środa, 31 sierpnia 2011

GMO, chemtrails i Kosmici, czyli chora Teoria Megaspisku



W dniu 31 sierpnia 2011 roku otrzymałem następujący email:

From: freehumanity C (adres znany)
Sent: Wednesday, August 31, 2011 11:29 AM
To: (adresy znane)
Subject: Fwd: GMO cd.
MMS usuwa toksyny i leczy WTC Metody sterowania społeczeństwem
  
Chemtraile rozsiewane są nocą, lecz za dnia również widać niekończące się smugi substancji z samolotów, stopniowo rozszerzające się na niebie. 

Opadając chemtrail zamienia się w sztuczne chmury, nieciekawie wyglądające płaskie, szare twory nieprzypominające normalnie tworzących się obłoków. 

Niebo zdaje się być szare, bure, a jego naturalny błękit oraz słońce przysłonięte jakby mgłą (kto widział "mgłę" na wyokości kilku tysięcy metrów ...!).

Gdzie podziało się błękitne niebo sprzed lat nastu i więcej?

A my wielce zdziwieni skąd bóle głowy, złe samopoczucie, depresja ... Czy deszczowe chmury występowały tak często 15, 20, 25 lat emu? 

Czy powodowały aż tak negatywne reakcje w ludzkich ciałach i umysłach? 

Potomkowie kapłanów starożytnego Egiptu wraz "arystokracją" wynaturzyli się ciągłymi małżeństwami między członkami własnych rodzin - córka z bratem, ojciec z córką kuuzyni razem ..

Ostatecznie wpadli na pomysł rodem z faszystowskich teorii kto ma przeżyć, a kto zginąć. 

Starają się zatem wytruć większość populacji ziemi, a najlepiej byśmy popełnili zbiorowe samobójstwo, co ułatwi sprawę...  

Zabierają nam nawet słońce przez ciągłe wytwarzanie trujących "chmur", wmawiając nam, że mamy się sami opodatkować nowym podatkiem od emisji CO2, na którym geszeft zrobią oni 

sami... To nie dwutlenek węgla sprawia, że źle się czujemy, a oddycha się ciężko...

TO "wybrańcy" SIEDZą NAM NA KARKACH I KOMBINUJĄ JAK POZBYĆ SIĘ "NADMIERNEJ" POPULACJI.

JEDNĄ Z METOD ICH DZIAŁANIA JEST UDAWAĆ, ŻE DANEJ SPRAWY NIE MA, NP. CHEMTRAILE OFICJALNIE NIE ISTNIEJĄ , A WYBRANI KOMENTATORZY RZECZYWISTOŚCI NABRALI WODY W USTA. 

MÓWIMY SPOŁECZEŃSTWU, ŻE DANA BRANŻA ALBO ZAKŁAD PRZYNOSI STRATY I TRZEBA GO SPRYWATYZOWAĆ (HUTY STALI, CUKROWNIE, CEMENTOWNIE ITD. ITD. ), TZN. SPRZEDAĆ ZA GROSZE SWOJAKOM Z ŻYDO-FASZYSTOWSKIEJ HUCPY... CZYLI PRANIE MÓZGÓW ...

MEDIA SĄ W ICH RĘKACH MOGĄ OPOWIEDZIEĆ KAŻDĄ BAJKĘ, CZYLI WCISKAMY KIT O PROBLEMACH EKONOMICZNYCH NP. USA. JAK DO CHOLERY TAKIE PAŃSTWO MOŻE BYĆ W TAK KIEPSKIEJ KONDYCJI FINANSOWEJ??!! TO KTO MA NIE BYĆ?! I O TO CHODZI, BY WPĘDZIĆ NARODY W SPIRALĘ NIESKOŃCZONEGO DŁUGU.... A WSZELKIE DANE, WYKRESY, OPINIE "EKSPERTÓW" SŁUŻĄ JEDYNIE ZACIEMNIENIU FAKTÓW I PRAWDY, W CELU WYWOŁANIA WRAŻENIA, JAKOBY ISTNIAŁA JAKAŚ INNA PRAWDA, POZA TĄ, ŻE KTOŚ ZAPIERDOLIŁ PIENIĄDZE AMERYKANÓW...

NAJPROŚCIEJ ZAŁATWIĆ WSZYSTKO ZA PLECAMI SPOŁECZEŃSTWA, WŁADZA SOBIE, A NARÓD NIC PRZECIEŻ NIE MUSI WIEDZIEĆ O KLUCZOWYCH DECYZJACH ... VIDE OSTATNIE WPROWADZENIE GENETYCZNIE MODYFIKOWANYCH ORGANIZMÓW DO POLSKI ZA ZGODĄ "POLSKIEGO" SEJMU I SENATU PRZEGŁOSOWANE GŁOSAMI POSŁÓW I SENATORÓW PO ORAZ PSL .......


http://www.youtube.com/watch?v=b-3-nilTzjQ

Dobre wyjaśnienie obecnej rzeczywistości według książki:

http://www.nexus.media.pl/zakupy/product_info.php?products_id=131

Jedna z prostych metod ochrony organizmu przed zanieczyszczeniami i truciznami - naświetlenie tematu.

http://www.gabinetmedycynynaturalnej.pl/MMS---wiecej.php

http://forum.igya.pl/viewtopic.php?f=3&t=123

tym razem coś o MMs skutecznie leczącemu wiele dolegliwości ciała - można kupić gotowy MMS na Allegro.

Opinia znakomitego naukowca w temacie GMO. 

http://www.icppc.pl/antygmo/2011/07/komentarz-prof-tomialojcia-do-wypowiedzi-posla-klopotka/

Prezydent zawetował (jest oficjalnie kryty, jakby co może rozłożyć ręce i udać - nie jego wina...) ustawę o nasiennictwie w obecnej postaci, co oznacza, że wróci ona do przekupn..ch z PO-PSL. Zobaczymy, co postanowią.

Tutaj jak przy korytowi kłamią 

http://ewidentnyoszust.nowyekran.pl/post/22145,gmo-glosami-senatorow-po-psl-przyjeto-haniebna-ustawe-o-nasiennictwie

Poniżej lista głosujących za ustawą wraz z zaznaczeniem osób, którzy zadeklarowali się, że powiedzą NIE haniebnej ustawie i skłamali!! 

http://bezznieczulenia.nowyekran.pl/post/21959,kto-glosowal-za-gmo

A tak na deser dalsze szczegóły WTC 11 września ...

http://czerwonykiel.nowyekran.pl/post/24853,czy-zydzi-wiedzieli-wczesniej

Najgorsze z tego wszystkiego jest to, że człowiekowi czyni zło człowiek, dlatego przegrywamy, również z kosmitami ? ;-)....

http://www.youtube.com/watch?v=SyQxBv-t3iU&feature=related

Proszę nie zdziwić się minutowym wstępem, po którym rozpoczyna się właściwy wywiad opisujący rzeczywistość z trochę szerszego niż ziemski punktu widzenia ...

Kto jest dociekliwy może drążyć temat dalej, jedno jest pewne, żyjemy we wzajemnych powiązaniach z kosmosem ... 

Dopóki nie staniemy jako jedna rasa przeciwko ciemięzcom, dopóty nie będzie dla większości ratunku ...

Przede wszystkim ze względu na tych, którzy oddali duszę za władzę ...

No cóż, zgodzę się co do GMO – to rzeczywiście jest ogromny geszeft, i niejeden polityk wziął ogromną łapówę od koncernów je produkujących. To oczywiste, bowiem GMO to jest wspaniały interes, a pod pozorem wprowadzania nowych technologii produkcji żywności w rzeczywistości można faktycznie osiągnąć absolutny monopol na rynku, bowiem nasiona powstałe z roślin GMO są płone. Nie kiełkują. Kiełkują tylko te, które zostały wyprodukowane przez koncerny drogą inżynierii genetycznej i za które koncerny każą sobie słono płacić. No bo w końcu tylko o kasę tutaj chodzi.

Dodam jeszcze, że w ten sposób można zagłodzić całe narody. Czysto, schludnie i w białych rękawiczkach… To akurat jest możliwe. A do tego dochodzą jeszcze niekontrolowane mutacje genetyczne i powstawanie super-roślin, w tym super-chwastów, z którymi nie wiadomo, jak sobie poradzić.

