sobota, 24 września 2011

POCIĄGI-WIDMA I WIDMA W POCIĄGACH (6)





Jak u Grabińskiego: magia ślepego toru…


Kiedyś z wypiekami na twarzy czytałem opowiadania grozy tego autora, w tym jego cykl opowiadań kolejowych. Lubiłem je właśnie dlatego, że opowiadały o dziwnych wydarzeniach mających związek z koleją. A w kolei kochałem się od dziecka. Najpierw jako dzieciak uwielbiałem patrzeć na pociągi ciągnięte przez dymiące parowozy, potem sam zacząłem przemieszczać się pociągami. Zrazu najpierw z rodzicami, a potem już samotnie. I mimo tego, że dwukrotnie zmieniałem zawód i kolejarzem nie zostałem, to wciąż pozostał mi sentyment do pociągów – wolałem jechać koleją z czy do Krakowa, niż autobusem czy busem. Czemu? Bo podróż koleją trwała trzy i pół godziny, a busem godzinę…

W pociągach poznawało się nowych ludzi. W pociągach zawierało się przyjaźnie i rodziły się miłości. W pociągach przeżywało się różne dziwne przygody. W stuku kół i sapaniu lokomotywy, w syku pary i szczęku zderzających się buforów, woni dymu i rozgrzanego żelaza było to, co kochają wszyscy młodzi ludzie – Droga i Przygoda. A droga to słowo magiczne. To jest coś więcej, niż odległość z punktu A do punktu B. To jest magia, demon ruchu, o którym pisał Grabiński. To tajemnicza część naszego życia. To nocne podróże w korytarzach światła i ruchu wbijających się w ciemności nocy. To smak kawy w Warsie i dworcowej fasoli po bretońsku w dworcowych barach. I czekanie na połączenia w dusznych, zadymionych poczekalniach. To zapach świeżego powietrza, kiedy się z nich wychodziło i monotonny stukot kół spod których uciekały w przeszłość kilometr za kilometrem. I stacyjki o schludnych budyneczkach, wymalowanych i utrzymanych jako wizytówka każdej miejscowości, błyski świateł i sygnałów, i znów stukot i kłęby pary czy porykiwanie spalino- czy elektrowozów. Usypiający rytm i szum rozcinanego powietrza – jak w muzyce Jeana-Michela Jarre’a. To wszystko nazywało się romantyką podróży.

A dzisiaj? O Boże! – lepiej nie mówić. Stacje, które kiedyś były wizytówkami miast i wsi, do których należały, stały się miejscami wionącymi opuszczeniem. Jak miasta po wojnie nuklearnej w ponurych powieściach Nevila Shute’a czy Johna Wyndhama. Tory, po których biegły sznury wagonów stały się posępnymi, rdzawymi pasmami skorodowanego żelastwa. Mosty, które od lat dwudziestu nie były konserwowane, stają się powoli widmami tego, czym kiedyś były. Prawdę powiedziawszy, to dziwię się temu, że ich się nie konserwuje – czyżby potrzebna była jakaś koszmarna katastrofa kolejowa, żeby ktoś wreszcie zwrócił na to uwagę?

Poszliśmy niedawno zobaczyć, jak wygląda odcinek torów pomiędzy Jordanowem a Bystrą Podhalańską. W ten jasny, niemal wiosenny dzień, przy jaskrawo świecącym słońcu w ciepłych podmuchach halnego szliśmy „sztreką” w kierunku mostu na tzw. Międzywodach. Wrażenie? Niezbyt przyjemne. Zewsząd wiało opuszczeniem. To się wyczuwa od razu! Szyny dawniej błyszczące i lśniące w słońcu dziś pokrywa nalot rdzy. Dawniej jechały po nich pociągi z częstotliwością jeden co 30 – 45 minut. Dzisiaj trzy godziny…

Weszliśmy na most. To tutaj właśnie ziało opuszczeniem i zapomnieniem. Potężna żelazna konstrukcja z nitowanych teowników i ceowników z daleka wygląda solidnie i mocarnie – z bliska, żałośnie, rdzawo i niebezpiecznie. Jak w powieści grozy. Trzeba uważać na dziury w moście, w które można wpaść. Dawniej most był szary od specjalnej farby – dziś kolorem dominującym jest rdza. Zresztą i Skawa też nie ta. Dawniej chodziliśmy się kąpać „pod most”, czyli właśnie tam. Chodziła tam młodzież z całego miasta. Kąpaliśmy się tam i opalaliśmy. Teraz strach wejść do wody, a brzegi przypominają śmietnisko. Zewsząd zwisają festony opakowań plastykowych, które naniosły wody ubiegłorocznych powodzi. Widok ohydny i dobrze byłoby, gdyby to ktoś sprzątnął w ramach sprzątania świata. zresztą tego śmietnika nie posprząta się w ramach jednej akcji – tu potrzeba porządnego, profesjonalnego sprzątacza, a nie dzieciaków…

Jeszcze dożyjemy dnia, w którym na stalowe szlaki ruszą znowu pociągi i tory znowu ożyją, zatętnią ruchem, światłem i dźwiękiem. Kończą się paliwa kopalne, kończą się zasoby ropy. Będzie ona tak droga, że ludziom nie będzie się opłacała eksploatacja pojazdów samochodowych. A wtedy ludziom przypomni się kolej i będą pluć sobie w brody i przeklinać swoją głupotę która kazała im zamykać i likwidować szlaki kolejowe. Ten czas nadchodzi i właśnie mamy jego przedsmak, kiedy ceny benzyny przekroczyły magiczną granicę 5,- PLN/litr.

Bezlitosny rachunek ekonomiczny zmusi biznes do sięgnięcia po tańsze środki transportu: transport kolejowy i wodny. No i mam nadzieję, że zrealizowane zostanie hasło „TIR-y na tory”, co da wytchnienie drogom i ludziom od śmierdzących, plujących dymem drogowych potworów stwarzających znaczne niebezpieczeństwo w ruchu drogowym. W powietrzu zrobi się czyściej i na drogach będzie mniej hałasu i spalin – tych plag polskich dróg. Kolejowe szlaki zostaną wreszcie uwolnione od przekleństwa rzuconego na nie dwadzieścia lat temu przez garstkę ekonomicznych analfabetów i znowu zatętnią życiem.

Tak będzie.

CDN.