środa, 13 sierpnia 2025

Miloš Jesenský - BOGOWIE ATOMOWYCH WOJEN (24)

 

W SPRAWIE CHRONOLOGII

 

Z wielkim zainteresowaniem przeczytałem cykl „Atomowa wojna bogów” drukowany ostatnio w „Kamenie”. Jednakże nie zgadzam się, że owe wojny atomowe czy jądrowe miały miejsce w zamierzchłej przeszłości, tak gdzieś pomiędzy 100.000 a 50.000 lat temu. Zgodnie z hipotezą artykułów A. Mory, były one prowadzone przez „bogów” przeciwko ludziom, bądź między ludźmi reprezentującymi wysoki poziom cywilizacji. Według autora cyklu, największe pustynie świata były terenem wybuchów nuklearnych, przez co są dziś wysterylizowane. Z tym punktem się zgadzam, ale trudno dopuścić, aby Precywilizacje istniały tylko na tych terenach, aby nie było ich jakichś śladów (technicznych) w innych punktach kuli ziemskiej i aby dosłownie nic z nich nie pozostało. I to nie tylko tzw. „dóbr materialnych”, ale i śladów eksploatacji minerałów, kopalń, odwiertów, itp.

Moim zdaniem nigdy na Ziemi nie istniała cywilizacja ludzka porównywalna poziomem techniki z naszą lub ją przewyższająca. Prawdopodobnym natomiast jest to, że w zamierzchłych czasach na Ziemi ingerowali „obcy” – spoza naszej planety. Możliwe jest również, że w pewnym okresie na Ziemi wylądowała z Kosmosu druga niezależna rasa Kosmitów, w rezultacie czego były wojny między nimi. W tej wojnie czy wojnach nie liczono się z życiem ziemskim, ani z ludźmi jako istotami rozumnymi, gdyż poziom ludzi był nieskończenie niższy, niż „bogów”.

Ze wstydem muszę przyznać, że do dziś dnia nie znam pełnego tekstu „Mahabharaty” i „Ramayany”. Wydaje mi się jednak, że w pierwszym odcinku cyklu A. Mory istnieje pewna nieścisłość. Mianowicie podano tam starożytny opis, jak Rama ze swą małżonką Sitą lecieli ze Sri Lanki[1] do Indii. Czy jest absolutnie pewne, że wymieniono w tym opisie Sri Lanka, a nie samo Lanka? To wielka różnica, bowiem Sri Lanka jest pojęciem geograficznym, starożytną nazwą wyspy Cejlon (Ceylon), która oderwała się od kontynentu Indii[2] pomiędzy 3000 a 2700 r. p.n.e. Natomiast Lanka, to nazwa zaginionego kontynentu, leżącego pomiędzy Madagaskarem a Indiami. Kontynent ten uległ zagładzie właśnie pomiędzy 3000 a 2700 rokiem p.n.e. i wówczas południowy cypel Półwyspu Indyjskiego utworzył wyspę Sri Lanka.

Może kogoś zaskoczy fakt, że dysponuję precyzyjnymi obserwacjami astronomicznymi z okresu wojny opisanej w „Mahabharacie” i „Ramayanie”. Dane te zawarte są w książeczce (przedruk dokonany w Madrasie w 1976 roku) napisanej w języku Karnataka, mam natomiast jej tłumaczenie w rękopisie angielskim, dokonane przez Hindusa zamieszkującego w stanie Karnataka – dr Sunder Seshu. Posiadam też „Kalendarz Wedycki” z okresu powyżej 7000 lat p.n.e. wraz z komentarzem w języku angielskim, dokonanym przez dr Sampath Ivenigara z Instytutu Chronologii Indii w Madras. Nadmieniam, iż są to przedruki wydane w znikomym nakładzie 500 egz., tak że są to jedyne egzemplarze w Polsce.

Otóż dane astronomiczne określające precyzyjnie propozycje niektórych gwiazd i konstelacji na niebie w okresie „Mahabharaty” i „Ramayany” – przy konfrontacji ich z astronomicznym „Kalendarzem Wedyckim” – pozwoliły uczonym z Instytutu Chronologii Indii rozpracować w czasie następujące wydarzenia:

 

a.    lądowanie Hanumathy w Lanka – 4401 rok p.n.e.

b.   koronacja Ramy na króla – 4400 rok p.n.e.

c.    spisanie (opracowanie) „Ramayany” – 4378 rok p.n.e.

d.   odlot (wniebowstąpienie) Ramy – 4377 rok p.n.e.

e.   początek wojny opisanej w „Mahabharacie” – 13 października 3667 roku p.n.e.

f.    dokładną lokalizację zaginionego kontynentu Lanka,

g.    dokładną lokalizację starożytnego miasta Ayodhya,

h.   dokładną lokalizację stolicy zaginionego kontynentu Lanka Nagar.

 

Przyznać trzeba, że dane te, oparte na autentycznych dokumentach sprzed ponad 5000 lat – „Kalendarz Wedycki” i ok. 4700 lat – „Vymanika Shastra” – zakrawają na rewelację.

W tym kontekście, nie sposób zgodzić się z tym poglądem, że „wojny atomowe” były tak dawne, jak to sugeruje A. Mora; raczej działy się w czasach już całkiem historycznych. Ciekawe, iż pewne dane biblijne oraz pewne wzmianki u Homera jak gdyby potwierdzają ów okres wojny, wymieniony w „Mahabharacie”. Np. Homer wspomina w „Iliadzie”, iż bogowie często udawali się na południe, na krańce ziemi do ciemnoskórych Etiopów.

Biorąc pod uwagę, iż około 5000 lat temu Północny Biegun Magnetyczny leżał dalej na południowy zachód, niż obecnie, trzeba przyjąć kilkunastostopniową poprawkę do kierunków geograficznych ówczesnych (w stronę odwrotną do ruchu wskazówek zegara) to jest ówczesny kierunek południowy pokrywa się z obecnym, lecz z odchyleniem na wschód. A taki kierunek lotu widzie prosto do krainy Lanka.

 

Kazimierz Bzowski

 

---oooOooo---

 

 

Przyznaję, że nie znam materiałów źródłowych, o których wspomina pan Kazimierz Bzowski. Z opisu sądząc, są one rzeczywiście rewelacyjne: wyjaśniają i uściślają szereg zagadnień z „wojną bogów” związanych.

