niedziela, 21 grudnia 2025

Zagadki Made in Slovakia

 


Jana Čavojská

 

Dr Miloš Jesenský rozwiązuje rebusy Przeszłości.

Czy byli na Słowacji Templariusze, którzy zakopali tutaj wraz ze swym Wielkim Mistrzem także swój skarb? Czy udało się alchemikom z Bratysławy wyprodukować złoto? Odwiedźmy z nami miejsca słowackich zagadek.

Wojownicy, którzy byli także mnichami. Rycerze Czerwonego Krzyża, których zwano także Rycerzami Chrystusa i Świątyni Salomona – z czego zostali oni znani jako Templariusze. Czy jest także prawdą, że tajemniczy kościółek w liptowskiej wsi Martinček jest dziełem ich rąk? I czy parę kilometrów dalej, w krypcie kościoła w Ludrovej, spoczywa ich Mistrz – Johannes Gottfried von Herberstein, którego podczas odwiedzin Węgier w roku 1230 zamordowali (albo zbóje czy jego właśni ludzie – zdrajcy)? A wraz z nim mieli oni do grobu pod ołtarzem włożyć skarb o ogromnej wartości…

 

Zabawa w muzeum

 

- Niestety nie pozwolono nam na archeologiczne badania – mówi dyrektor Kysuckiego Muzeum  i badacz historycznych zagadek, który już od lat szuka rozwiązania dla największych rebusów z Przeszłości. Na koncie ma ponad 40 książek i porównują go do Dänikena. Miloš Jesenský jest przekonany, że Templariusze przebywali na terytorium Słowacji. Wyczytał to głównie ze źródeł pisanych i różnych zdarzeń historycznych. Z wielu średniowiecznych twierdz zostały tylko ruiny i trudno jest powiedzieć, czy jakie jeszcze są w nich tajemnice.

- Ale dlaczego mielibyśmy się mylić w kwestii Templariuszy? – pyta Miloš Jesenský i oczy zabłysły mu tak, kiedy mówi o jakiejś zagadce.

Naczelny propagator historii studiował – dziwuj się świecie! – medycynę weterynaryjną. Jednakże nigdy nie był weterynarzem. Od dziecka przyciągały go zagadki, pytania z Przeszłości na które nie było odpowiedzi, zjawiska paranormalne, polemiki o Pozaziemianach i Ich odwiedzinach na Ziemi. Tematem jego pracy doktorskiej były dzieje alchemii. Według jego poglądów, historia nie powinna pokrywać się kurzem. Nie możemy zamknąć jej w nudnych, pachnących naftaliną eksponatach. Wręcz na odwrót – muzea powinny być żywymi miejscami spotkań, w których Przeszłość prezentuje swoją prawdziwą formę. Za tym przemawia ten fakt, że dzieci poznają twórczość Leonarda da Vinciego w centrach handlowych a nie w muzeach.

 

148 Ojczenaszów i banki

 

Wojskowy zakon Templariuszy założyło w latach 1118-1119 ośmiu francuskich rycerzy – członków I Krucjaty. Zakon miał ochraniać święte miejsca i pielgrzymów na drodze do Jerozolimy. Już w 10 lat później nieli ubodzy rycerze swoją siedzibę blisko Świątyni Salomona w Jerozolimie – 300 rycerzy i ponad 1000 piechocińców. Musieli oni przestrzegać następujących zasad: nosić białe habity, zmówić modlitwę „Ojcze nasz” 148 razy dziennie, milczeć przy wspólnych posiłkach, starać się o swój sprzęt i uzbrojenie, mieszkać w skromnie urządzonych celach, przestrzegać ścisłego celibatu. Nikt niczego nie miał na własność – wszystko było wspólne. Także tajemnice – osobiste listy każdego brata czytano na głos. Jeszcze ściślejsze reguły obowiązywały podczas walki. Nie mogli ustąpić, póki łopotała nad nimi flaga. Za templaryjskich jeńców nie dawano okupu.

Ubodzy bracia stopniowo się bogacili. Byli uwolnieni od płacenia świeckich i kościelnych podatków i danin. Na swych terenach mogli być wybierani. Dokonywali oni jak na ten czas rewolucyjne transakcje i operacje finansowe, podobne do dzisiejszych. Pod ich ochroną na drogach zbójcy mieli ciężki problem i ponosili wielkie ryzyko. Podróżny mógł wpłacić pieniądze w jednej templaryjskiej komandorii i wypłacić w innej u celu swej podróży, albo tam, gdzie akurat przebywał. Jednakże niektórzy myśleli, że templariuszowscy alchemicy znaleźli sposób jak zamienić ołów w złoto i dlatego byli tacy bogaci.

