niedziela, 27 listopada 2022

Trójkąt Wielkich Jezior (2)

 


Poniższy przypadek jest związany z olbrzymim monolitem kamiennym o wadze setek ton, który… zniknął bez śladu! Jest to jedna z ciekawszych historii dotyczących omawianego akwenu.

Cała historia rozpoczęła się wiosną 1804 roku. Statek Lady Murray żeglował przez jezioro Ontario w kierunku Presqu’ile Bay znajdującej się na północnej stronie jeziora. Podróż odbywała się bez zakłóceń, dopóki statek nie zawinął do zatoki. Wtedy to jeden z marynarzy zauważył na powierzchni wody coś niezwykłego w jednym niewielkim miejscu fale zachowywały się dziwnie w porównaniu do powierzchni wody znajdującej się dookoła. Kapitan Charles Sellec rozkazał zatrzymać statek i wysłać łódź, po czym z kilkoma marynarzami popłynęli, aby zbadać to z bliższej odległości. Odkryli oni, że w tym miejscu znajduje się „skała” o długości 13 m, która znajduje się pod powierzchnią wody na głębokości ok. 1 m. gdy zmierzono głębokość dookoła stwierdzono, że boki „skały” ciągną się w dół do głębokości 100 m. Zdziwiło ich to, bowiem dotychczas sądzono, że woda w tym miejscu jest stosunkowo płytka. Kapitan polecił wykonać ponowne pomiary, które potwierdziły poprzednie ustalenia. Odkrycie to było tak niezwykłe, że gdy rozeszła się o tym wiadomość, natychmiast zaczęli przybywać na łodziach okoliczni mieszkańcy, aby popatrzeć na głębię i zmierzyć ją własnoręcznie.

Odkrycie to miało miejsce mniej więcej w tym samym czasie, gdy Indianin nazwiskiem Ogenicut został oskarżony o zabicie białego człowieka w małym osiedlu znajdującym się na północ od jeziora. Został on wtrącony do więzienia i postawiony przed sądem. Jednakże morderstwo było popełnione w innym miejscu i prawo wymagało, aby tam również odbyła się rozprawa sądowa. Wybrano tedy nowopowstałe miasto Newcastle. W związku z tą decyzją wydano zarządzenie, aby rządowy szkuner Speedy przewiózł sędziego wraz z urzędnikami i grupą dostojników do tego miasta.

Dowódca szkunera kapitan Richardson miał dziwne przeczucia odnośnie tej podróży i próbował przekonać urzędników, aby ja odłożyli. Odrzucili jednak tą propozycję, a wobec nieustępliwości Richardsona powiedzieli mu aby zszedł ze statku i pozwolił dowodzić nim kapitanowi Paxtonowi, co też się stało. Również pasażerowie zignorowali ostrzeżenia Richardsona i tłumnie zapełnili statek, a jedynym, który nie chciał jechać był Ogenicut, ale on akurat nie miał wyboru.

W nocy miał miejsce sztorm, a naoczni świadkowie twierdzili, że szalał on z wściekłością nie widzianą uprzednio na tym jeziorze. Widzieli oni również statek, który jakby przyciągany przez ogromny magnes kierował się prosto do miejsca, gdzie znajdował się monolit. Wkrótce znikł z pola widzenia i… nie znaleziono go już nigdy. Na pokładzie znajdowali się dostojnicy, zrozumiałe więc jest to, że rozpoczęto zakrojone na szeroką skalę akcję poszukiwawczą. Przebadano akwen dookoła monolitu – poszukujących czekała jednak niespodzianka. Nie było ani monolitu, ani 100-metrowej głębi. Dno było płytkie i piaszczyste.

 


Podobnie jak w Trójkącie Bermudzkim tak i na tym akwenie tajemnicze zdarzenia dotykały nie tylko statki, ale również i samoloty.

W 1966 roku doświadczony pilot leciał lekkim samolotem dobrze znaną sobie trasą wzdłuż południowego brzegu jeziora Erie, gdy nagle napotkał mgłę, która spowiła jego samolot i przerwała wszelki kontakt wzrokowy z dziemią. Pilot krzyczał do mikrofonu, do zdumionych kontrolerów lotu w Cleveland Air Traffic Central Center (OH), że nie wie co się stało i że znajduje się w korkociągu spada gwałtownie w dół. Połączenie radiowe zostało nagle przerwane, a jednocześnie echo samolotu zniknęło z ekranów radarowych. Mimo natychmiastowych poszukiwań nie znaleziono niczego.

8.XI.1977 roku, Tom Walker, pilot o 9-letnim doświadczeniu wystartował z Toronto Island Airport do Queen Sound znajdującego się w odległości 130 km na północ od jeziora Ontario. Nigdy nie przybył do celu. W dwa dni później znaleziono go leżącego na głównej autostradzie w zamieszkałym obszarze na przedmieściach Toronto, skąd został wzięty do miejscowego szpitala. Po wyleczeniu złamanej kostki i wielu innych obrażeń powiedział, że ostatnią rzeczą jaką pamięta było to, że wleciał w chmurę lub mgłę. Nie miał pojęcia, gdzie się znajduje ani nie mógł powiedzieć co się działo z jego samolotem.

Jesienią 1960 roku, dwa samoloty odrzutowe typu CF 100 należące do Kanadyjskich Sił Powietrznych przecinały niebo z duża prędkością w pobliżu północnego brzegu jeziora Ontario. Samolot znajdujący się z tyłu miał widok na samolot prowadzący aż do czasu, gdy znalazły się one wśród drobnych chmur. Nagle lecący na przedzie samolot znikł z nieba. Zdumiony tym pilot drugiego samolotu szybko przebadał niebo dookoła zarówno w górze jak i na dole. Samolotu nigdzie nie było. Zameldował o tym do bazy, skąd otrzymał potwierdzenie, że na ich ekranach radiolokatorów jest tylko jedno echo. Będąc przekonany, że jego koledze przydarzyła się jakaś awaria, zaczął kołować w powietrzu poszukując unoszącego się spadochronu lub dymu na dole. Nie znalazł nic. Jedynym śladem świadczącym o tym, że samolot był uprzednio na niebie była smuga kondensacyjna  po zaginionym odrzutowcu. Urywała się ona nagle w miejscu, gdzie samolot znikł. Zgodnie z raportem sporządzonym przez Canadian Air Forces, zaginiony samolot nr 18469 nie został nigdy odnaleziony na dnie jeziora Ontario, ani też w żadnym innym miejscu.