Zawarte w liście dane nie stoją moim zdaniem, w sprzeczności z przedstawioną przeze mnie wizją rozwoju wypadków. Nawet wizja K. Bzowskiego nie jest sprzeczna z moją.

Unikam odwoływania się do wpływu Kosmitów, nie chcę bowiem mnożyć bytów bez istotnej potrzeby – z jednej strony; a z drugiej – stoję wobec konieczności wyjaśnienia sobie przynajmniej nie budzących na ogół wątpliwości faktu krzyżowania się bogów z ludźmi, co przecież wymaga zgodności genetycznej i dodatkowo: przekazy wskazują na to, że bogowie czerpali sporo – nazwijmy to – przyjemności, nie można też przyjąć, że były to wyłącznie zabiegi sztuczne, probówkowe i laboratoryjne.

Trudno nie zgodzić się ze stwierdzeniem z listu, że przynajmniej jedna z wojen atomowych miała miejsce w czasach historycznych. Były jednak wojny wcześniejsze, do których „dogrzebać” można się w starych przekazach, a także znaleźć – jak sądzę – ślady materialne. Dlatego także mój serial powinien być zatytułowany w liczbie mnogiej: „Atomowe wojny bogów”.

 

Aleksander Mora

 

W DWADZIEŚCIA TRZY LATA PÓŹNIEJ.

 

Kiedy pamiętnego lata 1980 roku jeden z moich kolegów pożyczył mi wycinki w „Kameny” z „Atomową wojną bogów”, to przeczytałem ją jednym tchem w ciągu czerwcowego popołudnia wylegując się na świnoujskiej plaży. Początkowo rzecz potraktowałem lekko – ot, jeszcze jedna fantazja na temat rezultatów atomowej wojny. Był rok 1980 – jako tutaj rzekłem – i problematyka wojny nuklearnej pomiędzy ZSRR i NATO oraz USA była jak najbardziej na czasie. Przez świat tryumfalnie szła teoria Alwarezów o impaktowej przyczynie wymarcia wielkich dinozaurów. W Polsce wrzało. Tworzyła się ta pierwsza, najautentyczniejsza „Solidarność” – jeszcze ta uczciwa i nie zawłaszczona przez polityczne męty. Zastanawialiśmy się wszyscy: wejdą – nie wejdą... Na włosku wisiała III Wojna Światowa i jej możliwe następstwa – wielkie wymieranie i atomowa epoka lodowa spowodowana „zimą jądrową”. I naraz w tym pomieszaniu umysłów pojawia się „Atomowa wojna bogów”. Czy Aleksander Mora przekazał nam swoiste memento i zarazem ostrzeżenie, że historia powtarza się tyle razy, ile tylko może???... Tak myślałem wtedy. I zdjął mnie lęk o los naszej cywilizacji... Że teraz to my przeżyjemy to, co oni – nasi praprzodkowie 12-, 50-, 1000 tysięcy lat temu! I znowu upadek cywilizacji i ponowne budowanie wszystkiego od zera...

Potem zeszło wszystko na plan dalszy, a po 1989 zaczęliśmy poważnie myśleć o ufologii nie jako amatorskiej zabawie, ale o poważnej nauce interdyscyplinarnej. Skończyła się zabawa i zaczęły schody. Na początku roku 2003, redaktor naczelny „Świata UFO” Bronisław Rzepecki zaproponował mi przepisanie „na dysk” peceta opracowania Aleksandra Mory. Zgodziłem się z tym większą przyjemnością, że byłem świeżo po opracowaniu przekładu znakomitej książki mego słowackiego przyjaciela dr Miloša Jesenský’ego pt. „Bogowie atomowych wojen” (Ústi nad Labem 1998), którą to pracę wykonałem posługując się pseudonimem Witold Baranowicz.

To już było inne czytanie. To była praca nad tekstem, który mimo 23 lat, które upłynęły od jego publikacji, niczego nie stracił na swej aktualności, zważywszy narastające napięcie w świecie spowodowane postawą Iraku i Korei Północnej, których liderzy grożą wolnemu światu bronią masowej zagłady! Koło historii wykonało pełny obrót. I znów, jak w 1980 roku – świat stoi na krawędzi konfrontacji i grozi mu to, o czym pisał Aleksander Mora... Dodałem trochę przypisów, które uaktualniają tekst i rzucają więcej światła na niektóre aspekty tego zagadnienia. Szczególnie poszła do przodu genetyka i kosmonautyka, której zdobycze tylko potwierdzają tezy Autora, a nie zaprzeczają, jakby to chcieli różnego rodzaju z Bożej łaski krytycy i uczeni, którzy się niczego nie nauczyli, a stanowią zakały uniwersytetów i innych instytutów naukowych.                 

Jak bardzo blisko prawdy był Autor pisząc swe opracowanie?

Bardzo blisko. Być może myli się w detalach, ale przecież przewodnia myśl jest dobra i tłumaczy wiele – jak nie wszystkie – anomalia zaobserwowane dzisiaj i dziwne artefakty, które znaleziono do dziś dnia... Jestem pewien, że ma on całkowitą rację – atomowe wojny bogów miały miejsce daleko przed tym, jak po raz pierwszy wyzwolono energię atomu na Jordana de Muerte rankiem 17 lipca 1945 roku. Swój pogląd wyłożyłem w książce pt. „Projekt Tatry” (Kraków 2002).

Długo czekałem na tą chwilę. Całe 23 lata, ale było warto znowu przeczytać tą pracę i znowu zdumieć się jej aktualnością i akuratnością.

I jej ponadczasowym przesłaniem.

Autor przytacza dowody na istnienie szczątków Pracywilizacji w różnych częściach świata. Ja starałem się odpowiedzieć na to, czy w Polsce znajdują się ich ślady i ślady tego (tych) konfliktu(ów). Oczywiście! One są i to tak jasne i wyraźne, tylko że my – przyzwyczajeni do nich – nie potrafimy spojrzeć na nie właściwie! Tak samo, jak ślady po istnieniu Supercywilizacji. Tylko trzeba rozejrzeć się dookoła, pokonać uprzedzenia i przesądy naukowe, ideologiczne i religijne, a nade wszystko – zacząć myśleć samodzielnie, nie pod dyktando. Wtedy naraz zaczniesz  dostrzegać to, o czym pisze Aleksander Mora w swej pracy, którą właśnie Czytelniku przeczytałeś...

