czwartek, 6 czerwca 2019

Stenogram Smoleński: inna wersja




Niedawno na FB pojawiła się inna wersja tzw. Stenogramu Smoleńskiego czyli zapisu rozmów w kokpicie samolotu prezydenckiego Tu-154M nr 101 odtworzonego i przesłuchanego po raz wtóry. Zapis był obrobiony, wyczyszczony i jako taki ujawnił szczegóły, które wskazują jednoznacznie na wywieranie presji na załogę przez osoby trzecie znajdujące się w kokpicie Tu-154M w czasie poprzedzającym katastrofę. A oto i on:


Od początku problemy


08:14:28 - po odebraniu przez radio komunikatu „Smolensk eee visibility four-zero-zero meters, fog”.
- O ku(...)!!! - mówi nawigator. W rubryce "Uwagi" adnotacja: „zaskoczenie, zdziwienie, reakcja na informację o mgle”.
- Cooo? - pyta drugi pilot
- Fantastico i to za fryko - mówi technik.

08:14:57 - na treść komunikatu reaguje drugi pilot:
- Ku (...), to nasze meteo, naprawdę! Rubryka "uwagi" opisuje to lakonicznie "Krytyczna wypowiedź o meteo"
- Mhm - głos niezidentyfikowany
- Co?! - oczekuje na potwierdzenie przyjęcia komunikatu nawigator
- Nasze meteo jest naprawdę zaje(...)ste - stwierdza dowódca.

08:15:33 - magnetofon rejestruje dialog "osób trzecich" na dalszym planie nagrania:
- Co to jest?
- Piwko. A ty nie pijesz?
- A mamy paliwo do dwudziestu? - pyta nieco głośniej technik.
- Maamy - odpowiada na bliższym planie nawigator, wg "uwag" "odwrócony od mikrofonu".
Głosy pozostałych rozmawiających nie zostały zidentyfikowane.


Zła prognoza


08:16:49 - rozmowa w kokpicie:
- Ale dziesiąta i mgła? - dziwi się warunkom drugi pilot.
- Tu masz kurwa przybliżenie. Jak jest kontakt wizualny, oni nie rozumieją wcale tego - odpowiada nawigator.
- Kur(...) co - mówi niezidentyfikowana osoba. Poziom głośności jest nieco niższy.
- Za ile te uroczystości się zaczynają? - pyta nawigator.
- Za godzinę? - odpowiadający nie jest pewien tego, co mówi.
- Nie wiem, ale jak, my nie usiądziemy do minimów, nie skoczą te rybki(?) - niezrozumiała częściowo wypowiedź dowódcy samolotu. W rubryce "Uwagi" opisana jest "zdenerwowanie w głosie, lekkie jąkanie".

08:17:05 - mikrofony w kabinie rejestrują rozmowę stewardessy Basi:
- Wypijesz?
- Taaaak - odpowiada ktoś opisany jako "osoba trzecia".

08:17:40 - dowódca przekazuje do kabiny informację o warunkach:
- Basiu! - wzywa szefową personelu - Jest nieciekawie, wyszła mgła. Nie wiadomo, czy wylądujemy!
- Tak? - upewnia się kobieta - Oni nie zdążą! - mówi.
- Sorry - odpowiada dowódca.
- Muszą tam być! - stwierdza Basia bądź któraś z "osób trzecich". Nagranie jest ciche, pewność odczytu jest jednak duża.
- A jak nie wylądujemy, to co? - pyta głos opisany jako "osoba trzecia".
- Dowództwa nie ma - zwraca uwagę głos "osoby trzeciej", nagrany nieco ciszej.
- To odejdziemy - odpowiada drugi pilot.
- Poczekamy pół godziny, nie mamy czasu - dodaje kapitan.
- Para będzie szła! - mówi kilkanaście sekund później nawigator. Uwaga do tej wypowiedzi wyjaśnia "W sensie, że będzie gorąca atmosfera"
- To jest nie do wybaczenia - stwierdza drugi pilot niejasno, po czym pada nieprzypisana nikomu konkretnemu wypowiedź, mogąca mieć związek z wcześniejszą uwagą o braku dowództwa:
- Z tym jakiem nie powiem, bym poszedł do tyłu. ...
Osoby trzecie i hałas kokpicie

Niemal przez całe nagranie ostatniej fazy lotu głosom przebywających w kokpicie towarzyszą głosy osób, które trzeba uciszać. O 08:21:52 słychać słabe "Cicho tam".

