Eva Soukupová
Zagadkowy
przypadek Rudolpha Fentza: czy na Times Square zmarł wędrowiec w Czasie?
Pewnego wieczoru w czerwcu
1950 roku na środku ruchliwego skrzyżowania na Times Square w Nowym Jorku ginie
nieznany pieszy. Poszukując jego tożsamości, policja ze zdziwieniem odkrywa, że
jest
to człowiek, który zaginął bez śladu 74 lata temu.
Mężczyzna ma około trzydziestu
lat, nosi prastare ubrania i buty z charakterystycznymi sprzączkami, takie jak
noszone sto lat temu, i wygląda na bardzo zdezorientowanego. Mówi się, że błąkał
się bez celu po drodze w najbardziej ruchliwej części Nowego Jorku, jakby był
pijany.
Co w wielu częściach świata
nie jest zupełnie niezwykłą sceną i tutaj również cała nieprzyjemna sytuacja
mogłaby się zakończyć i zostać zapomniana do następnego dnia. Ale wędrując
przez skrzyżowanie, nieszczęśnik beztrosko wkracza przed taksówkę, która go
potrąca i niestety zabija.
Ale dla policji poszukiwanie
tożsamości zmarłego staje się nieoczekiwanie trudnym zadaniem. Mężczyzna nie ma
przy sobie żadnych dokumentów. Jednak w jego kieszeniach znajduje się kilka
przedmiotów, które, podobnie jak jego ubrania, nie odpowiadają czasowi.
Czy mężczyzna mógł zniknąć z
jakiegoś historycznego przedstawienia? W takim razie to co najmniej dziwne, że
nikt go nie szukał przez cały ten czas. Nie ma śladu po jego pochodzeniu,
miejscu zamieszkania czy rodzinie.
Czy ten człowiek nie miał
żadnych znajomych, za którymi będzie tęsknił przez kilka następnych dni?
Artefakty
z przeszłości
Policja musiała rozpocząć
śledztwo mając jedynie minimum wskazówek.
Ustalono, że nieznany zmarły
miał przy sobie w chwili śmierci bardzo stare rachunki wystawione gdzieś w
latach 70. Za konia i mycie powozu ze stajni, która okazała się już nieistniejąca,
oraz list z Filadelfii z czerwca 1876 r.
W pobliżu ciała znaleziono
również wizytówkę z adresem i nazwiskiem Rudolpha
Fentza. Sprawą zajmuje się kapitan Hubert
V. Rihm z jednostki ds. osób zaginionych NYPD. Ale nawet jemu przez długi
czas nie udaje się ustalić tożsamości zmarłego.
Kiedy udaje się pod adres
podany na wizytówce, zastaje na niej osoby, które nigdy nie widziały mężczyzny
odpowiadającego rysopisowi i nigdy nie słyszały nazwiska Rudolph Fentz. Jego
nazwisko nie figuruje nawet w książce telefonicznej i równie niemożliwe jest
odnalezienie ewentualnych krewnych.
W nadziei, że policyjna baza
danych coś znajdzie, od mężczyzn pobiera się odciski palców, ale nie znaleziono
żadnego dopasowania. Jakby Rudolph Fentz nigdy nie istniał! Czy wizytówka
zmarłego to fałszywa wskazówka?
W
końcu sukces
Rihm znajduje się w ślepym
zaułku, a jego frustracja rośnie. Jednak po kilku tygodniach odnosi częściowy
sukces, gdy w książce telefonicznej z 1939 roku natrafia na nazwisko Rudolph
Fentz Jr.
Detektyw natychmiast udaje się
pod wskazany adres. Trop prowadzi go do starszej pani, która twierdzi, że jest
wdową po mężczyźnie o tym nazwisku. Ta pani zaczyna opowiadać historię, która
dodaje jeszcze dziwniejszy wątek do wciąż nierozwiązanej sprawy.
Twierdzi, że ojciec jej
zmarłego męża zniknął w 1876 roku, kiedy Fentz Jr. był jeszcze małym chłopcem.