 


Znikające statki i samoloty to nie wszystko…

W lutym 1913 roku, w zachodniej części jeziora Ontario miało miejsce dziwne zjawisko, które obserwowali liczni mieszkańcy Toronto. Opisywali je jako dziwną nocną procesję świateł przecinających niebo z NW na SE. Przelot ten trwał 5 minut, a jego świadkami byli dwaj astronomowie, z których jeden oświadczył, że było to podobne do pociągu ekspresowego oświetlonego nocą. Następnego dnia znów zaobserwowano podobne zjawisko. Tym razem obiekty były widziane na jasnym tle nieba i były one ciemne. Przelatywały w grupach po trzy i po siedem, a ich kurs prowadził z NE na SW.

Nad regionem Wielkich Jezior istnieje jeszcze coś bardziej zagadkowego niż kule świetlne (BOL) widziane na niebie. Są świadkowie, którzy twierdzą, że widzieli przepływające dawne statki, które już nie istniały w czasie, kiedy miały miejsce obserwacje (statki-widma). Najbardziej godnym uwagi statkiem-widmem, który miał miejsce na jeziorze Ontario jest ten, który zdarzył się w 1910 roku, w porcie Etobicoce, o godzinie 01:30 w nocy. Załoga jednego ze statków wycieczkowych została zbudzona wyciem syren oznaczającym nieszczęście. Cała załoga wyskoczyła na pokład i zobaczyła na jeziorze statek parowy, którego okna kabin były oświetlone lampkami olejowymi. Syreny tego statku wydały cztery długie gwizdy oznajmujące, że statek znajduje się w niebezpieczeństwie. Niektórzy z członków załogi wycieczkowca spuścili łódź i ruszyli w kierunku parowca z zamiarem udzielenia im pomocy. Cały czas wyjąca syrena ponaglała ich. Zanim jednak dopłynęli do nich, statek zniknął! Dookoła łodzi powstawały fale, jakie tworzą się po przejściu statku uderzające o łódź, ale statku nie było!

I ostatni przykład wskazujący iż być może za te zdarzenia – lub przynajmniej ich część – odpowiedzialni są Kosmici…

Pewnego popołudnia w lecie 1972 roku, pewien człowiek z Buffalo, pragnący zachować anonimowość, wybrał się na ryby. Wziął swoją łódź i popłynął w kierunku wschodniej części jeziora Erie. W tym dniu ryby jednak nie brały i jedyną rzeczą zakłócającą spokojną powierzchnię wody był plusk haczyka z przynętą. Wtem, nagle i niespodziewanie, z wody wyleciał srebrzysty obiekt w kształcie dysku i poszybował w górę nieba z taką siłą, że fale wody zalały prawie całą łódź wędkarza. Obiekt miał ok 10-11 m średnicy i wyprysnął z wody w odległości ok. 90 m od łodzi…  


 Źródło – „Sfinks” nr 7/1991, ss.16-17

  

 

piątek, 25 listopada 2022

Trójkąt Wielkich Jezior (1)

 


Elżbieta Boroń vel Bronisław Rzepecki

 

Zapewne wszyscy interesujący się tajemnicą Trójkąta Bermudzkiego wiedzą, że nie jest to jedyny obszar na kuli ziemskiej, gdzie zdarzają się tajemnicze zaginięcia statków, samolotów i ludzi. Takich miejsc na Ziemi jest więcej. Trójkąt Bermudzki jest z nich wszystkich najbardziej znany, nie znaczy jednak, że właśnie w nim maja miejsce najbardziej zagadkowe incydenty. Według mnie o wiele bardziej zastanawiający jest „Trójkąt Wielkich Jezior”.

Niewiele osób zna niezwykłe przypadki, które zdarzyły się na tym terenie, co nie jest takie dziwne, gdyż istnieje bardzo mało literatury źródłowej na ten temat dostępnej w Polsce. Jedną z takich pozycji jest książka kanadyjskiego ufologa Hugha Cochrane’a pt. Brama do zapomnienia”. Poniżej przytaczam kilka przykładów zagadkowych zdarzeń zaczerpniętych właśnie z tej książki.

 

*

 

Z końcem bardzo zimnego miesiąca maja 1889 roku, wiele statków wyruszyło z portu Kingston znajdującego się we wschodniej części jeziora Ontario, w celu poszukiwania zaginionego statku Bavaria, który nie dotarł do portu. Jego nieobecność wywołała niepokój wśród właścicieli statku oraz rodzin załogi. Istniały istotne przyczyny tego niepokoju, gdyż jezioro Ontario posiada tajemniczą anomalię jaką jest tzw. Wir Marysbough.

Wir ten stanowi obszar wodny we wschodniej części jeziora, który ma długi rejestr dziwnych wypadków, w czasie których zaginęły liczne statki i ich załogi. Odnośnie różnorodności występujących tam wypadków, region ten przewyższa wszystko, co wydarzyło się w Trójkącie Bermudzkim, czy jakimkolwiek innym obszarze znajdującym się w innej części świata.

Biorąc to pod uwagę należy uznać za akt odwagi ze strony kapitana i załogi statku ratunkowego Armenia, że pożeglował prosto na te wody w poszukiwaniu zaginionej Bavarii.

Kiedy Armenia znajdowała się 9 mn od Main Duch Island leżącej wewnątrz tego tajemniczego akwenu, załoga statku ujrzała Bavarię osiadłą w pozycji prostopadłej (do brzegu) na małej, samotnej mieliźnie znanej jako Galloo Island. Kapitan wydał rozkaz zbliżenia się do osiadłego na mieliźnie statku. Gdy znaleźli się oni w zasięgu głosu, załoga Armenii zaczęła wznosić okrzyki, ale nie otrzymała żadnej odpowiedzi, nikt nie ukazał się na pokładzie odnalezionego statku. Kapitan i kilku marynarzy weszli na pokład Bavarii, lecz nie znaleziono najmniejszego śladu załogi. Wśród dokonanych na statku spostrzeżeń stwierdzono niewielką ilość wody w ładowni, ale nie stanowiło to żadnego zagrożenia w podróży. Po uwolnieniu statku z mielizny pożeglował on o własnych siłach do Kingston.

W kabinie kapitana znaleziono wszystkie jego dokumenty i skrzynię zawierającą znaczną sumę pieniędzy. W piecu kuchennym znajdował się świeżo upieczony chleb. Najdziwniejsze ze wszystkiego były leżące na pokładzie przedmioty, przy których dokonywano napraw. Odnosiło się wrażenie, że odłożono je nagle, jakby marynarz przerwał pracę z zamiarem rychłego powrotu, ale nie wiadomo z jakich powodów nie powrócił on już nigdy. Jedyną żyjącą istotą na statku był kanarek, który znajdował się w klatce w jednej z kabin.