 

Czerwoni mnisi i zagadkowa śmierć

 

Na górze we wsi Martinček, zaledwie kilka kilometrów od Rużemberoka, stoi średniowieczny kościół ozdobiony pięknymi freskami. Góra ta w źródłach pisanych nosi nazwę Mnich. I historycy z XIX wieku zgadzają się w tym, że stał tam templariuszowski klasztor. Historyk Damian Fuxhoffer w swym dziele „Monasteriologia Regni Hungariae” wydanym w Ostrzyhomiu[1] w 1803 roku, pisze tak:

Dokumenty potwierdzające te wydarzenia dostały się do naszych rąk z archiwum słynnego rodu Herbersteinów z rozkwitającego Sztajerska[2] i stoi w nich dosłownie tak: Johannes Gottfried Herberstein – wielki wizytator i przedstawiciel Zakonu Templariuszy, zmarł w czasie wizyty w roku 1230 na Węgrzech, na skraju Liptowa, na górze Mnich przy Świętym Marcinie.

Śmierć wizytatora stanowi cały czas tajemnicę. Nie wiadomo, czy zginął w potyczce, kiedy przyszedł na pomoc kupcom napadniętym przez rozbójników czy został zamordowany przez zdrajcę. Tak czy inaczej, skonał on na górze Mnich w klasztorze, kiedy nie było tam jeszcze kościoła (wg dostępnych źródeł został on zbudowany w 300 lat później) więc pochowano go w najbliższej świątyni. Miał to być kościół p.w. Wszystkich Świętych w Ludrowej k./Rużemberoka, w którym (uwaga polonicum!) wg Jána Kalinčakaz wyprawy przeciwko Turkom wracający się Jan III Sobieski, król polski, służby Boże wykonał.

Skarb, czyli jakiś wóz wyładowany skrzyniami z kosztownościami, wspominają także legendy. A także tajny, podziemny tunel pomiędzy tamplariuszowskim klasztorem na szczycie Mnicha a Likawskim Hradem. Historycy do dziś dnia się spierają o to, czy Czerwoni Rycerze byli na naszej ziemi czy nie. O ich obecności bardziej mówią miejscowe podania, niż konkretne dokumenty. Ale co jeśli tak…?

 

Alchemik Kempelen

 

Poszukiwali kamienia filozoficznego czyli tynktury potrzebnej do przemiany zwykłych metali w złoto, próbowali stworzyć eliksir życia, rekonstruować żywe organizmy z ich popiołu czy stworzyć homunkulusa – żywą istotę w laboratorium. Alchemicy działali także w Bratysławie. Stefan de Liszty ma nawet rzeźbę i pamiątkową tablicę na ulicy Laurinskiej, na ścianie jednej z restauracji, ale w rzeczywistości na początki XVII wieku udało mu się wyprodukować złoto nieco dalej, bo na Uršulinskiej 11. Najbardziej znanym z bratysławskich alchemików był baron Jan Wolfgang von Kempelen (1734-1804). Ten sekretarz i radca dworu zajmował się fizyką i mechaniką. Studiował prawo i filozofię w Bratysławie, Györ, Wiedniu i Rzymie, władał 6 językami. Jego dom rodzinny stale stoi na rogu ulic Dunajskiej i Klemensovej w Bratysławie.  Chociaż fasada została zrekonstruowana, to jednak widać na nim starą architekturę.

Wynalazca skonstruował czerpadło, które na bratysławski Zamek dostarczało wodę z Dunaju, armatkę wodną dla wiedeńskiego Schönbrunn, a także instalację nawadniającą na Žitnom Ostrove. Skonstruował on jeszcze więcej interesujących maszyn, które nie przestawały zadziwiać jego współczesnych. Tak np. mówiącą maszynę, która miała nos i usta, miechy na miejscu płuc i imitację strun głosowych. Albo też specjalną maszynę do pisania dla niewidomych.

 

Turek, który wygrywał w szachy

 

Ale na cały świat Kempelena rozsławił inny wynalazek: legendarna maszyna do grania w szachy zwana Turkiem. Figura podobna do Turka siedziała ze skrzyżowanymi nogami. Siedziała przed skrzynką z jaworowego drewna z szachownicą. Turek pokonał w szachowych rozgrywkach największych szachistów swoich czasów, a to: Benjamina Franklina, Fryderyka II i Napoleona Bonapartego. Kempelen przedstawił Turka na wiedeńskim dworze królewskim, a potem odbył z nim tournée po Europie. Potem przedziwną maszynę sprzedał znanemu mechanikowi Johannesowi Nepomucenowi Maelzelowi za 30.000 franków. Ten z nim występował w Paryżu, Londynie i USA. Turek przyniósł mu sławę i pieniądze. I wbrew temu, legendarny automat skończył zapomniany w jakimś muzeum osobliwości i w końcu zniszczył go pożar. Ale jaka była tajemnica tego urządzenia? W rzeczywistości w jego wnętrzu siedział szachista, świecił sobie świeczką, a ruchy na szachownicy śledził dzięki magnesikom w figurkach. I chociaż w ten sposób jego zagadkę wyjaśniło amerykańskie czasopismo „The Chess Monthly”z 1857 roku, to nikt już nie mógł tego sprawdzić. Urządzenie spłonęło trzy lata wcześniej.

