niedziela, 26 czerwca 2011

„Rechotki” z oceanicznych głębin




Walerij Kukarienko


Zdarzyło się to w połowie lat 60., w samym środku Zimnej Wojny. „Rechotkami”[1], tym niezbyt naukowym terminem nasi marynarze, a potem i oficjalne persony zaczęli nazywać niewyjaśnione i paradoksalne zjawisko, z którym podwodniacy spotykali się w zachodniej części Oceanu Spokojnego, w rejonach pomiędzy Szkocją a Ameryką, Grenlandią i Islandią oraz w Zatoce Meksykańskiej. Te spotkania zafundowały marynarzom wiele nieprzyjemnych minut, wyzwalając niezrozumienie a nawet strach. Za niektórymi Nieznanymi Obiektami Podmorskimi stały najnowsze technologie podwodne Amerykanów, ale od nich można było oczekiwać w zasadzie wszystkiego. Swoją nazwę „rechotki” otrzymały ze względu na wysyłane przez nich sygnały, przypominających rechotanie, kumkanie czy inne głosy wydawane przez żaby. Zapisy w dziennikach wachtowych okrętów podwodnych, mnożyły się meldunki dowódców do ich przełożonych, i wreszcie Dowództwo Marynarki Wojennej ZSRR musiało zająć jakieś stanowisko.


Clou problemu…


… było nie tylko w rejestrowanych przez hydroakustyków okrętów podwodnych dziwnych dźwiękach. Wyglądało na to, że „rechotki” pojawiały się nagle, naraz, dosłownie znikąd i jakby usiłowały nawiązać kontakt z marynarzami. One okrążały okręty podwodne z ogromnymi prędkościami, jakby bawiąc się, albo płynęły obok nich. Zmieniały także tonalność i częstotliwość tych swoich sygnałów hydroakustycznych, których nie zarejestrowano wcześniej w morskich głębinach, i które literalnie starały się nam coś przekazać. „Rechotki” jawnie reagowały na pracę sonarów naszych okrętów podwodnych od czasu do czasu przedrzeźniając sygnały. Mogły one skopiować sygnały i dokładnie powtórzyć kilka razy pod rząd. I jeszcze jedno – przez tyle lat obserwacji „rechotem” nie doszło ani razu do zderzenia czy kolizji z nimi. One nie przejawiały agresji, ale z drugiej strony, komu się to będzie podobało, kiedy namiar wskazuje, że obiekt idzie wprost na wasz okręt i kolizja wydaje się być nieunikniona? Albo że to „coś” raz za razem przecina kurs twojego okrętu nawet, jak on próbuje uniknąć spotkania, a potem znika bez śladu…


Próba podjęcia decyzji


Głównodowodzący Marynarką Wojenną Związku Radzieckiego admirał floty Siergiej G. Gorszkow założył przy GRU specjalną grupę samych oficerów i postawił im zadanie znalezienia, zbadania i przeanalizowania wszelkich informacji o „rechotkach” posiadanych przez marynarzy. Do rozpracowania problemu włączono specjalistów-ichtiologów z Instytutu Morskiego AN ZSRR, przydzielono statki do badania morskich głębin, na których zorganizowano kilka ekspedycji naukowych. Specjaliści od dekryptażu zajmowali się rozszyfrowywaniem zapisanych sygnałów, próbując zrozumieć ich sens i domyślić się, kto te sygnały może emitować: żywe organizmy czy urządzenia techniczne. Na wykonanie tego zadania poświęcono wiele sił, środków i czasu. Rezultaty ich pracy zostały zamknięte w teczkach i grubych segregatorach spraw. I naraz, zupełnie nieoczekiwanie, gdzieś na początku lat 80. program badawczy został zamknięty. Wszystkie informacje zebrane w czasie jego trwania zostały utajnione pod gryfem TAJNE SPECJALNEGO ZNACZENIA[2] i zamknięte w specjalnym archiwum GRU. Grupę rozwiązano. Przyczyna tego nagłego rozwiązania grupy i skończenia jej badań była niepojęta. Być może stwierdzono, że za „rechotkami” stoją żywe stworzenia morskie, nie stanowiące zagrożenia dla naszych pokrętów podwodnych, a może podwodne NLO, a właściwie NPO – Nieznane Obiekty Podwodne[3])? Ale ani te pierwsze, ani te drugie nie wchodziły w krąg zainteresowań MW ZSRR, więc materiały przekazano innym specjalistycznym jednostkom zajmującymi się tymi zagadnieniami, zgodnie z ich zainteresowaniami.[4]