W jasny, czerwcowy poranek 1900 roku, statek Picton zbliżał się do Wiru Marysbough, za nim płynęły dwa kolejne statki: Minnes i Acacia, które miały Pictona w zasięgu widzenia, i nagle załogi tych statków zauważyły, że w jednej minucie Picton znajdował się w pewnym miejscu, a w następnej znikł! Zgodnie z zeznaniami świadków nastąpiło to nagle. Mimo przeprowadzonych natychmiast poszukiwań nie odnaleziono ani wraku ani ludzi. Kilkanaście dni później, koło portu Sacket Harbor, pewien rybak zauważył pływającą butelkę, wewnątrz niej znajdowała się kartka od Jacka Sidney’a – kapitana statku Picton. Butelka była mocno zakorkowana, a jej zatyczka była przymocowana drutem. Na kartce znajdował się tekst, że przywiązuje się on do swego syna mając nadzieję, że zostaną razem odnalezieni.

Wskazuje na to fakt, iż mimo że Picton znikł nagle, to jego kapitan żył jeszcze przez pewien czas po tym wydarzeniu. Musiał przecież mieć czas na znalezienie flaszki, napisanie i włożenie listu, wreszcie zakorkowanie jej i obwiązanie drutem. Musiał także znaleźć kawałek liny i związać się nią ze swoim synem. Pisemna informacja sugeruje, że kapitan wiedział o zbliżającej się śmierci. Można więc przypuścić, że znalazł się on we wrogim środowisku, z którego nie widział możliwości wyjścia…



Jesienią 1915 roku, holownik SS F.C. Barnes wracał do Kingston , a jego droga prowadziła przez część Wiru Marysbourgh. Świadkowie, którzy widzieli holownika płynącego wzdłuż północnego brzegu jeziora Ontario twierdzili, że posuwał się powoli i wszedł w chmurę czy mgłę, względnie parę wiszącą nisko nad wodą. „Chmura” ta wkrótce zniknęła, a holownika nie ujrzano już nigdy więcej.

Z początkiem grudnia 1942 roku, tankowiec SS Clevco holowany przez holownik SS Admiral za pomocą holu długiego na 30 m przez zachodnia część jeziora Erie. Pod wieczór widzialność pogorszyła się, a wkrótce załoga Clevco podniosła alarm, gdy stwierdziła, że lina holownicza nie przechodzi pod wodą w sposób normalny, lecz zahacza o dno jeziora. Kapitan Clevco nawiązał natychmiast kontakt z właścicielem holownika oraz amerykańską Strażą Przybrzeżną podając swoją pozycję.

Gdy kutry USCGC Ossipee i USCGC Crocus przybyły na wskazane miejsce niczego nie znalazły. Wkrótce do poszukiwań włączył się samolot, który rozszerzył obszar poszukiwań i odnalazł Clevco w odległości 16 mn od miejsca podanego przez kapitana tankowca. Zaczęła się jednak gęsta śnieżyca i statek znikł z pola widzenia pilota. Na pokładzie Crocusa wybuchł tajemniczy pożar, a załoga znalazła się pod kontrolą sił, które spowodowały uszkodzenia i zmusiły załogę do powrotu do bazy. Na Ossipee przestała nagle działać busola żyroskopowa i kuter został otoczony białą mgłą. Zawaliło się stalowe sklepienia w głównej kabinie. Członkowie załogi zaczęli nagle chorować i nie byli w stanie pełnić swych obowiązków. Zaprzestano więc poszukiwań i kuter także powrócił do portu. Po SS Clevco zaginął wszelki ślad…


CDN.

czwartek, 24 listopada 2022

Zestrzelenie MH017: jeszcze jedna hipoteza

 


Niedawno sąd w Hadze wydał wyrok, który za zestrzelenie malezyjskiego samolotu pasażerskiego obwinia Rosję. Według tego trybunału, Rosjanie rozmyślnie zrąbali malezyjskiego Boeinga 777 przy pomocy rakiety ziemia – powietrze BUK. Przypomina to zestrzelenie koreańskiego Boeinga 747 nad Sachalinem w dniu 31.VIII/1.IX.1983 roku. Powodem było naruszenie przestrzeni powietrznej ZSRR i skoordynowana przez CIA akcja szpiegowska wymierzona w radziecki system OPLot. W przypadku MH017 chodziło o celowe zestrzelenie bezbronnego cywilnego samolotu przez rosyjskich separatystów albo WOPK Rosji. Powód oczywisty – zrzucić odium winy na Rosję i nałożyć sankcje. Typowo reaganowska polityka, która poskutkowała w stosunku do Polski… Pisałem o tym wraz z mgr inż. Stanisławem Bednarzem w książce „Tajemnice katastrof lotniczych” (Jordanów, 2018), bo wiele rzeczy wydało mi się podejrzanych. I jak się okazuje, nie tylko my tak myślimy. Oto przekład artykułu zamieszczonego na stronie internetowej Czeskiej Telewizji  24 h, który mówi o tym wprost:

 

Václav Danda przedstawia nowe tajne fakty: niemiecki pilot i śledczy: malezyjski Boeing 777 nr rej. 9M-MRD z lotu MH017 został zestrzelony przez ukraiński myśliwiec w dniu 17.VII.2014 roku. Przez pomyłkę. Prawdziwym celem była maszyna z Putinem. Kreml o tym wie. Dlaczego milczał? Dlaczego nawet Stany Zjednoczone nie dostarczyły wymaganych dowodów? I dlaczego „wyrok” przyszedł właśnie z Hagi?

Václav Danda przedstawia tajne fakty dotyczące politycznego „wyroku” w sprawie lotu MH017 zestrzelonego przez kijowski reżim, typowej operacji pod fałszywą flagą, pretekstem Zachodu do rozpoczęcia antyrosyjskiej histerii wojennej, która nadal się nasila – a wyrok „sądu” jest tylko jego częścią

Mogli Państwo zwrócić uwagę na oświadczenie opublikowane kilka dni temu przez sąd w Hadze w Holandii w sprawie lotu MH017. Jako jedynych winnych wskazano Rosję i niektórych dowódców milicji DLR. Nic więc dziwnego, że jeden z niemieckich śledczych (i nie tylko on) uznał wyrok za „celowy”.

Co więcej, znamienne jest, że sąd przez wiele lat milczał. Po prostu czekał na „właściwy” moment, kiedy antyrosyjska histeryczna kampania osiągnie taki poziom, że nikt nie będzie się nią obiektywnie zajmował. Można powiedzieć, że wyrok jest w stylu „wilk zjadł samego siebie, a koza pozostała cała”, może teraz spoczywać w pokoju.