08:22:33 - w kabinie pilotów po raz pierwszy pojawia się obecny do końca lotu głos, opisany jako DSP, co oznacza Dowódcę Sił Powietrznych. Głos odpytuje dwukrotnie nawigatora, czy ten mówi po angielsku, lotnik odpowiada "Oo, tak jest."

08:23:01 - zdarzenie opisujące warunki, panujące w kokpicie:
- Dowódco! - zwraca uwagę kapitana technik pokładowy.
- Dowódco, panie kapitanie - głos mówiącego dobiega z dalszego planu. - Pytam, czy chorąży rezerwy z Rzyni(?) prosi o pozwolenie: czy ja mogę posłuchać?
- Bardzo proszę - odpowiada dowódca
- Usiądź tutaj - dodaje jeszcze ktoś inny, "osoba trzecia".
- Poczekamy pół godziny, nie mamy czasu - dodaje kapitan.

08:24 - załoga Tupolewa przeprowadza rozmowę z załogą Jaka 40, który wylądował już w Smoleńsku. Komunikat o podstawie chmur na wysokości 50 metrów i widzialności 400 metrów jest niepokojący. O 08:26:03 w kokpicie pada pytanie:
- Oni mieli tak samo?
- Nie, im się udało - odpowiada drugi pilot.
- Widzisz - kwituje "osoba trzecia".


Mamy problem


08:26:18 - rozmowa dowódcy samolotu z szefem protokołu:
- Panie dyrektorze, wyszła mgła, w tej chwili - mówi kapitan, wg rubryki "Uwagi" - "Wyraźnie odwrócony w kierunku Kazany, brak wysokich częstotliwości, niski poziom zapisu" - I przy tych warunkach, które są obecnie - nie damy rady usiąść. Spróbujemy podejść, zrobimy jedno podejście, ale prawdopodobnie nic z tego nie będzie. Także proszę już myśleć nad decyzją, co będziemy robili.
- Będziemy próbować do skutku - odpowiada szef protokołu.
- Yy, paliwa nam tak dużo nie starczy, żeby do skutku - mówi kapitan samolotu.
- To tu mamy problem! - stwierdza dyplomata.
- Możemy pół godziny powisieć i odchodzimy na zapasowe - proponuje dowódca.
- Jest zapasowe? - pyta niezidentyfikowana "osoba trzecia"
- Mińsk albo Witebsk - odpowiada kapitan.
- To może by do Mińska - mówi ta sama osoba, która pytała, czy jest zapasowe.
- Panie dyrektorze wróćmy - mówi kobiecy głos.

08:27:34 - podczas przygotowań do podejścia w trudnych warunkach mikrofony w kokpicie rejestrują:
- Poszedł kurde stąd.
- Tak.
- Idź kurde yyy.
- Spytaj Artura (z załogi Jaka) czy grube te chmury - prosi kapitan.

08:28:50 - drugi pilot melduje, że chmury mają grubość 400-500 metrów. - Akurat - pada odpowiedź, opisana "z niedowierzaniem"
- Ale co, grubość?! - dopytuje nawigator. "Zdziwienie" - odnotowuje rubryka uwag.
- Nu tak! - potwierdza drugi pilot.
- To są kpiny! - stwierdza ktoś, po czym drugi pilot nawiązuje ponownie łączność i upewnia się co do treści odpowiedzi.
- "Z tego, co pamiętamy na 500 metrach jeszcze byliśmy nad chmurami" - odpowiada Jak 40.
- No to buch - stwierdza technik pokładowy.


No to buch i brak decyzji


08:30:39 - mikrofony w kabinie rejestrują głos szefa protokołu:
- Jeszcze nie ma decyzji prezydenta, co dalej robimy.
Załoga prawdopodobnie przegląda mapy. Drugi pilot opisuje sytuację:
- Najgorsze że tak: tu jest dziura (prawdopodobnie chodzi o jar przed progiem pasa startowego)...
- Tu są chmury... I wyszła mgła. No jiiii...
- No i kurwa nie po(wi)edział - podsumowuje ktoś wizytę szefa protokołu. Rubryka "Uwagi" zawiera przy tej kwestii adnotację "Bardzo niedbała wypowiedź, zjadane sylaby".

