czwartek, 7 lipca 2011

TCK: Tunguski Meteoryt alla Polacca (4)



TM nad Europą?

Pytanie to jest najzupełniej na miejscu, bo fenomeny podobne do TM widziano także nad Europą. Oczywiście pomijamy tutaj WBP i JD, o których pisaliśmy w poprzednich rozdziałach, a chodzi tutaj o obiekty, które przelatywały nad naszym kontynentem i były obserwowane przez wiele osób - a przypominały swym zachowaniem TF.

Powodem napisania tego podrozdziału stał się przelot nad Europą jakiegoś zagadkowego ciała wieczorem, dnia 20 grudnia 1999 roku, co podały wszystkie znaczące i liczące się stacje radiowe i TV Europy i świata.

W dniu 22 grudnia 1999 roku o godzinie 06:58 CW - a zatem z opóźnieniem aż 36 godzin - podał tę informację  red. Andrzej Zalewski z Eko-Radio PR-1. informacja ta brzmiała mniej więcej tak:

Wczoraj wieczorem, około godziny 19:45 nad Europą widziano przelatujące świetliste ciało ze złocistym ogonem. Obiekt ten widziano najpierw w Narwiku, a po upływie pół godziny w Malmö i Kopenhadze, co pozwoliło wyliczyć jego prędkość na jakieś 4.000 km/h. tajemniczy obiekt był obserwowany także na Kanale La Manche, jak leciał nad Atlantyk, gdzie znikł za chmurami.

Tego samego dnia o godzinie 08:00 Robert połączył się telefonicznie z red. Zalewskim, od którego udało mu się wyciągnąć jeszcze dodatkowe informacje na temat tego NOL-a, a mianowicie - Bolid Skandynawski (bo taką nazwę mu nadał), po raz pierwszy zauważono nad Narwikiem w Norwegii o godzinie 18:45 GMT, jak leciał w kierunku na SW. W pół godziny później, czyli o godzinie 19:15 GMT widziano go nad szwedzkim Malmö i stolicą Danii, jak leciał w kierunku Kanału La Manche, gdzie obserwowano go w locie nad Atlantyk w pół godziny później - czyli gdzieś około godziny 19:45 GMT. I nikt nie wie, co się z nim stało, bowiem znikł gdzieś nad chmurami nad Atlantykiem. Media Unii Europejskiej wysunęły zrazu trzy hipotezy - wedle nich było to:

1.      Meteor lub bolid, albo -
2.    Tzw. „kosmozłom” - czyli sztuczny satelita Ziemi, który skończył swój żywot na orbicie wokółziemskiej efektownym wejściem w atmosferę, albo...
3.     ...UFO!
W rozmowie z red. Zalewskim Robert dorzucił - jak to on i jak się to jemu wydawało (zboczenie zawodowego wojskowego i pogranicznika) - całkiem sensowną hipotezę:
4.    Rosyjska rakieta wystrzelona z wojskowego kosmodromu w Pliesiecku k./Archangielska, nad którą Rosjanie stracili kontrolę, wskutek czego poleciała nad Atlantyk zamiast na wschód ku Jakucji[1] i Pacyfikowi... - i tam gdzieś nad Atlantykiem dokonała swego żywota albo spalając się w atmosferze, albo wpadając w jego wody...

Znane nam były wcześniej podobne przypadki, więc Robert spokojnie założył a priori, że coś takiego miało miejsce i tutaj. Analiza tego, co zaszło wskazywała na to, że to   n i e   mogła być rosyjska rakieta. Rzecz w tym, że ów NOL poruszał się z prędkością, która wynosiła około 4.000 km/h - czyli około 1,11 km/s albo 3,37 Ma. Przypominałoby to zatem nie rakietę, ale jakiś szybki samolot - ot, taki jak amerykański latający supersoniczny szpieg Aurora lub rosyjski Uragan. Faktycznie, tego rodzaju samoloty ponoć są w stanie poruszać się na wysokości 60.000 m z prędkością nawet 10 Ma - czyli niemal 3,3 km/s albo 11.880 km/h - przy wykorzystaniu tlenowo-wodorowych silników rakietowych lub kombinowanego napędu turboodrzutowego z rakietowym. W opisywanym przypadku prędkość tego NOL-a jest aż trzykrotnie   m n i e j s z a !  - a zatem to ani Aurora ani Uragan.