 

R.K.Fr. Sas - Leśniakiewicz

 

Jordanów, dn. 2003-02-01

 



[1] Poprawnie powinno być Śri Lanka – uwaga R.K.L.

[2] Właściwie powinno być „subkontynentu Indii” – uwaga R.K.L.

wtorek, 12 sierpnia 2025

Miloš Jesenský - BOGOWIE ATOMOWYCH WOJEN (23)

 

IX.

 

 

Ocena moralna zwycięzców w kolejnych wojnach i stosowanych przez nich metod walki nie była wśród ówczesnych ludzi jednoznaczna, skoro odnosi się wrażenie – w związku ze swarami i niezgodą panującą wśród bogów, z samym Jahwe włącznie – że tradycja biblijna była w sposób celowy cenzurowana, zgodnie z dyrektywami wydanymi przez bogów Hebrajczyków, którzy mieli zrozumiałe powody, aby ukrywać fakt, że ich władza została zaprowadzona wśród rozruchów i zamieszek. Nie znajdujemy niczego podobnego wśród założycieli i krzewicieli innych tradycji istniejących współcześnie z tamtymi.

Lecky wskazuje na to, że większość gnostyków uważała boga żydowskiego za niedoskonałą istotę, stojącą na czele fałszywego systemu moralnego. Wielu ponadto uważało religię żydowską za system opierający się na zasadzie Zła, przyjmujący, że Szatan jest bogiem świata materialnego. Dlatego Kainici czynili każdego, kto się temu przeciwstawiał przedmiotem czci, Ofici natomiast jawnie oddawali cześć boską wężowi. Mamy więc, być może, chociaż częściowe wyjaśnienie szacunku, jakim większość gnostyków darzyło węża, w fakcie, że to zwierzę, które wśród chrześcijan stanowi symbol Zła i Szatana miało zupełnie inne znaczenie w symbolice starożytnej.[1]

Walka pomiędzy młodymi bogami, która poprzedzała, a następnie ustanowiła panowanie Jahwe na Ziemi lub tylko w pewnych jej obszarach, opisana jest w judeo-chrześcijańskiej tradycji w epizodzie, w którym Archanioł Gabriel niszczy Smoka. W „Apokalipsie św. Jana” (12,7-9) czytamy: I nastąpiła walka na niebie: Michał i jego aniołowie mieli walczyć ze Smokiem. I wystąpił do walki Smok i jego aniołowie, ale ich nie przemógł i już się miejsce dla nich w niebie nie znalazło. I został strącony Wielki Smok, Wąż Starodawny, który zwie się Diabeł i Szatan, zwodzący całą zamieszkałą Ziemię, został strącony na ziemię, a z nim strąceni jego aniołowie. Zaś prorok Izajasz woła (14,12-15): Jakże to spadłeś z niebios, jaśniejący Lucyferze, Synu Jutrzenki? Jakże runąłeś na ziemię Ty, który mówiłeś w swoim sercu: >>Wstąpię na niebiosa; powyżej gwiazd Bożych postawię mój tron. Zasiądę na górze obrad, na krańcach północy. Wstąpię na szczyty obłoków, podobny będę do Najwyższego<<. Jak to? Strąconyś do Szeolu, na samo dno Otchłani?

Czy z tego wynika, że pod nowymi rządami wszystko przebiegało w  łagodności i pokoju? Wcale nie. Pojawiły się nowe waśnie, a ich przedmiotem był tym razem nowy twór – człowiek, którego pojawienie się nie dla wszystkich było jednakowo pożądane.

Abu Zayd Al-Balkhi znalazł na marginesie Koranu zapis, który podaje pewne wskazówki na temat sposobu myślenia i zamiarów naszych przodków czy poprzedników. Treść zapisu jest następująca: Mam zamiar – powiedział Bóg – ustanowić na Ziemi namiestnika,[2]ale aniołowie, towarzysze Iblisa zwanego wówczas Azazilem odpowiedzieli Mu: >>Czy masz zamiar umieścić na Ziemi kogoś, kto wprowadzi tam rozkład moralny, korupcję, zepsucie i rozlewać będzie krew wówczas, kiedy my nie przestajemy Cię wielbić?<<. Ale Bóg odpowiedział: >>Ja wiem to, czego wy nie wiecie<<.

Już choćby z tego zapisu widać, że człowiek – tzn. trzecia i czwarta grupa wg przyjętej przeze mnie w poprzednim rozdziale klasyfikacji – nie cieszy się uznaniem bogów – druga grupa – a przy takim stosunku wzajemnym o konflikt nie trudno, tym bardziej, że człowiek wbrew wszelkim nakazom i zakazom ciągle sięgał po owoc z drzewa wiadomości dobrego i złego. Tak więc konflikt, wobec narastania wzajemnych niechęci był nieunikniony, a jednak do niego nie doszło, opowiada o nim m.in. Platon w swoim dialogu pt. „Kritias”:

Przez wiele pokoleń, dokąd im starczyło natury boga, słuchali praw i odnosili się życzliwie do bóstwa, którego krew w nich płynęła. Ich postawa duchowa nacechowana była prawdą i ze wszech miar wielkością. Łagodność i rozsądek objawiali w stosunku do nieszczęść, które się zawsze zdarzają, i w stosunku do samych siebie nawzajem, więc patrzyli z góry na wszystko z wyjątkiem dzielności, wszystko co było w danej chwili, uważali za drobiazg i lekko znosili, jakby ciężar masę złota i innych dóbr; nie upijali się zbytkiem i bogactwo ich nie zaślepiało, i nie doprowadziło do utraty panowania nad sobą. Bardzo trzeźwo i bystro dostrzegali, że i to wszystko pod wpływem miłości wzajemnej przy dzielności wzrasta; [...] Ale kiedy w nich cząstka boża zgasła, dlatego, że się często z pierwiastkiem ludzkim mieszała i ludzka natura brać zaczęła górę, wtedy już nie umieli znosić tego, co u nich było, zrobili się nieprzyzwoici i kto umiał patrzeć, ten widział już ich brzydotę, kiedy zatracili to, co piękne pośród największych dóbr. Tym, którzy nie potrafią dostrzec życia prawdziwie szczęśliwego, wydawało się właśnie wtedy, że są osobliwie piękni i szczęśliwi, kiedy ich rozpierała chciwość niesprawiedliwa i potęga. Otóż bóg bogów Zeus, królujący zgodnie z prawami, umiał dostrzec taki stan rzeczy, zobaczył, jak się marnuje ród, który był jak się należy, więc karę im wymierzyć postanowił, aby się opamiętali, nabrali rozumu i zaczęli panować nad sobą, więc zebrał wszystkich bogów do ich prześwietnej siedziby, która się wznosi nad środkiem całego świata, zatem widzi wszystko, co ma udział w powstawaniu, a zebrawszy powiedział...

