poniedziałek, 10 października 2011

Rozpłynęły się w morskiej pianie…



Wadim Ilin

Jeden z najbardziej znanych statków-widm „Mary Celeste” – został odnaleziony w 1872 roku pomiędzy Portugalią a Azorami. Do dziś dniach nie wyjaśniono, z jakich przyczyn załoga opuściła nieuszkodzony bryg. Legendy i opowiadania o statkach-widmach krążą wśród ludzi od wieków. W przeważającej większości podobne pogłoski są związane z jakimiś katastrofami. Niejednokrotnie przy spotkaniach z ludźmi, takie statki-fantomy odgrywają sceny swej zagłady, które mogą powtarzać tak ciągle i wciąż od nowa…

„Latający Holender”

Bez wątpienia najbardziej znanym widmem morskim jest „Latający Holender”. Podanie o nim opiera się na rzeczywistym wydarzeniu, które miało miejsce ze statkiem, który płynął do Amsterdamu z Batawii (dziś Dżakarta) w holenderskiej kolonii Indie Wschodnie na wyspie Jawa. Statkiem dowodził doświadczony, ale niezmiernie żądny sławy i zarozumiały kapitan Henrik van der Dekken. Kiedy u wybrzeży Południowej Afryki statek wpadł w szalejący tam okrutny tropikalny huragan, kapitan wbrew zdrowemu rozsądkowi nie ukrył się w najbliższej zatoce, ale wprost płynął wyznaczonym uprzednio kursem. W rezultacie tego statek poszedł na dno wraz z załogą. Niebiosa przeklęły go za ludzi, do śmierci których się przyczynił, i odtąd van der Dekken odbywa karę włóczenia się po wszystkich morzach do dnia Sądu Ostatecznego.

Druga wersja tej legendy mówi o tym, że był to kapitan van Straaten, który także był upartym i dumnym człowiekiem, który zamierzał opłynąć jedno z najbardziej niebezpiecznych miejsc zwane Przylądkiem Burz – potem zwanym Przylądkiem Dobrej Nadziei. W czasie sztormu statek zatonął, a jego martwa załoga z kapitanem na czele została zaokrętowana na statek-widmo. Statek ten do dziś dnia można spotkać w czasie sztormowej pogody, a takie spotkanie zwiastuje nieszczęście.

Istnieją jeszcze inne warianty tej legendy – a jeden z nich, w romantycznym poemacie wielkiego niemieckiego poety XIX wieku –  Heinricha Heinego – wykorzystał jako libretto do swej opery kompozytor Richard Wagner.

I tak wielu marynarzy klnie się na wszystko, że spotkało się na morzu z „Latającym Holendrem”.

W 1835 roku, kapitan i członkowie załogi angielskiego statku w czasie silnego sztormu u wybrzeży Afryki ujrzeli statek-widmo, szybko sunący na nich pod pełnymi żaglami. Wydawało się już, że kolizja jest nieunikniona, ale statek-widmo znikł tak szybko, jak się pojawił.

W 1881 roku, w także sztormową pogodę żaglowiec-widmo pokazał się miczmanowi angielskiego okrętu HMS „Beckantee”. I po upływie doby na okręcie zdarzyło się nieszczęście – jeden z marynarzy spadł z rei na pokład i zabił się na miejscu.

Opowiadanie Stone’a

W 1923 roku, u Przylądka Dobrej Nadziei „Latajacy Holender” pokazał się czterem marynarzom, z których jednym był starszy oficer[1] N. K. Stone, a który po paru latach opowiedział o tym zdarzeniu Ernestowi Bennettowi – członkowi angielskiego Towarzystwa Badań Psychicznych. Bennett zacytował opowiadanie Stone’a w swej książce pt. „Widma i nawiedzone domy. Świadectwa naocznych świadków” (1934). A oto relacja Stone’a:

Około godziny 00:15 w nocy ujrzeliśmy dziwne światło przed dziobem, na kursie nieco z lewej burty. Niebo było zachmurzone, noc była bezksiężycowa. Patrząc przez lornetę, widzieliśmy świecący się kontur dwumasztowego żaglowca. Nie było widać żagli na jego masztach, puste reje także się świeciły, a pomiędzy nimi a masztami widoczna była świetlista mgiełka. Statek szedł, wydawałoby się, wprost na nas i z taka samą prędkością jak nasza. Zauważyliśmy go w odległości 2-3 mil od nas, a kiedy podszedł do nas na odległość około pół mili, to niespodziewanie znikł nam z oczu.