08:32:13 - osobliwy incydent, opisujący atmosferę, w jakiej pracowała załoga:
- Dlaczego pasażee... - wg "Uwag" to "Ktoś ucisza pasażera, sepleniącego"
- I cio? - na tym samym planie dźwiękowym, nieco głośniej niż poprzednia kwestia. W "Uwagach" napisano "Brzmi jak osoba z wadami wymowy wykrzykująca w kokpicie".
- Dlaczego pasażerowie nie siedzą na swoich miejscach? - tę kwestię "Uwagi" opisują "Osoba trzecia reaguje na obecność w kabinie osób spoza załogi".
- W pytę! - pada na pierwszym planie nagrania z kokpitu po zajściu, o 08:32:40.


Decyzje załogi i DSP


08:32:57:

- W przypadku nieudanego podejścia odchodzimy w automacie - decyduje dowódca.
- W automacie - mówi technik.
- Zaczynamy powoli dręczyć siebie? - pyta drugi pilot.
- Tak jest! - odpowiada kapitan maszyny.

08:33:39 - kolejny raz odzywa się osoba opisana jako DSP(?). Jednocześnie w kabinie stewardessa zapowiada:
- Za chwileczkę proszę na miejsca.
- Wychodzić mi stąd! - ujmuje ten sam komunikat niezidentyfikowana "osoba trzecia".

08:35:20 - rosyjski kontroler przekazuje komunikat "Polski sto-jeden, od stu metrów gotowość do odejścia na drugi krąg".
- Faktem jest, że my musimy to robić do skutku - powtarza słowa szefa protokołu DSP(?), mimo wezwania do powrotu na miejsca nadal przebywający w kokpicie.
- Dokładnie! - wg "Uwag" tę kwestię wygłasza "Inna osoba trzecia. Z dużym naciskiem na słowo".


Przyciskamy, do skutku!


08:37:02 - do zbliżającego się do lotniska Tupolewa, który wychyla właśnie klapy, dociera komunikat z Jaka 40, stojącego na płycie lotniska w Smoleńsku - "Arek, teraz widać dwieście"
- Przyciskamy - stwierdza dowódca, "Krótko i zdecydowanie" według rubryki "Uwagi".
- O ku(...)! - mówi drugi pilot. "Uwagi" opisują to jako "Przestraszony, zaskoczony głos".
- Dzięki - odpowiada radio.

08:37:37 - Tupolew jest na wysokości kilkuset metrów, załoga stara się skupić na manewrze m.in. powrotu na oś pasa, od której samolot jest oddalony o kilka mil. "Uwagi" odnotowują tymczasem "Rozmowy w tle":
- Ku(...) przestańcie proszę - pada w kokpicie po kolejnej adnotacji o rozmowach, o 08:38:35.
- Słucham? - pyta ktoś blisko mikrofonu.
- 300 - stwierdza prowadzący maszynę pilot.

08:38:52 - kolejna próba skupienia się załogi na lądowaniu:
- Ćśś ćśś - pada w kokpicie między komunikatami nawigatora, meldującego o wychylaniu klap.
- Na przykład! - odzywa się wciąż obecny w kokpicie DSP. "Ostro, krótko." - dodają "Uwagi".
- Więc bardzo proszę teraz - dopowiada "rozkazującym tonem" kapitan - Już!

Kiedy o 08:39:10 nawigator mówi "Statecznik yyy", co wg "uwag" wypowiada "z wahaniem, niepewnie, charakterystyczne yyy, miota się", obecny w kokpicie DSP, oznaczony też jako "osoba trzecia" (bo nie powinno go tam być) rzuca po prostu "Nie ruszaj!".
DSP uczestniczy w procedurze sprawdzania kolejnych działań, niezbędnych przy lądowaniu. To on melduje "Już!", co współpracujący z nim nawigator przekłada na bardziej konkretne "Dziękuję, karta zakończona".


Po-my-sły. Śmiało, zmieścisz się!


08:40:07 - pierwszy, poprzedzony trzaskiem alarm TERRAIN AHEAD! W kokpicie dochodzi do charakterystycznej rozmowy:
- Ktoś tu zawinił - mówi jeszcze przed TERRAIN jeden z członków załogi.
- Mówisz do widzeniaa! - stwierdza drugi pilot. Być może spodziewał się, że alarm wywoła decyzję o odejściu na drugi krąg.
- Nieee, ktoś za to beknie - rozwiewa złudzenia dowódca.
- Po-my-sły! - domaga się DSP. Mówi znacznie głośniej od pilotów.