Na tym urywa się dialog Platona i wydawać by się mogło, że nigdy się nie dowiemy, jaki był dalszy bieg wypadków. Jednak istnieje i druga opowieść – biblijna „Księga Rodzaju” (6,6-7), która jak się wydaje, zawiera odpowiedź na pytanie, jakie sobie każdy z nas zadaje po przeczytaniu platońskiego „Kritiasa”: Co powiedział bóg bogów Zeus? „Księga Rodzaju” mówi: ...a widząc, że wielka była złość ludzka na Ziemi [...] bolał w sercu swym i rzekł Bóg: >>Wygładzę człowieka, któregom stworzył, z oblicza Ziemi, aż do bydlęcia, aż do gadziny, i aż do ptastwa niebieskiego. Bo mi żal, żem je uczynił.<<

Wydaje się więc, że postęp moralny nie przebiegał równolegle z technologicznym. Znane wady Ludzkości i dążność jednych do dominacji nad drugimi, zwielokrotnione zdobyczami zaawansowanej techniki i wiedzy, doprowadziły do otwartej rywalizacji pomiędzy mieszkańcami naszej planety. A rezultatem decyzji Zeusa czy Jahwe była znowu straszliwa wojna, której sposób prowadzenia, zastosowane środki i konsekwencje – naszkicowano już w pierwszym rozdziale, zaś opisy jej przebiegu znajdujemy rozproszone w tradycji różnych narodów, m.in. także w tradycji biblijnej.

W „Księdze Proroctw Izajasza” (13,3-5) czytamy: Ja dałem rozkaz moim poświęconym, z powodu mego gniewy zwołałem wojowników radujących się z mojej wspaniałości. Uwaga! Wrzawa Królestw, sprzymierzonych narodów. To Jahwe Zastępów robi przegląd wojska do bitwy. Przychodzą z dalekiej ziemi, od granic nieboskłonu - Jahwe i narzędzia jego rozgniewania, aby spustoszyć Ziemię. Podobnie w „Psalmach” (68,18): Rydwanów Bożych jest dwadzieścia tysięcy, wiele tysięcy aniołów, to Pan wraz z nimi przybywa do świątyni z Synaju.

Nie ulega wątpliwości, że stratedzy wojny atomowej nie kierowali swej broni na plemiona takie, jak współcześnie z nami żyjących Zulusów, Pigmejów czy nieszkodliwych Eskimosów. Skierowali ją na ośrodki cywilizacji. Tak więc radioaktywny mord ponownie przeszedł przez postępowe i wysoko rozwinięte narody i ośrodki. Pozostały natomiast oddalone od ośrodków cywilizacji, zacofane w rozwoju ludy dzikie i prymitywne plemiona. One jednak nie były w stanie przekazać informacji o istniejącej kulturze, ani nawet poinformować o niej, ponieważ nie brały w niej udziału.[3]

Większa część kuli ziemskiej pokryta została żarzącymi się pustyniami, gdyż promieniowanie ciał radioaktywnych nie pozwala rozwijać się żadnym roślinom. Po kilku tysiącach lat – jak powiada Erich von Däniken – nie pozostało już nic z zatopionych oraz spalonych lądów i miast. Natura jedynie z nieskończoną cierpliwością przedzierała się poprzez ruiny, a żelazo i stal, pordzewiałe, rozpadły się na piasek, aby po tysiącach lat wszystko mogło zacząć się od początku...

 

 

Aleksander Mora

 

 

BIBLIOGRAFIA:

 

 

1.    Erich von Däniken – „Rydwany bogów”, Londyn 1969

2.    Erich von Däniken – „Wspomnienia z przeszłości“, Warszawa 1974

3.    Erich von Däniken – „Złoto bogów”, Nowy Jork 1973

4.    Ignatius Donelly – „The Destruction of Atlantis”, Nowy Jork 1971

5.    Charles Fort – “Księga przeklętych”, Nowy Jork 1941

6.    Alfons Gabriel – „Die Wüsten der Erde und ihre Erforschung”, Hamburg 1961

7.    A. Gorbowskij – „Rozum Kosmosu“, Cirkvenica 1976

8.    Aqleksander Kondratow – „Zaginione cywilizacje”, Warszawa 1979

9.    W. E. H. Lecky – „History of the Rise and Influence of the Spirit of Rationalism in Europe”, Nowy Jork 1897

10.  P. Misraki (P. Thomas) – „Les Extraterrestres“, Paryż 1962

11.  Andrew Thomas – “We Are Not the First”, Nowy Jork 1973

12.  Brinsley le Poer-Trench – “The Sky People”, Londyn 1960

13.  Jacques Vallée – “Anatomy of the Phenomenon”, Nowy Jork 1965

14.  John N. Wilford – “We Reach the Moon”, Nowy Jork 1969

15.  Ludwik Zajdler – “Atlantyda”, Warszawa 1963

16.   „New Scientist”, 1979, 1980

17.  „Saga”, 1973, 1975

18.  “UFO Reports”, 1975, 1976, 1977

19.  “Ufology” 1976, 1977

20.  “Argossy UFO Annual”, 1975

21.  “Official UFO” 1977, 1978



[1] Przykładem tego jest np. starożytny Egipt, w którym panował kult świętych węży utożsamianych z różnymi bogami, zaś korony faraonów ozdabiał Uraeus (Ureusz) – wizerunek świętej kobry. To dopiero chrześcijaństwo zrobiło z węża symbol diabła – uwaga R.K.L.