Meteor? Też nie, bo meteory poruszają się z większymi prędkościami - od 6 do niemal 76 km/s - nie mówiąc już o tym, że meteory lecąc przez atmosferę   z w a l n i a j ą   prędkość swego lotu, czego nie zaobserwowano w przypadku BS. Wydaje się zatem, że lot tego „czegoś” był korygowany na całej długości jego trajektorii tak, iż prędkość jego ruchu była stała.

Jak to wynika z powyższej tabeli, w dniu 20 grudnia promieniują dwa radianty, które leżą na północnej hemisferze nieba i nieźle się nadają, by być „ojcami” BS, ale... - ich prędkości geocentryczne są o rząd wielkości   w i ę k s z e    od prędkości BS! To jeszcze nie wszystko, bo trajektoria BS nie jest ani ortodromą ani loksodromą - jak pokazuje to rysunek. Trajektoria lotu BS wskazuje na to, że w okolicach Kopenhagi BS wykonał skręt o co najmniej 45o  na zachód, a tego już nie potrafi wykonać   ż a d e n   normalny meteoryt czy bolid, co stanowi gwóźdź do trumny hipotezie o meteorytowym pochodzeniu BS. Nawet biorąc wszystkie możliwe poprawki na krzywiznę planety i możliwość wystąpienia jet stream’u[2] na dużej wysokości.

Robert od razu przystąpił do działania i skomunikował się listownie z ufologami szwedzkimi: Clasem Svahnem z Järfälla i Tora Greve z Malmö, obaj reprezentują UFO-Sverige. Jako pierwszy odezwał się Tora Greve i poinformował, że mieliśmy tutaj do czynienia z meteorem pochodzącym z roju Geminidów, ba! - ale Geminidy promieniują w dniach 4-16 grudnia z punktu o współrzędnych RE = 112°,3 i DEC = +32°,5 - a ich maksimum aktywności wypada 14 grudnia, Vg wynosi 34,4 km/s i daje on około 70 błysków na godzinę. A zatem nie mógł to być meteor z radiantu Geminidów. Poza tym Tora Greve dodaje, że był to być może stopień rakiety wystrzelonej z amerykańskiego kosmodromu Vanderberg III AFB, ale nie sprecyzował o jaką rakietę może chodzić. Podobna odpowiedź nadeszła z norweskiego UFO-Norge.
Najbardziej wyczerpująca odpowiedź nadeszła od Clasa Svahna i brzmiała ona z nieznacznymi skrótami tak:

Co do Bolidu Skandynawskiego, to w UFO-Sverige mamy wiele relacji od wiarygodnych świadków i obserwatorów z południowo-zachodniej Szwecji. Dzięki kontaktom z UFO-Norge i duńskim SUFOI mamy ich jeszcze więcej. Wynika z nich, że Bolid Skandynawski leciał prosto z północy na południe i nie zmienił kierunku lotu w kierunku Kanału [La Manche].  Bolid poleciał gdzieś nad zachodnie Niemcy. Nie wykonał on nad Malmö skrętu o 45° i sądzę, że Twoje informacje co do początku lotu Bolidu Skandynawskiego są błędne. Kolor i inne właściwości fizyczne Bolidu są dokładnie takie same, jak i innych meteorów, które obserwowano w Szwecji. (...)
W dniu 20 grudnia ub. r. mieliśmy zresztą nie jeden obiekt w szwedzkiej przestrzeni powietrznej, ale dwa. Pierwszy ukazał się rankiem o godzinie 06:15 GMT i był to stopień amerykańskiej rakiety Titan 2 który wszedł w szwedzka przestrzeń powietrzną gdzieś nad Valdemarsvik, na południe od Sztokholmu, gdzie zaczął się jarzyć w atmosferze. W kilka minut później ów człon rakiety eksplodował w powietrzu gdzieś nad Östersundem, co widziało wielu cywilów i wojskowych. (...)
Prawidłowość tego wniosku potwierdził pan Allan Pickup - który jest ekspertem w zakresie lotów rakietowych i satelitów. Jak już Ci wiadomo,  drugim obiektem był meteor, który wleciał w atmosferę o godzinie 19:15 GMT, tego samego dnia. (...) I faktycznie - nałożone na mapę trajektorie tych ciał tworzą linię podobną do tej, jaką mi wyrysowałeś, ale to nie był   j e d e n  ale   d w a   obiekty w różnym czasie zaobserwowane nad Szwecją. (...)[3]