08:40:21 - załoga schodzącego samolotu obserwuje pomiar wysokości
- 2-8-0 - melduje drugi pilot.
- 300! - prostuje nawigator.
- Nie musimy dokładnie - stwierdza któryś z członków załogi.
- Zmieścisz się śmiało - zachęca tymczasem DSP, po dwóch sekundach dodający "230"

08:40:33 - drugi alarm TERRAIN AHEAD.

08:40:38 - trzeci alarm TERRAIN AHEAD, tłumiący odczytane dopiero teraz słowa któregoś z członków załogi "To się nie uda".

08:40:41 - czwarty alarm TERRAIN AHEAD.

08:40:42 - alarm PULL UP.


Narwańcy


Alarmy TERRAIN AHEAD i PULL UP pracują równolegle, w kabinie jest głośno.

08:40:48:
- Narwańcy - mówi w kokpicie niezidentyfikowany głos. Samolot jest na 100 metrach.
- Dochodź wolniej - radzi drugi pilot.
Wysokość spada do 90, 80 metrów. - Odchodzimy - stwierdza drugi pilot.
Wysokość nadal spada: nawigator zgłasza kolejno 70, 60 metrów. - Dobrze - pada w kokpicie o 8:40:52
Nawigator nadal melduje spadek wysokości: 50, 40, 30...
Przy "50" kontroler lotu nakazuje wyrównanie lotu - "Horyzont, sto jeden". Ponownie, już podniesionym głosem, po "30".

08:40:54 - magnetofon rejestruje lekkie uderzenie w kadłub - samolot uderzył w pierwsze drzewo na swojej drodze.
- 20!!! - krzyczy nawigator.
08:41:00 - w kabinie słychać "odgłos przypominający niszczenie konstrukcji w kolizji". Ostatni alarm PULL UP! odzywa się o 08:41:01.


Zostaje przerwany po PULL UP


Potem nagranie zawiera odgłosy bardzo głośnego niszczenia konstrukcji samolotu.

08:41:02 - radio Tupolewa odbiera ostatni sygnał z wieży kontroli lotów - "Odejście na drugi krąg". Na pokładzie samolotu słychać przerażające krzyki.

Zapis urywa się z silnym trzaskiem. Jest godzina 08:41:04.


A oto, co napisałem wraz ze Stanisławem Bednarzem w naszym opracowaniu „Tajemnice katastrof lotniczych” (Jordanów 2019):


