czwartek, 16 lutego 2012

USS Thresher – zagłada „mordercy okrętów podwodnych”



Konstantin Karełow

W czasie Zimnej Wojny amerykańska flota podwodna otrzymała na uzbrojenie atomowe okręty podwodne, przeznaczone do polowania na radzieckie podwodne rakietowce. Nieoficjalnie te okręty nazywały się właśnie tak: „mordercy okrętów podwodnych”.

„Młockarnia”

Budowanie okrętu podwodnego – to długotrwały i trudny proces. Pierwszym z klasy „morderców”  atomowym okrętem podwodnym z burtowym numerem taktycznym był SSN-593 Thresher, którego budowa zaczęła się w stoczni okrętów podwodnych w Portsmouth w dniu 28 maja 1958 roku. Słowo thresher tłumaczy się jako młockarnia, ale jest to również nazwa gatunkowa ryby – lisa morskiego, rekina lisiego – kosogona (Alopias vulpinus) – jest to nieduży rekin, który wpadając w ławicę ryb ogłusza je uderzeniami długiego ogona, a potem je zjada. Stąd właśnie pochodzi jego angielska nazwa – thresher shark – rekin-młockarnia. Do tego typu okrętu podwodnego pasowały oba te określenia. Jak już mówiliśmy, okręt ten był przeznaczony do wykrywania, śledzenia i niszczenia radzieckich rakietowych okrętów podwodnych i innych celów nawodnych i podwodnych. Aby okręt mógł sprostać tym zadaniom, na jego dziobie znajdował się mocny sonar, a na burtach cztery wyrzutnie torpedowe, wyposażone w torpedy z atomowymi głowicami o zasięgu do 50 km.

Równo przez rok od zakończenia prac wykończeniowych, rozpoczęto próby morskie okrętu: rejsy na Atlantyku i Morzu Karaibskim, ćwiczebne strzelania, ćwiczenia sytuacji awaryjnych w rodzaju awarii reaktora i uruchamianie zapasowego dieslowskiego generatora prądu – NB, tej próby okręt nie przeszedł. Diesel się zepsuł i załogę trzeba było ewakuować z okrętu. Threshera także zasypywano (nawet dość celnie) bombami głębinowymi po to, by zbadać fizyczna odporność kadłuba na zaburtowe podwodne wybuchy. W czasie tych prób okręt został uszkodzony, ale to w ogóle nie miało wpływu na jego bezpieczeństwo – wszystkie one zostały naprawione siłami załogi.

Dowódca okrętu – kmdr por. John Wesley Harvey[1] - nie był nowicjuszem. Do czasu swego naznaczenia na dowódcę Threshera pływał on jako zastępca dowódcy na legendarnym SSN-571 Nautilus – pierwszym w świecie atomowym okręcie podwodnym, który dotarł na Biegun Północny.

Powrócimy…

W dniu 9 kwietnia 1963 roku, USS Thresher wyszedł z Portsmouth i wyszedł w swój ostatni rejs wiodący w głębiny.

Okręty podwodne w tamtych czasach rzadko kiedy zanurzały się głębiej, niż na 100 metrów, ale projektodawcy Threshera twierdzili, że ich okręt mógł zanurzyć się na 300 m, zaś krytyczna głębokość zanurzenia wynosiła 330 m. I to właśnie trzeba było sprawdzić.

I tak wczesnego, ciepłego, wiosennego ranka USS Thresher popłynął na południowy-wschód na ćwiczebny akwen – tam, gdzie podwodna część kontynentu ostro obniża się i schodzi na głębokość 2500 – 5000 metrów. Nie spodziewano się specjalnych problemów, więc spodziewano się, że okręt powinien wrócić do portu po kilku dniach (droga tam i z powrotem to tylko 700 km) w sam raz na święto – 63. rocznicę wodowania pierwszego okrętu podwodnego w historii US Navy.

Nie przewidziano żadnych ćwiczebnych strzelań (być może dlatego, że Amerykanie nie wierzyli do końca w nagłą napaść Rosjan) i całe uzbrojenie okrętu – czyli 21 torped – pozostawiono na brzegu. Za to na burcie, poza stałą załogą znajdowali się sztabowcy, inżynierowie ze stoczni i przedstawiciele firm, które wyposażyły Threshera. W sumie na pokładzie okrętu znajdowało się 129 osób.

