piątek, 28 października 2011

Asteroid-morderca i wirusy



 Z archiwum CBUFOiZA:

Przeczytałem z zainteresowaniem artykuł Pana Krzysztofa Wojtasińskiego na temat prehistorycznych gigantów, zamieszczony w „EKO Świecie” nr 11/2000. Rzeczywiście - dinozaury w pełni zasługują na miano największych istot żywych, które istniały na Ziemi - oczywiście poza płetwalami błękitnymi z ich masą 135 ton kości, mięsa i tłuszczu. Seismosaurusy, Supersaurusy czy nawet Ultrasaurusy nie są potworami z baśni czy legend - one istniały i ten pochód kolosów pod koniec Kredy wydawał się nie mieć końca. A jednak około 65 milionów lat (MA) temu, na granicy Kredy i Paleogenu - K/Pg, na naszej planecie doszło do jakiegoś wydarzenia, które przerwało ten obłędny wyścig ku rekordom masy ciała monstrualnych gadów, które już na początku Triasu - w Dolnym Triasie - T1 - nie dały szansy do dojścia do głosu prymitywnym ssakom, które zostały zepchnięte na margines ewolucyjnej ruletki na dalsze 155 MA...

    Powszechnie - od końca lat 70. XX wieku - uważa się, że zaurocyd - czyli masowe wymarcie gadów mezozoicznych, został spowodowany katastrofą ekologiczną wskutek uderzenia w Ziemię ogromnego meteorytu czy nawet asteroidy o masie kilku milionów ton, a który to impakt wydarzył się w okolicach północnego Jukatany - tam, gdzie dzisiaj straszy poimpaktowy krater Chicxulub o średnicy niemal 300 km. Myśl ta przez długi okres czasu torowała sobie drogę i jej twórca - prof. Walter Alvarez musiał znieść wiele upokorzeń, zanim świat naukowy zrozumiał, że ma on rację. Dziś teoria poimpaktowego wymierania dinozaurów jest powszechnie uznana i stanowi jedyne wyjaśnienie Epizodu Drugiego czy Epizodu K/Pg, ale czy słusznie?

    Oczywiście - potężny cios, jaki zadał asteroid-morderca - zabił swe ofiary przy pomocy fali uderzeniowej, zmianami temperatury (najpierw żarem wyzwolonym w czasie impaktu, a potem zimnem zimy poimpaktowej), głodem (wzbite gigantyczną eksplozją masy pyłu zablokowały dostęp roślin do światła słonecznego i tym samym przestały one produkować biomasę dla dinozaurów w procesie fotosyntezy) i wszelkimi innymi dopustami Bożymi. Ale czy na pewno?

    Nie, nie na pewno, boż kości dinozaurów mezozoicznych znajdywano jeszcze w skałach kenozoicznych - powyżej granicy K/Pg - w warstwach paleoceńskich pięter Dan i Mont a nawet Tanet i Sparnak - czyli 65 - 55 MA temu. I co ciekawe - wraz ze śladami sfosylizowanych kości dinozaurów i pierwotnych ssaków, uczonym udało się znaleźć ślady... ludzkich stóp! Ja nie żartuję! Ślady takie odkryto tuż za naszymi południowymi granicami - w okolicach słowackiego miasta Martin, a odkrył je słowacki muzealnik dr Miloš Jesenský. Oznaczałoby to, że 55 MA temu ludzie koegzystowali z dinozaurami na brzegach Oceanu Tetydy i patrzyli na wypiętrzające się płaszczowiny Pratatr i stopniowe cofanie się Oceanu Tetys...