10.IV w Smoleńsku w gęstej mgle uległ katastrofie przy lądowaniu rządowy polski TU-154M. Zginęło 95 osób w tym Prezydent RP z żoną, ostatni Prezydent na uchodźstwie, wicemarszałkowie Sejmu i Senatu, dowódcy wszystkich rodzajów sił zbrojnych!!! Szef NBP… Samolot leciał z Warszawy na partyjne uroczystości PiS w Katyniu. Już pierwszym zaniedbaniem było umieszczenie wszystkich dowódców Sił Zbrojnych i Prezydenta w jednym samolocie. Lotnisko w Smoleńsku należy do podrzędnych lotnisk i nie jest przystosowane do przyjmowania dużych samolotów. Lądujący wcześniej Jak-40 meldował o gęstej mgle i trudnych warunkach.  A transportowy Ił-76 skierowany na inne lotnisko.W tak gęstej mgle naturalną rzeczą było lecieć na zapasowe lotnisko co zaproponowali pilot i wieża. Konsultacje Naczelnego Dowódcy Sił Powietrznych z Prezydentem, a Prezydenta z „Nadprezydentem” Jarosławem Kaczyńskim wykluczyły taką możliwość. Dowódca Sił Powietrznych wtargnął do kabiny i wymuszał lądowanie posługując się słowami o tchórzostwie, a Prezydent nie może spóźnić się na obchody. Rezultatem było zahaczenie samolotu o brzozy i dezintegracja maszyny. Po katastrofie siły związane z PiS usiłowały lansować teorie o zamachu rosyjskim, aby podzielić naród i skupić wokół siebie elektorat na pożywce histerii antyrosyjskiej. Przypomnijmy że wcześniej piloci rządowego samolotu odmówili Prezydentowi lądowania w Gruzji w warunkach wojny i spotkały ich za to szykany. Osobistą winę za katastrofę ponoszą: Dowódca Sił Powietrznych, Prezydent i Jarosław Kaczyński.
A oto komentarz do jednego z artykułów na temat tej katastrofy autorstwa R.K.F. Leśniakiewicza:
Przekładając ten artykuł zastanowiłem się nad tragedią jaka miała miejsce na lotnisku Siewiernyj pod Smoleńskiem, w dniu 10.IV.2010 roku, w której zginęło 96 osób wraz z ówczesnym prezydentem RP Lechem Kaczyńskim i prezydentem RP na wychodźstwie Ryszardem Kaczorowskim. I choć jestem racjonalistą i materialistą dialektycznym, to dopuszczam możliwość istnienia ciał energetycznych osób zmarłych manifestujących się ludziom o wyostrzonych zmysłach i niektórym zwierzętom. Bo świadectw na to jest dosyć.
Dlatego też zastanowiłem się właśnie nad tą katastrofą, bo jest w niej coś bardzo dziwnego, coś – rzekłbym – mistycznego. Oto samolot Tu-154M o bocznym numerze 101 rozbija się pomimo tego, że polscy piloci doskonale wiedzą o tym, że samolot zszedł z prawidłowej ścieżki podejścia do pasa. Ostrzega ich o tym cała pokładowa automatyka. Ostrzega ich wieża i załoga samolotu, który siadał tam wcześniej. A mimo tego decydują się na manewr lądowania na lotnisku nieprzystosowanym do przyjmowania takich maszyn, w warunkach pogodowych też urągających wszelkim przepisom bezpieczeństwa…
Ktoś powie – błąd pilotów i będzie miał rację. Ktoś powie – nacisk psychiczny na pilotów – i też będzie miał rację. A może to była jakaś przyczyna nie z tego świata? Może to dusze Katyńczyków już miały dosyć ciągłego wywoływania ich z zaświatów i uczestnictwa w politycznych i partyjnych rozgrywkach? W PiS-owskich Parteitagach? Wszak ci ludzie zmarli straszną śmiercią, zapomniani przez Boga i ludzi, bez mogiły i krzyża, wskutek ohydnej zdrady. A teraz pamięć o Nich stała się przedmiotem obrzydliwych przetargów politycznych i partyjniackiej hucpy. Czy nie mogli Oni mieć już tego po prostu dosyć i Ich niechęć wyładowała się właśnie na tych, którzy lecieli zakłócać Ich spokój? Wszak nie bez kozery w wielu kulturach świata mówi się o tym, by nie zakłócać spokoju zmarłych, bo to sprowadza tylko nieszczęścia. Może dlatego właśnie nasz kraj jest tak nieszczęśliwy? Tak też stać się mogło owego fatalnego dnia 10.IV.2010 roku o godzinie 08:41.06 CEST, w Smoleńsku.
Dajmy już spokój umarłym, niech spoczywają w spokoju. In pace requiescat…
