W
SPRAWIE CHRONOLOGII
Z
wielkim zainteresowaniem przeczytałem cykl „Atomowa wojna bogów” drukowany
ostatnio w „Kamenie”. Jednakże nie zgadzam się, że owe wojny atomowe czy
jądrowe miały miejsce w zamierzchłej przeszłości, tak gdzieś pomiędzy 100.000 a
50.000 lat temu. Zgodnie z hipotezą artykułów A. Mory, były one prowadzone
przez „bogów” przeciwko ludziom, bądź między ludźmi reprezentującymi wysoki
poziom cywilizacji. Według autora cyklu, największe pustynie świata były
terenem wybuchów nuklearnych, przez co są dziś wysterylizowane. Z tym punktem
się zgadzam, ale trudno dopuścić, aby Precywilizacje istniały tylko na tych
terenach, aby nie było ich jakichś śladów (technicznych) w innych punktach kuli
ziemskiej i aby dosłownie nic z nich nie pozostało. I to nie tylko tzw. „dóbr
materialnych”, ale i śladów eksploatacji minerałów, kopalń, odwiertów, itp.
Moim
zdaniem nigdy na Ziemi nie istniała cywilizacja ludzka porównywalna poziomem
techniki z naszą lub ją przewyższająca. Prawdopodobnym natomiast jest to, że w
zamierzchłych czasach na Ziemi ingerowali „obcy” – spoza naszej planety.
Możliwe jest również, że w pewnym okresie na Ziemi wylądowała z Kosmosu druga
niezależna rasa Kosmitów, w rezultacie czego były wojny między nimi. W tej
wojnie czy wojnach nie liczono się z życiem ziemskim, ani z ludźmi jako
istotami rozumnymi, gdyż poziom ludzi był nieskończenie niższy, niż „bogów”.
Ze
wstydem muszę przyznać, że do dziś dnia nie znam pełnego tekstu „Mahabharaty” i
„Ramayany”. Wydaje mi się jednak, że w pierwszym odcinku cyklu A. Mory istnieje
pewna nieścisłość. Mianowicie podano tam starożytny opis, jak Rama ze swą
małżonką Sitą lecieli ze Sri Lanki[1]
do Indii. Czy jest absolutnie pewne, że wymieniono w tym opisie Sri Lanka, a
nie samo Lanka? To wielka różnica, bowiem Sri Lanka jest pojęciem
geograficznym, starożytną nazwą wyspy Cejlon (Ceylon), która oderwała się od
kontynentu Indii[2]
pomiędzy 3000 a 2700 r. p.n.e. Natomiast Lanka, to nazwa zaginionego
kontynentu, leżącego pomiędzy Madagaskarem a Indiami. Kontynent ten uległ
zagładzie właśnie pomiędzy 3000 a 2700 rokiem p.n.e. i wówczas południowy cypel
Półwyspu Indyjskiego utworzył wyspę Sri Lanka.
Może
kogoś zaskoczy fakt, że dysponuję precyzyjnymi obserwacjami astronomicznymi z
okresu wojny opisanej w „Mahabharacie” i „Ramayanie”. Dane te zawarte są w
książeczce (przedruk dokonany w Madrasie w 1976 roku) napisanej w języku
Karnataka, mam natomiast jej tłumaczenie w rękopisie angielskim, dokonane przez
Hindusa zamieszkującego w stanie Karnataka – dr Sunder Seshu. Posiadam
też „Kalendarz Wedycki” z okresu powyżej 7000 lat p.n.e. wraz z komentarzem w
języku angielskim, dokonanym przez dr Sampath Ivenigara z Instytutu
Chronologii Indii w Madras. Nadmieniam, iż są to przedruki wydane w znikomym
nakładzie 500 egz., tak że są to jedyne egzemplarze w Polsce.
Otóż
dane astronomiczne określające precyzyjnie propozycje niektórych gwiazd i
konstelacji na niebie w okresie „Mahabharaty” i „Ramayany” – przy konfrontacji
ich z astronomicznym „Kalendarzem Wedyckim” – pozwoliły uczonym z Instytutu
Chronologii Indii rozpracować w czasie następujące wydarzenia:
a. lądowanie
Hanumathy w Lanka – 4401 rok p.n.e.
b. koronacja Ramy
na króla – 4400 rok p.n.e.
c. spisanie
(opracowanie) „Ramayany” – 4378 rok p.n.e.
d. odlot
(wniebowstąpienie) Ramy – 4377 rok p.n.e.
e. początek wojny
opisanej w „Mahabharacie” – 13 października 3667 roku p.n.e.
f. dokładną
lokalizację zaginionego kontynentu Lanka,
g. dokładną
lokalizację starożytnego miasta Ayodhya,
h. dokładną
lokalizację stolicy zaginionego kontynentu Lanka Nagar.