Oczywiście odkrycie to przeszło bez echa, bo żaden szanujący się paleontolog nie uwierzy w to, że dinozaury przebyły bezkarnie granicę pięter Maastrycht/Dan. A jednak przebyły - choć nie wszystkie, bo stutonowe Sejsmozaury i Superzaury oraz Ultrazaury były przystosowane do łagodnego klimatu Górnej Kredy, ergo nie mogły one przeżyć impaktu i wszystkich jego konsekwencji, ale przeżyły go np. krokodyle! - które są archozaurami, a więc dinozaurami w pełnym tego słowa znaczeniu! Podejrzewam, że czynnikiem, który umożliwił im przeżycie była stosunkowo mała masa ciała i wolna przemiana materii. Ciepłokrwiste - z konieczności - dinozaury naczelne musiały jeść często i wiele, by utrzymać stałą temperaturę ciała jak ssaki i ptaki - które w prostej linii wywodzą się z ornitopodów - a zatem też dinozaurów! Tak zatem wyginęły tylko i wyłącznie olbrzymy - zauropody. Pozostały mniejsze i bardziej przystosowane do zmiennych warunków dinozaury zmienno cieplne i być może stałocieplne drobniejsze i najinteligentniejsze drapieżniki w rodzaju Troodona, Oviraptora czy znanego z Parku Jurajskiego Michaela Crightona - wyjątkowo niebezpiecznego i groźnego drapieżcy - Velociraptora. Kanadyjski uczony prof. Dale Russell podejrzewa nawet, że któryś z tych drapieżników dał początek rozumnemu potomkowi dinozaurów - Dinozauroidowi. Jego istnienia jeszcze nie udowodniono, ale... Obawiam się, że to tylko kwestia czasu i solidności poszukiwań oraz uczciwości badawczej i odwagi uczonych...

    U końca Kredy dinozaury przechodziły poważne przemiany, które nazwałbym przemianami jakościowymi. Ewolucja gadów poszła w kierunku wytworzenia form o mniejszej masie ciała, ale za to inteligentniejszych drapieżców lub wszystkożernych - podobnie jak ludzie, którym wszystkożerność umożliwiła przetrwanie nawet w skrajnych warunkach egzystencji. Impakt był jedynie coup de grace zadanym olbrzymim zauropodom i ich gigantycznym prześladowcom w rodzaju Tyranosaurusa rexa. Ogromne rozmiary i masa ciała stała się ich gwoździem do trumny. Poimpaktowa zima pozwoliła przeżyć mniejszym dinozaurom, które nie miały wielkich wymagań pokarmowych, bo pożerały wszystko, co im trafiło przed paszczę. Poza tym obszary biegunowe zamieszkiwały niewielkie dinozaurki o rozmiarach 1 - 3 m długości, które były przystosowane do surowych warunków poimpaktowej zimy. Dzięki temu dinozaury przetrwały następne 10 mln lat i dopiero burzliwy rozwój ssaków - które objęły schedę po gigantach i same zaczęły tyć - że wspomnę ogromne trzeciorzędowe szczerbaki Megatherium, Mylodon i inne potężne zwierzęta w tym mamuty - definitywnie zepchnął je do grobu.
  
 Istnieje możliwość, że zagłada przyszła z Kosmosu, ale nie wskutek poimpaktowego kataklizmu - owszem, meteoryt spadł, ale nie przetrzebił zbytnio populacji dinozaurów - a cichcem, boczkiem, cichutko, ale śmiertelnie. Koniec był, jak mawiają Anglicy - SBD - co się wykłada: silent but deadly... Co to było takiego? Kosmiczne drobnoustroje.

    To one spadły wraz z asteroidą i to one dopełniły dzieła zniszczenia. Impakt tylko osłabił dinozaury i wszystkie wysoko rozwinięte zwierzęta na Ziemi. Najprymitywniejsze formy życia, jakimi są wirusy i priony wykończyły osłabione efektami impaktu dinozaury. Nie trwało to zbyt szybko - systemy immunologiczne dinozaurów nie były w stanie podołać zagrożeniom ze strony środowiska i inwazja kosmicznych najeźdźców musiała się skończyć tylko w jeden sposób. To wyjaśnia, dlaczego niektóre dinozaury nie wymarły na granicy K/Pg, a przeżyły do końca Paleocenu, a hatterie i krokodyle do dziś dnia.