Według mnie nie było żadnego zamachu. Samolot spadł, bo po prostu MUSIAŁ spaść. Tego feralnego dnia powstał splot przypadków, splot zbiegów okoliczności, który MUSIAŁ doprowadzić do tej katastrofy. Uwierzyłbym w teorie spiskowe o zamachach, wybuchach, pancernych brzozach, itp. Pomysłach, gdyby nie cztery przesłanki, a mianowicie:
·        Polscy piloci postanowili wylądować bez względu na ostrzeżenia kontrolerów lotu radzących im przerwać procedurę lądowania oraz ostrzeżenia załogi Jaka-40, który wylądował przed nimi;
·        Pokładowa automatyka działała przez cały czas dając właściwe wskazania i nadając ostrzeżenia (pull-up!), które zostało przez nich zignorowane;
·        W kokpicie znajdowała się jakaś osoba nie należąca do załogi, a może nawet dwie (Kazana, gen. Błasik) mające wpływ na załogę;
·        Na pokładzie znajdowało się dwóch najwyższych przełożonych całej załogi (prezydent RP i d-ca WL), których obecność miała ważki wpływ na ich decyzje.
To wystarczyło, by prezydencki Tu-154M o numerze bocznym 101 stał się maszyną egzekucyjną i w panujących warunkach pogodowych oraz konfiguracji terenu w którym przyszło im lądować, nie było szans na prawidłowo wykonany manewr lądowania wielotonową maszyną na prymitywnie wyposażonym, wojskowym lotnisku. Usiłowano wylądować w warunkach pogodowych skrajnie trudnych – mgła była gęsta z widzialnością do kilkudziesięciu metrów. Dodam, że lądowali – jak się okazało – przy wyłączonym altymetrze ciśnieniowym i opierając się jedynie na wskazaniach altymetru radiowego, a ten – jak się okazało był zawodny przy takiej konfiguracji terenu wokół lotniska. Kiedy zorientowano się, że ten manewr nie wyjdzie – było już za późno na cokolwiek. 
Poza tym zaważył fakt, że była to wojskowa maszyna i jej załogą byli żołnierze. Nie cywile, ale właśnie żołnierze – a zatem ludzie działający na rozkaz, którego nie mogli kwestionować. W przypadku tego lotu rozkaz mogli otrzymać do swego dowódcy i jego przełożonego. I rozkaz ten MUSIELI wykonać, w przeciwnym wypadku groziły im za to konsekwencje służbowe. Poza tym ci żołnierze NIE MOGLI ot tak sobie wyrzucić swego głównodowodzącego z kokpitu. Ciekawy jestem, czy któryś z nich odważyłby się powiedzieć gen. Błasikowi „proszę opuścić kokpit!”?
Gdyby pilot był cywilem, to po prostu wyrzuciłby generała z kokpitu na zbity pysk i to bez dyskusji. W lotach samolotami cywilnymi NIKT nie ma prawa przebywać w kokpicie załogi poza załogą. I koniec, i kropka! I nie ma mowy o wywieraniu jakiegokolwiek wpływu na załogę. Takie są przepisy bezpieczeństwa IATA, no ale przecież przepisy w Polsce są po to, by je łamać – czyż nie? Dlatego rozumiem całkowicie jazgot niektórych środowisk politycznych, które usiłują zagłuszyć oczywiste fakty.
Co do trzeźwości gen. Błasika – no cóż, miałem okazję widzieć różnych generałów – w tym jednego koloratkowego – którzy za kołnierz nie wylewali. Generał to też człowiek i robienie rabanu wokół tego, czy był w stanie czy nie, jest po prostu śmieszne. Gorzej, jeżeli człowiek w takim stanie staje za plecami załogi i nawet nie odzywając się wywiera na nią presję. Coś o tym wiem, bo niejednokrotnie byłem w takiej sytuacji, kiedy przełożony albo oficer kontrolny z wyższego dowództwa przychodził na stanowisko i obserwował co robię. Stąd właśnie wiem, że wystarczy sama obecność przełożonego, by się zdenerwować. I popełnić błąd. To jest tak, jak z chirurgiem, który nie chce, by mu patrzono na ręce. Manewr lądowania jest równie precyzyjny, jak cięcia chirurga i zatem rzecz jest porównywalna.
Suma tych właśnie czynników stała się przyczyną tej katastrofy i wszelkie dopatrywania się w tych wydarzeniach spisków, zamachów, interwencji UFO (znaleźli się i tacy!) czy zwalanie wszystkiego na karmę i los kolejnego wcielenia gen. Sikorskiego (też tacy byli!) jest przykrym nieporozumieniem i zwyczajną brednią, która długo jeszcze będzie jątrzyć pomiędzy podzielonymi Polakami.
