Elżbieta Boroń vel Bronisław Rzepecki
Jedną z najbardziej
kontrowersyjnych spraw związanych z NOL-ami są ich katastrofy, dość sceptycznie
przyjmowane zarówno przez naukowców jak i ufologów. Brak bowiem konkretnych
dowodów, a dane na ten temat ograniczają się przeważnie do raportów świadków,
którzy nie chcą podać swoich nazwisk obawiając się… No właśnie, czego się
obawiają…?
Czołowym badaczem zajmującym się
katastrofami UFO jest Leonard H.
Stringfield, który ufologią zajmuje się z górą 30 lat. Stringfield uważa,
że od 1947 roku wydarzyło się kilkadziesiąt katastrof UFO w różnych rejonach
świata, a szczątki spodków kosmicznych i martwych humanoidów przetrzymują
służby specjalne, które dążą do zgłębienia tajemnicy UFO.
Świadek, który teraz jest
biznesmenem, osobą szanowaną w swoim środowisku i dlatego nie podaje swego
nazwiska, w 1947 roku miał 19 lat. Nie pamięta już nazwiska swego towarzysza
ani właściciela farmy. Na przyległym polu wraz z innym robotnikiem rolnym kosił
od rana trawę, kiedy właściciel farmy zaciekawił ich opowiadaniem o niezwykłej
„rzeczy” znajdującej się w pobliżu. W trójkę ostrożnie podchodzili do obiektu.
Opowiadającego o tym wydarzeniu poniosły nerwy, podszedł blisko do tej „rzeczy”
i kopnął ją – nie spowodowało to żadnej reakcji. W chwilę potem przybyła ekipa
lotnictwa i błyskawicznie otoczyła teren. Poinstruowano trzech świadków by się stamtąd
„zmyli” przestrzegając jednocześnie przed szepnięciem choćby słówka o tym, co
widzieli.
Z pewnej odległości widzieli, jak
oddział zmagał się z ogromnym przedmiotem i władował go na platformę z
plandeką. Po załadowaniu oddział odjechał, zaś świadek nigdy więcej nie słyszał
o tym obiekcie.
W 1980 roku, w USA ukazała się
książka Charlesa Berlitza i W. Moore’a „Incydent w Roswell”, która
dotyczy domniemanej katastrofy UFO w Nowym Meksyku (USA) w lipcu 1947 roku. A
oto w skrócie fakty, które udało się ustalić autorom książki (…).[1]
Opierając się na zebranych
raportach, Berlitz i Moore twierdzą iż zdarzenie miało następujący przebieg.
Dnia 2.VII.1947 roku, pomiędzy g. 21:45 a 21:50 MDT, nad Roswell przeleciał z
wielką prędkością spodek. Na północ od Roswell wpadł w burzę i został uderzony
piorunem, w wyniku czego uległ poważnemu uszkodzeniu. Spora jego część spadła
na ziemię, lecz mimo to spodek utrzymywał się w powietrzu jeszcze jakiś czas,
rozbijając się ok. 200 km dalej, na zachód od Soccoro, NM. Części, które
oderwały się od spodka znalazł W. Brazel,
natomiast wrak i ciała humanoidów widział Benett
rankiem 3 lipca.
Nie o wszystkich przypuszczalnych
katastrofach UFO posiadamy aż tyle wiadomości. Np. dopiero w 1977 roku z
nieujawnionych źródeł wojskowych otrzymano wiadomość, że w 1948 roku rozbił się
jakiś latający spodek na pustynnym terenie w okolicach Laredo, TX. Dwaj
niezależni od siebie informatorzy zeznali, że ich radary wykryły metaliczny
dysk skręcający nagle pod kątem 90° ku ziemi. Pilot, obecnie emerytowany
pułkownik USAF, pilotujący F-94 zobaczył w powietrzu nieznany
obiekt, który uległ wypadkowi. Po powrocie do bazy dowiedział się, że ów obiekt
leciał z prędkością 3704 km/h. Wraz z kolegą podążył na miejsce katastrofy, ale
teren otaczał już kordon wojska, a spodek przykryty był czymś w rodzaju
namiotu…
Kolejne fragmenty uzupełniające
obraz prowadzą do oficera trzymającego straż wokół rozbitego obiektu. Oficer
zeznał, że widział tam martwego humanoida, wzrost którego oszacował na ok. 1,4
m. Istota była całkiem bezwłosa, a jej dłonie nie posiadały kciuków. Trop „rozbity
spodek” wiódł dalej do technika lotnictwa zatrudnionego w Ft. Worth AFB, TX.
Wraz z oddziałem wojska brał on udział w ukrywaniu rozbitego obiektu i oszacował
jego średnicę na 30 m. Powierzchnia spodka przypominała błyszczący metal.
Katastrofę z 1952 roku również
wykryły radary. Specjalista z Edwards AFB, CA, zobaczył obiekt spadający z
wielką prędkością na ziemię. Katastrofę potwierdzono w bazie, lecz ku jego
zdumieniu, w chwilkę po otrzymaniu informacji podszedł doń oficer wywiadu i
ostro powiedział: Pamiętaj, że niczego nie widziałeś.
Później doszły do niego wieści,
że obiekt miał 20 m średnicy, wzdłuż pojazdu ciągnął się rząd okienek, a jego
powierzchnia była spalona na czarno. W pojeździe znajdowała się nieokreślona
liczba ciał humanoidów o wzroście ok. 150 cm.