Mroki Niewiadomego


O tym paradoksalnym zjawisku wiadomo bardzo mało i tylko wąskiemu kręgowi specjalistów. Nie ma jednej opinii na jego temat nawet w tej niewielkiej grupie. Uczeni twierdzą, że „rechotki” to są jakieś żywe, nieznane współczesnej nauce stworzenia o wysokiej inteligencji, z praktycznie niezbadanych głębin Wszechoceanu. Uczeni także wysunęli kandydaturę do roli „rechotek” – gigantycznych kalmarów albo zagadkowych waleniowatych - zeuglodonów.[5]

Wojskowi mieli także swoją hipotezę, która sprowadzała się do tego, że były to próby najnowszych amerykańskich technologii podwodnych, które były przeznaczone do wykrywania i śledzenia naszych atomowych okrętów podwodnych.[6] Ale hipoteza ta w toku analiz i badań nie została potwierdzona[7], choć niektórzy oficjele bardzo za nią optowali.[8] A kto wierzył w to, że to USO śledzą i obserwują nasze okręty, kiedy te podchodzą do podwodnych baz nieznanych nam podwodnych inteligentnych istot. Jednakowoż nie udało się stwierdzić do końca, czym naprawdę są te „rechotki” – i do dziś dnia pozostają one nierozwiązaną zagadką oceanicznych głębin.


Źródło – „Tajny XX wieka” nr 15/2011, s. 22

Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©       



[1] W oryginale kwakiery – od rosyjskiego słowa kwakat’ – rechotać, kumkać, rzekotać.
[2] Dokumenty te oznaczone są prefiksem „00” przed ich numerami. Jednakże w takich przypadkach – jak twierdzą autorzy radzieccy/rosyjscy – używano jeszcze wyższego stopnia tajności – TAJNE NADZWYCZAJNEGO ZNACZENIA z prefiksem „000”.
[3] W terminologii polskiej i anglojęzycznej USO lub UAO.
[4] Obawiam się, że przyczyna była jeszcze bardziej prozaiczna – brak funduszy. ZSRR przegrał z Zachodem wyścig technologiczny i po dojściu do władzy M. S. Gorbaczowa po prostu zakończono te projekty, z których nie było żadnego konkretnego pożytku lub które nie rokowały niczego nowego w rozwoju rodzajów broni, a cały wysiłek skierowano na rozwój technologii i broni kosmicznych stanowiących przeciwwagę dla reaganowskiego projektu SDI/NMD.  
[5] Chodzi o bazylozaura (Basilosaurus) – to rodzaj prawalenia żyjącego w Eocenie, 39 do 34 milionów lat temu. Basilosaurus był zwierzęciem dużym, mierzącym przeciętnie 18 m długości, choć mógł dochodzić nawet do 25 m. Charakterystyczne jest znaczne wydłużenie kręgów zwierzęcia, nadające mu wyjątkowy wygląd. Jednakowa długość kręgów krzyżowych, lędźwiowych, czy piersiowych, pozwoliła dojść do wniosku, że poruszał się wykonując szczupakowate ruchy, z tym że w poziomie góra dół. Ponadto Phillip Gingerich doszedł do wniosku, że potrafił wykonywać też dość ograniczone boczne ruchy kręgosłupa. Jego klinowata głowa mierzyła około 1,5 m długości. Czaszka wykazuje nadal pewne cechy analogiczne do cech lądowych ssaków z rzędu Mesonychia, uważanych przez długi czas za przodków wszystkich waleni. Była jednak względem nich wydłużona. Od niedawna jednakże za przodków waleni uważa się parzystokopytne (Rodhocetus). Zestaw zębów był inny niż u ssaków lądowych, u których istnieje rozróżnienie na siekacze, kły, przedtrzonowce i trzonowce. Basilosaurus posiadał dwa główne typy zębów. Przednie, o kształcie stożka, służyły do chwytania łupu, podczas gdy tylne, trójkątne zęby służyły do cięcia pokarmu. Budowa, zwłaszcza budowa kończyn świadczy, że bazylozaur żył tylko w środowisku wodnym, w przeciwieństwie do swoich krewnych żyjących przed nim, jak Pakicetus, czy ambulocet. Szczątkowe kończyny tylne, mierzące zaledwie 0,6 m, miały ograniczoną możliwość ruchu. Być może wykorzystywane były w czasie kopulacji. Puste w środku, zapewne wypełnione płynem kręgi, świadczą o tym, że prawdopodobnie bazylozaur nie był w stanie poruszać się na różnych głębokościach. Możliwe, że pływał głównie pod powierzchnią wody. (Wikipedia)
[6] Szczególnie chodziło o wykrywanie i śledzenie okrętów SSBN i SSGN stanowiących największe zagrożenia w przypadku wybuchu wojny.
[7] Trudno się dziwić, bo co to za urządzenie śledzące, które zwraca na siebie uwagę i usiłuje nawiązać kontakt z załogą okrętu podwodnego?
[8] Co jest raczej oczywiste, bowiem sprawa cały czas kręciła się i była wciąż finansowana z państwowej kasy.