Wszystko jasne i klarowne. Winne są - jak zawsze - te podłe media, które narobiły sensacji wokół banalnego w gruncie rzeczy wydarzenia, jakim jest spadek meteorytu i wejście w atmosferę ziemską boostera rakiety nośnej. Wyjaśnienie jest prościutkie i nie wymaga najmniejszego wysiłku umysłowego. Może dla szwedzkich wojskowych czy uczonych, bo jest ono co najmniej nieprzekonywujące, a to dlatego, że    n i k t   nie wyjaśnił nam małego, ale wrednego drobiazgu, a mianowicie - jak to się stało, że redaktorzy zachodnich mediów połączyli w jedno dwa wydarzenia odległe od siebie w czasie o ponad 12 godzin!?... To wyjaśnienie Clasa Svahna jest dzięki temu - niestety - niewiarygodne i nieprzekonywujące.  Poza tym - co stwierdził on w swym wywiadzie-rzece dla brytyjskiej organizacji UFOIN w listopadzie 2000 roku[4] - UFO-Sverige współpracuje ze szwedzkimi służbami specjalnymi, co może oznaczać, że ta organizacja jest przez nie totalnie zmanipulowana!...

Z innych wydarzeń należałoby odnotować jeszcze przelot dziwnego „meteoru” w dniu 2 grudnia 1983 roku. Ów obiekt widziano nad Francją, potem nad Niemcami Zachodnimi i NRD, a także nad Polską, a następnie poleciał on nad terytorium ZSRR. Leciał on dokładnie nad 52°N z prędkością wyliczoną na 6.000 km/h czyli 1,6 km/s lub 5,05 Ma.[5] Było to 7 światełek pulsujących w diapazonie +4...+1m i pozostawiających za sobą jasną smugę. U nas zjawisko to zaczęło się o godzinie 19:45 GMT.

Początkowo sądzono, że był to albo meteor, albo kosmozłom względnie jakiś ex-satelita Ziemi, ale Robert szybko musiał zweryfikować swój osąd po przeczytaniu kilku opracowań z zakresu broni i strategii wojny kosmicznej, co było modne w latach 80. XX stulecia i doszedł do wniosku, ze mógł to być po prostu epizod wojny kosmicznej pomiędzy satelitami amerykańskimi i radzieckimi - bitwy na orbicie rozegranej pomiędzy satelitami szpiegowskimi a satelitami „killerami”. Hipotezę tą przedyskutował był z jednym z najznamienitszych ekspertów w tej dziedzinie - prof. dr inż. Zbigniewem Schneigertem (zm. 1998) z Zakopanego, jednym z polskich członków AAS - który zajął pozytywne stanowisko w tej sprawie.[6] W tym ujęciu wyglądało to następująco: jedna ze stron umieściła na orbicie super-szpiega, którego strona przeciwna nie życzyła sobie widzieć nad swoim terytorium. Strona przeciwna wysłała swoje satelity „killery”, by go unieszkodliwić. Na to odpowiedziano wysłaniem satelitów „anty-killerów”, które miały załatwić satelity „killery”... - w rezultacie czego po dokonaniu pełnego obrotu wokół Ziemi na orbicie nie pozostało już nic. Byłabyż to pierwsza z kosmicznych bitew Zimnej Wojny, w której starły się dwa systemy rodem z  „gwiezdnych wojen”???...