Interesujący przypadek pochodzi z
roku 1953. Zaczęło się wszystko od pewnego filmu, który oglądał specjalista od
radarów pan T. wraz z grupą kolegów w
Ft. Monmouth NAS, NJ. Bez uprzedzenia i komentarza włączono projektor. Na
ekranie pojawiły się najpierw smugi i zadrapania wskazujące, że film nakręcił
ktoś niespodziewanie i z ukrytej kamery lub amator. Pierwsze ujęcia pokazywały
pustynię i zaryty w piachu spodek, którego szczyt zdobiła kopuła, a w dolnej
części znajdowały się otwarte drzwi czy coś w rodzaju luku. Dysk mierzył ok.
6-7 m średnicy, otwarte drzwi miały 90 cm wysokości i ok. 70-75 cm szerokości.
Kolejna scena obejmowała kilkunastu żołnierzy bez dystynkcji, stojących wokół
obiektu, a dalej wnętrze pojazdu. Niezbyt wyraźnie widać było jakieś panele i
dźwigienki. Dokładniej widać było po chwili stoły w namiocie. Na jednym z nich
leżały dwa martwe ciała, na następnym jedno, ubrane w ciasno przylegające
kombinezony pastelowego koloru. Istoty te w porównaniu z człowiekiem odznaczały
się niskim wzrostem i nieproporcjonalnie dużymi głowami. Rysy twarzy nosiły
cechy mongoloidalne. Pan T. widział małe noski, nie zauważył uszu i włosów.
Odcień skóry tych postaci miał kolor szary.
Po skończonej projekcji oficer
służbowy podszedł doń i powiedział: Pomyśl o tym, co zobaczyłeś, ale nie mów nikomu.
Wiele lat później po pamiętnej projekcji kolega z wojska powiedział mu, że
również widział ten film i jemu także nakazano milczenie.
To tylko niektóre z relacji na
temat przypuszczalnych ufokatastrof. Dossiers na ten temat są o wiele
obszerniejsze. Znamienny zarówno u Stringfielda jak i innych badaczy katastrof
NOL-i jest fakt, że nie podają oni danych informatorów. Sprawia to wrażenie
braku wiarygodności relacji i stwarza okazję do postawienia zarzutu, że opowieści
te są wyssane z palca. Informatorzy jednak bardzo rzadko zgadzają się na
ujawnienie swoich nazwisk.
Pewien urzędnik cywilny z Wright
Patterson AFB, OH zdołał zdobyć w 1966 roku fotografię ciała małej istoty
humanoidalnej o nieproporcjonalnie dużej głowie.
Opowiedział też, że patrol
wojskowy natknął się na dysk, który wylądował niedaleko od bazy. Jedna z istot
podróżujących w dysku rozpoczęła walkę z żołnierzami, by osłonic odwrót swych
towarzyszy. Schwytana przez żołnierzy istota została zabita przez podanie jej
środka uśmierzającego i odwieziona do bazy.
Również i Polska ma swój wkład w
sprawę ufokatastrof. Jak głosi niepotwierdzona dotychczas informacja, na
początku 1959 roku na plaży w Gdyni strażnicy portowi znaleźli mężczyznę w
stanie skrajnego wyczerpania, który został zabrany do szpitala. Wieść głosi, że
miał on inną niż gatunek ludzki liczbę palców. Był ubrany w jednoczęściowy
strój, którego obsługa szpitala nie mogła zdjąć. ostatecznie zdjęto go przy
użyciu nożyc do cięcia metalu, ponieważ wykonany był z wyjątkowo twardego
materiału. Zdjęto też z nadgarstka tej osoby bransoletkę – zaraz potem osoba ta
zmarła. Sekcja zwłok ujawniła znaczne różnice w rozmieszczeniu zarówno organów
wewnętrznych jak i systemu krążenia, który został opisany jako spirala dookoła
ciała…
Wojsko i wywiad zabezpieczają się
wszelkimi sposobami od przecieku informacji, m.in. taką regułką: Proszę
podnieść prawą rękę i powtarzać za mną słowa przysięgi… Do opinii
publicznej docierają jedynie okruchy.
Moje
3 grosze
Temat ufokatastrof ma to do siebie, że dzięki swej tajemniczości
przyciąga uwagę różnych badaczy jak i zwykłych świrów i oszołomów, nie mówiąc
już o takich, którzy chcą na tymże temacie zarobić – że wspomnę tylko niesławnej
pamięci Raya Santilliego, który bez
żenady kasował od 30 do 50 GB£ za kasety z filmem o sekcji zwłok Kosmitki z
Roswell, który to film był kompletną fałszywką, ale jakże działającą na
wyobraźnię!
Włoski ufolog Roberto Pinotti swego czasu obliczył, że na terytorium USA w latach
40. i 50. XX wieku doszło do co najmniej 20 ufokatastrof. I co ciekawe, to
okazało się, że rocznie miasto Roswell ma przychód w ilości 8 mln US$ z samej
turystyki ufologicznej. Mam pytanie: kto w imię prawdy wyrzecze się takiej
kasy? Chyba tylko pensjonariusze Tworek czy Kulparkowa...
Na temat Incydentu Gdyńskiego ’59
pisało wielu specjalistów. Moje wyjaśnienie odmitologizuje to wydarzenie, ale…
stawia na to miejsce inną zagadkę – a mianowicie: czy w 1959 roku Rosjanie
mieli możliwość zestrzelenia satelity z orbity wokółziemskiej? Otóż jak się
okazuje - mieli. I w tym kontekście wydarzenia z Gdyni nabierają innego sensu,
o czym pisałem w książce „UFO i Kosmos”. Bo wydarzenie to jest autentyczne,
czego dowiódł Bronisław Rzepecki i Kenzo
Ogawa z Kanału 8 NHK Tokio.
Źródło – „Sfinks” nr 3/1991, ss.
20-21
[1] W
związku z tym, że sprawa Roswell jest powszechnie znana opuściłem te partie
tekstu, które mówią o niej.