    Znaleziska na Antarktydzie dowodzą tego, że na Marsie istniały (a może jeszcze istnieją) jakieś drobnoustroje. Meteoryt ALH-84001 zawiera coś, co uczeni bardzo ostrożnie nazwali "elementami zorganizowanymi"... - a mnie przypomina przede wszystkim znanego i wyjątkowo morderczego wirusa gorączki krwotocznej Ebola! Proszę spojrzeć na załączone zdjęcia "elementu zorganizowanego" z meteorytu ALH-84001 (ryc. 1) i wirusa Ebola-Kenia (ryc. 2 i 3), a podobieństwo rzuci się natychmiast w oczy... Wygląda zatem na to, że klęskę dinozaurów spowodowały jakieś wirusy czy inne drobnoustroje, które spadły wraz z morderczym asteroidem 65 mln lat temu.

    Nie tylko "elementy zorganizowane" znaleziono w porach meteorytu ALH-84001, a także odkryto je w próbkach... księżycowego gruntu! To m.in. dlatego astronauci przebyli długą kwarantannę po powrocie z Księżyca. Wszak po trzech latach przebywania w warunkach wysokiej próżni, pełnego diapazonu promieniowań słonecznych i kosmicznych oraz gradientu temperatur rzędu 220°C, na Księżycu znaleziono żywą ziemską bakterię!

    Czego to dowodzi?

    Dowodzi to tego, że przynajmniej niektóre ziemskie choroby mają kosmiczne pochodzenie - ot, choćby nasz zwyczajny katar czy grypa! Kichnięcie jest dowodem wprost, na poparcie powyższej tezy! Takie choroby wirusowe, jak AIDS, Ebola, Lassa czy wścieklizny końskie EEE, VEE czy WEE, i im podobne dopusty Boże mogły spaść z Kosmosu i teraz zbierają obfite żniwo wśród ludności krajów Afryki i Ameryki Południowej, której poziom higieny jest bardzo niski. Mapka z ryc. 4 ukazuje rozprzestrzenianie się wirusów HIV i Ebola w Afryce. Odpowiedzialny za ich pojawienie się na świecie meteoryt spadł tam, gdzie dzisiaj znajduje się jezioro Wiktorii - i to właśnie tam - na wyspach Sese stwierdzono ognisko wirusa HIV odpowiedzialnego za AIDS - punkt 1 na mapce. Natomiast w niedalekim sąsiedztwie jeziora Wiktorii znajduje się góra Mt. Elgon i Grota Kitum - to właśnie tam zerowy pacjent wirusa Ebola Kenia zaraził się nim z niewiadomego źródła - punkt 2. Dzięki straszliwej letalności - wynoszącej 0,9 - wirus Ebola nie rozprzestrzenia się tak szybko, jak HIV - którego letalność wynosi wprawdzie 1,0 - ale za to zabija wolniej - po 10 latach, zaś Ebola już po 7-10 dniach! Problem polega na tym, że w ciągu tych 7-10 dni zarażony jest w stanie przenieść wirusa w każdy dowolny punkt zamieszkałego świata! Na tym polega cała groza sytuacji...

A i u nas - w sprzyjających warunkach klimatycznych narastającego efektu cieplarnianego - istnieje realna możliwość wybuchu epidemii jakiejś choroby tropikalnej, zawleczonej do nas z Azji czy Afryki przez nielegalnych imigrantów, dlatego też uważam za stosowne jak najprędzej powołać polski odpowiednik amerykańskiej CDC - Center for Disease Control, czyli Centrum ds. Kontroli Chorób, które zajęłoby się wszystkimi osobami napływającymi nielegalnie i legalnie zza granicy ze stref biedy i wojen, katastrof ekologicznych i innych, co do których zachodzi podejrzenie, że są one nosicielami jakichś szczególnie niebezpiecznych (dla nas) infekcji, na które Europejczycy nie są uodpornieni. Przypadki w rodzaju Eboli Marburg czy wrocławskiej czarnej ospy, a nade wszystko inwazja wirusa HIV-1 i HIV-2, dają wiele do myślenia.