Co do chemtrails, to nie mam zamiaru dyskutować z tymi idiotyzmami, które się wypisuje po portalach i stronach internetowych. Niektórzy zrobili sobie z chemtrails demona odpowiedzialnego za wszelkie światowe i polskie biedy podobnie jak HAARP. A że HAARP okazuje się NIE BYĆ takim demonem, no to trzeba było sobie znaleźć coś w zamian. No i znaleziono.

Najbardziej z tego wszystkiego bawi mnie to, że skoro ludzie wiedzą o tym, że jesteśmy truci przy pomocy chemtrails, to dlaczego wybierają wciąż tych samych łajdaków, którzy sprokurowali im ten los? Dlaczego nie wspiera się ruchów ekologicznych jak np. Greenpeace czy Zielonych, które protestują przeciwko skażeniu i wyrodzeniu środowiska? To oczywiste – z wygodnictwa. Gdyby przyszło zaprzestać z korzystania z samochodów czy samolotów, albo zamiast ogrzewać mazutem przejść na ogrzewanie słoneczne, to się nie kalkuluje, to są dodatkowe wydatki, więc lepiej bredzić nieprzytomne duby smalone o wszechmocy HAARP czy przewrotności twórców chemtrails – bo to nic nie kosztuje – a nie zamiast samochodem jechać do roboty rowerem. Byłoby to i tańsze i zdrowsze, i wszelkie dolegliwości oraz nadwaga ustąpiłyby same – bez lekarzy i kilogramów połykanych lekarstw, które albo pomagają, albo nie – ale są drogie i na których zarabiają koncerny farmaceutyczne. No, ale to już jest filozofia przerastająca wszelkiego rodzaju „pseudo-eko-wojowników”, którzy wolą walczyć z upiorami swej chorej wyobraźni, niż z autentycznymi zagrożeniami, z których źródeł sami bardzo chętnie korzystają.

Ale co się dziwić, skoro polscy uczeni Chojnie dotowani przez koncerny produkujące GMO ochoczo pieją peany na cześć inżynierii genetycznej i rzekomych korzyści, które przyniesie wprowadzenie na polskie pola roślin GM. Ci ludzie są adwokatami diabła, któremu na imię mamona. To zresztą wychodzi na każdym kroku także przy forsowaniu innych anty-ekologicznych programów, jak chociażby budowy w Polsce 10 elektrowni jądrowych. Opowiadają bajeczki o korzyściach z polskiego atomu skrzętnie omijając tematykę katastrof na Three Mile Island, w Czarnobylu czy ostatnio w Fukushima…  

Jak dotąd zresztą, w publikacjach mi nadsyłanych przez zwolenników istnienia chemtrails, nie doczytałem się jednego – a mianowicie tego: CZYM jesteśmy truci? Mówi się same ogólniki o narkotykach, psychotropach, itd. itp. – ale nigdzie nie padają nazwy czy wzory chemiczne tych cudownych specyfików! A tak – cudownych, bo co to za środek, który wytrzymuje wysokie temperatury w komorach spalania silników odrzutowych? Nie dość, że wytrzymuje, to zachowuje swe toksyczne właściwości???

Tak już nawiasem, to wszystkim apologetom i stronnikom tych chorych teorii proponuję przeczytać opowiadanie Stanisława Lema pt. „Kongres futurologiczny”, w którym z niezwykłą przenikliwością prorokował ni mniej ni więcej, tylko… - rewolucję psychemiczną, która opierała się na tym, że ludzie poddawani nieustającemu działaniu środków halucynogennych stracili poczucie rzeczywistości i świat przez nich postrzegany różnił się od tego realnego o sto osiemdziesiąt stopni.

I jeszcze a propos prac Stanisława Lema, to w swej „Podróży dwudziestej pierwszej Ijona Tichego” przewidział on także skutki wprowadzenia w życie technik inżynierii genetycznej, co doprowadziło do totalnego zwyrodnienia wszystkich organizmów żywych i przejęcie władzy nad planetą przez mutanty i roboty, dla których zwykły ludzki wygląd był wysoce… niecenzuralny. Jaka szkoda, że w naszym kraju ogłupionych przez media przeżuwaczy telewizyjno-tabloidalnej papki mało kto czyta (i rozumie!) książki Stanisława Lema!... Ale właśnie do tego doprowadziły nas tzw. „przemiany ustrojowe” w Polsce, których 31. rocznicę teraz fetują ci, którzy po plecach polskich robotników dorwali się do żłobu i koryta, i którzy żyją zgodnie z zasadą apres nous, le deluge… - a co za tym idzie mają gdzieś filozofię, ekologię, moralność i Polaków też.

Atlantyda i Agharta (14)





- Trwałość, trwałość i majestat - mruczał szlifierz - Przystoi kamieniom... Majestat... Centrum świata... Centrum świata... Ujawnij się ty, który w kamieniu... Skamienieli... Centrum i Wejście...

Marta Tomaszewska - Podróż do Krainy Om

Kamienie nigdy nie kłamią...

Krzysztof Boruń i Andrzej Trepka - Proxima


TRWAŁOŚĆ PRZYSTOI KAMIENIOM




Kiedy w 1979 roku po raz pierwszy przeczytałem książkę Marty Tomaszewskiej o Krainie Om, to wydawało mi się to jeszcze jednym rojeniem fantastki o krainie Nigdy-Nigdy, która istniała jedynie w wyobraźni Autorki - NB, której książki bardzo lubię za ciepły i serdeczny klimat, jakże daleki od oszalałej i skrzeczącej pospolitej rzeczywistości. Nie spodziewałem się, że jest to powieść z kluczem. Ten klucz odnalazłem w Krakowie w dwadzieścia lat później - w dniu 13 grudnia 1999 roku. Tego wieczoru dane mi było obejrzeć film autorstwa red. Romana Warszewskiego o jego wyprawie na Płaskowyż Marcahuasi w peruwiańskich Andach. Bo jeżeli istniała kiedyś Kraina Om, o której pisała Marta Tomaszewska, to właśnie tam - w Andach... Jeżeli kierowała nią tylko kobieca intuicja pisarki science-fiction, to trafiła w dziesiątkę - ta Kraina Om rzeczywiście istnieje...

To mnie akurat nie dziwi. Wielu pisarzy posiada szczególna wrażliwość i dzięki niej możemy dziś czytać wspaniałe opowiadania grozy H. Ph. Lovecrafta, E. A. Poëgo, P. Merimée’a, R. E. Howarda czy T. Oszubskiego albo J. S. Le Fanu. Dla tych ludzi świat nie kończy się na najbliższym rogu ulicy, jak dla większości obywateli naszej planety na przełomie XX i XXI wieku.

Późnym zimowym wieczorem wracałem w ciasnym minibusie do Jordanowa i starałem się uporządkować w myślach to, co wraz z kolegami z byłego Małopolskiego Centrum Badań UFO i Zjawisk Anomalnych Bartkiem Soczówką i Marcinem Mioduszewskim widziałem na filmie Romana Warszewskiego. Wciąż przed oczami miałem andyjskie pejzaże, niczym nieograniczoną przestrzeń i to białe, okrutne górskie słońce... Ogromne rzeźby, niemal nieczytelne, zatarte przez czas, wiatry, upały i mrozy. A tak, bo Płaskowyż Marcahuasi leży na wysokości 4200 m n.p.m. i w dzień temperatura sięga tam nawet do +40°C , zaś w nocy spada do -10°C i to mimo tego, że miejsce to znajduje się zaledwie 11° na południe od równika...

Na Marcahuasi działają jakieś nieznane siły - być może Przybyszów z Kosmosu, a może tylko działają urządzenia techniczne Atlantydów czy innych przodków sprzed 12.000 lat, wytworzone przez poprzednią Supercywilizację? Kto wie... Kiedyś napisałem, że może w Peru, Kolumbii, a nade wszystko w Amazonasie mogą znajdować się ruiny miast zbudowane przez Supercywilizację. I nie tylko miast, bo być może są tam także ich instalacje energetyczne, sanitarne, militarne... Indianie je znają, i omijają z daleka, jako miejsca tabu, zaś oślepieni żądzą mamony i pychą ludzi ucywilizowanych konkwistadorzy pchali się w nie i ginęli jak muchy na lepie. I jeszcze à propos nieznanych sił działających na mesecie - przecież widziano tam, i to niejednokrotnie, świetliste kule czy tarcze Nieznanych Obiektów Latających - czyli UFO. na skałach pokazywali się nawet Obcy - co się udało komuś sfotografować, i jak dotąd żadnemu sceptykowi nie udało się zakwestionować autentyczności tych zdjęć...