Powiedział, że wyszedł na
spacer i już nie wrócił. Czy to możliwe, że to ten sam Rudolph Fentz, który
pojawił się 74 lata później na Times Square?
Wszystko
się zgadza!
Mówiono, że Fentz miał 31 lat,
kiedy zniknął, a jego opis rzeczywiście pasował do niezidentyfikowanego ciała w
nowojorskiej kostnicy. W 1876 r. władze podobno rozpoczęły masowe poszukiwania
zaginionego, ale bez powodzenia. Zniknął bez śladu.
Zaintrygowany tymi nowymi
informacjami Rihm udaje się do archiwum, aby sprawdzić raporty o zaginionych
osobach z 1876 roku.
Ku swemu zdumieniu odkrywa, że
mężczyzna o imieniu Rudolph Fentz
zniknął podczas wieczornego spaceru
tego roku i nigdy nie został
odnaleziony, tak jak powiedziała mu starsza pani.
Opis Fentza w dniu jego
zniknięcia dokładnie pasował do tajemniczego mężczyzny. Ubrania, które miał na
sobie, również pasowały. A załączone zdjęcie mogłoby zamknąć całą sprawę w
mgnieniu oka.
Oczywiście oznaczałoby to, że
policja musiałaby oficjalnie potwierdzić, że mężczyzna pojawił się na Times
Square po porwaniu go w 1876 roku! Czy władze mogłyby zrobić coś takiego?
Rihm, obawiając się, że nikt
mu nie uwierzy, porzucił ten pomysł. Jednak nie zapomniał i później opowiedział
swoją historię, by później wywołać gorące dyskusje.
Czy
historia jest prawdziwa?
Oprócz tych, którzy ponownie
dyskutują o możliwych szczelinach czasoprzestrzennych, w tym przypadku
pojawiają się również głosy tych, którzy nazywają to czystą fikcją.
Amerykański publicysta i
okultysta Brent Swancer jest również
ostrożny.
- Jakkolwiek niewiarygodnie brzmi ta historia, istnieją niestety
dowody na to, że jest to przynajmniej częściowo fikcja, jeśli nie całkowicie
fikcja – ostrzega on.
Bardzo podobną historię
wydrukował w 1951 roku magazyn „Collier's”. Krótka historia pisarza science fiction Jacka Finneya (1911–1995) zatytułowana „Boję się”, opowiada o
wydarzeniu niemal identycznym z historią Rudolpha Fentza.
Uważa się jednak, że historia
jest czystą fikcją. Niemniej jednak historia jest następnie opowiadana przez
wielu autorów jako prawdziwe wydarzenie.
Czy Finney napisał swoją
fikcję tak dobrze, że zmylił wszystkich swoich kolegów, czy też była to
prawdziwa historia człowieka, który zniknął i pojawił się ponownie 74 lata w
przyszłości?
Moje
3 grosze
Obawiam się, że ta historia jest jedną
z wielu. Do takich chronoklazmów dochodziło niejednokrotnie i ich ofiarami
padali nie tylko ludzie, ale także zwierzęta czy różne przedmioty, których w
danym czasie nie było i być nie powinno! Tak jak zielonych dzieci z Anglii czy Kaspara Hausera albo Jacquesa hr. de St. Germaina.
W mojej pracy pt. „UFO i Czas”
(Tolkmicko 2011) postawiłem hipotezę odnośnie obserwacji i CE z NOL-ami, a
pojawianiem się kryptyd. Klasycznym przykładem jest tu Nessie czy australijskie
Yowies. Tam, gdzie pojawiają się kryptydy, tam obserwuje się UFO. Zakładam, że
UFO są po prostu czasolotami, które przemieszczając się w Czasie przypadkowo
porywają ze sobą różne obiekty – w tym ludzi i zwierzęta. W ten sposób mogły
dotrwać do naszych czasów Latimerie i inne ryby – np. rekin Megalodon i cała
menażeria opisana przez dr. Bernarda
Huevelmansa w jego książkach. Uważam
więc, że ma ona sens i jej prawdziwość jest wcale wysoka.
Przekład z czeskiego - ©R.K.F.
Sas - Leśniakiewicz