Przyznać
trzeba, że dane te, oparte na autentycznych dokumentach sprzed ponad 5000 lat –
„Kalendarz Wedycki” i ok. 4700 lat – „Vymanika Shastra” – zakrawają na
rewelację.
W
tym kontekście, nie sposób zgodzić się z tym poglądem, że „wojny atomowe” były tak
dawne, jak to sugeruje A. Mora; raczej działy się w czasach już całkiem
historycznych. Ciekawe, iż pewne dane biblijne oraz pewne wzmianki u Homera jak
gdyby potwierdzają ów okres wojny, wymieniony w „Mahabharacie”. Np. Homer
wspomina w „Iliadzie”, iż bogowie często udawali się na południe, na krańce
ziemi do ciemnoskórych Etiopów.
Biorąc
pod uwagę, iż około 5000 lat temu Północny Biegun Magnetyczny leżał dalej na
południowy zachód, niż obecnie, trzeba przyjąć kilkunastostopniową poprawkę do
kierunków geograficznych ówczesnych (w stronę odwrotną do ruchu wskazówek
zegara) to jest ówczesny kierunek południowy pokrywa się z obecnym, lecz z
odchyleniem na wschód. A taki kierunek lotu widzie prosto do krainy Lanka.
Kazimierz
Bzowski
---oooOooo---
Przyznaję,
że nie znam materiałów źródłowych, o których wspomina pan Kazimierz Bzowski. Z
opisu sądząc, są one rzeczywiście rewelacyjne: wyjaśniają i uściślają szereg
zagadnień z „wojną bogów” związanych.
Zawarte
w liście dane nie stoją moim zdaniem, w sprzeczności z przedstawioną przeze
mnie wizją rozwoju wypadków. Nawet wizja K. Bzowskiego nie jest sprzeczna z
moją.
Unikam
odwoływania się do wpływu Kosmitów, nie chcę bowiem mnożyć bytów bez istotnej
potrzeby – z jednej strony; a z drugiej – stoję wobec konieczności wyjaśnienia
sobie przynajmniej nie budzących na ogół wątpliwości faktu krzyżowania się
bogów z ludźmi, co przecież wymaga zgodności genetycznej i dodatkowo: przekazy
wskazują na to, że bogowie czerpali sporo – nazwijmy to – przyjemności, nie
można też przyjąć, że były to wyłącznie zabiegi sztuczne, probówkowe i
laboratoryjne.
Trudno
nie zgodzić się ze stwierdzeniem z listu, że przynajmniej jedna z wojen
atomowych miała miejsce w czasach historycznych. Były jednak wojny
wcześniejsze, do których „dogrzebać” można się w starych przekazach, a także
znaleźć – jak sądzę – ślady materialne. Dlatego także mój serial powinien być
zatytułowany w liczbie mnogiej: „Atomowe wojny bogów”.
Aleksander Mora
W
DWADZIEŚCIA TRZY LATA PÓŹNIEJ.
Kiedy
pamiętnego lata 1980 roku jeden z moich kolegów pożyczył mi wycinki w „Kameny”
z „Atomową wojną bogów”, to przeczytałem ją jednym tchem w ciągu czerwcowego
popołudnia wylegując się na świnoujskiej plaży. Początkowo rzecz potraktowałem
lekko – ot, jeszcze jedna fantazja na temat rezultatów atomowej wojny. Był rok
1980 – jako tutaj rzekłem – i problematyka wojny nuklearnej pomiędzy ZSRR i
NATO oraz USA była jak najbardziej na czasie. Przez świat tryumfalnie szła
teoria Alwarezów o impaktowej przyczynie wymarcia wielkich dinozaurów. W Polsce
wrzało. Tworzyła się ta pierwsza, najautentyczniejsza „Solidarność” – jeszcze
ta uczciwa i nie zawłaszczona przez polityczne męty. Zastanawialiśmy się
wszyscy: wejdą – nie wejdą... Na włosku wisiała III Wojna Światowa i jej
możliwe następstwa – wielkie wymieranie i atomowa epoka lodowa spowodowana
„zimą jądrową”. I naraz w tym pomieszaniu umysłów pojawia się „Atomowa wojna
bogów”. Czy Aleksander Mora przekazał nam swoiste memento i zarazem
ostrzeżenie, że historia powtarza się tyle razy, ile tylko może???... Tak
myślałem wtedy. I zdjął mnie lęk o los naszej cywilizacji... Że teraz to my
przeżyjemy to, co oni – nasi praprzodkowie 12-, 50-, 1000 tysięcy lat temu! I
znowu upadek cywilizacji i ponowne budowanie wszystkiego od zera...