[2] Oto jak nazwał On człowieka – przyp. aut. 

[3] Czynnego udziału, ale obserwowały jej przejawy i dawały wyraz w swej sztuce, czego Autor nie wziął pod uwagę. Wszak na Saharze i innych częściach świata pozostały petroglify przedstawiające wyżej ucywilizowanych ludzi z tamtej epoki... – uwaga R.K.L.

poniedziałek, 11 sierpnia 2025

Miloš Jesenský - BOGOWIE ATOMOWYCH WOJEN (22)

 

VIII.

 

Nowo powstałe po wojnie nuklearnej społeczeństwo Ziemian było bardzo zróżnicowane. Próba rekonstrukcji jego hipotetycznego składu wskazuje, iż obejmowało ono przede wszystkim stosunkowo niewielką grupę starych, długowiecznych bogów, którzy przeżyli zarówno kataklizmy na Ziemi, jak i wojnę międzyplanetarną. Wywodzili się oni ze starej międzyplanetarnej cywilizacji, wywodzącej się z Ziemi, lecz wychowani oni byli na różnych planetach Układu Słonecznego. Nie była to więc grupa jednolita.

Znacznie bardziej jednorodna była grupa ich czystej krwi potomków, urodzonych i wychowanych na spustoszonej Ziemi. Była ona także niezbyt liczna, już chociażby z tego względu, że kobiet pośród starych bogów było niewiele z powodów, o których pisano uprzednio.

Trzecią grupę, liczebnie znaczną, stanowili półbogowie – mieszańcy, będący potomkami młodych bogów i Ziemianek o wzbogaconej inteligencji, pochodzących z plemion objętych eksperymentem genetycznym. Do grupy półbogów próbowali, z różnym rezultatem, dołączyć wybitni przedstawiciele szczepów, których możliwości intelektualne zostały w wyniku odpowiednich zabiegów wydatnie zwiększone.

Czwartą wreszcie grupę stanowiły szerokie rzesze wykwalifikowanych i niewykwalifikowanych robotników, szkolonych i otoczonych przez bogów opieką, a należących do szczepów objętych eksperymentem genetycznym na określonych i ograniczonych terenach kuli ziemskiej.

Ostatnia, piąta grupa, to prymitywne, żyjące w lasach tropikalnych, puszczach i sawannach w zgodzie z Naturą plemiona, nie objęte zainteresowaniem bogów i nie biorące udziału w cywilizowanym życiu.

Każda z tych grup, poza ostatnią, spełniała w tym społeczeństwie wyznaczoną im przez starych bogów rolę, była w odpowiedni sposób kształcona i troskliwie doglądana.

Starzy bogowie dbali o to, by nie dopuścić do powtórzenia błędów „minionego okresu”. Z tego też względu byli zwolennikami umiarkowanego, kontrolowanego rozwoju oraz zachowania stabilnego systemu społecznego.

Byłby zatem to okres Złotego Wieku, którego reminiscencje przetrwały w zbiorowej pamięci Ludzkości – jej czwartej grupy – o czym pisze Owidiusz:

 

Złoty pierwszy wiek nastał. Nie z bojaźni kary

Z własnej chęci strzeżono i cnoty i wiary.

Kary, trwogi nie było, groźnych nie czytano

Ustaw na miedzi rytych, ani się lękano

Sędziów ostrych.

********************************

Wiosna była wieczysta. Zefiry łagodne

Rozwijały tchem ciepłym kwiaty samorodne,

Zboża w nieoranej rodziły się ziemi

I łan ugorny kłosy połyskał ciężkiemi.

Hojną płynęły strugą i nektar i mleko

I z dębu zielonego złote miody cieką.[1]

 

Przez szereg pokoleń władza starych bogów była niekwestionowana. Jednak grupy młodych bogów i półbogów – prężne, wykształcone i wychowane na Ziemi, inteligentne i ze swobodą posługujące się odrodzoną technologią planetarną, coraz bardziej oburzały się na zachowawczą i pełną ostrożności politykę Rady Starszych. Coraz więcej sprzeciwu wzbudzało ograniczanie funkcji decyzyjnych – jak również informacji dotyczących pewnych istotnych dziedzin wiedzy – do wąskiego kręgu bogów czystej krwi.

W opowiadaniach i legendach istniejących w różnych punktach naszego globu przedstawione są szczegółowo właśnie i katastrofalne wojny. Znajdują się wzmianki o kontrowersjach między bogami, kończących się okrutnymi walkami, doprowadzającymi czasem do drgań skorupy ziemskiej. W wielu wypadkach znajdujemy także ślady działalności „propagandowej” zmierzającej do zdyskredytowania starych bogów.

Gnoza obszaru śródziemnomorskiego, wiedza tajemna dostępna tylko wybranym uczy, że świat – tj. Ziemię – stworzył – tj. zorganizował na niej życie – Ialdabaoth  - nieudolny demiurg który uważał się za Boga.[2] Syn demiurga, stanąwszy w obliczu gromadzących się objawów niekompetencji i niezręczności ojca, uchwycił przemocą władzę, aby ustalić nowy porządek i naprawić błędy dotychczas przezeń popełnione. Ten właśnie syn o imieniu Sebaoth, od tego czasu zapanował w Niebie i Raju. Ta tradycja pozostawiła ślady nawet w liturgii Kościoła rzymsko-katolickiego: podczas każdej mszy zgromadzeni wierni śpiewają: Sanctus, Sanctus, Sanctus Dominus Deus Sebaoth, pleni sunt coeli et terra gloria tua![3]

Hinduska „Bhagavata Purana” przedstawia Viśnu Prajapati tworzącego nie światłość, jak biblijny Elohim, lecz ciemność, występek, niesprawiedliwość, grzech i chaos. A tekst mówi: Wówczas przyjrzawszy się zasługującemu na potępienie dziełu, Stwórca odczuwał do siebie niewiele podziwu. I aby dokonać naprawy swoich poczynań, Wisznu wysłał „czarowników” z poleceniem, aby tworzyli za niego. Ale oni zaniedbywali swe obowiązki i trwali w bezpłodnych medytacjach. Wówczas, by położyć kres tej bezczynności, z gniewu Prajapati musiał wydobyć się nagle młody bóg-dziecię, bóg-bohater, aby wyręczając swego ojca stworzyć pierwszą istotę ludzką.