Inną, niemniej frapującą ciekawostką był Meteoryt Grenlandzki, który spadł na Ziemię w dniu 7 lub 9 grudnia 1997 roku na Grenlandię. Nie byłoby w tym niczego dziwnego, gdyby nie fakt, że energia tego impaktu wyniosła około 20-25 kt TNT - czyli tyle, ile energia wybuchu bomby atomowej „Little Boy”, która zamieniła w perzynę Hiroszimę. Najciekawszym jest jednak to, że informacje tą zdjęto ze światowego serwisu informacyjnego PAP w ciągu 2 godzin! - tak, że podał ją jedynie nasz „Super Express” piórem red. Ewy Jabłońskiej. Potem w jednym z pism ukazał się artykuł na temat poszukiwań tego właśnie meteorytu na Grenlandii, ale którego - ponoć - nie znaleziono. To dziwne, ale powinien pozostać jakiś ślad impaktu na lodowym pancerzu Grenlandii - jednak go nie było, ergo albo meteoryt eksplodował w powietrzu, jak TM, albo nie był to żaden meteoryt, albo był to jakiś satelita wojskowy Rosjan, Amerykanów czy Chińczyków, a może Atlantydów?... na razie to sprawa z „Archiwum X” i nie widać rozwiązania.

Roman Rzepka jest zdania, że 9 grudnia 1997 roku na Grenlandię w okolicy miejscowości Nuuk (Godthåb), na 64°20’ N - 054°30’ W, spadł meteoryt, który poruszał się z niezwykłą prędkością w atmosferze Ziemi - aż 56 km/s. wychodzi więc na to, że meteoryt ten   p o c h o d z i   z   g ł ę b i   Galaktyki! Szczątków meteorytu nie znaleziono - podobno... i to właśnie było argumentem „pro” dla ortodoksyjnych uczonych  twierdzących, że takich meteorytów po prostu nie ma... - bo nie maja one prawa przedostać się w głąb Układu Słonecznego. Uczonego, który pracował w renomowanym Instytucie im. Nielsa Bohra w Kopenhadze - dr Larsa Lindberga Christiansena za wygłoszenie poglądu o tym, że to był meteoryt pozaukładowy, po prostu zwolniono z pracy w trybie natychmiastowym...

Jak dotąd, to sprawa Meteorytu Grenlandzkiego jest otwarta. Podejrzewam, że został on jednak znaleziony i podzielił los wszystkich niewygodnych ortodoksyjnej nauce artefaktów w rodzaju „sześcianu Gurtla” czy „kuli z Żabna” - został zniszczony lub kiśnie gdzieś na dnie piwnicy Instytutu Nielsa Bohra albo jakiejś amerykańskiej bazy lotniczej...

I tutaj jeszcze jedna ciekawa dygresja: pod koniec XIX wieku, wielki Juliusz Verne napisał powieść pt. „Łowcy meteorów”, w której występuje ogromny złoty meteoryt o wartości 60.000.000.000.000.000 ówczesnych franków - teraz można by to pomnożyć przez 100. Ten cudowny meteoryt miał spaść na południowy skraj wysepki Upernivik (Uppernavick, Upernavik) na 72°51’30” N - 053°35’18” W. czyżby była to prorocza wizja genialnego pisarza, podyktowana niezwykle wyostrzoną, wręcz wodnikową intuicją?... Zaiste, niewiele się pomylił, zaledwie o kilkaset kilometrów!
I dalej. 7 lipca 1999 roku, o godzinie 03:15 GMT na Nowej Zelandii, udało się sfilmować spadek meteorytu wielkości samochodu osobowego, który eksplodował z hukiem, wydzielając przy tym silny błysk niebieskiego światła. A zatem TF w miniaturze? Nie, bo znaleziono po nim jednak jakieś szczątki...

Czego to wszystko dowodzi? Może to dowodzić tego, że takie dziwne meteoryty towarzyszą pojawieniom się komet. W latach 1999-2000 spodziewaliśmy się wspaniałego widowiska, jakie obiecywali nam astronomowie w związku z przelotem w odległości 0,33 AU od Ziemi, odkrytej we wrześniu 1999 roku, Komety Milenijnej - C/1999S4(LINEAR) - która miała być jaśniejsza od wcześniej obserwowanych jasnych komet: Hayakutake i Hale-Bopp. Jej jasność miała wynieść aż -4m - czyli tyle, ile Wenus w pełni. Niestety, Kometa Milenijna okazała się być wielkim niewypałem, jej jasność okazała się o wiele słabsza od wyliczeń naukowców,[7] co dość dokładnie przypominało zawód, jaki sprawiła nam inna kometa C/1973E1(Kohoutek). Mówiąc nawiasem, to w lipcu 2001 roku spodziewana jest następna jasna kometa C/2001A2(LINEAR), która może być obserwowana gołym okiem w konstelacji Wieloryba (28-30.VI.), Ryb (1-10.VII) i Pegaza (od 11.VII.), a jej jasność jest przewidywaną na > +5m.