USS Thresher nie wyszedł w morze sam. Towarzyszył mu okręt ratowniczy USS Skylark, którego głównym zadaniem było ubezpieczanie okrętu podwodnego, oczyszczanie mu drogi poprzez przeganianie wszystkich jednostek stojących im na drodze, aby uniknąć kolizji. Precedensy się zdarzały. Zdarzały się do tego czasu problemy w czasie spotkań z okrętami czy pasażerskimi liniowcami. Nie obeszło się bez ofiar. No i sam Thresher rok wcześniej został staranowany przez holownik, kiedy stał przy pirsie portu Canaveral na Florydzie.

Na wszelki wypadek na Skylarku znajdowała się kapsuła ratownicza, ale obliczona na zanurzenie się na 260 metrów.

„Ja już kiedyś słyszałem takie dźwięki…”

No i okręt w asyście Skylarka dotarł na ćwiczebny akwen. Zaczęło się ćwiczenie.

O godzinie 07:00 EST/12:00 GMT załoga Threshera zameldowała o dotarciu na głębokość 120 m i przeprowadza kontrolę szczelności kadłuba.

Po godzinie zameldowali, ze doszli do połowy docelowego zanurzenia.

Po kolejnej godzinie zameldowano, że zbliżają się do docelowej głębokości – 330 m.

Następnie w zeznaniach świadków pojawiają się rozbieżności. Po minucie z okrętu rozległ się meldunek:
- Mamy nieznaczne trudności… Mam nieznaczne odchylenia na sterach… Próbuję przedmuchać balasty… Będę was informował...

O godzinie 09:14 łączność się zerwała. USS Skylark uporczywie wywołuje okręt podwodny, pragnąc ustalić jego kurs i namiar. Na próżno. Z dołu nie ma już żadnej odpowiedzi… W kilka minut później, z sonaru biernego rozległ się jakiś niepojęty hałas, który starszy oficer ze Skylarka, weteran II Wojny Światowej określił jako „trzask rozłamującego się kadłuba okrętu podwodnego” i stwierdził, że z całą pewnością, że Thresher rozpadł się na części. Oczywiście poderwano w trybie alarmowym samoloty i okręty kanadyjskiej Straży Przybrzeżnej, które pełną parą pognały na miejsce katastrofy. (Udał się tam także okręt hydrograficzny USNS Mizar, który namierzył wrak Threshera – przyp. tłum.) Ale nie udało się im odnaleźć niczego, poza plamą oleju na powierzchni oceanu. Dwa i pół kilometra wody ukryły okręt podwodny z resztą jego załogi…

Czy chcecie znaleźć Titanica?   

W roku 1982, znany oceanograf dr Robert Ballard zwrócił się do US Navy z prośbą o dofinansowanie. Wedle jego słów, opracował on podwodny aparat, przy pomocy którego mógłby znaleźć i dostać się do wraka RMS Titanic.

Wojskowi zgodzili się wesprzeć finansowo uczonego, aliści pod jednym warunkiem: zanim zacznie szukać Titanica, ma on znaleźć i zbadać wraki dwóch atomowych okrętów podwodnych – Threshera i Scorpiona. (USS Scorpion [SSN-589] zatonął w 1968 roku – przyp. aut.) Ballardowi nie pozostało niczego, więc się zgodził.

Zanurzenie na akwenie, na którym doszło do katastrofy Threshera dowiodło tego, że starszy oficer ze Skylarka miał całkowitą rację. Atomowy okręt podwodny nie rozłamał się, ale wręcz był rozerwany na małe fragmenty. Po oględzinach i badaniach tego, co udało się podnieść z dna oceanu eksperci doszli do wniosku, że w systemie chłodzenia reaktora trakcyjnego rury powinny być łączone specjalnym stopem srebra, a łączono je zwykłym lutem. W rezultacie po osiągnięciu przez okręt maksymalnego zanurzenia wszystkie spawy puściły i reaktor trzeba było wyłączyć. Nie udało się go uruchomić z powrotem, a bez reaktora okręt stał się martwym jak kamień, i jak kamień opadał coraz głębiej, póki ciśnienie nie rozerwało kadłuba i rozniosło go niemal na strzępy.