Aztekowie przypisywali proces kreacji pierwszych ludzi parze bogów – Ometecuhli i Omeciuatli, którzy wkrótce zostali zdetronizowani przez młodszych i bardziej aktywnych bogów.

W Asyrii waśniom między bogami towarzyszyły tak straszliwe dźwięki, że cały świat był nimi wypełniony, a góry zapadały się.

Mity greckie dostarczają podobnych wieści. Łatwo zrozumiała legenda mówi, że Ouranos lub Uranus – symbol Nieba i przestrzeni międzyplanetarnych – zapłodnił swoją małżonkę Gaję (Geę) czyli Ziemię. Domyślać się więc należy, że życie na Ziemi ma jakiś związek z obszarami pozaziemskimi. Ale z tego związku narodziły się wstrętne potwory. Ich ojciec był zdumiony i odesłał je z powrotem do łona matki, co wydaje się być po prostu innym sposobem wyrażenia myśli, ze zostali oni pogrzebani, a my od czasu do czasu znajdujemy ich teraz pod postacią kopalnych skamielin.

Teraz kierownictwo obejmuje Czas – Chronos lub Kronos – zwany przez Rzymian Saturnem, ale ten „pożera swoje dzieci” i wszystko ogarnia stan stagnacji i bezpłodnej rutyny, zaś czarownicy zamiast tworzyć, oddają się kontemplacji. Później obserwujemy pojawienie się i rozstrzygające zwycięstwo nowego, silnego zespołu kierowanego przez Zeusa vel Dzeusa alias Jupitera lub Yod-Patera. Wszystkie te przekazy chwalą jego dynamizm i młodość. Jego atrybutami w Grecji, jak i we wszystkich innych miejscach, są cechy odpowiadające światłu, a więc: ogień, błyskawice, jasność, czystość, białość, blask słoneczny, orzeł. Greckie słowo Zeus podobnie jak łacińskie Deus jest równoważne hinduskiemu bogu bohaterowi, Słonecznemu Ormuzdowi Persów – Zwycięzcy Smoka.

Tak więc zwycięstwo w tej nowej wojnie – czy wojnach – odnieśli młodzi bogowie. Było to jednak zwycięstwo w dużym stopniu pyrrusowe, tym bardziej, że nie oznaczało ono, że na Ziemi zapanował całkowity spokój. Teraz dopiero zaczęły się swary i waśnie pomiędzy młodymi bogami. Kontrowersje te zakończyły się następnymi okrutnymi walkami i katastrofalnymi wojnami.[4] Biblia wspomina te dawne wojny o władzę w szeregu „Ksiąg”. Izajasz (51,9) przywołuje na pamięć dawne pokolenia, kiedy Jahwe musiał zgładzić Rahab zwanego także Lewiatanem i Smokiem: O ramię Jahwe! Przebudź się, jak za dni minionych, zamierzchłych pokoleń. Czyżeś to nie ty poćwiartowało Rahaba, przebiło Smoka? Podobnie w „Księdze Joba” (25,12): Potęgą wzburzył pramorze, roztrzaskał Rahaba swą mocą, wichurą strop nieba oczyszcza i Węża Zbiega niszczy swą ręką...oraz w niektórych „Psalmach” (74,13-14): Ty morze swą potęgą rozdarłeś, skruszyłeś głowy smoków w odmętach. Ty zmiażdżyłeś łby Lewiatana, morskim potworom na żer go wydałeś, a także (89,10-11): Ty rozkazujesz pysznemu morzu, Ty jego wzdęte bałwany poskramiasz. Tyś przebitego Rahaba podeptał, Twoich wrogów rozproszyłeś swym możnym ramieniem.



[1] Owidiusz – „Przemiany” w przekładzie B. Kicińskiego – przyp. aut.

[2] Nazwa „demiurg” nadana została przez Platona stwórcy boskiemu, budowniczemu świata, który dał Ludzkości duszę zmysłową i jest twórcą świata materialnego – przyp. aut.

[3] Dosł.: Święty, Święty, Święty Pan Bóg Sebaoth, pełne są niebiosa i ziemia chwały Twojej – z tym, że imię Boga Sebaoth (inne imiona Boga to, Jahve [Jehowa], Adonai i Tetragrammoton) zastąpiono dzisiaj słowami: zastępów świętych – uwaga R.K.L.

[4] Zob. Homer – „Iliada” i „Odyseja” – uwaga R.K.L.

niedziela, 10 sierpnia 2025

Miloš Jesenský - BOGOWIE ATOMOWYCH WOJEN (21)

 

VII.

 

Postawiono już w poprzednim rozdziale hipotezę, że przed kilkuset tysiącami lat rozwinęła się na naszej planecie cywilizacja, która zdołała osiągnąć bardzo wysoki poziom rozwoju. Pozwoliło jej to na skolonizowanie Wenus, Marsa, Merkurego, Faetona, a być może także i innych ciał niebieskich, np. księżyców Jowisza czy Saturna.

Osiedleńcy żyjący w warunkach odmiennych od ziemskich, musieli w ciągu kilku pokoleń rozwinąć szereg cech adaptacyjnych, w wyniku czego ich technologia, cywilizacja i kultura coraz bardziej odbiegała od ziemskiej. Trudniejsze warunki życia kolonistów zmuszały ich do ciągłego ulepszania maszyn, urządzeń, architektury, pojazdów poruszających się po lądzie, wodzie i w atmosferze, a także statków komunikacji międzyplanetarnej. Ogromny poziom osiągnął również rozwój środków porozumiewania się, inżynierii genetycznej, leczenia chorób oraz walki ze starością, co pozwoliło naszym przodkom osiągnąć wręcz imponujący czas życia.