Zdarzenie to obserwowało czterech załogantów: II oficer, sternik, junga[2] i ja sam. Nie mogę zapomnieć roztrzęsionego głosu „drugiego”: „Boże, toż to statek-widmo!”

Słowa Stone’a potwierdził II oficer. Dwóch pozostałych świadków nie udało się rozpytać.

Jeszcze jedno spotkanie z „Latającym Holendrem” miało miejsce w marcu 1939 roku, u wybrzeży Południowej Afryki. Miejscowe gazety zamieszczały relacje dziesiątków odpoczywających, którzy widzieli statek-widmo i podkreślali oni, że był to bardzo dziwny statek, który szybko poruszał się pod postawionymi wszystkimi żaglami, chociaż na morzu był całkowity sztil.

Ofiary Piasków Goodwina

W hrabstwie Kent, na brzegu Morza Północnego znajduje się portowe miasto Deal. W odległości pięciu mil od niego, w cieśninie Pas-de-Calais pod wodą skrywa się piaszczysta mielizna – słynne Piaski Goodwina. A znane są one z tego, że jest to najbardziej znane z pojawiania się statków-widm miejsce w Anglii. Według podań, w tym miejscu, wskutek katastrof okrętowych zginęło 50.000 ludzi. Statki-fantomy po dziś dzień pokazują się na wodach Cieśniny Kaletańskiej i Kanału La Manche.

W większości opowiadań chodzi o trójmasztowy szkuner „Lady Lovingbond”, który płynął do portugalskiego portu Oporto i zatonął 13 lutego 1748 roku. Wszyscy znajdujący się na jego pokładzie zginęli. Legenda mówi, że ten rejs był pechowy od samego początku. Problem polegał na tym, że na statku znajdowała się narzeczona kapitana – Annete, a zgodnie ze starym marynarskim przesądem kobieta na statku równało się nieszczęście.

Inna wersja legendy mówi o tym, że sytuacja była jeszcze bardziej skomplikowana, bowiem o rękę Annety starał się I oficer, który po dostaniu kosza zabił sternika i skierował statek ku zagładzie…

No i teraz, w każde 50 lat po 13 lutego 1748 roku, „Lady Lovingbond” pokazuje się w okolicy Piasków Goodwina. Po raz pierwszy statek-widmo ukazał się w 1798 roku i szkuner ujrzały niezależnie od siebie załogi dwóch statków. Fantom wyglądał na tyle realnie, że kapitan okrętu Straży Przybrzeżnej HMS „Edenbridge” obawiał się zderzenia z nim. W roku 1848 fantom „Lady Lovingbond” pokazał się znowu – tym razem ginął on na oczach marynarzy znajdujących się na lądzie. Sceneria tragedii rozgrywała się w okolicy Deal. Widowisko było tak realistyczne, że marynarze wyszli w morze na łodziach w celu podjęcia z wody rozbitków. Ma się rozumieć, że ratownicy nie znaleźli żadnych rozbitków czy choćby nawet szczątków statku…

Widmo szkunera trzymało się nadal swego półwiekowego grafiku także w 1898 i 1948 roku. W roku 1998 nie stwierdzono jego obecności, więc przyjdzie nam czekać aż do 2048 roku na jego kolejne pojawienie się!