I są tam tunele. Rzecz w tym, że opowieści o tunelach, które łączą ze sobą kontynenty, są znane także i u nas - w Europie. Ich wyloty mają znajdować się w okolicach Grassington w Anglii, Utensberg w Alpach Wapiennych koło Salzburga w Austrii, Aggetelek na Węgrzech i Domica na Słowacji (zespół jaskiń Domica - Baradla), w Babiej Górze na polsko-słowackim pograniczu i na brzegach świętego jeziora Nam-tso-to-rin w krainie Szan-szun-Bus - świętej Szamballi w Himalajach...

Wydaje się, że legendy o tunelach podziemnych są kolejnym punktem w spisie ogólnoświatowych legend. Występują one we wszystkich kulturach i cywilizacjach Ziemi. Oczywiście sceptycy twierdzą, że ludzie musieli czymś zaludnić planetarne podziemia: a to chtonicznymi istotami w rodzaju krasnoludków i skandynawskich trolli, a to diabłami i potępionymi duszami ludzkimi z chrześcijańskiego Piekła. Tak czy owak, miało tam się znajdować coś - jakaś Shamballah - Agharta - a dojść do niej można było tylko poprzez system tuneli... Czy pamiętasz Czytelniku podróż prof. Otto Lidenbrocka i jego niesfornego siostrzeńca Axela z islandzkiego krateru wulkanu Sneffeljokull do krateru włoskiego wulkanu Staromboli na Wyspach Liparyjskich? Fantazja Juliusza Verne’a także miała doskonałą pożywkę, a były nią wszystkie uczone dzieła w rodzaju Mundus subterraeus Anastasiusa Kirchera czy prace górniczo-mineralogiczne Georga Bauera alias Georgiusa Agricoli. Obaj powołani tu Autorzy żywili przekonanie, że „Ziemia jest ogromnym gmachem poprzecinanym szczelinami, szparami i pęknięciami, z ogromną ilością wewnętrznych pustek...” W legendy te chętnie wierzył Adolf Hitler i nakazał swoim uczonym i „czarnej gwardii” - SS - odnaleźć wejścia do tych podziemnych światów. Posłał ich do kompleksu jaskiń Domica - Baradla, a kiedy nie znaleźli tam wejścia do Agharty, wysłał komandora Heinricha Broddę na U-209 pod lody Bieguna Północnego, by odkrył drogę do podziemnego państwa Ariów. Kmdr Brodda drogi tej nie znalazł, ale jego misja nie poszła na marne, gdyż odkrył on płonię Great North-East Water u wybrzeży Ziemi Peary’ego na Grenlandii. Tam właśnie potem wybudowano Kancelarię IV Rzeszy, do której zbiegł z płonącego Berlina Führer III Rzeszy, ale to już inna historia...

Roman Warszewski celnie porównuje megalityczne rzeźby Płaskowyżu Marcahuasi z rzeźbami moai na Wyspach Wielkanocnych - rzeczywiście - maniera rzeźbiarska i rozmach są takie same... I jest jeszcze coś - jedna z gigantycznych rzeźb Marcahuasi przypomina mi wyglądem figurę „Klęczącego Trolla” odkopana na Wyspie Wielkanocnej przez ekipę prof. Thora Hayerdahla, a którą można zobaczyć dzisiaj w cieniu wulkanu Rano Raraku przy Hotuiti... Zainteresowanych odsyłam do jego książki i filmu pt. Aku-Aku. A zatem potwierdza się teza, że rzeźbiarskie maniery Marcahuasi przeniosły się także na wyspy Pacyfiku. Bo nie tylko wielkie rzeźby znajdują się jedynie na Wyspie Wielkanocnej! Cyklopie mury - zwane „ahu” - budowano także na Tahiti, Fatu Hivie, Ponape i innych wyspach Oceanii. „Moai” w wersji zminiaturyzowanej też tam znajdziemy. To, że były one największe na Wyspie Wielkanocnej można wyjaśnić bardzo łatwo tym, że tam były najoptymalniejsze warunki do ich tworzenia - ot, i cała tajemnica. Znaleziono tam odpowiedni kamień, który nadawał się do obróbki przy pomocy obsydianowych siekierek. Ktoś powie, że obsydian był daleko bardziej miękki od twardej skały wulkanicznej. To prawda, ale... Ale nie zapominajmy o tym, że rzeźbiarz uderzał wielokrotnie siekierką w jedno miejsce i polewał od czasu do czasu wodą. Jedno uderzenie pozostawiało niemal niewidoczną rysę, następne ją pogłębiało, a po kilku milionach ciosów skała musiała się poddać! Zgodnie z łacińską sentencją: guttae lapidem caveat... Czasu mieli pod dostatkiem, kamienia - do bólu! Gdyby nie krach żywnościowy, jak to zasugerowali realizatorzy filmu Rapa Nui z Kevinem Costnerem w roli głównej, albo klęska ekologiczna spowodowana przeludnieniem i deficytem żywności, to prawdopodobnie pochód kolosów nie skończyłby się na około 650 figurach...

Inna rzeźba skojarzyła mi się z czymś, co uczeni nazwali „Wenus z Vestonic”, a która pochodziła z Paleolitu. Wyrzeźbiono ją z kła mamuta jakieś 30.000 lat temu. Ta Wenus ma ogromne piersi i potężne biodra, ale głowę jej ozdabiają kunsztownie uplecione w koronę długie włosy. Uczeni kojarzą ją z kultem bogini płodności i Matki Ziemi. Być może, ale rzecz w tym, że ja widziałem ogromną replikę tej rzeźby w kamiennym sanktuarium Marcahuasi...

Sceptyk oczywiście powie, że skoro wyrzeźbił ją jakiś łowca w kle mamuta, to dowodzi to tylko jego prymitywizmu. Ba! - nic bardziej błędnego! Wszakże dzisiaj rzeźbi się różne rzeczy w kłach słoni czy morsów, a twórców tych dzieł nikt nie nazwie prymitywnymi. Nie wiem, czy sceptycy nie zastanawiają się nad tym, że po kilku tysiącach lat archeolodzy odkopawszy np. Warszawską Syrenkę czy Statuę Wolności też będą wydziwiali na nasz prymitywizm, który kazał nam wyrzeźbić facetkę z ogonem rybim zamiast nóg, czy z koroną promieni na czole, a przecież wiadomo, że takowe nie istnieją, ergo działali tu prymitywni rzeźbiarze pod wpływem mitów religijnych. Zwalanie wszystkiego na mity religijne jest domena tych, którzy są pozbawieni elementarnej wyobraźni. Sceptyków właśnie...

Wracając jeszcze do korytarzy i podziemi, to rzuciło mi się w uszy jeszcze jedno: otóż indiańskie legendy mówią o tym, że korytarze prowadzą do podziemnego jeziora i umieszczonej pośrodku niego wyspy, która zamieszkuje rasa mędrców... Jakże przypomina to relację dr Ludmiły Szaposznikowej o Nam-tso-to-rin i świętym jeziorze Namche w krainie Szan-szun-bu czyli Krainie d’Bus (czytaj: Ui lub Üi) albo świętej Shamballi, którą m.in. Ferdynand Antoni Ossendowski i inni mistycy utożsamiali z mityczną Aghartą. Jeżeli to prawda, to uzyskaliśmy kolejny dowód na to, że kiedyś - dawno, dawno temu - co najmniej 50.000 lat p.n.e., na Ziemi panowała jedna rasa, jeden język i jedno pismo - czego dowodzi m.in. prof. dr hab. Benon Zbigniew Szałek w swych pracach - jedna Supercywilizacja, która znikła w tajemniczych okolicznościach, natomiast jej ślady są dosłownie wszędzie! Tylko trzeba je poszukać.
Ostatnio z ciekawą hipotezą wystąpił mgr Andrzej Kotowiecki, który twierdzi m.in. to, że tunele i hale w Górach Sowich na Dolnym Śląsku powstały na bazie istniejącego już systemu korytarzy, który jest o wiele starszy od tego, który został wykuty w twardych skałach gnejsowych przez niewolników III Rzeszy w czasie II wojny światowej. Nie zapominajmy, że Góry Sowie liczą sobie - bagatela! - 2 mld lat i są jednymi z najstarszych gór w Europie.

