Ostatnio media obiegła hiobowa
wieść – życie na Ziemi wkrótce się skończy. Eksperci z NASA i Uniwersytetu Toho
dzięki nowoczesnym symulacjom komputerowym określili możliwy termin całkowitego
zaniku życia, podkreślając przy tym, że chwilowo nie grozi nam żadne
natychmiastowe zagrożenie. Badacze twierdzą, że to odległy scenariusz. Chodzi
bowiem o rok... 1.000.002.021. Superkomputer przeanalizował różne warianty
dotyczące przyszłości Ziemi, wyznaczając potencjalny rok, w którym może dojść
do ostatecznego wygaśnięcia wszelkich form życia. Mimo że brzmi to
dramatycznie, naukowcy uspokajają, iż wskazana data jest niezwykle odległa w
czasie. Zespół specjalistów z NASA oraz Uniwersytetu Toho dążył do sprawdzenia,
czy za około miliard lat nasza planeta będzie nadal zdolna do podtrzymania
życia. Superkomputer wyznaczył rok 1.000.002.021 jako moment, w którym warunki
przestaną być sprzyjające dla jakichkolwiek organizmów. Ilość cyfr w tej
liczbie jest dość przytłaczająca. To tak, jakby od aktualnej daty 2025 odjąć 4
lata, po czym dodać do niej... miliard lat.
A zatem mamy miliard lat do końca
świata – jak napisali to Strugaccy Bros. w ich kultowej powieści. Nie
zapominajmy, że do śmierci Słońca mamy jakieś 5 mld lat, kiedy to Słońce wypali
resztę wodoru i zacznie puchnąć sięgając swą powierzchnią do orbity Ziemi. I to
będzie prawdziwy koniec naszej planety. Wyżarzona na kość, sucha jak pieprz
będzie krążyć wokół białego karła, w jakiego zmieni się nasze Słońce, aż
wreszcie spadnie nań z błyskiem i hukiem. No może huku nie będzie słychać, ale
błysk będzie potężny…
Tymczasem nasze nocne niebo
będzie czarne, bo wszystkie galaktyki odlecą poza horyzont kosmologiczny. Nasz
Wszechświat bowiem ekspanduje i to z wzrastającą prędkością wynoszącą ok. 60-80
km/s/Mpc. Aktualnie Wszechświat mierzy ok. 98 mld ly średnicy i jego przestrzeń
jest wciąż generowana i to z v > c.
Co z tego wynika? – ano to, że
grozi nam wielkie zamrożenie, kiedy wszystkie galaktyki (a raczej to, co z nich
zostało) znajdzie się za horyzontem kosmologicznym. I na odwrót – w przypadku
odwrócenia się wektora ekspansji dojdzie do skolapsowania Wszechświata i
powstania Osobliwości – jak w modelu pulsującego wszechświata. Trudno
powiedzieć, czy Wszechświat będzie się kiedyś kurczył do stanu Osobliwości po
to, by znów eksplodować w kolejnym Wielkim Wybuchu. Taka jest najpaskudniejsza
możliwość.
A teraz o możliwości równie paskudnej.
Zakładając, że istnieje jedno
wielkie Multiversum złożone z nieskończonej wielości wszechświatów, które
ekspandują we wszystkie możliwe strony a wraz z nimi materia i antymateria oraz
teoretyczna ciemna materia i ciemna energia. Nasz Wszechświat rozszerza się jak
balon i znajdujące się w nim wyspy materii czyli galaktyki oddalają się od
siebie ze stałą prędkością – rys. 1.
Każdy wszechświat generuje swoją
przestrzeń i przestrzenie te przenikają się nawzajem, zaś materia znajdując się
na styku tychże przestrzeni kondensuje się w strefach zgniotu – rys. 2.
I tak w koło Macieju przez całe
eony. Wychodzi więc na to, że mamy do czynienia z materią z kilku czy
kilkunastu wszechświatów, która najpierw się skondensowała w strefie zgniotu, następnie
stała się Osobliwością, a potem eksplodowała w Wielkim Wybuchu tworząc nasz
Wszechświat. Oczywiście nie jesteśmy w stanie tego zobaczyć – światło bowiem
wlecze się z v = c czyli te 300.000
km/s i ma do pokonania biliony megaparseków i rzeczywiście – to właśnie dlatego
w nocy jest ciemno i grawitacja się nie równoważy.