I jeszcze jeden komentarz, tym razem zawodowego lotnika:
Zbigniew Parafianowicz: Jak głęboko tkwi w nas tupolewizm… [KOMENTARZ]
Brazylijskie Embraery 175 w biało-czerwonych barwach miały zastąpić po 10 kwietnia 2010 r. niewydolny i opisany za pomocą niejasnych procedur system transportu VIP-ów Tupolewami i wysłużonymi Jakami. Do niedawna wierzyłem, że on działa. Po hekatombie smoleńskiej chciałem w to wierzyć. Do ubiegłego poniedziałku, gdy na własne oczy przekonałem się, jak głęboko tkwi w nas tupolewizm.
Doktryna, w myśl której można podjąć nawet najbardziej absurdalną próbę załatwienia sprawy wagi państwowej bez przewidzenia potencjalnie tragicznych konsekwencji. Lewą ręką przez prawe ucho. Na zasadzie „jakoś to będzie”. Choroba, która – jako jedna z przyczyn – doprowadziła do śmierci 96 najważniejszych osób w państwie na lotnisku Siewiernyj, dała znów o sobie znać w ubiegłym tygodniu. Podczas powrotu szefowej polskiego rządu Beaty Szydło z Londynu. Tym razem za sprawą determinacji kapitana odpowiedzialnego za rejs i brytyjskiej obsługi naziemnej się udało.
Londyn. Ulica Portland Place w handlowej dzielnicy Marylebone. Ambasada RP. Godziny wczesnowieczorne. Dziennikarze, którzy towarzyszyli premier Szydło podczas brytyjsko-polskich konsultacji rządowych, wsiadają do busa, który zawiezie ich na oddalone o 50 km lotnisko w Luton. Słyszałem o dwóch wersjach powrotu do kraju. Pierwsza zakłada, że reporterzy odlecą wojskową CASĄ, tą samą, którą tuż przed południem przylecieli do Londynu. Druga: będzie to rządowy Embraer 175. Lot tym pierwszym trwa około czterech godzin, drugi jest krótszy o półtorej godziny. W terminalu okazuje się, że wygrał wariant numer dwa.
Odprawa. Zajmujemy miejsca na pokładzie. Po kilku minutach wchodzą przedstawiciele rządu. Szybko na jaw wychodzi prosta prawda: dwóch samolotów nie da się zapakować do jednego. Brakuje miejsc. Kilka osób stoi.
Zaczynają się nerwowe negocjacje: kto leci, kto zostaje na CASĘ, która wystartuje za sześć godzin. Pozbycie się nadbagażu w postaci osób stojących nie rozwiązuje problemu. Po krótkiej analizie okazuje się, że samolot nadal jest źle wyważony (większość siedzi z tyłu, z przodu jest salonka z mniejszą liczbą osób). Trzeba zwolnić jeszcze dwa tylne rzędy. W sumie osiem miejsc.
Jeden z ministrów korporacyjnym tonem namawia swoich współpracowników: Basiu, Wiesiu, Czesiu, Krzysiu (imiona zmienione), wysiądźcie. W odpowiedzi słyszy: Ale szefie, tylu godzin czekać nie dam rady. Mam problemy z kręgosłupem. W sumie kobieta musiałaby pozostać na lotnisku jeszcze 6 godzin i cztery godziny spędzić na pokładzie CASY.
Stewardesy, zamiast przeprowadzić standardowe procedury bezpieczeństwa, nie ze swojej woli stają się stroną absurdalnej debaty. Michał Karnowski, publicysta tygodnika „wSieci”, nie wytrzymuje i ustępuje miejsca urzędniczce, która ma problemy z kręgosłupem. To jednak za mało, by wyważyć samolot. Polowanie na zbędne kilogramy trwa w najlepsze. Obsługa naziemna w Luton staje się coraz bardziej nerwowa. Nie zgodzi się na wylot źle wyważonego samolotu.
Na pokładzie zbyt ciężkiej maszyny mają się znaleźć: szefowa rządu Beata Szydło, wicepremier Mateusz Morawiecki, szef MON Antoni Macierewicz, szef MSZ Witold Waszczykowski, szef MSW Mariusz Błaszczak i jeden z najważniejszych oficerów w polskiej armii generał Marek Tomaszycki (VIP-ów jest zresztą znacznie więcej). Przedstawiciele najważniejszych resortów siłowych, premier i jej pierwszy zastępca w źle wyważonym samolocie, który ma zaraz wylecieć. Nie wierzę, że to wszystko dzieje się naprawdę.
Nie wierzy też kapitan Embraera. Zirytowany wychodzi z kabiny i informuje, że nie poleci, dopóki problem nie zostanie rozwiązany. Nie ma jednak osoby, która mogłaby to zrobić. Ktoś podjął decyzję o połączeniu dwóch transportów w jeden, nikt jednak nie chce podjąć decyzji o ich rozłączeniu. Panuje przekonanie, że na pewno da się to wszystko jakoś ogarnąć.