Egipskie piramidy...

Postawione na Saharze,
Razem z Nilem stoją w parze.
Cieszą oczy wszystkich ludzi
I nikt z nimi się nie nudzi.
To egipskie cuda świata,

Jedne z siedmiu najwspanialszych

Podziwiane przez wytrwalszych.
Zbudowane z woli faraonów.
Aby godnie ich przechować
I w grobowcach ich pochować.
Najsłynniejsze stoją w Gizie,
A krzywa wieża w Pizie,
Nie ma do nich porównania
I nie jest tak podziwiana.
Chcemy często tam przebywać
I z bliska je podziwiać! 

Katarzyna Jeleńska - Egipskie piramidy

Kto wie, czy słynne egipskie, nubijskie czy meksykańskie piramidy nie są pozostałościami po niej? Bo NIKT dokładnie nie wie, kiedy i przez kogo zostały one zbudowane! NIKT! Przypuszcza się tylko, że powstały one około 4 tysiąclecia p.n.e. i zbudowali je faraonowie z pierwszych dynastii - jak sugeruje to Kasia Jeleńska w swoim dziecięcym wierszyku, ale czy na pewno? Te 6.000 lat stanowi - jak podejrzewam - jedynie pobożne życzenie archeologów, a nie ich konkretną wiedzę. Osobiście datowałbym je na co najmniej 20.000 lat p.n.e., kiedy to Sahara była jeszcze kwitnącą krainą pełna lasów i zwierzyny oraz zamieszkałą przez ludzi. Dowodem na to są naskalne malowidła w Tassili-en-Dżer, i nie tylko. Podobnie było i z Kalahari, o czym mówią malowidła z Brandbergu. Powstaje pytanie: co spowodowało tak straszliwe spustoszenie tych ziem? Działalność przemysłowa człowieka? Katastrofa ekologiczna powstała wskutek spadku asteroidu? Aktywność wulkaniczna? Wojna nuklearna? Inwazja Kosmitów na Ziemię? Co jeszcze???...

Płaskowyż Marcahuasi TEŻ KIEDYŚ BYŁ żyzną i nawodnioną krainą - o czym świadczą tu i ówdzie widoczne resztki sieci irygacyjnej, a teraz jest tylko wyniesioną na 4.200 m n.p.m. wyspa suchych jak pieprz skał ogniowych, smaganych promieniami bezlitosnego na tej wysokości Słońca i wiatrami... Marcahuasi jest zatem DOWODEM na istnienie Tych, Którzy Byli Przedtem. Kraina Om z powieści Tomaszewskiej. Peruwiańska ekspozytura Agharty...

Jak już powiedziałem, śladów istnienia wokół nas cyklopiej cywilizacji jest do licha i trochę, i wystarczy dobrze rozejrzeć się dookoła, by je ujrzeć. Ja też je zobaczyłem. Nie, nie w Ameryce Środkowej czy Południowej. Nie musiałem jechać tak daleko. Wystarczyło przejechać około 50 km w jedna stronę na południe i wschód od Jordanowa, w którym mieszkam - w Tatry i do Smykalni k./Szczyrzyca. Oczywiście nie szukałem tam żadnych śladów Supercywilizacji, a jedynie relaksu i wypoczynku po trudach służby granicznej. Znalazłem te ślady, które przypominały zjawiskowo to, co sfilmował red. Warszewski w Peru. Były to gigantyczne formacje skalne, które przypominały gigantyczne rzeźby Marcahuasi.

Pierwsza formacja, która przypomina ruiny jakiegoś fantastycznego miasta - a którą nazwałem „Miastem Inków” - znajduje się vis-à-vis Sarniej Skały, od strony północnego-wschodu - to są turniczki Jatek. Biało-żółte i żółtawo-szare wapienne skałki układają się w widmowy obraz zrujnowanego przed tysiącleciami miasta. Patrząc na nie, oko człowieka składa podświadomie potężne bloki wapienia w arkady i portyki, kolumny i ściany zaginionego miasta. To miejsce już dało raz inspirację literacką pisarzowi polskiemu Jerzemu Żuławskiemu, który w pierwszej części księżycowej trylogii pt. Na Srebrnym Globie tak je opisuje:

Trzecia doba, 30 godzin po północy, na Mare Imbrium, 9°14’ W i 43°58’ N księżycowej.

Dziwne jest to, co widzę... Smuga piasku [...] ciągnie się na znacznej przestrzeni ku północnemu-zachodowi lekko wygiętym łukiem, odbijając się jaśniejszą barwą od ciemnego tła kamienistej pustyni. O ile mogę dostrzec przy świetle Ziemi, kończy się u szczególnej grupy skał, podobnej z dala do fantastycznych zwalisk jakiegoś zamku czy miasta. Miasta?...

Posuwamy się dość szybko, a tymczasem owa grupa skał widoczna z dala występuje przed nami coraz wyraźniej. Teraz można rozróżnić dokładnie poszczególne głazy, fantastycznie spiętrzone, a przypominające do złudzenia ruiny wież i gmachów...

CDN.

wtorek, 30 sierpnia 2011

Atlantyda i Agharta (13)









ZNALEŹLIŚMY  LEGENDARNĄ  BRAMĘ DO SZAMBALLI...

Nikołaj Ziatkow



Na stronicach naszego dziennika wiele razy publikowaliśmy materiały o ekspedycjach prof. Ernsta Mułdaszewa w Himalaje, Tybet i do Egiptu. Tym razem niezmordowany podróżnik udaje się w podróż  - tym razem na zagadkową Wyspę Wielkanocną. I – co stało się już dobrą tradycją – udzielił on wywiadu Czytelnikom „Argumentów i Faktów”. A dzisiaj będzie on mówił o celach i zadaniach tej ekspedycji red. Nikołajowi Ziatkowowi. Wywiad ten ukazał się w „AiF” nr 25 i 26/2004.

Niebezpieczny znak szóstki.

Pytanie: Erneście Rifgatowiczu! – o ile mi wiadomo – pan przekładał tą ekspedycję trzykrotnie, a tym razem nie przełożył jej pan jeszcze raz? Z czym były związane poprzednie zmiany terminu ekspedycji?
Odpowiedź: Były dwie przyczyny tego stanu rzeczy. Po pierwsze: organizując ekspedycję doszedłem do wniosku, że z naukowego punktu widzenia powinniśmy do niej „dojrzeć”. A na to „dojrzewanie” potrzeba czasu.
Po drugie: chciałbym zaznaczyć, że ekspedycja na Wyspę Wielkanocną mogła być niebezpieczną. Tak się bowiem złożyło, że byłaby to moja szósta ekspedycja (po Himalajach - 3, Tybecie - 1 i Egipcie – też 1) i dlatego nie miałem zbyt wielkiej ochoty pojechać na tą złożona i trudną ekspedycje pod znakiem szóstki...
P.: A co może być niebezpiecznego na Wyspie Wielkanocnej? To jest niewielka wyspa na Oceanie Spokojnym, na której stoją kamienne posągi.
O.: Rzecz w tym, że cała Wyspa Wielkanocna – mająca rozmiary nieco większe od 20 km średnicy – jest pocięta siecią podziemnych chodników i przejść sztucznego pochodzenia, które w sumie tworzą labirynt. Według tamtejszych legend, podziemny labirynt posiada kilka odgałęzień, z których każde wiedzie ku... środkowi Ziemi.
P.: A zatem zamierza pan przejść przez ten labirynt – w jakim celu?
O.: Na przeciwległej do Rapa Nui stronie Ziemi znajduje się święta góra Kajłas (Kailas, Kailash), wokół której położone jest legendarne   Miasto Bogów,  które składa się z wielu ogromnych i bardzo starych piramid. To Miasto Bogów  dokładnie opisano i ukazano w mej ostatniej książce pt. „W poszukiwaniu Miasta Bogów. Tom 3. W objęciach Shambhalli” . I to właśnie w tybetańskim Mieście Bogów znaleźliśmy legendarną Bramę do Szamballi – wiodącą, jak głoszą legendy – do podziemnego miasta, stolicy podziemnej Szamballi.

Miasto Bogów.