NB, być może właśnie tajemnicza awaria kosmicznego teleskopu Hubble w połowie listopada 1999 roku była spowodowana przez meteory z roju Leonidów, których maksimum wypadło w nocy 18/19 listopada 1999, w godzinach 00:00 - 03:00 CW. W Japonii i innych krajach, gdzie to zjawisko obserwowano, naliczono aż 3.000 błysków na godzinę, ergo któryś meteor   m ó g ł   trafić w LAT LST Hubble i uszkodzić go tak, że załoga STS Discovery musiała wymienić mu komputer, nadajnik radiowy, rejestrator danych i sześć żyroskopów oraz zamontować pancerne osłony przeciwmeteorytowe. I tutaj nasuwa się myśl, że może HST został uszkodzony przez Kogoś celowo i rozmyślnie po to, by nie zarejestrował czegoś, co nie było przeznaczone dla naszych oczu???... Nie od dzisiaj wiadomo, że na orbicie wokółziemskiej nasze satelity zachowują się czasem zaskakująco dziwnie, jakby nieznany Ktoś je włączał i wyłączał niezależnie od woli ich właścicieli czy dysponentów...

Nie tylko HST miał kłopoty, bo rok 1999 był w ogóle pechowy dla Rosjan i Amerykanów. Proszę spojrzeć na poniższe zestawienie:

4 lutego - fiasko rosyjskiego eksperymentu „Piatno 2½” polegającego na rozwinięciu zwierciadła o średnicy 25 m, a które oświetliłoby teren o średnicy 5 km odbitym odeń słonecznym „zajączkiem”. Takie zwierciadło mogłoby odbić także promień laserowy i skierować go na Ziemię...

28 kwietnia - Amerykanom zaginął bez wieści satelita Incos 8 wystrzelony z kosmodromu Vanderberg III AFB w Kalifornii w 5 minut po starcie. Nie odnalazł się do dziś dnia - prawdopodobnie zatonął w Pacyfiku.

5 lipca - rosyjski satelita szpiegowski Raduga 1 wynoszony na orbitę przez rakietę nośną Proton K spada na Ziemię w rejonie Ałtaju.

30 sierpnia - amerykańska sonda księżycowa Lunar Prospector uderza w Księżyc w rejonie Bieguna Południowego. Mimo tego, że było to zaplanowane, spadł on na stronę nieoświetloną i niezbyt wiadomo, czy na Księżycu jest woda czy jej nie ma... Sprawę zawaliła NASA, która nie potrafiła właściwie wycelować próbnika.

24 września - amerykańska sonda międzyplanetarna Mars Climate Orbiter traci łączność z Ziemią. Lądowanie tej sondy na Marsie obliczono na dzień 3 grudnia 1999 roku. Do dziś dnia nikt nie wie, co się stało z tym statkiem kosmicznym...

30 listopada - amerykańska sonda międzyplanetarna Mars Polar Lander wchodzi w atmosferę Marsa i... - i nikt nie wie, co się z nią stało. nie odezwała się nigdy więcej!

To wszystko, co przedostało się do mediów, a ile jeszcze informacji tego rodzaju przy okazji utajniono, to jeden Pan Bóg wie... Red. Andrzej Zalewski słusznie zauważył, że albo amerykańskie sondy kosmiczne są robione „po polsku” czyli byle jak i nie działają jak należy, albo - co jeszcze gorsze - Ufici je po prostu... likwidują! Szczególnie dotyczy to Marsa, bo na 32 misje sond międzyplanetarnych tylko 8 było udanych! Pozostałe 75% ziemskich aparatów kosmicznych przestało działać w pobliżu Czerwonej Planety! I to w czasie, kiedy dwie sondy transplutonowe: Pioneer 10 i Pioneer 11 oddaliły się już na 10 mld km od Ziemi i wyszły poza Układ Słoneczny - zmierzając w stronę konstelacji Byka.