 

Nie potrzeba dowodów?

 

Według zeznań jednego z uczestników śledztwa wszystko jednak wyglądało zupełnie inaczej niż od samego początku przedstawiano całe zdarzenie zachodniej opinii publicznej. Jednak nie wszyscy się temu poddali. Niech przemówi doświadczony niemiecki badacz wypadków lotniczych i pilot Peter Haisenko:

Sąd w Holandii skazał trzech Rosjan na dożywocie za rzekomy udział w zestrzeleniu MH-17. Taki wyrok nigdy nie powinien był zapaść, choćby dlatego, że dowody są co najmniej niekompletne. Stany Zjednoczone odmówiły dostarczenia swoich elektronicznych zapisów satelitarnych i innych dowodów wielokrotnie żądanych przez sąd. Ale nagle nie miało to znaczenia dla stwierdzenia o winie i karze. Po co dopiero teraz, kilka godzin po eksplozji ukraińskiej rakiety w Polsce, eskalować konflikt w podobny sposób – a nawet angażować w niego już całkiem otwarcie NATO?

Jest to wynikiem kompleksowej serii oszustw. W styczniu 2015 roku, pół roku po zestrzeleniu MH 17, otrzymałem zaproszenie od lokalnej policji kryminalnej do Amsterdamu. W spotkaniu wzięło udział trzech urzędników z Holandii i jeden z Australii. Przeanalizowaliśmy razem wszystkie znane fakty i zgodziliśmy się, że moja analiza tragedii była bezbłędna. Czterej oficerowie byli przekonani, że MH-17 został zestrzelony przez myśliwiec. Nie mieliśmy żadnych dowodów na to, że był ukraiński, ale wszystko na to wskazywało. Potem przyszło rozczarowanie.

 

Nawet jeśli są dowody, nie będziemy na nie patrzeć…

 

Poinformowano mnie, że holenderskim urzędnikom nie pozwolono opublikować tego wyniku. Oczywiście nie pozwolono im nawet zeznawać w sądzie. Najpóźniej w tym momencie zrozumiem, że prawda nie może wyjść na jaw.

Ale nie chodziło tylko o mnie. Potem był pan Resch. Otrzymał od anonimowego klienta 30 milionów euro na uzyskanie obiektywnych dowodów i zeznań w sprawie MH017. Ten uczciwy dżentelmen zebrał dużą ilość dowodów, a wynik jego poszukiwań był również jednoznaczny: to ukraiński myśliwiec zestrzelił MH017. Obszerny pakiet dowodów chciał przekazać zarówno niemieckiej policji kryminalnej, jak i holenderskiemu JIT, „Wspólnemu Zespołowi Dochodzeniowemu”.

Reakcja była co najmniej niezwykła. Zarówno władze niemieckie, jak i holenderskie odmówiły nawet obejrzenia tego materiału. I nie tylko to. Resch był zagrożony przez niemieckich urzędników. Przeszukali jego dom, otworzyli jego skrytkę depozytową w Szwajcarii i ukradli jego materiały. Oznacza to, że musiało zaistnieć orzeczenie sądu najwyższego. Czy to komuś przypomina Juliana Assange’a? Jak mówi przysłowie: Kto mówi prawdę, musi mieć szybkiego konia.

 

Skradziona „czarna skrzynka”

Latem 2019 roku zostałem zaproszony do Kuala Lumpur (Malezja) na sympozjum dotyczące śledztwa w sprawie zestrzelonego lotu MH017. Przypomnę, że krajowi najbardziej dotkniętemu tą zbrodnią terroryzmu lotniczego odmówiono udziału w śledztwie. To samo w sobie jest sprzeczne ze wszystkimi międzynarodowymi standardami i konwencjami dotyczącymi badania wypadków lotniczych.

Między innymi udało mi się porozmawiać z malezyjskim oficerem, który zabezpieczył rejestratory lotu, tzw. czarne skrzynki. Jego narracja była pełna przygód. Na miejscu pojawiło się co najmniej czterech amerykańskich agentów FBI, którzy kilkakrotnie próbowali uniemożliwić mu zdobycie tych kluczowych dowodów. A kiedy ich znalazł, próbowali ukraść mu magnetofony.

Jednak fakt, że w tym czasie na Ukrainie działali amerykańscy agenci FBI, jest już skandaliczny. Na szczęście ten malezyjski oficer podróżował z ośmioma kolegami i razem udało im się uchronić rejestratory przed kradzieżą ze strony władz USA. Ale wtedy zrobili coś, czego dzisiaj głęboko żałują. Przekazali rejestratory angielskim urzędnikom w Kijowie, zanim sami Malajowie mogli je przeczytać. Mówi się, że wtedy jeszcze wierzyli w uczciwość Anglików. Dziś już się nauczyli: Malezja nigdy nie odzyskała surowych danych z rejestratorów.

 

BUK? Wykluczone!

 

Konferencja przyniosła również jednoznaczny rezultat: MH017 nie mógł zostać zestrzelony ani rakietą BUK, ani żadną inną rakietą ziemia-powietrze. Boeing został zniszczony przez myśliwiec. Pokazałem też w swojej prezentacji na ten temat, że sama „wiadomość” JIT zawiera wszystko, co jest sprzeczne z jej własną wersją procesu. I dlaczego dziennikarze tego nie napisali? Nie chodzi tylko o zwykłą niską wiedzę scenarzystów, zwłaszcza jeśli chodzi o lotnictwo. Przede wszystkim jednak żaden z tych „dziennikarzy” nie był skłonny zaryzykować zwolnienia za artykuł sprzeczny z oficjalnie podyktowaną fałszywą narracją.

Dyskutowano jednak także o innych aspektach. Niektóre informacje pochodziły bezpośrednio od malezyjskiego wywiadu. I to był prawdziwy szok. Najwyraźniej zestrzelenie było w rzeczywistości wymierzone w rządowy odrzutowiec z prezydentem Putinem, który znajdował się w tym samym czasie nieco dalej na północ (na trasie z Brazylii do Moskwy). Oznacza to, że zestrzelenie MH017 było „wypadkiem”. Pilot zestrzelił niewłaściwy samolot. Celem było zestrzelenie samolotu z prezydentem Rosji.

Ale dlaczego nawet Moskwa, która znała całą prawdę, tak niechętnie zareagowała w odpowiedni sposób?

 

Rosja nie była gotowa

 

Przede wszystkim: dzięki tej pomyłce Władimir Putin wciąż żyje. Ale przede wszystkim, gdyby obywatelom powiedziano całą prawdę, stałoby się to dla Kremla trudnym problemem wewnętrznym. Jak miałby wytłumaczyć, że powstrzymuje się od odwetu na post-przewrotowej władzy w Kijowie, mimo jej próby zamachu na rosyjskiego prezydenta?