Nie mogę wykluczyć tego, że po drugiej stronie kuli ziemskiej, tj. na Wyspie Wielkanocnej, było drugie Miasto Bogów... – jeszcze starsze, które zatonęło w oceanie. A i podziemne miasto – biorąc na logikę – powinno być tam także. A wejście doń znajduje się w podziemnym labiryncie Wyspy Wielkanocnej.
P.: Kiedy mówi pan o Mieście Bogów, to chcąc – nie chcąc rodzi się pytanie: a cóż to takiego?
O.: Trudno jest odpowiedzieć krótko na to pytanie. Temu będzie poświęcona moja następna książka pt. „W poszukiwaniu Miasta Bogów . Matryca Życia na Ziemi”. Rzecz w tym, że kiedy wykreśliliśmy mapę Miasta Bogów, to okazało się, że ma ono strukturę bardzo podobną do struktury DNA. Znany rosyjski biolog molekularny dr Piotr Pietrowicz Garjajew stwierdził właśnie to.
P.: Ogromne kamienne... DNA?
O.: Tak. U nas panuje przeświadczenie, że Miasto Bogów to jest to miejsca, gdzie Bóg stworzył człowieka na Ziemi, manipulując przede wszystkim DNA.
P.: A teoria Darwina?
O.: Jest po prostu śmieszna...
P.: Pan powiedział, że istnieją dwa Miasta Bogów?
O.: Sądzę, że tym pierwszym Miastem Bogów było miasto zatopione w rejonie Wyspy Wielkanocnej, zaś drugim – miasto w rejonie świętej góry Kajłas w Tybecie. Pierwszego Miasta Bogów nie możemy znaleźć – ono zatonęło w otmętach Oceanu Spokojnego...
P.: W takim razie dlaczego przedsiębierze pan wyprawę na Wyspę Wielkanocną, skoro Miasto Bogów numer 1 zatonęło w wodach Pacyfiku? W jakim celu chce pan zbadać podziemny labirynt Rapa Nui?
O.: Cała rzecz w legendarnym kamieniu Szantamani . Nasze badania w czasie tybetańskiej ekspedycji w rejonie Miasta Bogów doprowadziły nas do konkluzji, że ten kamień znajduje się w piramidce Małego Kajłasu, znajdującej się na zachodnim stoku świętej góry Kajłas i stojącym na ekstremalnie niedostępnym miejscu, na trzech kamiennych słupach o orientacyjnej wysokości 600 m. Założyliśmy, że kamień Szantamani jest „kamienną tablicą”, na której zapisano program powstania życia na Ziemi – mówi o tym wiele tybetańskich legend.
No, ale jak już myśleć o tym, że istnieją dwa Miasta Bogów, to w Mieście Bogów w rejonie Wyspy Wielkanocnej także powinien istnieć odpowiadający mu kamień Szantamani – najstarszy program stworzenia człowieka na Ziemi. I nie wolno wykluczyć tego, że znajduje się on w podziemiach tej wyspy.
P.: Chce pan odnaleźć kamień Szantamani?
O.: Ciekawość ludzka, to nie wszystko. Żeby tak zrobić chociaż wstępną analizę! Żeby chociaż znaleźć jakieś potwierdzające to fakty!
Można założyć, że jacyś dawni, wysoko rozwinięci ludzie spodziewając się tego, że Miasto Bogów wcześniej czy później zostanie zatopione w ponad dwukilometrowej głębinie, postanowili przenieść ten „Kamień Życia” w najwyższy punkt, którym okazuje się być dzisiejsza Wyspa Wielkanocna i tam go schowali.
Utalentowany ufimski matematyk dr Szamil Cyganow przeprowadził obliczenia położenia Rapa Nui względem miejsca, w którym wychodzi oś poprowadzona ze świętej góry Kajłas i środek Ziemi dokładnie na drugą stronę kuli ziemskiej. Wyszło na to, że Wyspa Wielkanocna znajduje się dokładnie w odległości 999 km na zachód. Ale najciekawsze w tym wszystkim jest to, że różnica pomiędzy długością tej osi – od Kajłasu na przeciwną stronę geoidy – równej 19.999 km, a osią łączącą Kajłas z Wyspą Wielkanocną – 19.333 km – wynosi dokładnie 666 km! Zgodnie z równaniem:
19.999 – 19.333 = 666,

a do tego oś przeprowadzona z Rapa Nui przez centrum Ziemi wychodzi z niej gdzieś w północnej części Indii – a dokładniej nad rzeką o nazwie Chambal (fonetycznie brzmi to jak Szambal) – która jest dopływem świętego Gangesu...
P.: To znaczy, że i tutaj pojawiają się złowieszcze cyfry 999 i 666, o których pisał pan w pierwszym tomie swej książki „W poszukiwaniu Miasta Bogów – Tragiczne posłanie dawnych”?
O.: W tych cyfrach jest jakaś prawidłowość. I tak np. wysokość świętej góry Kajłas wynosi 6666 m (inne źródła podają jednak wysokość 6714 czy 6638 m n.p.m. – uwaga tłum.), a odległość od kompleksu Stonehenge w Anglii do Kajłasu wynosi dokładnie... 6666 km. Odległość Wielkiej Piramidy w Gizie, w Egipcie, do Bieguna Północnego wynosi także 6666 km – i tak dziewięć razy tylko w tej ćwiartce kuli ziemskiej. Jest coś zakodowane w tych cyfrach. Rozmieszczenie wszystkich tych monumentów jest związane z cyframi 6 i 9. Tak więc Wyspa Wielkanocna jest wybraną o czym nie można zapomnieć.
Chciałbym jeszcze zauważyć, że piramida Małego Kajłasu w Tybecie – gdzie według naszej hipotezy ma znajdować się legendarny kamień Szantamani , znajduje się na wysokości szacowanej na 6000 m n.p.m. W takim razie można założyć, że drugi kamień Szantamani znajdujący się po drugiej stronie kuli ziemskiej znajduje się na głębokości 6000 m od poziomu oceanu, do którego wiodą tajemne, podziemne sztolnie i szyby z Rapa Nui.  Wszak wysokich gór na Wyspie Wielkanocnej nie ma.
P.: Czy nie zejdzie pan na taką głębokość?
O.: Nie wszystko naraz. Ale sądzę, że i tak znajdziemy wiele ciekawych rzeczy. Chciałbym jeszcze trochę pożyć...
P.: A czym są – według pana – wielkie kamienne posągi na Rapa Nui?
O.: One być może oznaczają bliskość kamienia Szantamani... Tak jak tybetańskie Miasto Bogów jest oznaczone posągiem „Czytającego Człowieka” wysoką na 15 pięter, którą widzieliśmy, sfotografowaliśmy, sfilmowaliśmy i która, wedle miejscowych legend – jest oznaka istnienia świętego kamienia Szantamani... (O legendach tych pisali m.in. F. A. Ossendowski, M. Roerich, H. Bławacka i wielu innych. Na łamach „Nieznanego Świata” przytacza je dr L. Szposznikowa w artykuleSzamballa dawna i zagadkowa”. Poza tym polecam Czytelnikowi doskonałe cykle powieściowe J. Redfielda – „Niebiańskie proroctwo”, „Dziesiąte wtajemniczenie”, „Tajemnica Szamballi” i  E. Pattisona – „Mantra czaszki” i „Woda omywa kamień”, których akcja toczy się właśnie w okolicach świętego Kajłasu  – przyp. tłum.)
Ponadto mogę dodać, że jak mówią – oczy figur na Wyspie Wielkanocnej świecą się w drugiej dekadzie września każdego roku. I w tym terminie my udajemy się tam z naszą ekspedycją.
P.: I już ostatnie pytanie: -  wychodzi panu na to, że na Wyspie Wielkanocnej oznaczonej cyframi 666 i 999 znajdzie się pan ze swoją 6 z kolei ekspedycją... (NB, o. Sebastian Englert policzył, że na Rapa Nui znajduje się właśnie 666 kamiennych figur, jednak ostatnie wyliczenia mówią o 887 kamiennych posągach jednego typu wykutych w skałach kamieniołomu Rano Raraku... – uwaga tłum.)
O.: Ależ nie. Ona będzie siódmą! Szóstą ekspedycją będzie powtórna ekspedycja do Egiptu. A to dlatego, że po dopisaniu do liczby 666 kolejnej szóstki otrzymujemy 6666. Piramidy i pomniki starożytnego Egiptu, które chcemy obejrzeć sobie po raz drugi, z innego punktu widzenia będą dla nas inspiracją w czasie badań na Wyspie Wielkanocnej. Ileż jest jeszcze zagadek w Egipcie! Kompleks piramid i innych monumentalnych budowli w Egipcie jest najmłodszym na świecie. Wiele z nich ocalało, zaś monumenty megalityczne na Wyspie Wielkanocnej na odwrót – są najstarszymi. Wiele dadzą, jak sądzę, analogie pomiędzy Egiptem a Rapa Nui. Tak zatem obejdziemy feralną szóstkę w czasie ekspedycji na tą wyspę, która oznaczona jest liczbami 666 i 999...
P.: A zatem szczęśliwej podróży i niech pan uważa na siebie!
O.: Dziękuję. Na tej Ziemi wszystko jest podporządkowane, ale nie nam. Coś wyższego steruje nami...