I jeszcze jedna ofiara Piasków Goodwina – kołowy parostatek SS „Violetta”, który ponad 100 lat temu przemierzał cieśninę w czasie sztormu wraz z silnym opadem śniegu. Statek zatonął, a z tych, którzy byli na jego pokładzie nikt nie ocalał. Na początku II Wojny Światowej, widmo „Violetty” zostało oświetlone przez latarnię morską East-Goodwin, znajdującej się na wschodniej krawędzi mielizny. Zobaczyli go latarnicy i pośpieszyli z pomocą ginącym ludziom, ale… nie znaleźli ani ich, ani samego statku!

Statki-widma na amerykańskich wodach
                                        
W legendach o „fantomach pod żaglami” niejeden raz przewijają się imiona i nazwiska piratów, którzy prowadzili rozboje na morzach w XVII i XVIII wieku.

I tak w Zatoce Meksykańskiej, w okolicach portu Galveston, od czasu do czasu ludzie widzą widmo statku pirata Jamesa Lafitte’a. Jego statek – jak się domniemywa – zatonął gdzieś tutaj w latach 20. XIX wieku. Oczywiście z całą załogą.

Ale za najbardziej tajemniczą i najstarszą historię – bo z 1648 roku – należy uznać tą, która się wydarzyła w okolicy New Heaven, CT. Zdarzenie to zostało opisane w książce „Magnalia Christi Americana” (1702) autorstwa Cottona Mathera. On sam cytuje w niej list pastora Jamesa Pearpointa. A to było tak:

Kupcy z New Heaven – emigranci z Londynu – przeżywali tam ciężkie chwile. Za ostatnie zasoby zbudowali statek, którym wywieźliby swe towary do Anglii. W kwietniu 1647 roku statek wyprawiono w rejs. Ale niestety nie dopłynął on do brzegów Anglii. Przez wiele miesięcy mieszkańcy New Heaven nie mieli żadnych wieści o statku, martwili się jego losem i tylko modlili się za dusze jego załogantów.

A naraz, pewnego czerwcowego dnia następnego roku, na wybrzeże w samo południe uderzył silny sztorm. Potem niebo równie nieoczekiwanie się przejaśniło i na godzinę przed zachodem słońca doszło do zdarzenia, które ojciec Pearpoint opisuje tak:

…statek o takiej wielkości i kształtów jak wspomniano, z takimi żaglami i flagami rozwiewającymi się przeciwko wiatrowi, pokazał się na widoku poruszając się od wejścia do naszej zatoczki położonej na południe od miasta. Jego żagle rozdymał silny, sztormowy wiatr, który gnał go na północ. W ciągu pół godziny statek był widocznym płynąc po zatoce naprzeciw wiatru.

Wielu ludzi zebrało się, by widzieć ten wielki cud Boży. Na koniec statek, który śledziły setki ludzkich oczu, doszedł do takiego miejsca w zatoce, gdzie znajdowała się największa głębina. I tutaj jakby ktoś rzucił nań jakiś ogromny kamień: grotmaszt zniosło jakby od potężnego uderzenia i zawisł on na wantach, potem powalił się bezanmaszt, a potem cała reszta runęła w morze. Potem kadłub statku zaczął się skręcać, po chwili obrócił się do góry stępką i zatonął w nagle podniesionej z morza mgle. Potem mgła się rozproszyła i stało się jasno. Wtedy ludzie mogli zobaczyć szczątki statku: takielunek, bandery, itd. Dlatego też ludzie zebrani na brzegu doszli do jednego wniosku – „To był ten sam statek, właśnie widzieliśmy jego tragiczny koniec!”

Na drugi dzień do mieszkańców New Heaven zwrócił się wielebny ojciec Davenport w swym kazaniu takimi słowy:
- To nasz Pan w swej nieskończonej dobroci ukazał nam takie widowisko gwoli uspokojenia dusz nieszczęsnych zgubionych na morzu, za których tak bardzo i gorąco się modliliśmy…

Źródło – „Tajny XX wieka”, nr 34/2011, ss. 22-23

Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©      






[1] Popularnie chief (z ang. Chief Officer). Pierwszy zastępca kapitana.
[2] Junga – chłopiec okrętowy, kandydat na marynarza.