19 stycznia 2000 roku, Amerykanie przeprowadzili nieudaną próbę nowej antyrakiety nad Pacyfikiem. Był to kolejny krok w stronę stworzenia kosmicznej tarczy systemu NMD.

W dniu 10 lutego 2000 roku japońska NASDA[8] zaliczyła wpadkę z satelitą Astro E, który z którym nagle utracono łączność z Centrum Łączności NASDA w Kagoshima. Istnieje możliwość, że satelita ten oberwał jakąś lodową kulą, które 12 stycznia tego roku bombardowały Belgię, 20 stycznia okolice Toledo w Hiszpanii, 25 stycznia okolice Treviso we Włoszech, a 27 stycznia bloki lodowe spadły na Mediolan, Treviso, Bolonię, Wenecję i inne miasta północnych i środkowych Włoch...

Pod koniec 2000 roku Rosjanie mieli poważny kłopot ze stację kosmiczną Mir. W dniu 25 grudnia o godzinie 15:00 czasu moskiewskiego urwała się wszelka łączność radiowa z automatyką Mira. Wszelkie próby jej przywrócenia paliły na panewce. Mir milczał i był głuchy na wszelkie sygnały z Centrum Lotów Kosmicznych Rosyjskiej Agencji Kosmonautyki... Oczywiście zaczęły się spekulacje na temat miejsca spadku 15-letniej stacji kosmicznej o masie 140 ton, a kontrowersyjny kreator mody Paco Rabane ogłosił, że Mir spadnie na Paryż. Na szczęście i ku niesamowitemu zdumieniu naziemnej obsługi Mira, automaty stacji odezwały się 26 grudnia o 15:00 czasu Moskwy, jakby nigdy nic... Co się działo na pokładzie Mira przez te 24 godziny, tego nie wie nikt, natomiast zaintrygował nas fakt nieoczekiwanej zmiany załogi Mira, którą zmieniono w trybie awaryjnym już następnego dnia! Czyżby wysłano tam nie kosmonautę, ale kogoś, kto ma zupełnie inną specjalność i bynajmniej nie jest informatykiem czy łącznościowcem???...

Ale to jeszcze nie koniec rosyjskich niepowodzeń, bo 28 grudnia 2000 roku do Morza Barentsa wpadła rakieta Cyklon 3 z sześcioma wojskowymi i komercyjnymi satelitami na pokładzie! Tzn. przypuszczano, że ta rakieta tam spadła, bo tymczasem ze wschodniej Australii doniesiono o widzianych tam sześciu meteorach, które spłonęły w atmosferze ziemskiej. Być może właśnie to były te „zaginione” satelity z Cyklonu 3...

I z ostatniej chwili - w dniu 20 lipca 2001 roku Rosjanie dokonali dziwnego eksperymentu o kryptonimie „Wołna”[9], który polegał na wystrzeleniu rakiety w pokładu okrętu podwodnego na Morzu Barentsa, jej przelocie podorbitalnym nad Rosja i lądowaniu na Kamczatce. Nie byłoby w tym nic ciekawego, gdyby nie to, że eksperyment ten miał na celu... wypróbowanie nowego napędu - tzw. "żagla słonecznego” - dla statków kosmicznych. Obawiam się, że jest to zasłona dymna, a chodzi o eksperymentalny lot przeciwpocisku w odpowiedzi na analogiczny amerykański eksperyment, który miał miejsce o tydzień wcześniej - w dniu 13 lipca, kiedy to przeciwpociskiem wystrzelonym z atolu Kualajainen zniszczono ICBM klasy Minuteman odpalonego z wojskowego kosmodromu Vanderburg III AFB w Kalifornii. Ciekawe, czy chodziło tutaj o zestrzelenie wrogiego ICBM, czy może czegoś innego?... - ot, np. dużego meteorytu czy obcego statku kosmicznego? Najciekawsze jest to, iż o tym eksperymencie informacje znikły ze wszystkich serwisów wszystkich agencji - dokładnie tak, jak w przypadku Meteorytu Grenlandzkiego!... Żeby było jeszcze ciekawiej, następnego dnia po tym eksperymencie, na południową Polskę runęły masy wody i zaczęła się kolejna Megapowódź - identycznej siły, jak ta, która pustoszyła Dolny Śląsk w lipcu 1997 roku... Znany katowicki ufolog Tomasz Niesporek wysnuł nawet przypuszczenie, że powódź ta była skutkiem działania rosyjskiej wersji amerykańskiego programu HAARP, tego sławetnego ELIPTON-u, którym straszą nas kremlowskie „jastrzębie” - na co wskazuje sam kryptonim eksperymentu - „Fala”. Być może był to eksperyment z falami radiowymi o wysokiej częstotliwości, które byłyby w stanie niszczyć głowice amerykańskich ICBM lecących na Matuszkę Rossiję!...

