na szczęście nie był w stanie tego dokonać.

[3] Według różnych źródeł moc Car Bomby miała wynosić 50, 58 a nawet 62 Mt.

[4] Górna mezosfera.

[5] Fala uderzeniowa eksplozji oraz promieniowanie rozchodzą się do sześcianu w kwadracie odległości, co oznacza, że zwiększania mocy bomby jest nieopłacalne i lepiej zdetonować kilka mniejszych niż jedną bardzo dużą.

[6] Z ang.: Circular Error Probable, CEP – miara celności broni rakietowej w badaniach nad militarnymi zastosowaniami balistyki, używana jako współczynnik w określaniu prawdopodobieństwa zniszczenia celu. Jest to określony w metrach promień okręgu, wewnątrz którego zakończy swój lot 50% wycelowanych w środek okręgu pocisków rakietowych.

sobota, 25 września 2021

Nieśmiertelna zagadka tunguska

 


Ján Fiedler

 

Tunguska zagadka: Wybuch pozaziemskiego obiektu miał energię 2000 bomb atomowych zrzuconych na Hiroszimę.

 

Wydarzenie tunguskie, ongi nazwane także jako Zagadka Tunguska czy Katastrofa Tunguska, opisuje jeden z największych wybuchów w dziejach Ludzkości, który wydarzył się w dniu 30.VI.1908 roku na pozycji: N 60°54′44″ - E 101°54′30″. Do eksplozji o mocy 10-30 Mt TNT doszło w czasie wybuchu nieznanego ciała kosmicznego nad rzeką Podkamienna Tunguska na obszarze Syberii Środkowej. Wybuch spowodował nie tylko ogromne szkody materialne, ale przede wszystkim zabił porządnego ćwieka ziemskim uczonym, którzy tam się wyprawili z ekspedycjami. Na tym obszarze nie znaleziono żadnego głębokiego krateru, żadnego meteorytu i skażenia radioaktywnego, co wykluczyło wybuch jądrowy. Niektóre zeznania świadków mówiły jednak o wykonywanie manewrów przez ten obiekt w locie.

 

Wybuch ciała niebieskiego

 

30 czerwca 1908 roku był dowodem na to – jak potężne są siły Natury. Wybuch, który miał miejsce na obszarze Krasnojarskiego Kraju był spowodowany przez ciało niebieskie o rozmiarach 50-190 m i był największym wybuchem, do jakiego doszło na Ziemi. Moc eksplozji oceniono na 10-30 Mt, co stanowi w przybliżeniu 2000 razy więcej niż moc bomby Little Boy zrzuconą na Hiroszimę w czasie II Wojny Światowej[1] i około połowy mocy rosyjskiej Car Bomby – największej bomby atomowej wszech czasów.[2]

Do tego wybuchu doszło o godzinie 07:15 KRAT[3] zaś miejscem wybuchu była syberyjska tajga we wzmiankowanym już dorzeczu Podkamiennej Tunguskiej. Przelot Tunguskiego Ciała kosmicznego był obserwowany przez wielu świadków, którzy opisywali je jako oślepiająco jasno żółte ciało o kształcie kuli lub walca. Dla niektórych świadków było ono widziane nawet z terytorium Czech i to około północy.

Trudno jest przedstawić sobie wybuch opisany jako „połowa mocy Car Bomby” i ten skromny opis nie oddaje tego, z jaką potworną siłą eksplozji mamy do czynienia. Wybuch miał taką energię, że był słyszany na odległość 1000 km. Przewrócił, złamał albo całkowicie zniszczył ok. 60 mln drzew na areale o powierzchni powyżej 2000 km².

 

Czarny deszcz i oparzenia

 

W miejscowości Wanawara, oddalonej od epicentrum wybuchu o jakieś 70 km fala uderzeniowa wybiła okna domów, a wielu tamtejszych mieszkańców została siłą wybuchu rzucona na ziemię, najwięcej na tych osobach została zapalona odzież, którą w tej chwili mieli na sobie. Fale sejsmiczne i wstrząsy podziemne po eksplozji zostały odnotowane przez stacje sejsmiczne na całym świecie, a gigantyczny pożar był widziany z odległości kilkuset kilometrów, zaś wskutek przedostania się wielu małych cząstek sadzy i pyłu do atmosfery miejscami padał czarny deszcz.

Ludzie w najbliższym sąsiedztwie kataklizmu przydarzyły się oparzenia skóry, większość z tamtejszych stad zwierząt znikła wraz z psami pasterskimi. Specyficznym dla Zagadki Tunguskiej jest to, że na jej miejscu nie powstał żaden astroblem, a zatem do wybuchu doszło na wysokości co najmniej 10 km nad ziemią. To było wielkim problemem, bowiem wszystkie ekspedycje liczyły na to, że znajdą tam wielki krater w miejscu impaktu. W okolicy nie znaleziono żadnego meteorytu, mogło więc chodzić o meteor, który nie spadł na Ziemię.

 

Katastrofa statku kosmicznego Pozaziemian?

 

Ma miejsce udało się kilka ekspedycji, które dokładnie zmapowały cały obszar, zbadały skład gleby, skład leśnego poszycia i owadów, a także skażenia promieniste oraz występowania radioaktywnych izotopów – wykluczono w ten sposób wybuch jądrowy.