„Amerykański błąd”

Mówiąc uczciwie, w procesie zaznajamiania się z materiałami dotyczącymi zagłady Threshera rzuca się nam w oczy jeden moment, a mianowicie – kapsuła ratunkowa na Skylarku była obliczona na maksymalną głębokość 260 m, zaś ćwiczenie miało się odbyć na głębokości 330 m, a głębokość oceanu w tym miejscu ćwiczeń wynosiła aż 2500 m. I tutaj właśnie wypada postawić pytanie: dlaczego to ćwiczenie odbywało się na głębinie 2,5 km? Czy nie było na całym Atlantyku innego akwenu – płytszego i bardziej bezpiecznego, na którym by było można uratować załogę i cały okręt? Na to pytanie US Navy wciąż nie podaje żadnej odpowiedzi.

Komentarz od tłumacza

Tej katastrofie zawdzięczam moje zainteresowanie morzem i zjawiskami w nim i na nim zachodzącymi. Kiedy Thresher poszedł na dno, miałem 12 lat. Pilnie śledziłem informacje na ten temat, które pojawiały się w peerelowskich mediach. Oczywiście były one podlane polityczno-ideologicznym bełkotem jak to w ówczesnych i dzisiejszych mediach, ale i tak wydarzenie to działało na wyobraźnię. Atomowe okręty podwodne, rakiety wystrzeliwane spod wody, samoloty przenoszące bomby wodorowe… To jeszcze mnie fascynowało – świat techniki i tego, co z nią było związane. Postrzegałem to, jak wielką partię szachów rozgrywaną przez dwa bloki polityczno-wojskowe. Wtedy jeszcze nie zdawałem sobie sprawy z konsekwencji tej i innych katastrof Broken Arrow. Była to dla mnie abstrakcja  dopiero później nauczyłem się przeliczać megatony na megatrupy i zrozumiałem, jak niebezpieczny ogień rozpaliliśmy na tej planecie.

Każda katastrofa okrętu podwodnego, samolotu jest związana z jakąś tajemnicą, bowiem nie wszystko daje się wyjaśnić do końca. Śledzę coraz to nowsze – i czasami coraz bardziej humorystyczne – doniesienia o katastrofie smoleńskiej, które pokazują, że tak naprawdę niczego o niej nie wiemy na pewno. Ale to już inna sprawa i temat na inną balladę…

Wracając do katastrofy Threshera, to chciałbym tu przypomnieć kilka hipotez na ten temat. Wszystkie obracają się wokół tego, że ćwiczebny akwen znajdował się na Atlantyku, na północ od Trójkąta Bermudzkiego. Nie wiem, co ma piernik do wiatraka, ale nie widzę z tym żadnego związku, no chyba że diabelskie siły Trójkąta oddziaływają na tysiące mil od niego. Pomijając ten aspekt sprawy, istnieją następujące hipotezy na temat tej tragedii, i tak:
v    USS Thresher uległ wypadkowi wskutek przekroczenia dopuszczalnej głębokości, bowiem zamierzano pobić rekord głębokości zanurzenia. Próba ta nie powiodła się z wiadomym efektem;
v    Thresher zanurzył się za głęboko wskutek awarii sterów głębokościowych i nie był w stanie dokonać awaryjnego wynurzenia poprzez wydmuchanie wody ze zbiorników balastowych;
v    Okręt został uderzony przez tzw. głębinową falę solionową, która spowodowała, że został on zepchnięty w głębinę, z której już nie mógł się wynurzyć lub nawet silny prąd wody uderzył nim o dno;
v    Okręt natknął się na tzw. soczewkę słodkowodną, wskutek czego jego zmalała siła wyporu i Thresher osunął się w głębinę z wiadomym skutkiem.
v    Okręt uległ zderzeniu z jakimś obiektem podwodnym i poszedł na dno.

To tylko kilka z nich. Prawdę o zagładzie Threshera znają tylko specjaliści, a i nie całą, bo prawdę poznamy wtedy, gdy wrak zostanie wydobyty z dwu i pół-kilometrowej głębiny…

Co do katastrofy USS Scorpion, to już o niej pisałem i być może mają rację ci autorzy, którzy sugerują jego odwetowe storpedowanie przez Izraelczyków, choć brzmi to zupełnie niewiarygodnie…   

Źródło – „Tajny XX wieka” nr 44/2011, ss. 8-9

Przekład z j. rosyjskiego i komentarz –
Robert K. Leśniakiewicz ©                          



[1] Wg Wikipedii J. W. Harvey był komandorem podporucznikiem.