wtorek, 26 lipca 2011

Opisanie "wyprawy uczonej" maluchem na Olimp (6)





6. Dzień szósty – 7.07.2011 r.

Stanisław Bednarz

Ponieważ na następny dzień czekał nas uciążliwy powrót do kraju postanowiliśmy dać odpocząć naszemu maluszkowi, a sami zaczęliśmy się delektować klimatami pólnocno-greckiego miasteczka. Po zjedzeniu śniadania złożonego z sera owczego i oliwek udaliśmy się na plażę. Rozpocząłem obserwację życia biologicznego Morza Egejskiego. Stwierdziłem że jest ubogie. Glonów nie było,  kamienie były czyste, ryby tu i ówdzie było widać, natomiast nie zauważyłem w ogóle skorupiaków, małży, ślimaków. Przeszedłem około 3 km plaży znajdując zaledwie kilka skorup małży omułków i jeden okaz ślimaka trąbika. Ciekawe, bo przecież położone po drugiej stronie Grecji kipi życiem organicznym dennym tzw. bentosem. Tak samo dno Morza Egejskiego pozbawione jest jeżowców tak uciążliwych w innych południowych morzach.

Tymczasem wzmaga się upał jeśli do tej pory temperatura była znośna około 28 stopni to od tego dnia zaczęło się piekło. Już koło 11 poczułem że piasek plaży jest parzący i nie da się chodzić bez sandałów. Powietrze zaczęło przybierać białą barwę. Około 13. temperatura zaczęła pokazywać 33 stopnie pomimo bliskości morza i wysokiego masywu Olimpu. Masyw ten  całkowicie odsłonił się z woalki chmur ukazując pełnię oblicza. Rzadki widok.

Z gorąca powoli nie da się wytrzymać. O dziwo im bardziej jest gorąco tym bardziej morze wydaje się być zimne, ale ma stałą temperaturę około 21 stopni. Na Bałtyku taką temperaturę uważalibyśmy za  rarytas tutaj woda zdaje się być zimna. Około 14. kapitulujemy i udajemy się do klimatyzowanego hotelu na sjestę, gdyż stwierdzamy że tylko Anglicy i wściekłe psy chodzą po południowych upałach w pełnym słońcu.

Miasteczko zamiera  wszystko udaje się na spoczynek, sklepy, kioski zamykają, temperatura osiąga 35 stopni. Morzy nas sen śpimy gdzieś do 18.  Wychodzimy na zewnątrz powietrze jak z piekarnika nic nie jest chłodniej, przynajmniej odczuwalnie. Dopiero po 19. robi się znośnie, cykady zaczynają swój koncert.

Rozpoczynamy spacer po promenadzie rozpoznając stadła Polaków, Serbów, Czechów, każda nacja zachowuje się inaczej w sposób charakterystyczny dla siebie. Spotykamy znów kilku popów w strojach organizacyjnych na wczasach. Wszyscy wyglądają mniej więcej jak mój kolega Krzysztof Wielgus. Wiodą swoje kobiety, obcierają dzieciom noski i buzie. Słowem tatusie jak się patrzy. Na tle naszych zniewieściałych księży wyglądają dostojnie i męsko.

Mijamy szereg sklepów z futrami, właściciele w łamanej polszczyźnie zachęcają nas nahalnie do kupna. Oczywiście nie w głowie nam to. Maluch zaczyna nas przyprawiać o pewne zmartwienie, gdyż znajduje pod nim kilka kropelek oleju. Co się okazuje, że na bezdrożach Olimpu zgubiliśmy śrubkę od korka wlewu oleju, tak że korek ledwie tkwił. Kupiłem folię aluminiową i zatkałem otwór tworząc tzw. trwałą prowizorkę.

Koło stacji kolejowej w dużym kiosku znajduje “Angorę” i “Nesweeka”, a miałem odpocząć od polskiej polityki. Jednak kupuje i zatruwam się już po kilku artykułach polskim politycznym piekiełkiem. Żałuję niepotrzebnego wydatku, bo i po co mi te nasze wewnętrzne dywagacje zaprawione absurdem. Udajemy się na pożegnalną kolację, jest już prawie ciemno, objadamy się rybami, próbujemy miejscowego piwa o nazwie PIX które jest lepsze niż zglobalizowane przez piwne koncerny. Jeszcze pożegnalny spacer po plaży, nieprędko ją zobaczymy. Za chwilę pakowanie, a jutro o 5. rano rozpoczynamy powrót.

CDN.