Wprawdzie znaleziono kilka śladów, ale żaden z nich nie został skutecznie dowiedziony, by mogły wyjaśnić tunguską zagadkę. W roku 1991, dwóch włoskich naukowców wykazali obecność mikroskopijnych cząstek pierwiastków chemicznych typowych dla kamiennych meteorytów w resztkach spalonych drzew. Jewgienij Dymitriew zaś znalazł szklane włókna ze stopionej materii, która jest typowa dla eksplodującej komety. Znalazł je w mrowiskach, gdzie je przywlekły mrówki.

Wydarzenie to obrosło zagadkowymi, alternatywnymi i spekulacyjnymi hipotezami. Niektóre z nich mówiły o nadzwyczajnych manewrach tego ciała w czasie lotu. Jednak jest widoczne, że większość relacji nie jest zbieżna ze sobą, a zatem prawdo musi być gdzieś indziej. Spekulowało się o katastrofie jakiegoś statku kosmicznego, spotkania Ziemi z antymaterią, czarną dziurą czy słonecznym plazmoidem. Jedna z hipotez mówi o ziemskim powodzie wybuchu – mogło dojść do wybuchu ogromnej ilości gazu ziemnego. Ustalenia uczonych są jednak zupełnie z nimi niezgodne i niekompatybilne. Dla różnych uczonych badań mogło tam chodzić o meteoryt, planetoidę, mała kometę, fragment jądra komety 2P/Encke czy chondryt[4].  I chociaż pomiędzy uczonymi panuje zgoda co do stwierdzenia, że chodziło o małą asteroidę, to Katastrofa Tunguska nadal pozostaje zagadką.

 


Moje 3 grosze

 

Analizując dostępne mi informacje na temat Katastrofy Tunguskiej i innych dziwnych katastrof tego typu na naszej planecie w różnych czasach i miejscach – że wspomnę tutaj zagładę Sodomy i Gomory w Izraelu, Mohenjo Daro w Pakistanie i inne miasta na pustyni Thar, oraz inne miasta w Ameryce Pd. i Irlandii zrujnowane przez potężne eksplozje porównywalne z wybuchami atomowymi, a które opisałem w ostatnim „Nieznanym Świecie”.

Twierdzi się, że te miasta zostały zrujnowane przez wybuchy atomowe o mocy kilku do kilkudziesięciu kt TNT. Od razu powstaje pytanie: a przez kogo? Kto kilka tysięcy lat temu dysponował energią jądrową w formie głowic nuklearnych czy nawet termonuklearnych? I tu zaczynają się schody, bo nie wiemy, kto mógł dysponować czymś takim. Mówi się o Atlantydach czy Aghartyjczykach, ale to raczej jest pobożnym życzeniem… Kosmici? Ale dlaczego mieliby używać tak potężnej broni w stosunku do prymitywnych mieszkańców Ziemi? Przecież to byłoby strzelaniem z armaty do wróbli. Hipoteza atomowych wojen w Starożytności ma pewien, ale tylko pewien, sens pod warunkiem, że wskażemy stronę konfliktu używającej głowic A, D czy H oraz N…

Tymczasem nikt nie wziął pod uwagę tego, że nad takimi miastami mogło dojść do napowietrznego wybuchu paliwowo-powietrznego (termobarycznego) jakiegoś ciała kosmicznego w rodzaju małej komety. Kometa taka, a właściwie jej głowa, składająca się z luźnych kamieni spojonych lodem wodnym – H2O, metanowym – CH4, cyjanowym - CN i amoniakalnytm – NH4 po wtargnięciu w atmosferę Ziemi z prędkością kosmiczną zamienia się w bombę w rodzaju MOAB czy FOAB, ale o większej masie a co za tym idzie – większej mocy wybuchu i rażenia falą uderzeniową i termiczną. I to właśnie stało się nad Podkamienną Tunguską i Czelabińskiem. Oczywiście takich przypadków mogło być i zapewne było więcej, bowiem niemal ¾ Ziemi pokrywa Wszechocean… Po eksplozji w tajgę uderzyła nawała promieniowania termicznego, która spowodowała pożar, a potem fale uderzeniowe: balistyczna i poeksplozyjna. Resztę znamy – 2500 km² położonego lasu i ogromny pożar tajgi, tysiące zabitych zwierząt i wiele osób, które poniosły obrażenia.

Wybuch rozpylił kamienie stanowiące głowę komety na drobny pył, który powodował potem dziwne zjawiska świetlne w atmosferze jak po erupcji Krakatau czy Pinatubo…

I myślę, że to jest jakieś konkretne wyjaśnienie problemu.       

 

Źródło: https://g.cz/tunguska-zahada-vybuch-mimozemskeho-telesa-zpusobil-explozi-o-sile-dvou-tisic-atomovych-bomb-svrzenych-na-hirosimu/?utm_source=Facebook.com&utm_medium=Social-organic&utm_campaign=stopy&utm_content=kais&fbclid=IwAR0W_APKTL6DhS559VfRz35u9m0z49R46LvhzAfd5Cba03p8jI52jeCN_B8

Przekład z czeskiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz



[1] Moc bomby Little Boy wynosiła ok. 15-20 kt TNT.

[2] Car Bomba (RDS-220, AN602) była bombą wodorową, bombą H i jej moc wynosiła, wg różnych źródeł: 50-58 a nawet 62 Mt.

[3] A dokładniej o 07:17.11 KRAT czyli 00:17.11 GMT.

[4] Meteoryt zawierający ziarna minerałów (chondry). Chondryty dzielą się na chondryty zwyczajne, węgliste, enstatytowe, oliwinowo-bronzytowe i oliwinowo-hiperstenowe.