Wszak dążenie do podboju Kosmosu i podróży międzygalaktycznych zaczęło coraz silniej opanowywać umysły mieszkańców Układu Słonecznego. Przechwycono z Kosmosu niewielką planetoidę Luna, a tor jej obiegu skorygowano tak, aby mogła ona krążyć w Układzie Słonecznym. Zasiedlono jej powierzchnię, a następnie zaczęto dokonywać pewnych zmian jej wnętrza, przekształcając ją w pojazd zdolny do poruszania się w przestrzeni międzygwiezdnej.[1]

Przeprowadzenie tak poważnych przedsięwzięć inżynierskich i konstruktorskich wymagało jednakże zorganizowania odpowiednich dostaw sprzętu i surowców, urządzeń i specjalistycznych ekip roboczych, co z kolei pociągało za sobą konieczność dalszego skorygowania orbity planetoidy tak, by znajdowała się ona przez cały czas w zasięgu pojazdów transportowych ośrodków cywilizacji ze wszystkich planet. Postanowiono umieścić ją na orbicie wokółziemskiej. I tak w ten oto sposób na ziemskim niebie pojawił się Księżyc.

Jednakże z jakichś nieznanych powodów operacja zakotwiczenia Księżyca na orbicie wokółziemskiej nie przebiegła zgodnie z planem, i w jej wyniku na Ziemi powstały straszliwe kataklizmy. Luna bowiem, kiedy dostała się w strefę przyciągania Ziemi, wywołała przesunięcie się masy wód. Rozpoczęły się przypływy. Pierwszy był największy. Fale popłynęły z okolic podbiegunowych w kierunku równika zatapiając po drodze wszystko, wraz z lądem Mu i częścią Atlantydy, na wysokość 3.000 – 5.000 metrów.[2]

Niejasne są przyczyny równoczesnego wybuchu okrutnej wojny w Układzie Słonecznym. Prawdopodobnie dały znać o sobie znane wady Ludzkości, a szczególnie wady psychiczne, o których wspomniano uprzednio. Jeśli nawet ludzie ci byli, niczym mitologiczni bogowie, istotami o wspaniałych intelektach i imponująco długim okresie życia, to jednocześnie mogli być obciążeni jakąś genetyczną skazą psychiczną, która stwarzała podobnie niebezpieczne sytuacje, na jakie społeczeństwo ludzkie natrafia i dziś. Może też na przestrzeni wieków ulegli oni stopniowej degeneracji.

Bez wątpienia zbudowali społeczeństwo bardziej rozwinięte i bardziej ludzkie, niż nasze, skoro osiągnęli tak ogromne zdobycze, a jednak dopuścili do tego, by katastrofalny konflikt zniszczył ich świat i niemal zgładził rasę ludzką.[3] Jedno nie ulega wątpliwości – ster działań w pewnym momencie wymknął się ludziom z rąk. Zapanowały okrutne prawa wojny.

Konflikt ten nie trwał jednak długo. Użycie BMR w końcowym etapie szybko sprawiło, iż życie na planetach przestało istnieć. Planeta Faeton, na której zgromadzono największe zapasy środków bojowych, nie zdołała ich nawet wykorzystać. Jeden dobrze wymierzony pocisk jądrowy zainicjował eksplozję zmagazynowanych materiałów termojądrowych i straszliwy wybuch rozerwał na strzępy całą planetę Faeton.

Dość łatwo sobie wyobrazić dalszy przebieg wypadków. Nieliczni ludzie przewidujący mieli dostęp do międzyplanetarnych pojazdów wraz z rodzinami i sprzętem, jaki zgromadzić się im udało, schronili się na Ziemi, która jako jedyna ostała się w stanie najmniej zniszczonym. Być może nie była ona ośrodkiem konfliktu w Układzie Słonecznym.[4] Choć okaleczona straszliwym kataklizmem, wywołanym zakotwiczeniem na jej orbicie Księżyca, i choć pozbawiona ośrodków dyspozycyjnych na Mu i Atlantydzie posiadała przynajmniej nadającą się do życia atmosferę.

Lądowali tedy na Ziemi nie tylko uciekinierzy z najbliższych planet; tutaj znajdowały także schronienie załogi samolotów i statków międzyplanetarnych, które lecąc z zadaniem bojowym stwierdzały, że cel już przestał istnieć; lądowali także ci, którzy po wykonaniu zadania nie mieli dokąd wracać. Lądowali z rozpaczą, bali się także odwetu. Ale odwet nie nadchodził. Nie było komu o nim myśleć.

Pobudowali zatem schrony i podziemne osiedla – systemy podziemnych tuneli w Argentynie, Peru i Ekwadorze, groty w Adżanta, Ellora i Deccan w Indiach – aby tam przeżyć w spokoju i otrząsnąć się do nowego życia.[5] Potem rozpoczęli penetrację otoczenia.

Ziemia była bardzo zniszczona. Główne ośrodki cywilizacji nie istniały. Centra dyspozycyjne, niektóre lądy i wszystkie miasta albo znikły pod falami oceanów, albo zamieniły się w starty popiołu pod działaniem broni laserowej i jądrowej. Reszty dzieła zniszczenia dokonały wybuchy wulkaniczne, wstrząsające skorupą ziemską, której równowagę tak lekkomyślnie naruszono.

Pomimo przerażająco smutnego bilansu rozpoczęto organizować nowe bytowanie. Zaczęto gromadzić ocalały jeszcze gdzie niegdzie sprzęt i urządzenia. Ekipy techniczne penetrowały powierzchnię Ziemi, poszukując tych, którym udało się przetrwać kataklizm, a także surowców, środków napędowych, leków i żywności. Podjęto budowę nowych miast, jak Tiahuanaco (?) i osiedli – jak Sacsayhuaman (?). życie zaczęło wchodzić w bardziej ustabilizowane tryby, pomimo tego, że niezbyt liczne społeczeństwo musiało borykać się z całym szeregiem poważnych problemów.

Przede wszystkim nie było ono jednolite. W skład jego wchodzili przecież ludzie, którzy wychowali się na różnych planetach. Niektórzy z nich od początku nie mogli przystosować się do oddychania ziemską atmosferą, zapewne musieli korzystać z urządzeń wspomagających i ochronnych. Dla innych promieniowanie słoneczne na Ziemi było zbyt silne. Dla jeszcze innych – zbyt słabe.

Wszystkim tym trudnościom należało zaradzić możliwie szybko, jeżeli to nieliczne społeczeństwo miało uchronić przed całkowitą zagładą i wymarcie samo siebie i zdobycze cywilizacji trwającej tysiące lat.