Kempelen w Wiedniu poznał słynnego włoskiego anatoma Giovanniego Spalanzaniego i się z nim zaprzyjaźnił. Spalanzani często odwiedzał swego nowego przyjaciela w Bratysławie i w końcu postawił pałac na przedmieściu Zuckermandel. Tam mógł całkowicie się oddać swoim badaniom. Próbował zrobić syntetyczną krew z roślin. Hodował je w wielkim ogrodzie w inspektach i szklarniach, a otrzymane związki chemiczne aplikował do żył zwierzętom doświadczalnym. Miejscowi zaczęli nazywać jego pałac Blutfabrik – fabryką krwi. Krążyły o nim straszne opowieści.

 

Czy inspirowaliśmy Juliusza Verne’a?

 

Czy Słowację odwiedził słynny pisarz fantasta i wizjoner Jules Verne i czy stąd czerpał pomysły na swe powieści? Miloš Jesenský jest przekonanym, że tak. Twierdzi on, że te odwiedziny Słowacji zainspirowały go do napisania powieści „Tajemniczy zamek w Karpatach” – a tym inspirował się także Bram Stoker, kiedy pisał swego „Drakulę”. Wedle Jesenský’ego Jules Verne przyjechał na Słowację w 1892 roku. Spędził tam parę dni, a oprowadzał go student Janko – a dokładniej Ján Maliarik – późniejszy pastor ewangelicki, pisarz, filozof i publicysta. O odwiedzinach naszej krainy Verne rzeczywiście opowiedział w wywiadzie dla pewnego duńskiego dziennikarza. Kiedy już zwiedziłem dwie stolice Monarchii[3], udałem się do mniejszego, ale bardzo starego miasta Prešporka[4]. Tam miałem się spotkać z pewnym węgierskim pisarzem[5], który miał mnie zaprowadzić po karpackich gór. Niestety, przez sprawy rodzinne nie mógł on przyjechać do Prešporka, tak że zostałem w hotelu zupełnie sam. Wszyscy obok mnie mówili po słowacku, niemiecku i węgiersku tak że nie rozumiałem ani słowa. Na próżno prosiłem hotelarza, by mi sprowadził jakiegoś przewodnika. Kogoś takiego tam nie mieli. Ale w pewnej kawiarni napotkałem młodego człowieka, który czytał francuską gazetę. Zagadałem do niego i poprosiłem, by za pewne honorarium oprowadził po tutejszych drogach. Zgodził się. Był to Słowak, student teologii. Miał na imię Ján, ale jego przyjaciele wołali Janko. Powiedział mi, że to jest zdrobnienie imienia, a ja pomyślałem, że gdybym był Słowakiem, to by na mnie wołali Julko.

Wraz ze studentem Jankiem Jules Verne zwiedził zamek Devin, podróżował górami i dolinami, zobaczył słowacką wieś. Powieść „Tajemniczy zamek w Karpatach” dokończył już po powrocie.

*** 

Godzi się w kontekście dokonań barona von Kempelena wspomnieć o polonicach i filmowych parantelach. Pierwszym polonicum jest nowela Ludwika Niemojewskiego (1823-1892) w której opisuje on dzieje niezwykłego wynalazku von Kempelena. Nowela ta została sfilmowana przez Andrzeja Zakrzewskiego i jako „Szach i mat” ukazała się na ekranach TV w 1967 roku w cyklu „Opowieści niezwykłe”.

Drugą parantelą filmową jest film „Szachista”  (1972) w serialu „Słynne ucieczki” w reżyserii Christiana Janque’a.

Oba te filmy są dostępne w Internecie.

Trzecią – tym razem literacką – jest książka Waldemara Łysiaka pt. „Operacja Szachista” (PAX, 1980), w której opisuje on fikcyjną operację wywiadu brytyjskiego mającą na celu porwanie Napoleona Bonapartego. Akcja miała na celu porwanie Napoleona Bonaparte i podstawienie na jego miejsce sobowtóra. Zadanie to było wykonane za pomocą sławnego pseudoautomatu Mechaniczny Turek, który został sprowadzony do zamku w Szamotułach i tam nastąpił kulminacyjny punkt tej operacji.[6]   

I jeszcze à propos alchemików, to należy tu przypomnieć postać króla adeptów a jednocześnie twórcy nowoczesnej farmacji. Był nim Phillippus Aueolus Teophrastus Bombastus książę von Hohenheim zwany Paracelsusem (1493-1541), który przez pewien czas mieszkał w Bratysławie i Banskej Bystricy, gdzie miał nadzór nad wydobyciem złota w tamecznych kopalniach. Oczywiście uprawiał on alchemię i usiłował uzyskać złoto z podlejszych metali. Nie udało mu się, jak wszystkim innym. Dopiero stało się to możliwe pod koniec XX wieku, ale to już inna bajka…    

 

Źródło – „Nota Bene” nr 157, ss. 8-10

Przekład ze słowackiego - ©R.K.Fr. Sas - Leśniakiewicz    

 



[1] Dziś Esztergom, Węgry.

[2] Styrii.             

[3] Chodzi o Wiedeń i Budapeszt.

[4] Dawna nazwa Bratysławy.

[5] Był to Maurycy (Mór) Jokai.

[6] Wikipedia.