Od redakcji „AiF”:

Ekspedycja  Mułdaszewa jest osiągalna na Wyspie Wielkanocnej tylko za pomocą telefonu satelitarnego, innej łączności z nią nie ma. Będziemy od czasu do czasu zamieszczać krótkie informacje o jej postępach i wynikach badań przez nią prowadzonych na łamach naszego dziennika.

Od tłumacza

Byliśmy na Wyspie Wielkanocnej i na Islandii, i faktycznie – znajduje się tam wejście do środka Ziemi, ale nie takie o jakim pisze prof. Mułdaszew. Trzeba bowiem wiedzieć Czytelnikowi, że Wyspa Wielkanocna podobnie jak Islandia znajduje się na szczycie pióropusza magmy wypływającego ze środka Ziemi i który spowodował ich powstanie. Wejście zatem znajduje się pod każdym z jej głównych wulkanów: Rano Raraku, Rano Kao, Maunga Terelaka i  Maunga Puakatike.  Natomiast świat jej pieczar jest faktycznie fascynujący, ale w tym przypadku zgadzam się z dr Milošem Jesenským, który uważa, że były to bardzo dawne schrony przeciwko BMR, co opisał w swej pracy pt. „Bohové atomóvych válek” (Ústi nad Labem 1998).

Nawiasem mówiąc, to wejście takie nie mogło się znajdować w kraterze wulkanu Snæffelsjökull (1446 m n.p.m.) na Islandii, bowiem jest on zapchany lodami tamtejszego lodowca, który jest tam od ostatniego wybuchu w roku 200 n.e., tak więc Jules Verne nieco przesadził każąc swym bohaterom wchodzić do tego wulkanu. Tym niemniej… na Islandii znajduje się krater, który ludowa tradycja uważa za wrota Piekła. Jest to Hekla (1491 m), której częste wybuchy w latach: 6600 p.n.e., 4000 p.n.e., 2800 p.n.e., 860 p.n.e., 1104, 1158, 1206, 1222, 1300, 1341, 1389, ok. 1440, 1510, 1597, 1636, 1693, 1766, 1845, 1878, 1947-48, 1970, 1991 i 2000 utwierdzały ludzi w tym mniemaniu…

Przekład z j. rosyjskiego i przypisy –
Robert K. Leśniakiewicz © 

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Atlantyda i Agharta (12)





  SZAMBALLA W CIENIU KAJŁASU


W Tybecie znajdują się piramidalne obiekty, które wymagają specjalnego potraktowania. Takim obiektem, według dr E. R. Mułdaszewa, osobliwie bardzo często wspominanym jest góra Kajłas. Z mojego punktu widzenia, ilość informacji prawdziwych i nieprawdziwych na temat tej góry, które opublikowano w książkach i literaturze masowej, jest równa wysokości tej góry. Ciekawym jest artykuł dr S. N. Pawłowej na temat tej góry i jej znaczenia dla świata. I podobnie jak z piramidami, wiąże się z nimi stara legenda o państwie mędrców znanym pod nazwą Szamballi – Agharty.

Śnieżny Brylant i piramidy

Góra Kajłas (Mt. Kailas, Kailash) należy do masywu górskiego o tej samej nazwie, znanym jako „Śnieżny Brylant”. Znajduje się on na południowym-wschodzie Tybetu. Góra ta jest najwyższym szczytem systemu górskiego Gandisyszań (Gangdisë Shan) – górskiego masywu długiego na 650 km, przebiegającego równolegle do Himalajów. Wysokość Kajłasu jest różna w różnych źródłach: jest to 6.716 m, 6.714 m i 6.696 m – ale tylko u E. R. Mułdaszewa wysokość ta wynosi równo 6.666 m n.p.m. – jak widać podpowiedział mu to chyba jakiś  numerolog - diabolista – pisze ona. (=> S. Pawłowa – „O Kajłasie... z ostrożnością” w „Nexus” nr 5/2005)

Następnie stwierdza, że góra ta jest połączeniem pomiędzy środkiem świata a właściwie całego Kosmosu – który u Tybetańczyków znajduje się na Północnym Biegunie nieba i łączy się z Ziemią poprzez górę Sumeru (Szumeru), a u Hindusów – Meru:

Kajłas na specjalne znaczenie dla Hindusów i dla wyznawców buddyzmu tybetańskiego. Hindusi wierzą, że na tej górze zamieszkuje bóg Sziwa, zaś inni jeszcze wierzą w to, że ta góra jest bogiem Sziwą pogrążonym z medytacji. Buddyści Tybetu czczą Kajłas jako górę Sumeru – kosmiczne centrum Wszechświata. I to właśnie dlatego buddyści wzbraniają się wejść na szczyt tej góry. Oni wierzą także, że na szczycie przebywa czterolicy bóg Demczog, odziany w skórę tygrysa i noszący na głowie koronę z ludzkich czaszek... (=> D. & E. Spencerowie – „Mistyczne i święte miejsca świata”, Moskwa 2003)

No cóż – taka góra mogłaby być centrum świata. A to oznaczałoby, że jego południk zerowy przebiegałby przez punkt o współrzędnych GPS: 31°04’ N - 081°18,45’ E, a w okolicach którego tryskają źródła trzech świętych rzek indyjskich: Gangesu, Brahmaputry i Indusu. Zaiste – ta góra mogła być centrum hinduistycznego i buddyjskiego świata!

Legendy i święte tybetańskie teksty twierdzą ponadto, że góra Kajłas (i otaczające ją góry) powstała z siły pięciu elementów, co należy rozumieć jako psychiczną energię. NB, w Afryce istnieje kilka szczytów o nazwie Meru, a jeden z nich jest drugim co do wysokości szczytów w Tanzanii i mierzy 4.656 m n.p.m., a jego imię znaczy tyle, co Góra Boga...

Ma to związek z tym, że w Tybecie – według poglądów dr Mułdaszewa – istnieje największa grupa największych na świecie piramid. Chodzi m.in. o to, że niektóre góry mają kształt wielościennych i regularnych piramid – przykładów na to jest dość. Wystarczy spojrzeć na kształt takich gór, jak Matterhorn w Szwajcarii, Tre Kronor na Szpicbergenie czy Piramidalną tamże, by zrozumieć, że nie mogą to być tylko wybryki Natury. – pisze on. Do tego dodałbym jeszcze nasze Trzy Korony w Pieninach, Eiger w Alpach i Dhaulagiri. One też mają kształt piramid – w przypadku Trzech Koron nawet grupy piramid! Kajłas i jego otoczenie rzeczywiście jest niezwykłe i dr Mułdaszew dostrzega tam różne niesamowitości. Interesującym jest to, że masyw Kajłasu składa się z trzech wklęsłych zwierciadeł skalnych: Zwierciadła Północnego, Zwierciadła Zachodniego i Zwierciadła Pomocniczego oraz Schodów wiodących na szczyt od południa i wschodu – dwóch świętych kierunków z wierzeń dalekowschodnich. Zwierciadła te są największymi na świecie – ich wysokość wynosi 1.800 metrów! Poza nimi w górach Tybetu istnieje wiele innych mniejszych zwierciadeł skalnych. Tak na zdrowy rozum, to zwierciadła te są niczym innym, jak wyszlifowanymi przez lód kotlinkami polodowcowymi – karami. Taki wiszący kar można zobaczyć w Tatrach – jest to Buczynowa Dolinka. I nie ma w tym niczego niezwykłego...

I tak dalej, i temu podobnie. Wydaje się, że dr Mułdaszew i dr Pawłowa dali upust swej bujnej wyobraźni i wszystko, o czym oni piszą, jest nadinterpretacją znanych faktów. Być może tak jest, ale nie ze wszystkim.

