środa, 27 lipca 2011

Opisanie "wyprawy uczonej" maluchem na Olimp (7)



7. Dzień siódmy - 8.07.2011 r.

Stanisław Bednarz

Nastał czas powrotu. Smutno zawsze odjeżdżać i wracać do wiru zmagań  kotłujących się w naszym susko- jordanowskim tygielku.

Pobudka o 4:30. Egipskie ciemności dzień wstaje tu później niż w Polsce. O 5:00 wjeżdżamy po ciemku na autostradę, maluch mknie po pustej szosie regularnie 105-110 km /h. Gdzieś miedzy Katherin, a Salonikami wygrzebuje się powoli z morza słońce około 5:45. Mkniemy dalej bez przystanku, około 7:00 zaczynają się ukazywać masywy oddzielające Macedonię i Bułgarię od Grecji. Na przejściu Kułata meldujemy się o 7:30. Przejeżdżamy praktycznie bez sprawdzania dokumentów. Zaraz za granicą widzę tablicę „Katunci 10 km”.

Znów wspomnienia buchnęły żarem. W 1979 roku staliśmy cała grupą na dworcu autobusowym w Sandanski. Nagle z pobliskiej restauracji wyszedł pan młody i zaprosił nas wszystkich na wesele. Zamiast jechać ucztowaliśmy do północy. Państwo młodzi przedstawili się nam że pochodzą ze wsi Katunci która leży tuż przy greckiej granicy. Nie spodziewałem się że kiedyś jeszcze po 30- latach  będę ocierał się o tą wioseczkę. Pan młody popiwszy sobie tęgo, ale z dozą południowoeuropejskiej odporności na produkty rozkładu alkoholu powiedział „kiedy  będziecie  w pobliżu zawsze mój dom będzie stał otworem”. Doszedłem do wniosku że zaproszenie uległo już przedawnieniu i nie skręciliśmy tam.

Ruszyliśmy  z kopyta dalej gdyż do kraju chcemy dojechać z jednym tylko noclegiem. Już za chwilę przełom Strumy przez Pirin zatrzymujemy się na chwilkę w miejscowości Krasna. W miejscowym sklepiku zakupuje prawdziwe wino „Mielnik”, oraz  mocno  wytrawne wino „niedźwiedzia krew” opatrzone napisem „trapezno wino” czyli stołowe. I będąc przy winie „Mielnik” muszę na chwile jeszcze pomarudzić w tym temacie. Tam w Bułgarii w pobliżu miejscowości Mielnik można kupić oryginalny produkt gdyż na potrzeby eksportu do Polski  Bułgarzy dosładzają te wina by uczestnicy wesel i innych okolicznościowych spotkań nie musieli ich wzbogacać  cukrem z cukierniczek.

I znowu musze cofnąć się w czasie. W 1979 roku w przepięknej miejscowości Mielnik oddalonej od miejsca w którym jedziemy o około 10 km wstąpiliśmy do groty gdzie sprzedawali w glinianych kubkach stare wino „Mielnik” rozlewając z pięknych litrowych kubraczków również z gliny. Kelner ostrożnie dał nam po kubku starego ciężkiego purpurowo- brązowego „Mielnika”. Nasza studencka fantazja nie znała granic. Zawołaliśmy „Panie starszy coś Pan każdemu przynieś taki kubłaczek, a rozlewać będziemy sami. Kelner spojrzał ze zdumieniem ale spełnił żądanie. Powoli przez godzinę sączyliśmy ten litr. Umysł pracował pełną parą, ale nie daliśmy rady wstać od stolika gdyż nogi odmawiały posłuszeństwa. Takie to harce czyniliśmy w one lata.

My tu gadu gadu wspominamy, a za sobą zostawiamy Błagojewgrad, masyw Riły, Dupnicę i  około 10. jesteśmy już na obwodnicy Sofii. Upał wzmaga się jest już ponad 30 stopni. Postanawiamy nie jechać górską drogą do Montany, lecz podjechać kawałek autostradą na wschód i dopiero skręcić na Wracę i Montanę jest nieco dłużej  ale nie wspinamy się kiepską drogą przez stara Płaninę.

Wbrew naszym przewidywaniom kiepska obwodnica Sofii, która przestała już być autostradą na pewnych odcinkach jest zakorkowana.  Miedzy Wracą, a Motaną prześliczne wąwozy obramowane ciekawymi wapiennymi formami skalnymi. W Motanie w której już spaliśmy w tamtą stronę jesteśmy koło 14:30. Krótki postój  i prujemy na przeprawę promową mijając po raz wtóry zdewastowany po pegeerowski krajobraz. Na przeprawie promowej meldujemy się około 16. Upał osiąga kolosalne rozmiary. Miejsce to podczas upałów jest z reguły najgorętszym miejscem w Bułgarii. na wyświetlaczu temperatury pokazują +38˚C. Niestety prom coś długo nie przybywa i stoimy z godzinę w prażącym słońcu. Wreszcie  zaraz za przeprawą odnajduję krótszą drogę do przełomu  tzw. „Żelaznych Wrót” i oznaczona jako droga drugorzędna, ale nie ma TIRów, nawierzchnia świetna pędzimy stale 90 km/h.

W tym miejscu muszę skrytykować nawigację, pokazywała żeby droga tą nie jechać, bo będziemy mieć średnia 30 km/h  i proponowała nam drogę o 100 km dłuższą przez Krajową. Zyskujemy dużo wniosek jest taki, że nawigacja musi być wspomagana ludzkim rozumem, którego nic nie zastąpi.  Tym bardziej że droga prowadzi przez urokliwe wioseczki, pełne bocianich gniazd i starej zabudowy. Trwają żniwa pod każdy dom podjeżdża kombajn i wysypuje kupkę pszenicy, którą mieszkańcy wiaderkami zanoszą do spichlerzów.  

Około 19:30 meldujemy się na przełomie Dunaju za miejscowością  Dobrena- Sewerin. Po drugiej stronie Dunaju Serbia. W tym miejscu tym Dunaj przełamuje się przez Karpaty. Plenery cudowne. Ten fragment niskich gór po stronie serbskiej geomorfolodzy zaliczają do Karpat. Właśnie zachodzi słońce upał jest taki że wyć się chce. Wstępujemy do prześlicznie urządzonej restauracji na barce rzecznej na Dunaju. Dostaję kotlet tak wielki jak roszczenia opozycji wobec PO. Chowam połowę w serwetkę gdyż z upału nie mam apetytu. W pewnej chwili jest tak gorąco że nie mogę złapać oddechu, biegnę wystraszony do ubikacji  i spłukuję głowę zimną wodą. Pomaga.

Czekamy z odjazdem na zachód słońca i jakie takie ochłodzenie. Jedziemy przez nowe tereny. Dunaj przedzielony jest niewielką zaporą, z boku od strony Karpat wpływają duże dopływy, krajobraz uroczy. Po jakichś 25 km zaczynamy wspinać się, mijamy znane uzdrowisko Baje Herkulanum. Widzimy przez szybę jak stada emerytów popijają z poidełek wody lecznicze. Potem przejazd przez Park Narodowy i wspinaczka na przełęcz około 550  m n.p.m. W ten sposób po raz trzeci  przecinamy Karpaty tuż przy Serbii. Robi się całkiem ciemno. Zaczynamy rozglądać się za noclegiem. Tani motel całkiem zajęty. Dopiero około 23. w  jakiejś miejscowości o długiej nic nie mówiącej nazwie natrafiamy na hotel trzygwiazdkowy gdzie nocujemy za równowartość około 140 zł. Ze zmęczenia padamy na nosy…

CDN.