    Są w Polsce tacy politycy, którzy po przeczytaniu tego tekstu zaprotestują, żem rasista i ksenofob. OK., niech i tak będzie. Nie wiem, jak oni, ale ja nie mam zamiaru dzielić losu dinozaurów. I moi najbliżsi też nie. Ewolucja to nie igraszka, a Kosmos to nie idylla - i w każdej chwili może z niego przyjść nieoczekiwane zagrożenie, a wtedy znany nam świat się skończy jak w poemacie Th. S. Eliota - "...nie z hukiem, ale ze skowytem..."

* * *

Słowa te napisałem 11 lat temu. Na szczęście te ponure prognozy się nie sprawdziły. Jeszcze nie i oby nie. Ostatnio w różnych stacjach TV, szczególnie na kanałach edukacyjnych pojawiają się filmy traktujące o końcu świata, w których wskazuje się na 5 kataklizmów, które są w stanie poważnie zaszkodzić naszemu gatunkowi i zniszczyć cywilizację, są to:

v    Wybuch superwulkanu Yellowstone;
v    Spadek asteroidy albo dużego meteorytu;
v    Mega-tsunami spowodowane osunięciem się części wyspy La Palma de Canaria do Atlantyku;
v    Mega-trzęsienie ziemi w Ognistym Pierścieniu Pacyfiku i w Appalachach;
v    Uderzenie w Ziemię wiązki silnego promieniowania kosmicznego lub gamma (γ) powstałego wskutek bliskiego wybuchu Supernowej.

No i do tego należy dorzucić także jeszcze jedno zagrożenie związane z asteroidami, meteorami i kometami – właśnie…

v    …zawleczenie na Ziemię drobnoustrojów z Kosmosu.

Swoją drogą wszystkie te wyżej wymienione super-kataklizmy w pojedynkę są groźne, ale nie przedstawiają śmiertelnego zagrożenia dla życia na Ziemi. Jak dotąd życie przetrwało wszystkie rodzaje kataklizmów, więc grozi nam tylko upadek cywilizacji. To jest dobra wiadomość.

Zła wiadomość jest taka, że grozi nam w tej chwili co najmniej cztery z tych zagrożeń w masie, a ich synergiczne działanie może powtórzyć Epizody Wielkich Wymierań O/S (438 MA temu), P/T (245-250 MA) czy K/Pg (64,8 MA) i to ze zwielokrotnionym skutkiem, który mógłby powtórzyć z naszą planetą to, co stało się w Kriogenie (850-630 MA) – kiedy to Ziemią całkowicie zawładnęły lody, a życie przetrwało jedynie w najprymitywniejszej formie w największych głębiach oceanicznych czy najgłębszych jaskiniach, gdzie energii dostarczało mu tylko wnętrze naszej planety. I tego obawiałbym się najbardziej…

I jeszcze jedno. Zastanawia mnie fakt cykliczności glacjałów i interglacjałów. Czy może być tak, że działalność istot rozumnych na naszej planecie doprowadza w rezultacie do zlodowaceń, które stanowią kres poprzednich cywilizacji i otwierają drogę do istnienia kolejnych w następnych interglacjałach? W takim ujęciu my sami żyjemy w interglacjale, a to, co bierzemy za efekt cieplarniany jest jedynie naturalnym ociepleniem, które skończy się kolejną inwazją lodów za parę tysięcy lat… Hipoteza kusząca, ale… - ale jak dotąd nie znaleziono śladów po poprzednich cywilizacjach – nie licząc tych, o których już tu pisałem, a które mogą pochodzić od Wędrowców w Czasie penetrujących dawne krajobrazy.

Ale to już inna ballada…