Problem polegał na tym, że Rosja nie była jeszcze gotowa do przeprowadzenia represyjnych działań odwetowych – i zaryzykowania wojny. Zachód też o tym wiedział i bez żadnego dochodzenia natychmiast obwinił Rosję. Nie mieli nawet magnetofonu w ręku, a mimo to ogłosili, że za wszystkim stoi Putin – mimo że to on sam był prawdziwym celem prowokacji, która, gdyby się powiodła, wywołałaby wojnę.

W rzeczywistości Zachód już wtedy wypowiedział wojnę Rosji, oczywiście bez konkretnego wypowiedzenia wojny. Na Rosję nałożono bezprecedensowe sankcje z wyraźnym stwierdzeniem, że celem tych sankcji jest obalenie rządu na Kremlu. Podobnie jak nasza przekwalifikowana minister spraw zagranicznych, nigdy nie męczy się wyjaśnianiem. W tym sensie zupełnie niemożliwe jest uczciwe wyjaśnienie zestrzelenia MH017. Wystarczy porównać obecne reakcje na ostrzał Polski przez kijowską juntę.

 

Kijów i zachodnie kłamstwa

 

Proces w Holandii utknął wtedy na długi czas. Nie mógł kontynuować głównie dlatego, że Stany Zjednoczone odmówiły przedstawienia „dowodów”. Dane radarowe i satelitarne wymagane przez holenderski sąd. A większość z tych, które miał, była fałszywa. Dlaczego więc w końcu kilka dni temu ogłosił werdykt?

Z jednej strony: Wyrok ten nie ma skutków prawnych. Nikt nie zostanie ukarany. Ale teraz było to politycznie konieczne. Prawda o MH017 wisi jak miecz Damoklesa nad „ukraińskim kłamstwem” Zachodu. Wyobraźmy sobie, że sąd stwierdziłby prawdę uczciwym, sprawiedliwym osądem. Czy Zachód powinien przeprosić Rosję – i naprawić ekonomiczne konsekwencje wszystkich nałożonych sankcji? I jakie konsekwencje miałoby to dla obecnej sytuacji?

Zestrzelenie MH017 jest jednym z wielu kłamstw, których USA używają, aby usprawiedliwić swoją niszczycielską agresywną wojnę. Jednak to nie działało z MH017. Przede wszystkim za sprytnie wyważoną reakcję Putina i Kremla. Niewykluczone, że przyczyniła się do tego moja analiza, która została przetłumaczona na kilka języków.

Nawet w samej Malezji tylko niewielka mniejszość wierzy w rakietowe kłamstwo o BUK rzekomo wystrzelonym przez rosyjskich rebeliantów z Doniecka. Redaktorzy Bayrischer Rundfunk powiedzieli mi również, że uważają moją wersję za najbardziej prawdopodobną, ale nie wolno im podawać ich opinii publicznej. Więc teraz, kiedy USA wreszcie udało się rozpocząć otwartą wojnę z Rosją, chcą zamieść tę otwartą sprawę pod dywan „wyrokiem” w sprawie MH017. Zbudowali fortecę orzeczenia sądowego wokół kłamstwa.

Ten werdykt jest werdyktem politycznym, propagandowym. Potworny proces, który nie mógł być lepiej zmanipulowany nawet za Stalina.

 

Dowód? W sądzie?

 

Kto potrzebuje czegoś takiego, gdy chodzi tylko o wywołanie kolejnej fali podżegającej do wojny propagandy przeciwko Rosji?

 

Moje 3 grosze

 

Tyle bracia-Czesi. No i teraz w trym kontekście wszystko staje się zrozumiałe. Przede wszystkim to, że tuż po zestrzeleniu MH017 od razu obwiniono Rosję i od razu znalazły się „dowody”! – m.in. film zrobiony „przypadkowo” przez jakiegoś chłopa, na którym widzimy wyrzutnię pocisków plot. BUK bez jednej rakiety. Poza tym jest co najmniej podejrzaną rzeczą, że mimo zakazu lotów nad Ukrainą, MH017 dostał zezwolenie na lot nad strefą walk w DRL. Dziwne, nieprawdaż?

Kolejne pytanie: co na Ukrainie robiło FBI? Dziwne, prawda? No chyba że wraz z ekipą amerykańskiej NTSC przybyła ekipa śledcza FBI, której zadaniem było zbieranie dowodów na zestrzelenie Boeinga 777, no i przy okazji sprzątanie niewygodnych dowodów. To by się zgadzało.

OK., i wszystko by grało, gdyby nie sprawa wciąż pozostającego w Rosji wraka polskiegoTu-154M. Czego boją się Rosjanie? – że potwierdzi się hipoteza zamachu? A może chodzi jeszcze o coś, o czym nie mamy pojęcia?

Sprawa upadku rosyjskiej rakiety czy antyrakiety na terytorium Polski. Skoro wszystko było OK., to dlaczego Polacy o całej sprawie dowiedzieli się z obcych mediów? Dlaczego podano komunikat o tym wydarzeniu ponad 12 godzin post factum!? To tylko przykład na to, jak bardzo gmatwa się sprawy katastrof lotniczych czy incydentów typu friendly fire jak w przypadku Przewodowa.  

Takich pytań jest jeszcze więcej dlatego uważam, że sprawa ta – w najlepszym przypadku – nie została wyjaśniona, bo ją zmanipulowano zgodnie z zasadą everybody lies – celowo, bezczelnie, wrednie, na zimno. I wszystko na ten temat. 


 Od Czytelników

 

DINTOJRA W HOLANDII

Holenderska dintojra. Cytuję news portalu Interia: "W sądzie w Amsterdamie ogłoszono wyrok w sprawie zestrzelenia nad wschodnią Ukrainą w 2014 r. samolotu linii Malaysia Airlines. Holenderski sąd potwierdził, że maszynę zestrzelono rakietą wyprodukowaną w Rosji. Ponadto uznał, że to Federacja Rosyjska kontrolowała wówczas separatystów - podaje Reuters" Nazywanie sądem kryminalistów wyznaczonych przez jankeski syndykat zbrodni na sędziów to ponura paranoja. Idiotyzm holenderskich kryminalistów cieszy. Informuję wszystkich normalnych ludzi  50% światowego rynku broni jest wyprodukowanych przez USA, pytam holenderskich kryminalistów za jaka ilość ofiar odpowiada  USA. Władze USA kontrolują obywateli USA , za jaka ilość ofiar na terenie USA odpowiadaj a władze USA, które nie tylko kontrolują obywateli, ale mają realny wpływ na zbyt broni! Holandia sprzedaje broń obcym krajom, czy rząd Holandii- zdaniem sadowych  kryminalistów,  jest winny zbrodniom popełnionym z użyciem bron i holenderskiej? Jak widać holenderska kurwa niczym, się nie różni od  kurew z NATO i UE. Wydanie takiego wyroku czyni z każdego sądu kloaczny wymiar niesprawiedliwości. Przy okazji, USA ma film z momentu zestrzelenia i odmawia ujawnienia tego filmu. Samolot strącił ukraiński myśliwiec. Ponad wszelką wątpliwość rakiety z wyrzutni Buk osiągają wysokość do 5 tysięcy metrów, samolot został strącony na wysokości  8 tysięcy metrów, co jeszcze dodać? 17.11.2022 (W.P.)