Wśród puszcz tropikalnych, lasów i sawann Ziemi istniały prymitywne plemiona ludzkie znajdujące się na niskim szczeblu rozwoju, których sposób życia nie odbiegał właściwie od zwierzęcego. Zdecydowano się więc na śmiały eksperyment biologiczny, którego celem było dokonanie na kilku wybranych plemionach zabiegu genetycznego, pozwalającego na znaczne przyśpieszenie ich rozwoju. Uzyskane w tym procesie osobniki miały być w przyszłości wykorzystane jako tania, niewykwalifikowana siła robocza, rozumiejąca i wykonująca prawidłowo i w sposób zdyscyplinowany stawiane przez bogów-stwórców zadania.

W biblijnej „Księdze Rodzaju” czytamy: A wreszcie rzekł Bóg: >>Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam...<<[6] na marginesie warto zaznaczyć, że wyraz Elohim - bogowie, stanowiący jedno z imion Boga w Starym Testamencie jest formą od liczby mnogiej Eloah – Bóg.

Eksperyment powiódł się znakomicie, a jego efekty – jak się zdaje – przekroczyły najśmielsze oczekiwania. Rozwój intelektualny plemion poddanych na ograniczonym terenie zabiegowi genetycznemu, a następnie starannej opiece i edukacji postępował bardzo szybko. Jednocześnie doprowadził on do powstania nieprzewidzianego produktu ubocznego – rozwiązał mianowicie problem, z którym bogowie się dotychczas borykali, dostarczył bowiem zastępu niezwykle urodziwych kobiet. Nic więc dziwnego, że co młodsi bogowie natychmiast przystąpili do ulepszania wyników eksperymentu, zapominając, że choć z grubsza przynależą do tego samego gatunku, to jednak reprezentują odmienne drogi rozwoju genetycznego, co szczególnie dotyczyło tych, którzy byli potomkami pokoleń długo żyjących na innych, niż Ziemia, planetach.

Biblijna „Księga Rodzaju” podaje: A kiedy ludzie zaczęli się mnożyć na Ziemi, rodziły się im córki. Synowie Boga widząc, że córki człowieka są piękne, pojmowali je sobie za żony, wszystkie, jakie im się podobały. [...] A w owych czasach byli na Ziemi giganci. Bo gdy Synowie Boga zbliżali się do córek człowieczych, te im ich rodziły. Byli to więc owi mocarze, mający sławę w owych dawnych czasach.[7]

Narodzone z tych związków mutanty nie zawsze mogły być przedmiotem chluby bogów. Niektóre z nich stanowiące całkowicie zdegenerowane formy musiano zlikwidować.[8] Jednakże większość potomków reprezentowała znacznie zwiększone możliwości intelektualne niektórzy mieli tak wysoki poziom intelektualny, że bez trudu mieszali się ze społecznością młodszych bogów.

Udany eksperyment spowodował nowy, gwałtowny rozwój cywilizacji na Ziemi. Bogowie mieli już zastępy siły roboczej. Wybrani spośród rzesz ludzie[9] uzyskiwali kwalifikacje techniczne, a nawet naukowe; wykonywali prace inżynierskie, byli pilotami, żołnierzami, lekarzami, czy wreszcie osiągali status boga. Starzy bogowie wymierali, młodzi coraz bardziej wtapiali się w prężne społeczeństwo inteligentnych Ziemian.



[1] Idea ta nie jest wbrew pozorom nowa, bo opisał ją w swych powieściach fantastycznych „Ci z Dziesiątego Tysiąca” i „Oko Centaura” polski pisarz J. Broszkiewicz w końcu lat 60. ub. wieku. Znamy obecnie (dane za rok 2001) około 30 „bezpańskich” – nie należących do żadnego układu planetarnego – planeto-podobnych obiektów, które poruszają się swobodnie w przestrzeni międzygwiezdnej. Jednym z nich jest odległy o 450 ly obiekt o oznaczeniu TMR-1C w konstelacji Byka; czyżby był on właśnie takim pojazdem międzygwiezdnym? – o czym pisałem w mojej pracy „Projekt Tatry” (Kraków, 2002) – uwaga R.K.L.

[2] Trudno jest przyjąć, że ludzie o wiedzy i technice umożliwiającej im przestawianie planet i prowadzenie prac w Kosmosie nie potrafili przewidzieć powstania ogromnych fal pływowych w przypadku wejścia Luny w pole grawitacyjne Ziemi. Jest to z tego punktu widzenia całkowicie nie do przyjęcia – uwaga R.K.L.

[3] Dlatego właśnie jestem zdania, a wyłożyłem je m.in. w antologii pt. „Bolid Syberyjski”, że był to konflikt międzycywilizacyjny pomiędzy Ziemianami a obcą rasą inteligentną, która mogła np. szukać nowych terenów osiedleńczych – stąd determinacja atakujących i obrońców. Wojna zakończyła się zniszczeniem Obcych, ale jednocześnie cofnęła Ludzkość w rozwoju do epoki kamienia jeszcze nie rozłupanego – uwaga R.K.L. 

[4] To oczywiste, że – jak postulowałem w poprzednim przypisie - walczono o Ziemię, i dlatego też stosunkowo mało ją zniszczono, ale najeźdźcy zniszczyli ludzkie bazy i instalacje obronne na peryferiach Układu Słonecznego w pierwszym rzędzie, a kolonie na planetach w drugim. To wyjaśnia wszystkie niejasności, o których Autor pisze w swej monografii – uwaga R.K.L.

[5] Do tego dorzuciłbym także legendarną Szamballę-Agartę, którą – o ile wierzyć legendom przekazanym nam przez F. A. Ossendowskiego – założono 60.000 lat temu, co może być pewną wskazówką, co do daty rozpoczęcia lub zakończenia tego konfliktu – uwaga R.K.L. 

[6] Rdz. 1,26 – uwaga R.K.L.

[7] Rdz. 6,1-2 i Rdz. 6,4 – uwaga R.K.L.

[8] Typowym przykładem mógłby tu być Yeti. Eksperymenty te mogły obejmować też i zwierzęta, dzięki czemu powstawały różne mutanty w rodzaju potworów z mitów greckich i innych: smoki, pegazy, chimery, etc. etc. – uwaga R.K.L.

[9] Właściwie powinno się o nich mówić „nowi ludzie” lub „ludzie drugiej generacji”, wszak powstali wskutek eksperymentu genetycznego „ludzi pierwszej generacji” – uwaga R.K.L.