niedziela, 29 września 2024

Magia zmierzchu Kaliningradu



Wiktor Bumagin

 

Miasto Kaliningrad jest centrum administracyjnym obwodu kaliningradzkiego, najbardziej na zachód wysuniętego regionu Rosji. Do 4 lipca 1946 roku nosił nazwę Königsberg.[1] Jeszcze wcześniej pojawiła się nazwa Korolevets, a do 1255 roku - Tvangste. Kaliningrad położony jest u zbiegu rzeki Pregoły do ​​Zatoki Kaliningradzkiej na Morzu Bałtyckim. Populacja miasta wynosi 489,6 tys. osób, aglomeracja miejska 835,1 tys. osób.

 

Legenda założenia

 

Królewiec nie przypomina żadnego innego rosyjskiego miasta. W rzeczywistości jest to starożytna pruska twierdza, która z czasem przekształciła się w duże i piękne miasto Królewiec, które było i pozostaje niemieckie w duchu i atmosferze. Minęło prawie 80 lat, odkąd Królewiec stał się rosyjskim Kaliningradem, ale w jego niesamowitej starożytnej architekturze wciąż zachował się kawałek innego, obcego nam świata. I nie chodzi tylko o zachodnioeuropejski urok; tutejsze legendy są również wyjątkowe.

Niemal od chwili założenia aż po dzień dzisiejszy Królewiec zawsze uchodził za miasto mistyczne. Nawet jego lokalizacja wydawała się być ustalona z góry. Legenda głosi, że Krzyżacy początkowo mieli wybrać na twierdzę zupełnie inne miasto, położone 200 km na wschód. Jednak po drodze armia zatrzymała się na tak zwanej Górze Królewskiej, w pobliżu starożytnej pogańskiej świątyni. I w tym samym momencie, gdy rycerze usiedli, aby odpocząć, nagle nastąpiło całkowite zaćmienie słońca. Zwykle takie wydarzenie uważane jest za wyjątkowo niekorzystny znak, jednak tym razem hierarchowie zakonu z niewiadomego powodu uznali, że siły wyższe wysyłają dobry znak. Dlatego postanowili założyć tutaj swoją stolicę.

Od samego początku, czyli od połowy XIII wieku, chętnie osiedlali się w mieście wszelkiego rodzaju magowie i czarnoksiężnicy. Po pewnym czasie sława ich potęgi zagrzmiała w całej Europie. Kilka szkół okultystycznych, zajmujących się gromadzeniem i badaniem tajemniczych, niewytłumaczalnych zjawisk, wygodnie osiedliło się w Królewcu. A jeśli wierzyć legendom, te szkoły i inne organizacje okultystyczne nadal funkcjonowały w XX wieku. Niewykluczone, że część z nich przetrwała do dziś.

 

Sprawa Immanuela Kanta

 

Większość szkół okultystycznych znajdowała się niegdyś na wyspie Kneiphof. Miejsce to, otoczone ze wszystkich stron wodą, od niepamiętnych czasów uważane było za święte, a od czasów starożytnych znajdowała się tam duża pogańska świątynia. Krążą plotki, że na wyspie znajdują się bramy do innych światów i nawet przypadkowy przechodzień może zostać wciągnięty w taki magiczny lejek. Nie tak dawno temu na przykład na wyspie Kneiphof kilku niemieckich turystów, którzy przybyli do Królewca w ramach grupy wycieczkowej, zniknęło bez śladu.

Podobne zdarzenia miały już miejsce na wyspie. Najsłynniejsza miała miejsce z wielkim filozofem Immanuelem Kantem, o którym wiadomo, że mieszkał w Królewcu. Kant, słynący z rzadkiej punktualności, pewnego dnia wciąż się spóźniał i to nie byle gdzie, ale na własny ślub. Mieszkańcy szeptali, że spotkały go te kłopoty właśnie z powodu tak tajemniczego portalu. Byli naoczni świadkowie, którzy widzieli pana młodego przechadzającego się alejką jednego z parków, gdy nagle zdawał się rozpływać w powietrzu... Po pewnym czasie młody Kant równie niespodziewanie pojawił się niemal przed wejściem do katedry, ale Wyznaczona godzina jego ślubu już minęła. Panna młoda nigdy nie była w stanie wybaczyć Immanuelowi jego spóźnienia. Zaręczyny zostały odwołane, ślub odwołany, a sam filozof nigdy nikomu nie powiedział, co naprawdę przydarzyło mu się tego dnia. Wiadomo na pewno, że Kant nigdy więcej nie próbował się ożenić.

To, co dzieje się na wyspie, wciąż pozostaje nierozwiązaną tajemnicą, ale już dziś wiele osób spacerujących ulicami Kneiphof zauważa, że ​​ich zegarki stanęły bez powodu.