W końcu, po kilkudziesięciu minutach negocjacji, samolot opuszcza grupa ochotników i tych, którzy zostali nakłonieni do wyjścia przez swoich szefów. Jeden z dziennikarzy relacjonuje ministrowi Waszczykowskiemu, o co chodzi w zamieszaniu. Pada określenie: to tupolewizm. Z niemal godzinnym opóźnieniem samolot, w końcu prawidłowo wyważony, odlatuje do Polski. Brytyjska obsługa naziemna oddycha z ulgą.
Właściwie nic się nie stało, wszystko skończyło się dobrze. Zostaje jednak kilka kluczowych pytań:
1.      Dlaczego na pokładzie tego samolotu znaleźli się jednocześnie: premier, wicepremier, szefowie MSZ, MON, MSW i dowódca operacyjny sił zbrojnych?
2.     Kto podjął decyzję o połączeniu pokładów?
3.     Jak obliczył, że dwa samoloty można zmieścić w jednym?
4.     Dlaczego nie było nikogo, kto mógłby jedną decyzją to wszystko odwrócić?
5.      Dlaczego pasażerowie najważniejszego w tym dniu samolotu państwa polskiego nie mieli przypisanych miejsc, numerowanych, jak w rejsowym samolocie? (Oznaczone miejsca mają nawet afgańskie linie Kam Air, którymi w przeszłości podróżowałem).
6.     Jak doszło do rozpisania listy pasażerów? I czy osoba ją rozpisująca znała zasady wyważenia rządowego Embraera?
7.      Dlaczego pilota sprowokowano do zainterweniowania w tej absurdalnej sprawie? (Choć może to i lepiej, bo wykazał się rozsądkiem, za który powinien dostać państwowe odznaczenie).
8.     Na jakiej zasadzie wyproszono z maszyny osoby pracujące dla rządu, które Embraerem przyleciały do Londynu?
Na koniec jeszcze jedno. Pani premier, czterdziestomilionowy naród nie zasługuje na to, by jego liderzy podróżowali w takich warunkach. Sam do dziś nie przepracowałem traumy 10 kwietnia. Jednego jednak jestem pewien: po raz drugi nie byłbym w stanie wyjaśnić swoim synom, dlaczego przez Warszawę, zadrzewioną ulicą Żwirki i Wigury, która kojarzy im się z wylotami na wakacje, suną dziesiątki trumien zawinięte w biało-czerwone flagi.
Punctum. Nie mamy takich skojarzeń, jak autor powyższych słów po prostu dlatego, że dla nas ta katastrofa jest jasna i oczywista od A do Z. Bałagan, sobiepaństwo i lekceważenie wszelkich przeciwności – oto źródła tego nieszczęścia. I jeszcze jedno, a mianowicie: czy po czymś takim rząd polski może być uznanym za wiarygodnego partnera w jakichkolwiek negocjacjach? – oczywiście nie! – quod erat demonstrandum. Poza tym doskonale pokazane są mechanizmy, które doprowadziły do katastrof w Mirosławcu i Smoleńsku: bezhołowie, bałaganiarstwo, brak koordynacji, przedkładanie własnego interesu nad interes państwa i narodu, a nade wszystko przerażająca niekompetencja decydentów na zajmowanych stanowiskach. Oto źródła zła, które doprowadziły do tych dwóch masakr.


Cóż, pozostawiam to bez komentarza, bo – jeżeli ten stenogram nie jest fałszywką – sprawa jest oczywista: zamęt w kokpicie, osoby trzecie, wywieranie nacisku na załogę… Jednym słowem – ta katastrofa była nieunikniona i musiała się zdarzyć! Oczywiście zaraz odezwie się jakiś mędrek, z tych którzy zawsze wiedzą lepiej, i powie że to wszystko rosyjska dezinformacja. OK., skoro to dezinformacja, to dlaczego dokładnie pasuje do znanych faktów? I dlaczego wyjaśnia dokładnie tego, czego nie potrafią wyjaśnić „eksperci”? I tu jest ten pies pogrzebany, bo wszelkie „wyjaśnienia” rozmaitych „ekspertów” powołanych przez komisję Macierewicza nie wyjaśniały niczego, a wręcz odwrotnie – zaciemniały obraz tej tragedii.

I tego właśnie obawiają się niektóre Bardzo Ważne Osoby, które prowadziły dochodzenie w tej sprawie. To dlatego z uporem godnym lepszej sprawy forsują coraz głupsze teorie o zamachu. Nie było zamachu, była za to niekompetencja i bałagan, który musiał się zakończyć tragedią.