Jak widać z powyższego, coś niedobrego dzieje się w najbliższym sąsiedztwie kosmicznym Ziemi i to coś niepokoi nas - ufologów - bo stanowi jeszcze jeden dowód na to, że Oni nas obserwują i że faza obserwacyjna Kontaktu zbliża się ku końcowi!

Dowodem na to są znajdywane tu i ówdzie dziwne kręgi i piktogramy zbożowe, które przekazują nam niekiedy informacje z przyszłości. Problem w tym, że nie chcemy ich odczytywać, bo boimy się mówić o nich głośno. Istnieją bowiem hamulce religijne, czego dowodzą prace Józefa Grzywoka z Ruchu Zwolenników Istnienia Obcych, biorące się głównie stąd, ze Kościół katolicki i inne kościoły traktują Obcych głównie jako... konkurencję do kasy! Natomiast rządy i oficjalna nauka z uporem i tupetem mafiosów idą „w zaparte” i wpierając nam, że Obcy w ogóle nie istnieją, choć z drugiej strony powszechnie wiadomo, że  wszystkie służby specjalne wszystkich krajów - od Albanii po Zimbabwe - i od amerykańskiej CIA i izraelskiego Mossadu do rosyjskiej SWR mają speckomórki badające NOL-e, ich działalność na Ziemi i poza nią... To właśnie dlatego wymyśla się problemy zastępcze w rodzaju Problemu 9999 czy Problemu Y2K, by stworzyć zasłonę dymną dla tych programów badawczych.

Dokładnie tak!

Odnosimy niejasne wrażenie, że istnieje pewne siły: nieznany Ktoś lub Coś celowo utrzymuje nas - społeczność światową - w niewiedzy i poprzez to w ryzach, zgodnie z zasadą „wiedza = władza” i nie pozwala osiągnąć nam wyższej wiedzy o Kosmosie i rządzącym w nim prawach. Fiaska naszych misji kosmicznych są na to konkretnym i namacalnym dowodem - i to dowodem nie do odparcia!

Nie dajmy się zwariować naukowcom, klechom i politykierom, bo i jedni, drudzy i trzeci chcą się jak najdłużej utrzymać przy żłobie i korycie, więc róbmy swoje - niech psy szczekają, ale karawana i tak pójdzie dalej...

CDN.


[1] W Jakucji znajduje się zrzutowisko boosterów rakiet wystrzeliwanych w Pliesiecku oraz punkt pomiarowo-kontrolny lotów w dorzeczu górnego Wiluja.
[2] Jet stream (prądy strumieniowe) to silne wiatry wiejące w stratosferze z prędkościami od 180-220 km/h aż do nawet 370 km/h. Najczęściej występują w na granicy troposfery i stratosfery. Wykorzystuje się je do przyspieszania lotu samolotów transoceanicznych. 
[3] Clas Svahn - list do Roberta K. Leśniakiewicza z dnia 10 marca 2000 r.
[4] Dave Baker - „Wywiad z Clasem Svahnem dla UFOIN” - przekład mój.
[5] Thomas Mehner - „Historia ruchu ufologicznego w NRD“ w „UFO” nr 4,1991, przekład mój.
[6] Robert K. Leśniakiewicz - „UFO nad granicą”, Kraków 2000.
[7] Dane takie zaprezentował prof. dr hab. K. Ziołkowski w wywiadzie dla PR-1 w dniu 23 grudnia 1999 roku.
[8] Japońska Narodowa Agencja Astronautyczna.
[9] „Fala”.