Potem
zeszło wszystko na plan dalszy, a po 1989 zaczęliśmy poważnie myśleć o ufologii
nie jako amatorskiej zabawie, ale o poważnej nauce interdyscyplinarnej.
Skończyła się zabawa i zaczęły schody. Na początku roku 2003, redaktor naczelny
„Świata UFO” Bronisław Rzepecki zaproponował mi przepisanie „na dysk”
peceta opracowania Aleksandra Mory. Zgodziłem się z tym większą przyjemnością,
że byłem świeżo po opracowaniu przekładu znakomitej książki mego słowackiego
przyjaciela dr Miloša Jesenský’ego pt. „Bogowie atomowych wojen” (Ústi
nad Labem 1998), którą to pracę wykonałem posługując się pseudonimem Witold
Baranowicz.
To
już było inne czytanie. To była praca nad tekstem, który mimo 23 lat, które
upłynęły od jego publikacji, niczego nie stracił na swej aktualności, zważywszy
narastające napięcie w świecie spowodowane postawą Iraku i Korei Północnej,
których liderzy grożą wolnemu światu bronią masowej zagłady! Koło historii
wykonało pełny obrót. I znów, jak w 1980 roku – świat stoi na krawędzi
konfrontacji i grozi mu to, o czym pisał Aleksander Mora... Dodałem trochę
przypisów, które uaktualniają tekst i rzucają więcej światła na niektóre
aspekty tego zagadnienia. Szczególnie poszła do przodu genetyka i kosmonautyka,
której zdobycze tylko potwierdzają tezy Autora, a nie zaprzeczają, jakby to
chcieli różnego rodzaju z Bożej łaski krytycy i uczeni, którzy się niczego nie
nauczyli, a stanowią zakały uniwersytetów i innych instytutów naukowych.
Jak
bardzo blisko prawdy był Autor pisząc swe opracowanie?
Bardzo
blisko. Być może myli się w detalach, ale przecież przewodnia myśl jest dobra i
tłumaczy wiele – jak nie wszystkie – anomalia zaobserwowane dzisiaj i dziwne
artefakty, które znaleziono do dziś dnia... Jestem pewien, że ma on całkowitą
rację – atomowe wojny bogów miały miejsce daleko przed tym, jak po raz pierwszy
wyzwolono energię atomu na Jordana de Muerte rankiem 17 lipca 1945 roku. Swój
pogląd wyłożyłem w książce pt. „Projekt Tatry” (Kraków 2002).
Długo
czekałem na tą chwilę. Całe 23 lata, ale było warto znowu przeczytać tą pracę i
znowu zdumieć się jej aktualnością i akuratnością.
I
jej ponadczasowym przesłaniem.
Autor
przytacza dowody na istnienie szczątków Pracywilizacji w różnych częściach
świata. Ja starałem się odpowiedzieć na to, czy w Polsce znajdują się ich ślady
i ślady tego (tych) konfliktu(ów). Oczywiście! One są i to tak jasne i wyraźne,
tylko że my – przyzwyczajeni do nich – nie potrafimy spojrzeć na nie właściwie!
Tak samo, jak ślady po istnieniu Supercywilizacji. Tylko trzeba rozejrzeć się
dookoła, pokonać uprzedzenia i przesądy naukowe, ideologiczne i religijne, a
nade wszystko – zacząć myśleć samodzielnie, nie pod dyktando. Wtedy naraz
zaczniesz dostrzegać to, o czym pisze
Aleksander Mora w swej pracy, którą właśnie Czytelniku przeczytałeś...
R.K.Fr. Sas -
Leśniakiewicz
Jordanów, dn.
2003-02-01