Źródło - https://cz24.news/vaclav-danda-prinasi-nova-utajovana-fakta-nemecky-pilot-a-vysetrovatel-mh-17-sestrelila-ukrajinska-stihacka-omylem-skutecnym-tercem-byl-stroj-s-putinem-kreml-to-vi-proc-mlcel-proc-ani-usa-nedod/

Przekład z czeskiego - ©R.K.F. Sas - Leśniakiewicz

wtorek, 22 listopada 2022

Uczeni z NASA są pewni, że Obcy odwiedzają Ziemię

 


Astronom z NASA twierdzi, że kosmici prawdopodobnie już odwiedzili Ziemię, ale po prostu o tym nie wiemy, bo wokół UFO jest za dużo szumu. I w ogóle szukamy kosmitów we Wszechświecie, a nie na Ziemi.

Badacz NASA Silvano Colombano, biofizyk z New York University, opublikował artykuł na temat nowych założeń dotyczących poszukiwania życia pozaziemskiego w ramach projektu SETI.

Badacz stwierdził, że kosmici już odwiedzili Ziemię, chociaż w rzeczywistości naukowiec dopuszcza tylko taką możliwość. A sama istota jego pracy polega na myśleniu o tym, jak zmienić nasze podejście do poszukiwania cywilizacji pozaziemskich.

W rzeczywistości Colombano oferuje nową analizę słynnego paradoksu Fermiego – hipotezy, która mówi, że jeśli we Wszechświecie istnieją obce cywilizacje, to dlaczego nie widzimy śladów ich działalności?

Podchodzi jednak do tej kwestii dość radykalnie.

- Kosmici mogą być wszędzie - mówi Colombano - ponieważ Wszechświat jest nieskończony. Tylko w ramach projektu Kepler naukowcy odkryli ponad 3800 egzoplanet.

W niektórych przypadkach mówimy o systemach planetarnych, które mają ponad 11 miliardów lat. Co więcej, wiek Układu Słonecznego wynosi zaledwie 4,5 miliarda lat.

Oznacza to, że niektóre ze znalezionych egzoplanet są o 6 miliardów lat starsze od naszej rodzimej planety.

Colombano twierdzi, że świadomość tego faktu może zasadniczo zmienić nasze podejście do poszukiwań życia pozaziemskiego. W rzeczywistości Colombano zwraca uwagę na fakt, że technologia na Ziemi rozwija się w tak szybkim tempie, że nie jesteśmy w stanie przewidzieć, co stanie się z naszą cywilizacją w ciągu najbliższych kilkuset lat, nie mówiąc już o co najmniej 6 milionach lat.

Innymi słowy mówiąc, Kosmici mogą osiągnąć tak niesamowitą ścieżkę postępu technologicznego, o której możemy po prostu nie mieć pojęcia tylko dlatego, że jesteśmy na zbyt prymitywnym poziomie rozwoju.

 

Nasze błędne przekonania na temat Kosmitów

 

Opierając się na tej logice, Colombano proponuje bezwzględne zakwestionowanie czterech założeń, które najczęściej przyjmuje się za podstawę poszukiwań życia pozaziemskiego.

 

1. Czy loty międzygwiezdne są niemożliwe?

 

Na współczesnym poziomie zrozumienia fizyki i wszechświata jesteśmy absolutnie pewni, że nic nie może poruszać się szybciej niż prędkość światła.

Ale głupotą jest zakładać, że przez miliardy lat ewolucji hipotetyczna obca cywilizacja nie może otworzyć drogi do szybszego poruszania się w przestrzeni lub w czasie.

 

2. Radio – główny sposób komunikacji we Wszechświecie

 

Projekt SETI polega na poszukiwaniu fal radiowych. A większość naszych hipotez dotyczących poszukiwania kosmitów jest w jakiś sposób związana z sygnałami radiowymi. Ich brak dla wielu jest dowodem na brak cywilizacji pozaziemskich.

Ale co, jeśli kosmici tak bardzo wyprzedzają nas w rozwoju, że używają innych sposobów komunikacji, które wciąż są nam nieznane? Być może nauczyli się transmitować sygnały radiowe, które uważamy za zwykły „szum”.

 

3. Życie musi opierać się na węglu

 

Życie na Ziemi opiera się na cząsteczkach, w tworzeniu których kluczową rolę odgrywa węgiel. A we współczesnej nauce jakoś domyślnie przyjmuje się, że właśnie w ten sposób powinno powstać życie na innych planetach.

Jednak gdzieś we wszechświecie krzem może pełnić rolę węgla. I gdzieś, węglowe formy życia ewoluują i przekształcają się w coś innego. W obu przypadkach zmieniają się parametry, co powinno odpowiadać potencjalnym siedliskom tych cywilizacji.

Nie trzeba szukać planet podobnych do Ziemi, podsumowuje Colombano. Co więcej, stworzenia będące owocem ewolucji niewęglowych form życia mogą znacznie różnić się od nas kształtem, rozmiarem, długością życia itp. To z kolei może oznaczać inne zdolności przystosowawcze do lotów międzygwiezdnych, przebywania w kosmosie itp.

 

4. Jeszcze nikt do nas nie przyleciał

 

Colombano uważa, że ​​nie można powiedzieć, że Kosmici jeszcze nie przybyli na Ziemię. Istnieje zbyt wiele fałszywych i oczywiście prowokacyjnych stwierdzeń, teorii spiskowych itp. na temat ich przybycia na Ziemię. Niemniej jednak jest przekonany, że wszyscy badacze powinni znaleźć sygnały Ich pobytu tutaj.

 


Jak więc znaleźć Kosmitów?

Colombano wierzy, że dokonawszy takiej zmiany w naszej świadomości, możemy rozpocząć skuteczniejsze poszukiwania życia pozaziemskiego. Aby to zrobić, nie należy bać się fizyki spekulatywnej, choć nadal powinna ona opierać się na teoriach i dowodach, uważa naukowiec.