Agharta a sprawa polska...

Żeby to zrozumieć, trzeba się cofnąć w czasie do lat 20. ubiegłego stulecia. W tym czasie, na Syberii rozpoczął się czerwony terror. Radziecka złowroga Czerezwyczajka (czyli WCzK – późniejszy OGPU, GPU, NKWD, NKGB i wreszcie  KGB) rozpoczęła zmasowane prześladowania zamieszkujących tam Polaków, Chińczyków, Japończyków, Tatarów, Chunchuzów, Koriaków, Mongołów i innych narodów Syberii, które nie chciały się podporządkować nowej władzy. Opornych łamano i mordowano. Ci, którzy mogli – uciekali przed czerwonymi, gdzie tylko się dało. Opór stawiały nieliczne jednostki armii białych adm. Kołczaka i gen. Denikina  – w tym słynna Azjatycka Dywizja Konna dowodzona przez generała-pułkownika barona Romana Maksymiliana von Ungern-Sternberga. Świadectwo tego, co się tam działo, dało dwóch Polaków – wojskowych, podróżników i pisarzy: Ferdynand Antoni Ossendowski (1878-1945) i Kamil Giżycki vel Cagaan Tołgoj (1893-1968). (=> W. S. Michałowski – „Z szerokiego świata”, Warszawa 1987) Oczywiście Witold  Michałowski nie napisał wielu rzeczy, bo nie mógł ich napisać wprost w PRL, gdzie nie wolno było napisać czegokolwiek, co godziłoby w sowieckie porządki, ale napisał ogródkami wystarczająco wiele, by zrozumieć postępowanie Polaków tam mieszkających. Nawiasem mówiąc, na czeskiej mapie Himalajów (którą dysponuję) z 1989 roku, też Kajłas jest jedynie zaznaczony jako kota 6714, bez nazwy, bo nie podobałoby się to chińskim okupantom Tybetu, i (jeszcze wtedy) przyjaciołom czeskich komunistów... Teraz też nie jest tam najlepiej i Tybetańczycy są poddawani represjom i wynarodowieniu, zaś ich przywódcy albo traceni, albo poddawani „systemowi wychowawczemu” w  lao-gai[1], czy w najlepszym wypadku lao-jiao[2], które niewiele różnią się od hitlerowskich koncentraków czy radzieckiego gułagu... Zainteresowanych odsyłam do dwóch bardzo ciekawych powieści sensacyjnych Eliota Pattisona, które ukazują życie codzienne właśnie w dzisiejszym Tybecie pod okupacją chińską. (=> E. Pattison – „Mantra czaszki”, Warszawa 2003 i „Woda omywa kamień”, Warszawa  2004)   

Ferdynand Ossendowski w swym bestsellerze „Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów” poza opisami swej brawurowej ucieczki przed okrutną śmiercią zarówno z rąk czerwonych jak i białych, podaje jeszcze opis czegoś, co nazywa on „podziemnym państwem Agharty”. Według jego relacji, Agharta znajduje się głęboko pod ziemią na terenach Tybetu i Mongolii, a zamaskowane wejścia do niej znajdują się na całym świecie. Powstała ona 60.000 lat temu i ma ważki wpływ na to, co się dzieje na świecie. Zainteresowanych odsyłam do lektury tej książki, która zawiera opis tej krainy. (=> F. A. Ossendowski – „Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów”, Poznań 1923). Ma ona być zamieszkała przez mędrców, którzy mają bezpośrednią łączność z Bogiem, a kiedy Władca Świata z Agarty się modli – wszystko, co żyje, zamiera z przerażenia. Podziemia agartyjskie odwiedzali ludzie, których życie odcisnęło piętno na losach całej cywilizacji: Budda, Paspa, Baber i Issa (Isza)Jezus zwany Chrystusem, który tam spędził swe młode lata w poszukiwaniu mądrości. Pisali o tym Mikołaj Notowicz, Śri Swami Abhendanda oraz Mikołaj Roelich. (=> Antologia – „Nieznane życie Jezusa”, Zakopane 1993) Wiele wskazuje na to, że faktycznie – gdzieś na pograniczu dzisiejszego Tybetu, Indii, Nepalu i Pakistanu – znajdowało się potężne centrum religijne, promieniujące wiedzą na cały świat i wywierające nań niewidzialny, ale odczuwalny wpływ, jak w powieściach Montyherta i Redfielda. (=> F. Montyhert – „Atlantyda i Agharta”, Warszawa 1983; M. Redfield – „Niebiańskie proroctwo”, „Dziesiąte Wtajemniczenie”, „Tajemnica Szamballi”, Warszawa 1993-2002) Ossendowskiego tam nie było, bo w swych wędrówkach zapuścił się tylko do Lhassy, a potem przez Chiny i Japonię wyjechał do USA, gdzie w kilka tygodni powstał rękopis jego książki. Relację o państwie Agharty ma on niejako z drugiej i trzeciej ręki, i wiele wskazuje na to, że jest ona opowiadaniem o istniejącej realnie krainie, którą otacza mityczny woal tajemnicy.

I ta kraina istnieje naprawdę, ale nie pod ziemią, ale na jej powierzchni!         

Wieża Tajemnicy

W relacji dr Ludmiły Szaposznikowej na temat Szamballi, mówi się wyraźnie o trzech krainach leżących pomiędzy Himalajami a Transhimalajami. Są to, według hinduskiego uczonego dr Lokesha Chandry, który wyrysował ich mapę w swym garażu w New Dehli, trzy prowincje krainy Szanszun: Szanszun-Bu, Szanszun-Par i Szanszun-Go. (=> L. Szaposznikowa – „Szambałła driewniaja i zagadoczna” w „Za rubieżom”, nr 26/1987 i w „Nieznanym Świecie”) Są to najświętsze miejsca religii Bön i utożsamia się je, a zwłaszcza Szanszun-Bu z legendarną Ołmołunrin – czyli Szamballą właśnie. Tak pisze ona o tych mapach:

Na pierwszej mapie zobrazowano w przybliżeniu i niezbyt dokładnie rejon położony pomiędzy zachodnią częścią indyjskich Himalajów, Lhassą a Transhimalajami. Wyjaśniło się, że dawno temu na tym terenie było jedno państwo Szanszun podzielone na trzy części. Centralną część zwano Sanszun-Bu, pośrednią Szanszun-Par zaś zewnętrzną – Szanszun-Go. [...] Szanszun-Go znajdowała się na terytorium leżącym na północny-wschód od Kajłasu – do klasztoru Bönu zwanego Gompa Czunpo. Szanszun-Par rozciągała się na zachód od Kajłasu i dochodziła do Afganistanu, natomiast Szanszun-Bu była świętą i błogosławioną Ołmołunrin – czyli Szamballą właśnie. [...] Od Kajłasu, nieopodal którego stoi Gompa Czunłun, należy iść na wschód, do świętego jeziora Namcze. Tam jest śnieżna grań Tang-la, która swym kształtem przypomina krater wygasłego, ogromnego wulkanu. [...] na środku jeziora stoi wysoka góra ze śnieżnym szczytem, zwana Namcotorin – co oznacza „Serce Jeziora”. We wnętrzu tej góry znajduje się wiele jaskiń połączonych ze sobą skalnymi korytarzami. Nie można do nich wejść, są one bowiem strzeżone przez tych, którym je powierzono. Wielu mędrców Bönu przebywało w tych pieczarach. Tam trawili czas na medytacjach, i dlatego dla wyznawców Bönu i szanszuńskich mędrców jest to miejsce święte. [...]

Dalej w relacji dr Szaposznikowej następuje opis tajemniczego kraju. Oczywiście jest on dokładnie taki sam, jak w opisach Jamesa Redfielda, więc daruję to sobie, natomiast chciałbym się skupić na najstarszej budowli na naszej planecie. Pisze ona o niej tak:

Spieszyliśmy się do Wieży, która spiętrzała się nad nami. Była zrobiona z wielkich bloków skalnych. Patrzyła na nas oczami szerokich okien w kamiennych ścianach.
- Ta wieża, to jest coś najważniejszego na naszej planecie – rzekł rimpoche[3], - liczy ona wiele setek tysiącleci, a kto wie, czy nie milion lat... W tej Wieży jest ukryta Tajemnica. Tylko wielcy mędrcy Bönu – siddhowie mogli wchodzić do niej, ale i to ci nieliczni. Nie mam odwagi zrobić tego z panią.
- Szkoda – pomyślałam – być tak blisko największej tajemnicy planety i odejść z niczym...
- Szkoda, wielka szkoda – powtórzył za mną rimpoche – ale na wszystko przyjdzie czas. Musimy już wracać.

