czwartek, 28 lipca 2011

Opisanie "wyprawy uczonej" maluchem na Olimp (8)




8. Ósmy i ostatni dzień podróży uczonej – 9.07.2011 r.

Stanisław Bednarz

Tak to nastał ostatni dzień naszej przeciekawej podróży.

Obudziliśmy się około 7. i już jadąc, na drogowskazie odczytaliśmy, że  do Timishoary mamy jeszcze około 100 km, a do granicy węgierskiej 176. Na czczo pojechaliśmy  dalej do Timishoary jeszcze jechaliśmy w terenie górzystym choć pagórki stawały się coraz mniejsze. Timishoara brzydka, jak zwykle ruiny jakiś sztandarowych zakładów z czasów komunizmu..  Miasto godne jest wspomnienia  gdyż tu zaczęły się masowe protesty w 1989 roku, które w końcu doprowadziły do upadku reżimu Ceaucescu.

Posuwamy się stale zachodnimi krańcami Rumunii wzdłuż granicy z Serbią. Za Timishoarą wjechaliśmy w równiny  rolnicze Banatu. Były i niekiedy do dzisiaj są zamieszkiwane przez Niemców. Wsie zamieszkane przez Niemców odznaczają się czystymi odnowionymi elewacjami i charakterystyczna zabudową. Banat dla mnie kojarzy się z tym tylko, że jak w 1942 roku Niemcy rozpoczęli wysiedlanie zamojskich wsi to osadzali tam Niemców z Banatu.

Wśród całkowicie rolniczego nieciekawego krajobrazu zmierzamy do granicy węgierskiej. Po drodze na bocznej linii kolejowej dostojnie kołysze się jeden wagon motorowy jadąc z prędkością około 15 km/h. Wstępujemy jeszcze do wiejskiego sklepiku kupujemy do kolekcji domowej najlepsze z tanich win rumuńskich „Murfatlar” i trochę moreli aby coś przegryźć i o 10:30 wjeżdżamy do Węgier. Za jakieś 30 km od granicy wjeżdżamy do dużego miasta Szeged słynnego z gulaszu  szegedyńskiego i włączmy się do autostrady wiodącej do Budapesztu.

Na autostradzie mijają nas wszystkie samochody bo nie możemy uciągnąć więcej jak 110 km/h, a wypasione samochody  jadą po 160 km/h. Po dwu godzinach osiągamy obwodnicę Budapesztu, nie wjeżdżając do centrum, a przed 2009 rokiem za każdym razem chcąc dostać się na Słowację trzeba było wjeżdżać do centrum. Ma to swoje plusy i minusy. Oczywiście z tej racji, że Węgrzy nie przepadają za Słowakami nie ma nigdzie oznaczenia drogi na Słowację, i tylko trzeba wypatrywać drogi 2A szybkiego ruchu do Vac.

Około 13:30 stajemy na dużej stacji  już na drodze do Słowacji. Stacja położona jest na niewielkim wzgórzu skąd roztacza się wspaniała panorama na Budapeszt na południu, łuk Dunaju koło Vacu gdyż tam Dunaj gwałtownie  skręca  na  kierunek południowy, a na samym północnym horyzoncie dzikie pasmo gór Borzsony leżące na granicy ze Słowacją porośnięte jest gęstą buczyną. Słynie ono z ogromnych ilości borowika królewskiego. Zawsze zatrzymując się na tej stacji podczas różnych naszych powrotów odnoszę wrażenie że jesteśmy już w naszych stronach. Bo to przecież „do Peśtu” nasze prababki i pradziadkowie szły piechotą po dobrze płatną pracę.

Za Vacem kończy się droga szybkiego ruchu i z żółwią prędkością 50 km/h  jedziemy przez wioseczki i małe miasteczko Retsag. Odcinek ten obfituje w cmentarzyki żołnierskie i piękne obeliski poświęcone żołnierzom I wojny światowej. Marzy mi się taki obelisk w Jordanowie. Z kolei odcinek między Retsagiem, a granicą kojarzyć mi się będzie z dniem 23 sierpnia 2007 gdy wracając z Bułgarii wpadliśmy w objęcia trąby pyłowej towarzyszącej olbrzymiej superkomórce burzowej.

W Jordanowie wtedy kilka dachów zerwało. Mijamy około 15 :15 granicę i przez Krupie, Zvoleń zmierzamy do Bańskiej Bystrzycy. Za Bańską Bystrzycą  w połowie drogi na Donovaly wreszcie ciepły posiłek opiekany ser i „kotlikowi gulasz”. Na przełęczy Donovaly będącej swoistym hotelowym bezguściem po raz czwarty przełamujemy łańcuch Karpat. Przełęcz ta oddziela Niskie Tatry od Wielkiej Fatry. Zjeżdżamy ostro do Rużemberoka gdzie w 1939 mieścił się szpital  armii niemieckiej i wielu rannych żołnierzy polskich i ludności cywilnej zostało tu do tego szpitala przewiezionych. Rozpoczęła się ostatnia setka kilometrów naszej podróży. Nadajemy SMS że przybywamy pod jordanowski Ratusz około 19. …

Dłuży się niemiłosiernie droga przez Orawę, Dolny Kubin, Orawski Zamek, Twardoszyn… Wreszcie około 18:15 przekraczamy polską granicę. Za chwilę przełęcz Beskid, Spytkowice i triumfalny wjazd na Rynek w Jordanowie. Czeka na nas, za co chce mu serdecznie podziękować, V-ce Prezes TMZJ Robert Leśniakiewicz z psem Argosem robiąc pamiątkowe fotografie.

Ale szczególne podziękowania należą się Fiatowi 126p za to że sprawował się bez zarzutu i pokazał że „Polak potrafi”!

KONIEC