W szczególności konieczne jest odważne rozważanie teorii dotyczących czasoprzestrzeni i energii. Odważniej należy też prognozować tworzenie sztucznej inteligencji i możliwości łączenia biologicznych form życia z maszynami.

Colombano proponuje również być bardziej uważnym na doniesienia o różnych rodzajach UFO i nie odrzucać ich na ślepo.

 

I co dalej?

 

Idee przedstawione w pracy Colombano stawiają nowe pytania. Jeśli Kosmici są niezwykle zaawansowani technologicznie, to czy nasze poszukiwania mają w ogóle sens?

Czy ma sens szukanie sygnałów z obcej cywilizacji, skoro mogą to być komunikaty na zupełnie innym poziomie?

Być może głównym wnioskiem z pracy Colombano powinna być chęć powstrzymania napadu złości wokół poszukiwań Kosmitów w ogóle. Warto skupić się na rozwoju własnych technologii i bardziej myśleć o przyszłości Ludzkości.

W tym temacie pisze także Seth Shostak. Czy Ziemię  odwiedzają Kosmici ? Wielu ludzi tak myśli, choć niewielu z nich to naukowcy. Profesjonalnych badaczy nie da się łatwo przekonać zeznaniami naocznych świadków, niewyraźnymi zdjęciami lub twierdzeniami, że  dowody na istnienie wędrownych Kosmitów zostały ukryte przez paranoiczny rząd.

Mówiąc bardziej zwięźle, środowisko akademickie nie pokłada zbytniej wiary w nieustannych twierdzeniach, że niektóre z tysięcy obserwowanych co roku UFO to w rzeczywistości  statki Obcych. Ale co najmniej jeden naukowiec niedawno zasugerował, że tłum niosący notatniki powinien być nieco mniej pewny.

Tym naukowcem jest Silvano Colombano, ekspert komputerowy i robotyk w NASA Ames Research Center w sercu Doliny Krzemowej. Był prelegentem na konferencji dotyczącej nowych podejść w poszukiwaniu inteligencji pozaziemskiej (SETI), która odbyła się na początku tego roku w Instytucie SETI w Mountain View w Kalifornii. Colombano mówi, że sceptyczne nastawienie większości badaczy może być zbyt ograniczone. Mogli wylać dziecko z kąpielą.

Przytoczył następujący przykład: jeśli podejdziesz do swojego ulubionego profesora astronomii i zobaczysz, co ma do powiedzenia na temat międzygwiezdnej rakiety, są szanse, że przewróci oczami. Energia potrzebna do  przyspieszenia statku kosmicznego wielkości Enterprise do prędkości zbliżonej do prędkości światła  jest większa, niż można wycisnąć z całego pozostałego paliwa kopalnego na Ziemi. Szybka podróż między gwiazdami jest niezwykle trudna (lub niemożliwa), powie. Zapomnij więc o małych szarych facetach pilotujących spodki w naszej przestrzeni powietrznej. Ich rodzinna planeta, gdziekolwiek się znajduje, jest po prostu zbyt daleko.

Ale jest tu pewne założenie, jak zauważył Colombano. Mianowicie, że Kosmici są biologiczni i wymagają szybkiego tranzytu między systemami gwiezdnymi, aby zapobiec śmierci po drodze. W końcu ten mały problem był motywem (fikcyjnego)  napędu warp w „Star Trek” .

Jest jednak na to rada: pozbądź się inteligencji, która umiera. Każdy, kto nie jest totalnym troglodytą, wie, że nadchodzi  sztuczna inteligencja. Możliwe, że pod koniec tego stulecia najmądrzejszą rzeczą na Ziemi będzie maszyna. Ponieważ większość systemów gwiezdnych jest o miliardy lat starsza od naszego, możesz być pewien, że wszyscy sprytni mieszkańcy dawno temu zdegradowali biologiczne mózgi do podręczników historii i są domami bardzo inteligentnego i prawdopodobnie bardzo kompaktowego, myślącego sprzętu.

Jak mówi Colombano w nowym artykule: „Biorąc pod uwagę dość powszechną obecność elementów, które mogą być zaangażowane w powstanie życia… rozsądne jest założenie, że życie „takie, jakie znamy” było przynajmniej wspólnym punktem wyjścia, ale  nasza forma życia i inteligencji może być tylko małym pierwszym krokiem  w ciągłej ewolucji, która może równie dobrze wytworzyć formy inteligencji, które są znacznie lepsze od naszych i nie są już oparte na węglowych „maszynach”.

Cóż, oczywistą zaletą maszyn niewęglowych jest to, że nie trzeba ich przeklinać krótką żywotnością (i to pomimo doświadczenia, które mogłeś mieć ze swoim laptopem). Naprawdę zaawansowane urządzenia mogą być samonaprawiające się. W związku z tym mogą pokonywać duże odległości po prostu dlatego, że nie spieszy im się do celu.

Ma to głębokie konsekwencje. Ziemia krąży wokół Słońca od ponad 4 miliardów lat. Nawet przy skromnej prędkości rakiety NASA to więcej niż wystarczająco czasu, aby dostać się na naszą planetę z dowolnego miejsca w  Galaktyce Drogi Mlecznej . Jeśli pasażerowie nie mają nic przeciwko spędzeniu miliardów lat na środkowym siedzeniu, mogą to zrobić. Kompaktowe maszyny nie zajmowałyby dużo miejsca i nie jęczały przy długim czasie transportu.

Więc, co powinniśmy podsumować? Najwyraźniej możliwe jest, że  jakaś obca inteligencja  postanowiła przybyć do naszego Układu Słonecznego i skreślić Ziemię z listy życzeń. Takie postępowanie nie narusza fizyki. Mogło się to zdarzyć 100 milionów lat temu lub miliard lat temu, a my byśmy o tym nie wiedzieli.

Ale dla wielu ludzi bardziej pociągającą myślą jest to, że jesteśmy teraz odwiedzani. Oczywiście naukowiec rozważyłby taką sugestię jako interesującą tylko wtedy, gdyby można ją było potwierdzić obserwacją. Błyskotliwe pomysły są fajne, ale dowody rządzą.

Tak więc Colombano sugeruje zastosowanie potężnych komputerów do znalezienia takich dowodów wśród wielu tysięcy obserwacji UFO. Może we wszystkich tych raportach jest samorodek złota. Jak zauważa Colombano, jeśli jest coś do odkrycia, nie znajdziemy tego, jeśli nie będziemy szukać.