Kiedy w roku 1987 robiłem przekład tego materiału i w parę lat później przygotowywałem go do publikacji na łamach „Nieznanego Świata”, traktowałem tą historię jako jeszcze jedną piękną legendę zrodzoną na płaskowyżu Tybetu, pod morderczymi promieniami podzwrotnikowego słońca, w jurtach i chatach ludów, które zamieszkiwały tamte strony od zawsze... I tak zapewne byłoby do dziś dnia, aliści w poszukiwaniu materiałów na temat działalności hitlerowskich uczonych w Azji, (co atoli stanowi osobny i bardzo ciekawy temat), natrafiłem na rosyjskiej stronie internetowej poświęconej wszystkim górom świata www.mountain.ru/photo/2004/kailas/alb.shtml na serię zdjęć wykonaną przez zamieszkałego w Kathmandu, Rosjanina – Igora Kulinowa przedstawiające Kajłas i jego otoczenie. Przejrzałem je i...

...przeżyłem moment olśnienia!

No bo faktycznie – Kajłas wygląda jak ogromna piramida wznosząca się ponad doliny i jak latarnia morska widoczna jest z dużej odległości, i przypomina mi przez to słynny wulkan Snaeffels na Islandii...

Wszystko się zgadza, jak w relacji dr Szaposznikowej – jest tajemnicza piramida Kajłasu, jest jezioro z górą pośrodku, są skalne ściany podziurawione pieczarami i flagi z modlitwami Tybetańczyków, wotywne płyty kamienne z wyrytymi na nich napisami tybetańskimi... Są gorące źródła i opary siarczane groźnego boga ognia Me-lha. I wyryte na kamieniach rytualne mandale. Nie ma tylko baśniowych ogrodów i stawów z kwieciem lotosu, ale być może kiedyś były – przed wieloma stuleciami czy nawet tysiącleciami... Może kiedyś, kiedy Tybet będzie otwarty dla europejskich i amerykańskich archeologów – co może nastąpić tylko po zakończeniu okupacji chińskiej i nie wcześniej, poznamy wreszcie wszystkie tajemnice tej okolicy i jednocześnie najstarszej religii Azji – a może także prastarej wiedzy z poprzednich cywilizacji naszej planety, kto wie!? Obawiam się jednak, że Chińczycy w tej chwili robią dokładnie to, co robili niemieccy uczeni w okupowanej Polsce, gdzie wszędzie doszukiwali się germańskich korzeni – szukają dowodów na to, że Tybet powinien być kolejną prowincją Ch.R.L., a nie jakimś tam okręgiem autonomicznym...

Wydaje się więc, że została rozwiązana zagadka Szamballi – Agharty, i de facto było to (i jest nadal) najstarsze centrum kultowe na naszej planecie, wokół którego narosło wiele legend i wierzeń, a które w jakichś zwyrodniałych formach dotarły do Europy i Ameryki – vide powołana powyżej literatura. I trochę żal, że rozwiązanie jest takie, a nie inne...

Tunele donikąd...

A jednak sprawa nie jest aż taka prosta, jakby się to wydawało. To znaczy, mnie się tak wydawało, bo przypomniał mi się niewielki, ale znaczący fakt – otóż w każdej kulturze naszej cywilizacji, w każdym zbiorze bajek, baśni, legend, podań i opowieści oraz mitów religijnych istniał podzbiór opowieści o planetarnym podziemiu. Chrześcijanie mają tam Piekło, Grecy mieli Tartar, itd. itp. Zbierając wraz z dr Milošem Jesenským materiały do naszej książki na temat tzw. Księżycowej Jaskini (=> M. Jesenský & R. K. Leśniakiewicz – „Tajemnica Księżycowej Jaskini”, Cackatoo 2008 i „Powrót do Księżycowej Jaskini”, Tolkmicko 2010), w Polsce, na Słowacji czy w Republice Czeskiej zetknęliśmy się z legendami na temat tajemniczych przejść czy całych systemów korytarzy podziemnych, które wiodły czasami bardzo, ale to bardzo daleko... (=> M. Jesenský & R. K. Leśniakiewicz – „WUNDERLAND: Pozaziemskie technologie w Trzeciej Rzeszy”, Ústi nad Labem 1998, Warszawa 2001) Tajemniczy system tuneli ma rzekomo istnieć w łonie Gór Sowich, a ich wiek jest o wiele starszy od tuneli, które wykopali więźniowie niemieckich koncentraków w czasie II Wojny Światowej. O tunelach pisał także znany polski ufolog prof. dr inż. Jan Pająk w swej książce, w której lokalizował wejścia do podziemi Na stoku Babiej Góry. (=> J. Pająk & K. Pańszczyk – „Tunele NOL pod Babią Górą”, Nowy Targ – Kota Samarahan 1998 [skrypt])

F. A. Ossendowski pisał o wejściach do podziemnego świata Agharty znajdujących się w rejonie południowego brzegu jeziora Bajkał czy w paśmie górskim Arszanów, które znajduje się pomiędzy Bajkałem a Mongolią. Druga lokalizacja znajduje się według opowiadań przezeń przytoczonych, gdzieś na pograniczu afgańsko – indyjsko – pakistańsko – tybetańskim – tadżyckim i chińskim... To jest ogromny obszar, górzysty i pustynny. Szukanie w nim systemu jaskiń i tajnych wejść jest równoznaczne z poszukiwaniem igły w stogu siana. W terenie tym zawodzi nawet najbardziej wyrafinowana i finezyjna technika, o czym przekonali się Rosjanie i Amerykanie w czasie I i II Wojny w Afganistanie...

No właśnie – w czasie działań związanych z likwidacją baz talibańskich terrorystów w Afganistanie, w czasie oblężenia skalistej twierdzy w masywie Tora Bora, atakujący Amerykanie natknęli się na zupełnie nieznany nikomu (poza miejscowymi rzecz jasna) system korytarzy i podziemnych tuneli. W tunelach tych talibowie rozpłynęli się i Amerykanom nie udało się ich zlokalizować i zlikwidować. Akcję przeciwko talibom przerwano, rzekomo na prośbę rządu afgańskiego, a to ze względu na świętość tych miejsc... I przeszedłbym ponad tym do porządku dziennego, gdyby nie to, że informację tą firmował słynny polski podróżnik i członek nowojorskiego Explorers Club Maciej Kuczyński. (=> M. Kuczyński – „Szambhalla w Afganistanie?” w „Gm”  nr 12/2003)

A zatem założywszy, że te amerykańskie dane są prawdziwe, to zetknęliśmy się z czymś naprawdę niezwykłym i tajemniczym, co może nas zawieść nawet do Agharty! I ta tajemnica będzie nas wciąż utwierdzała tylko w przekonaniu, że tak naprawdę, to bardzo, ale to bardzo  niewiele wiemy o planecie, na której mieszkamy...

Ostatnio media doniosły o tym, że pod Europą znajduje system korytarzy datowany co najmniej na Neolit. A tak swoja drogą, to jak dotąd NIKT nie zadał najważniejszego pytania o Szamballę czy też Aghartę, a brzmi ono tak: DLACZEGO I WSKUTEK CZEGO DOSZŁO DO MASOWEGO EXODUSU LUDZI W PLANETARNE PODZIEMIE?

Jak dotąd nikt nie postawił tego pytania, a jest ono kluczem do zrozumienia tajemnicy Agharty. I zdaje mi się, że znam na nie odpowiedź, ale jest to już temat z innej ballady…

           

Jordanów, dn. 2006-01-12,
uzupełnione i poprawione dn. 2011-08-27



[1] Lao-gai – chińskie obozy pracy o obostrzonym rygorze, w których odbywają karę „elementy antykomunistyczne” i „wywrotowe”.
[2] Lao-jiao – chińskie obozy pracy lub więzienia o złagodzonym rygorze, w których odbywa się intensywna komunistyczna indoktrynacja osadzonych w nich więźniów.
[3] Rimpoche (rimpocze) – duchowny wyższej rangi, przełożony klasztoru.