 

Königsberg-13

 

Dziwne wydarzenia II wojny światowej ponownie prowadzą nas na mistyczną wyspę Kneiphof. Tym razem - do jego podziemnej części, ukrytej przed oczami zwykłego człowieka. To właśnie tam kiedyś mieściło się tajne laboratorium III Rzeszy, zwane Königsberg-13. W warunkach najściślejszej tajemnicy jej pracownicy studiowali różne techniki magiczne, hipnozę i astrologię, a także gromadzili starożytną wiedzę tajemną. Na szczęście materiał na to wszystko w mistycznym Królewcu znalazł się, jak mówią, nad dachem. Celem całej tej tajemniczej działalności było stworzenie jakiejś cudownej broni, która mogłaby zapewnić Rzeszy łatwe zwycięstwo w wojnie i dominację nad światem w przyszłości.

Wiadomo, że w laboratorium nie gardzili nawet magią voodoo. Istnieją dowody na to, że brytyjski premier Winston Churchill był poważnie zaniepokojony, gdy dowiedział się, że Königsberg-13 pracował nad jego wizerunkiem. To może częściowo wyjaśniać straszliwe bombardowanie Królewca, któremu miasto zostało poddane przez brytyjskie samoloty w 1944 roku. Potem bardzo cierpiał z powodu bomb napalmowych. Podziemne laboratorium, czego jednak można było się spodziewać, ocalało, nie jest jednak jasne, dokąd trafiły wszystkie jego dokumenty po zajęciu miasta przez jednostki Armii Radzieckiej. Część historyków uważa, że ​​trafiły one do archiwów NKWD, inni są skłonni wierzyć, że w jakiś okrężny sposób trafiły w ręce Amerykanów. Stany Zjednoczone na ogół wykazywały duże zainteresowanie badaniami okultystycznymi prowadzonymi w nazistowskich Niemczech i dlatego dołożyły wszelkich starań, aby uzyskać tego rodzaju materiały.

Tak czy inaczej, laboratorium Königsberg-13 oficjalnie przestało istnieć wraz z upadkiem III Rzeszy. Jednak w Kaliningradzie wciąż dzieją się dziwne rzeczy, które dziennikarze w jakiś sposób kojarzą z jej działalnością. Dlatego kilka lat temu grupa uczniów z okazji Dnia Zwycięstwa zdecydowała się na sesję zdjęciową na grobie Kanta. Kiedy zdjęcia były już gotowe, młodzi ludzie zobaczyli w nich nie tylko wesołą kampanię, ale także nieprzyjemnego nieznajomego. Tajemniczy nieznajomy miał na sobie mundur SS i hełm z dziurami, a on sam stał nieco za grupą osób robiących zdjęcia i nie do końca skupiony. W lewej ręce trzymał karabin maszynowy Schmeisser, a prawą rękę uniósł w tradycyjnym nazistowskim salucie. Nikt nie miał wątpliwości, że był to jakiś złowieszczy duch, gdyż w pobliżu uczniów na pewno nie było innych ludzi. A ten przypadek nie jest jedyny.

 

Warkocz Umarłej

 

I ta historia trafiła do Internetu i zyskała sławę, rozpoczynając swoją podróż od jednego z forów miasta Królewca, gdzie została umieszczona jako „jedna z najstraszniejszych historii, które należy opowiadać tylko nocą”. Miejscem akcji jest cmentarz oficerski, inaczej – cmentarz za kościołem królowej Luizy (obecnie park im. M.I. Kalinina). Podczas II wojny światowej na cmentarzu pochowano żołnierzy. W Królewcu istnieje pewna kategoria ludzi, tzw. grabarze, którzy zarabiają na „wysadzaniu”, czyli bezczeszczeniu grobów. W latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku otworzyli grób kobiety, w którym znaleźli szkielet młodej dziewczyny z ogromnym grubym czerwonym warkoczem. Wyjęli ten warkocz z grobu, umyli go, wyczyścili, a kiedy jeden z rosyjskich teatrów był w Królewcu, sprzedali go jednej z aktorek.

Włosy zmarłej były w niesamowitym stanie, dlatego zrobiono z nich perukę. Jednak po kilku latach u tej aktorki zdiagnozowano raka mózgu. Nie wiadomo, czy winny jest czerwony warkocz, ale kiedy aktorka zdjęła perukę, zaczęła odczuwać straszne bóle głowy, a gdy założyła perukę, czuła się dobrze. A kiedy umarła, peruka leżała obok niej na prześcieradle. Narrator kończy swoją opowieść w ten sposób: „Ta historia jest złowieszcza. A ten piękny warkocz po raz kolejny świadczy o tym, że z grobu nie trzeba niczego zabierać. To, co należy do zmarłych, zawsze musi do nich należeć.”

 

Przekład z rosyjskiego - ©R.K.Fr. Sas - Leśniakiewicz



[1] Obecnie w Polsce obowiązuje nazwa Królewiec.