 

Moje 3 grosze

 

Dr Colombano ma absolutną rację twierdząc, że jak nie będziemy szukać, to nie znajdziemy. Poza tym jest oczywiste, że my jesteśmy dziećmi Wszechświata – jego noworodkami i to, co wysyłamy w Kosmos to jest taki pierwszy krzyk niemowlęcia.

Po drugie – eksploracja Kosmosu przy pomocy robotów ma większy sens niż wysyłanie ludzi na pewną śmierć w Kosmosie. Pisał o tym w swych opowiadaniach, powieściach i esejach Stanisław Lem, pisałem ja, bo uważam, że roboty mogą więcej niż żywi ludzie. To jest tak oczywiste jak 2 + 2 jest 4. Oczywiście niesie to za sobą pewne zagrożenia i ograniczenia, ale są one minimalne – jak jeden robot zostanie uszkodzony czy zniszczony – możemy wysłać drugiego, trzeciego, n-tego… Poza tym można takiego robota odzyskać i naprawić, i będzie on pracował nadal. To roboty utorują nam drogę do innych planet, tak jak robią to wszelkie sondy kosmiczne i planetarne, impaktory, orbitery, łaziki…

A my? A my na razie zagospodarujmy Księżyc i zróbmy z niego bazę do lotów na inne planety Układu Słonecznego. Skupmy się na tym, co jest dla nas możliwe technicznie i szukajmy nowych technologii i napędów. Taki powinien być nasz plan minimum na XXI wiek.

 

Źródła:

·        https://www.pedestrian.tv/news/nasa-ufos-white-paper/

·        https://www.seti.org/nasa-scientist-says-space-alien-search-should-be-more-aggressive

Przekład z angielskiego - ©R.K.F. Sas – Leśniakiewicz

 

 

 

poniedziałek, 21 listopada 2022

Wołanie na Mlecznej Drodze?

 

Obraz ten ilustruje Mleczną Drogę taką, jaką widzimy z Ziemi, zaś gwiazda zaznacza lokalizację tego nieznanego obiektu. Obiekt ten emituje radiosygnały co każde 18 minut, co pozostaje nadal tajemnicą.

 

Ashley Strickland

 

Podczas mapowania fal radiowych we wszechświecie astronomowie natknęli się na obiekt niebieski emitujący gigantyczne wybuchy energii – i nie przypomina to niczego, co kiedykolwiek widzieli.

Obracający się obiekt kosmiczny, zauważony w marcu 2018 r., emitował promieniowanie trzy razy na godzinę. W tych momentach stał się najjaśniejszym źródłem fal radiowych widocznym z Ziemi, działając jak niebiańska latarnia morska.

Astronomowie uważają, że może to być pozostałość po zapadniętej gwieździe, gęstej gwiazdy neutronowej lub martwego białego karła, z silnym polem magnetycznym – lub może to być coś zupełnie innego.

- Obiekt ten pojawiał się i znikał w ciągu kilku godzin podczas naszych obserwacji – powiedziała w oświadczeniu główna autorka badań Natasha Hurley-Walker, astrofizyk z katedry Curtin University w Międzynarodowym Centrum Badań Radioastronomicznych. - To było zupełnie nieoczekiwane. Dla astronoma było to trochę przerażające, ponieważ na niebie nie ma niczego, co by to robiło. I jest naprawdę blisko nas – około 4000 lat świetlnych stąd. Jest na naszym galaktycznym podwórku.

Doktorant Uniwersytetu Curtin, Tyrone O’Doherty, dokonał niezwykłego odkrycia, używając teleskopu Murchison Widefield Array na odludziu zachodniej Australii.

- To ekscytujące, że źródło, które zidentyfikowałem w zeszłym roku, okazało się tak osobliwym obiektem – powiedział O’Doherty w oświadczeniu. - Szerokie pole widzenia i wyjątkowa czułość MWA są idealne do przeglądu całego nieba i wykrywania nieoczekiwanych rzeczy.

Co pozostaje po śmierci masywnych gwiazd

 

Rozbłyskujące obiekty kosmiczne, które wydają się włączać i wyłączać, nazywane są stanami nieustalonymi.

To zdjęcie pokazuje nowy widok Drogi Mlecznej z Murchison Widefield Array, z najniższymi częstotliwościami na czerwono, średnimi na zielono i najwyższymi na niebiesko. Ikona gwiazdki pokazuje pozycję tajemniczego, powtarzającego się stanu przejściowego.

- Podczas badania stanów przejściowych obserwujesz śmierć masywnej gwiazdy lub aktywność pozostawionych przez nią pozostałości – powiedziała współautorka badań Gemma Anderson, astrofizyk ICRAR-Curtin w oświadczeniu. – „Powolne stany przejściowe” – takie jak supernowe – mogą pojawiać się w ciągu kilku dni i znikać po kilku miesiącach. „Szybkie stany przejściowe” – takie jak rodzaj gwiazdy neutronowej zwanej pulsarem – błyskają i gasną w ciągu milisekund lub sekund.

Jednak ten nowy, niewiarygodnie jasny obiekt włączał się tylko na około minutę co 18 minut. Naukowcy stwierdzili, że ich obserwacje mogą pasować do definicji magnetara o bardzo długim okresie. Magnetary zwykle rozbłyskują co sekundę, ale ten obiekt trwa dłużej.

Artystyczna wizja powolnego magnetara

To jest artystyczna wizja jak taki obiekt może wyglądać jak magnetar czy inna silnie namagnesowana gwiazda neutronowa.

- Jest to rodzaj wolno obracającej się gwiazdy neutronowej, której istnienie teoretycznie przewiduje się – powiedziała Hurley-Walker. - Ale nikt nie spodziewał się bezpośredniego wykrycia takiego obiektu, ponieważ nie spodziewaliśmy się, że będą tak jasne. W jakiś sposób przekształca energię magnetyczną w fale radiowe o wiele skuteczniej niż cokolwiek, co widzieliśmy wcześniej.

Naukowcy będą nadal monitorować obiekt, aby sprawdzić, czy ponownie się włączy, a tymczasem szukają dowodów na istnienie innych podobnych obiektów.

- Więcej detekcji powie astronomom, czy było to rzadkie, jednorazowe zdarzenie, czy też ogromna nowa populacja, której nigdy wcześniej nie zauważyliśmy – powiedziała Hurley-Walker.

 

Źródło - https://edition.cnn.com/2022/01/26/world/unusual-space-object-transient-scn/index.html?fbclid=IwAR2r_iI3ZBRUxrujZP5olNzGpedi4Iu4nglNZ1vn2OZ9F-5EbButt4aW8HQ

Przekład z angielskiego - ©R.K.F. Sas - Leśniakiewicz